odazai: pragnienie

Chłód wieczora i cichy szmer wiatru, którego jeszcze nie można było nazwać wyciem, to było jedyne, co dostawało się do świadomości krążących tamtego dnia po Yokohamie ludzi. Starali się to wymazać, myśląc o tym, że już niedługo będą w ciepłych czterech ścianach, z dala od nieprzyjemności dnia codziennego, mogąc odpocząć po całym dniu wyczerpującej pracy i naładować energię. Jechali metrem, taksówką, rowerami lub szli na pieszo ściskając przy piersi swoje teczki z ważnymi dokumentami, w rzeczywistości mając ochotę wyrzucić je do wody, podobnie jak swoje troski. Większość z nich jednak zdawała sobie sprawę z tego, że żaden z ich zamiarów nie był możliwy do spełnienia, gdyż mogłoby to zachwiać i utrudnić im już i tak niełatwą codzienność. Zamykając więc drzwi od swoich mieszkanek, czy to będąc witanym przez współmałżonka, dzieci, rodzinę, czy to wsłuchując się w echo przekręcanego zamka, zmierzali do swych mających im zapewnić należyty relaks pokoi, wiedząc, że jutro nadejdzie i koniecznie muszą się na to przygotować, przejmując się każdym jego elementem.

Gdy jednak było się mafiozem, nie miało to faktycznie za dużego znaczenia. Ich wpływy, pewne plecy, obojętność, jak i u niektórych chęć rychłej śmierci nie pozwalały im się zbytnio przejmować i ładowali oni swoje akumulatory w nieco mniej posępnym nastroju, z pewnością mając na uwadze o wiele mniej aniżeli zwykli ludzie, którzy liczyli każdy grosz czy też zastanawiali się co zjeść na obiad, z czego spłacić kredyt, jak pocieszyć dziecko.

Gdy było się mafiozem i śmierć, niebezpieczeństwo oraz żal były niemal na każdym kroku, czyhając za rogiem i nie dając o sobie zapomnieć ani na chwilę, wszystkie te aspekty życia codziennego wydawały się być błahostkami. Po jakimś czasie nawet te wyżej wymienione zdawały się nie mieć dlań znaczenia, toteż czym mieliby się dłużej prawdziwie przejmować?

Tak przedstawiano ich wygląd, jednak wciąż mimo wszystko byli czującymi, zapracowanymi ludźmi. Dlatego nawet wtedy, gdy tamtego wieczora jak zwykle ich trójka piła w Lupinie, ich troski momentami dobijały się do otumanionych głów, sprawnie jednak tłumione coraz to większą i mniej rozsądną ilością procentów.

Tak jak mieli w zwyczaju, przez parę godzin dywagowali na najróżniejsze, to mądre, to głupie tematy, zalewając się alkoholem i mając kompletnie za nic to, że Osamu Dazai jako jedyny nie był nawet pełnoletni. Cóż, nie żeby ktokolwiek mógł mieć jakiekolwiek zastrzeżenia do mafijnego egzekutora, który wiecznie robił co chciał, a który pomimo swojego młodego wieku miał na swoim koncie mnóstwo wprawiających w podziw osiągnięć. Nie sprawiał zatem wrażenia osoby, której można było czegokolwiek zabronić, toteż nikt nawet nie śmiał próbować.

Rozchodzili się zwykle późną nocą, o ile byli w stanie. Bywały też takie spotkania, podczas których znacznie przesadzali z alkoholem, choć zwykle osobą, która wykazywała się takim niezbyt odpowiedzialnym zachowaniem był oczywiście Dazai. Lubił pić, lubił uczucie beztroski, które odczuwał za każdym podchmieleniem, toteż nie miał skrupułów z częstym przesadzaniem. Zwykle robił to z Chuuyą, wtarabaniając mu się do mieszkania po całym dniu wspólnej pracy, ale gdy udawało mu się spotkać z przyjaciółmi w Lupinie, nie omieszkiwał upijać się również i z nimi.

Któryś z jego towarzyszy był zmuszony odstawić naprutego jak szpadel egzekutora do domu, ale żaden nie mógł go nawet zawieźć do głównego wieżowca Portowej Mafii, gdyż przecież sami mu w tym procederze towarzyszyli. O wiele bardziej przytomny Ango postanowił zadzwonić po pomoc w postaci jego podwładnych, którzy zawsze byli na każde skinienie Osamu – nawet po to, by podwieźć go do domu po solidnej popijawie. Gdy przybyli, brunet zaoferował, że i swoich kamratów rozwiezie do domów, żartując przy tym, by znali jego łaskę. Również znacznie bardziej wytrzymały Oda nie skomentował tego w żaden sposób, ale Sakaguchi nie omieszkał wyrazić swojej opinii na temat nieodpowiedzialnego zachowania młodszego. Koniec końców, nie miał nic do gadania, bo Dazai rozkazał mu się zamknąć i dać odwieźć, posługując się przy tym swoim o wiele wyższym od jego statusem. Nie lubił tego robić, ale czasem nie było innego sposobu.

Jechali w czarnym aucie, które z tyłu miało sporo miejsca. Brunet siedział pomiędzy przyjaciółmi i trzymał obu pod ramiona, nie mając siły nawet mówić, co uskuteczniał zawsze, gdy był pijany. Powieki jednak za bardzo mu ciążyły, podobnie jak głowa; miał trudność, by chociażby trzymać ją prosto. Co chwilę mu ona opadała, a on co chwilę ją podnosił i mrugał, usiłując nie zasnąć.

– Nie powinieneś mu tak pobłażać, Odasaku-san – słowa Ango ledwo do niego docierały, ale były także bodźcem, na którym postanowił się skupić, by nie odlecieć. – To jeszcze dziecko.

– Nie jestem dzieckiem – wymamrotał obrażony, choć tego uczucia za nic nie było słychać w jego zaciągającym tonie, nieważne jak prawdziwe i intensywne by nie było. A było bardzo.

– Z definicji i kartoteki tak – uciszył go Sakaguchi. – Naprawdę, jak tak dalej pójdzie, ukarzą nas za jego beznadziejny stan zdrowotny. Nie zdziwię się, jak za jakiś czas zostaniemy wezwani do samego szefa i dostaniemy srogą reprymendę.

– Marudzisz, Ango – szturchnął go. – Mori-san nie ma tu nic do gadania.

– To raczej ty nie masz nic do gadania, jeśli chodzi o niego.

– Uczepił się mnie, podrzędny gad – Dazai jęknął przeciągle i uderzył głową o ramię milczącego druha. – Ej, Odasaku, powiedz mu coś!

Niebieskie oczy przeniosły się na niego i zamrugały kilkakrotnie, zderzając się z błagalnymi brązowymi, a raczej z jednym. Niezasłonięte bandażem lewe oko wgapiało się w starszego nieustępliwie, lustrując przy tym całą jego twarz – wydatność kości policzkowych, kilkudniowy zarost i przysłaniające gdzieniegdzie ten osobliwy ocean, ciemnoczerwone kosmyki. Odczuwał silną pokusę dotknięcia jego skóry, doznania chropowatości dopiero wyrastającej brody. Niemal czuł na sobie jego pachnący alkoholem oddech, ale zdecydowanie bardziej interesowało go doświadczenie go w inny sposób – na przykład mieszając go razem ze swoim.

Nie miał pojęcia od jak dawna kochał Odę, ale uzmysłowił sobie, że skoro tego nie pamięta, to prawdopodobnie od bardzo dawna. Uwielbiał tego człowieka – choć to absolutnie sprzeczne ze wszystkim, czym się kierował, uwielbiał jego prostotę, uwielbiał to, jak potrafił słuchać, jego z pozoru niewiele znaczące wypowiedzi, ich rozmowy, przy których nigdy się nie nudził. Uwielbiał jego oczy, uwielbiał jego zamyślony wyraz twarzy, lekko opaloną cerę i silne mięśnie, odznaczające się na koszuli, gdy je napinał. Odasaku fascynował go w każdy sposób, jaki tylko znał. To tylko go onieśmielało i powstrzymywało przed wyznaniem mu tego, zagarnięciem go całego dla siebie. Jakieś dziwne myśli, które nigdy wcześniej u niego nie występowały kłębiły się w jego głowie, nie pozwalając mu po prostu wziąć tego, czego chciał. Pomyślał, że miło jest go kochać, ale jeszcze milej by mu było, gdyby on kochał również i jego. Jak mógł czegokolwiek powziąć, skoro nie miał pojęcia o uczuciach tego mężczyzny?

– Myślę, że Dazai ma rację – odezwał się tym swoim niskim głosem, wprawiając Osamu w niekontrolowane drżenie. Fale onieśmielającego oceanu odpłynęły od niego i zmoczyły zgorszonego Sakaguchiego. – Nie sądzę, by ktokolwiek mógł mu czegoś zabronić.

Brunet uśmiechnął się szeroko.

– Co nie?! – zawołał radośnie i przylgnął do jego ramienia, wypuszczając okularnikowe z uścisku, jakby razem z Sakunosuke tworzył obóz przeciwko inteligentowi, któremu wystawił język. – Widzisz, Ango? Nie możesz mi się sprzeciwiać, więc łaskawie się zamknij i nie odzywaj do końca drogi. Denerwujesz mnie.

– Odasaku-san mówił o zabranianiu, a nie o sprzeciwianiu.

– Cicho, Ango – uciszył go Oda. – Miałeś się nie odzywać.

Dazai zachichotał jak mała dziewczynka, gdy ten westchnął cierpiętniczo, pokonany. Wiedział kiedy powinien odpuścić. Nie dość, że przegrał w potyczce dwóch na jednego, gdzie drugi z tego dziwnego przymierza zawsze opowiadał się za tym pierwszym, to jeszcze dostał wyraźne ostrzeżenie. Osamu był niezwykle kapryśny i władczy, gdy chciał. Zmieniał swoje nastroje i upodobania jak panna w błogosławionym stanie, ale przez swoją pozycję w hierarchii Mafii wszyscy musieli nie tyle co przymykać na to oko, co zwyczajnie mu się podporządkowywać, niezależnie od relacji, jakie z nim mieli. Gdy Dazai naprawdę był zły... cóż, lepiej było nie doprowadzać go do takiego stanu.

Parę minut później upokorzony przegraną Sakaguchi opuścił samochód, żegnając się z nimi. Obrażony egzekutor tylko mu odmachał, nieustannie będąc przyczepionym do ramienia Ody. Nie uświadczył Ango słowami pożegnania, ponieważ był na niego zły za jego słowa. Nie znosił, gdy przyrównywano go do dziecka. Nazywanie go w ten sposób w jego mniemaniu bagatelizowało całą jego osobę i psychikę, którą przecież sam sobie dokładnie opracował. Może i miał to niecałe osiemnaście lat, może momentami faktycznie zachowywał się jak przysłowiowy dzieciak, ale mimo wszystko nie z powodu swojej kapryśności poszerzył portfel swojej instytucji. Był przecież inteligentny i zdolny, lubił być okrutny i stanowczy. Przyrównywanie go do gówniarza niezwykle mu urągało.

Nawet nie zdawał sobie sprawy, że utrzymywał zacięty wyraz twarzy do momentu, w którym i na ostatniego kompana przyszła pora.

– Dazai – odezwał się Sakunosuke, skupiając na sobie jego spojrzenie, które dopiero po chwili przestało być rozeźlone, a całkowicie rozbłysnęło, nagle zadowolone. Przypomniał sobie, że Oda stanął po jego stronie w tej małej potyczce i ten fakt bardzo go uradował. – To tutaj. Wysiadam.

Osamu zerknął za niego. Mężczyzna już otworzył drzwi i widocznie zbierał się do wyjścia, gdyż był jedną nogą na zewnątrz. Wciąż uczepiony jego ramienia młodziutki egzekutor mu to uniemożliwiał.

Zamrugał kilkakrotnie. Nie chciał się z nim rozstawać. Nie życzył sobie, by jego podwładni musieli go dotykać, by pomóc mu dojść do jego apartamentu w wieżowcu w jednym kawałku. Nie chciał znowu położyć się spać sam, potem rano szukać odpowiednich leków, które złagodzą z pewnością czekający go ból głowy. Chciał pójść z Odą do jego domu, obejrzeć go, poczuć jego zapach, zasnąć z nim i być doprowadzanym do porządku przez jego nadzwyczaj silne dłonie.

Miał idealną okazję, by zbliżyć się do niego naprawdę.

– Idę z tobą.

– Co?

– Chcę iść z tobą. Nie chcę wracać do siebie, tam jest nudno. Tu jest... – zerknął znowu na zewnątrz. Podrzędny drewniany domek, gdzieniegdzie przeżarty, ukryty za kiepską imitacją ogrodzenia. Dach nie wyglądał za solidnie, podobnie jak dzieląca ich od terenu własności bramka. – Ciekawiej – dokończył i popatrzył znów na przyjaciela. Ten również patrzył na niego przez chwilę, po czym wzruszył ramionami i pomógł wiotkiemu Dazaiowi wyjść z samochodu.

Gdy pogonili jego osobistego szofera, poprowadził go do drzwi. Domek okazał się być wielorodzinny, na co Osamu się nieco skrzywił. Zdecydowanie nie przepadał za tym, gdy inni ludzie znajdowali się za nieszczelnymi ścianami; czuł się wtedy dziwnie osaczony oraz obrabowany z pełnej prywatności. Świadomość, że Odasaku będzie w tym miejscu razem z nim trochę go podbudowywała, ale wciąż był nieco niezadowolony. Nie powinien jednak narzekać – sam zmusił go do tego, by zabrał go ze sobą.

Oda prowadził go, trzymając go pod ramię. Gdy doszli do drzwi, otworzył je i pomógł mu wejść po również drewnianych, nieprzyjemnie skrzypiących schodach. Mieszkanie mafioza znajdowało się na najwyższym drugim piętrze, na samym końcu zagraconego korytarza. Dazai z niesmakiem lustrował otoczenie, jeszcze wtedy lubując się w luksusach, których tutaj nie dostrzegał. Nie odczuwał pogardy względem biedy, ale gardził ludźmi, którzy nie mieli pojęcia, do czego służy miotła.

Opierając się o ścianę czekał cierpliwie z przymkniętymi powiekami, aż czerwonowłosy otworzy drzwi do swojego lokum. Wreszcie wpuścił go jako pierwszego, co było nieco dziwne, ale nie narzekał. Wparował do środka na chwiejnych nogach jak do siebie i omiótł pomieszczenie badawczym spojrzeniem. Okazało się ono być w o wiele lepszym stanie niż to, co zobaczył przed nim – choć ubogie w dekoracje to wciąż czyste i uporządkowane. Jego oczom ukazał się salon z kanapą, stolikiem i małym telewizorem. Po lewej znajdował się niewielki zagajnik na buty i wierzchnie odzienie oraz kuchnia, do której nie było drzwi, jedynie sama framuga. Naprzeciwko głównego wejścia widać było mały korytarzyk z rozgałęzieniem na łazienkę i sypialnię. Wszystko w jasnych, stonowanych kolorach.

– Trochę spartańskie warunki – skomentował, opierając dłonie o biodra.

– Nie potrzebuję wiele – odpowiedział Sakunosuke i zdjął beżową marynarkę, by odwiesić ją na wieszaczek w zagajniku. Nagle podszedł do wciąż stojącego tyłem Dazaia i zdjął płaszcz z jego ramion, by uczynić z nim to samo. Osamu drgnął na ten gest i zarumienił się głupio.

– Mogę napomknąć coś szefowi, by podniósł ci płace. Jak ładnie poproszę albo kupię mu sukienkę dla tej małej jędzy to na pewno się zgodzi.

– To nie będzie konieczne.

– No tak – mogłem się tego spodziewać. – Masz coś do picia?

– W kuchni.

Młodszy powłóczył do niej nogami, podekscytowany. Kuchnia również prezentowała się dobrze, cała w bieli i czerwieni z dużym oknem naprzeciw wejścia i malutką wysepką na środku. Znużony usiadł przy blacie, oczekując, że gospodarz mu usłuży; nie chciał szperać mu w szafkach i może stłuc czegoś przez przypadek, co byłoby nieuniknione, zważając na jego dalece odbiegający od trzeźwości stan. Oda oczywiście podążył za nim i po chwili krzątania się podał mu szklankę wody, stając po drugiej stronie blatu i opierając o niego otwarte dłonie. Dazai obrzucił ją oceniającym spojrzeniem.

– Liczyłem na coś innego.

– To znaczy?

Popatrzył na niego wymownie.

– Coś alkoholowego – niebieskie oczy zlustrowały go uważnie. Ten gest oraz brak odpowiedzi ostudził nieco Osamu, który sięgnął po wodę. – Nieważne – począł ją popijać, specjalnie siorbiąc, by wypełnić dziwną ciszę chociaż tym dźwiękiem.

Z jakiegoś powodu czuł się trochę zestresowany. Nigdy nie był w niczyim domu, pomijając włamy do Chuuyi albo rzadkie rodzinne odwiedziny, gdy jeszcze był małym dzieckiem. Fakt, że tym razem się wprosił i to jeszcze do mieszkania obiektu swojej obsesyjnej miłości nieco go denerwował, zwłaszcza, że ten nieustannie zagadkowo mu się przyglądał.

– Czuję, że chcesz o coś zapytać – zagaił po dłuższej chwili wciąż ze szklanką przy ustach, wgapiając się w blat.

– Tak. Dlaczego tak nagle zechciałeś do mnie przyjść?

Nagle Dazai zdenerwował się głupio i odstawił naczynie. Dlaczego o to zapytał? Po co? Robiło mu to jakąś różnicę? Nigdy nie zdawał się przejmować takimi rzeczami, więc z jakiego powodu nagle chciał się dowiedzieć?

– Bo tak. Jak tego nie chciałeś, trzeba było powiedzieć – mruknął zasmucony i jednocześnie zły i odsunął z piskiem krzesło. Wyjął także telefon z kieszeni spodni, nagle mając ochotę po prostu wyjść. Wiedział, że jego rozeźlenie było absolutnie bezpodstawne, ale gdy tego typu myśli zaczęły mu się kłębić w głowie, nie umiał się ich pozbyć i bardzo mu one przeszkadzały. Nie widział innego sposobu na ich wyrzucenie, jak opuszczenie tego miejsca. – Zadzwonię po Ibuse, przyjedzie po mnie – dodał, wstając chwiejnie i odwracając się w stronę salonu.

– Dazai – usłyszał w głosie przyjaciela zniecierpliwienie. – Przestań.

– Nie będę zawracał ci głowy.

– Nie zachowuj się jak dziecko.

Zatrzymał się gwałtownie, czując wypełniającą go jeszcze większą złość. Dziecko. Znowu dziecko. Czy rzeczywiście dla nich wszystkich był tylko głupim, rozpieszczonym bachorem, który zawsze musiał postawić na swoim? Patrzył na nich z góry, podczas gdy było zupełnie na odwrót? Skoro był dzieckiem, to po co wielcy dorośli jeszcze w ogóle zadawali sobie ten trud i się z nim zadawali? Wyglądało na to, że tylko i wyłącznie ze strachu przed jego rangą oraz dobrze im znaną nieludzką stroną osobowości.

– Wybacz – usłyszał tuż za plecami głos Ody, który musiał zauważyć rozwścieczone drżenie jego wychudzonego ciała. – Nie chciałem cię tak nazwać.

– Jasne.

– Naprawdę – mężczyzna złapał go za ramiona i obrócił w swoją stronę. Onieśmielony tym nagłym gestem Dazai wypuścił komórkę z ręki, a ona upadła z cichym trzaskiem na podłogę. – Widziałem, jak się zdenerwowałeś, gdy Ango cię tak nazwał. Przepraszam.

Osamu spuścił wzrok na jego klatkę piersiową. Zabolała go ta, w jego mniemaniu, obraza ze strony Ody, ale gdy ten przeprosił, nagle poczuł się głupio. Alkohol narobił w jego głowie więcej zamieszania niż sądził.

– Jestem dzieckiem? – zapytał cicho, czując, jak serce szaleje mu w piersi.

– Co?

– Jestem żałosnym dzieckiem, które imaginuje sobie problemy? – dopowiedział i oparł czoło o jego tors. – Jestem głupim bachorem, który nie potrafi zaakceptować rzeczywistości? Nieumiejętnym idiotą, który myśli, że wszystko wie? Absurdalną herezją, która nie ma prawa bytu, bo przez swoją nieudolność nic nie może zrobić?

– Dazai, co ty...

– Powiedz, Odasaku – uniósł głowę i spojrzał na niego, jakby miał się zaraz rozpłakać. Doskonale wiedział, że wszystko to, co przed chwilą powiedział, było absolutną prawdą. To było to, kim był. Nie umiał się okłamywać, wiedząc, co codziennie widzi w lustrze. Gdyby potrafił, jego ciała nie pokrywałaby masa ran, które zadał sobie sam, by ukoić cierpienie psychiczne i by uzyskać spokój już na wieki. – Jak mnie postrzegasz?

Z każdą chwilą na wiotkich nogach napierał na mężczyznę coraz bardziej, na skutek czego musiał on przysiąść na chwilę wcześniej zajmowanym przez niego krześle. Zmęczony Osamu usiadł na nim okrakiem i oparł dłonie na jego ramionach, przymykając oczy. Drżał pod wpływem nieprzyjemnych emocji, których właśnie doznawał, a były nimi wstyd, poczucie żałości oraz nienawiść względem samego siebie oraz świata, w którym musiał żyć.

Nie znosił żyć, bał się tego. Bał się ludzi, bał się wymogów normalnej egzystencji, bał się wszystkiego. Czuł się przeraźliwie stłamszony i samotny, miał wrażenie, że nieustannie zapadał się w sobie, z każdym dniem mając coraz mniej siły, by chociażby otworzyć rano oczy, jeśli rzeczywiście wieczorem je zamykał. Nigdzie nie odnajdywał ukojenia. Nic go nie zadowalało. Wszystko było nudne, nudne i monotonne, wpędzając go w swoją karuzelę bezdennej rozpaczy i frustracji oraz strachu przed nieznanym.

– Dazai – odezwał się Sakunosuke, wyrywając go z zamyślenia. Ujął jego podbródek, zmuszając go do otwarcia oczu i popatrzenia na niego. Ciepło bijące od jego dłoni okazało się obezwładniające, podobnie jak sam gest, który przewrócił narządy Osamu do góry nogami i namalował na jego twarzy rumieńce. – Nie jesteś żałosnym bachorem. Jesteś po prostu zagubioną duszą.

Bzdury. Istniało coś, w czym mógł odnaleźć ukojenie. Słowa przyjaciela, tak szczere słowa, wlały to uczucie w jego serce. Sakunosuke Oda. To było coś, czego chciał. Te silne ramiona, ta spokojna twarz, tak spokojna, jak on nigdy nie umiał się poczuć. Ta pewność, siła płynąca z całej jego osoby, stanowczość. Ten piękny ocean, który był w tamtej chwili przeznaczony tylko i wyłącznie dla niego, ta opalona cera, ten ciepły oddech, tak przyjemnie obijający się o jego własną bladą skórę. Piękne włosy o kolorze ciemnej czerwieni, prawie takiej jak zakrzepła krew, która przecież występowała w ich świecie niemal tak często, jak przyspieszony oddech. Były takie miękkie, takie miłe w dotyku... Dazai zakochał się w nich już w chwili, gdy je zobaczył, ale dopiero gdy wplątał w nie palce zrozumiał, jak bardzo były one wyjątkowe. Zrozumiał także osobliwość tego łaskoczącego opuszki kilkudniowego zarostu oraz ciepłego policzka. Przejeżdżając palcami po całej długości jego twarzy, dotykając jej każdego centymetra, napawał się tym przewspaniałym uczuciem płynącym z tego delikatnego kontaktu. Nie pozwalając sobie przestać, zjechał na jego szyję i wodził po niej chwilę, czując przyspieszony oddech mężczyzny. W pewnej chwili wsunął palce pod jego koszulę, odszukując wydatny obojczyk i jego również obdarzył delikatnym dotykiem.

– Dazai...

Podniósł powoli wzrok. Oda patrzył na niego w niezrozumieniu, niepewny tego, co jego młodszy przyjaciel właśnie robił. Pozwalał mu na wszystkie te gesty, a jednak nie pojmował jego zachowania, chociaż to on zaledwie chwilę wcześniej trzymał go za podbródek, zbliżając ich twarze, a teraz obejmował go w talii, przytrzymując, by nie spadł. Osamu przysunął się jeszcze bliżej.

– Co ty...

– Pozwól mi...

Sakunosuke wydawał się onieśmielony jego słowami. Sam fakt, że powiedział „pozwól", a nie „daj" był poruszający, ale nie tak bardzo, jak jego ton. Egzekutor pragnął tego zbliżenia, pragnął go dotykać, pragnął jego. Nie widząc żadnych sprzeciwów, brunet nachylił się do niego i zetknął swoje usta z jego własnymi.

To było jak uderzenie pioruna, choć ciało Dazaia było bardzo słabe nawet podczas niego. Miał wrażenie, że odeszły z niego wszystkie siły, gdy doświadczył tych cudownych warg. W przeciwieństwie do jego odpowiedników nie były one miękkie. Wydawały się być silne, często gryzione, mocne. Nie były zaciśnięte, ale nie wysunęły się również do przodu. Odasaku nie odwzajemniał pocałunku, wciąż zszokowany poczynaniami Osamu, po którym, choć można było spodziewać się wiele, nie spodziewał się akurat takiego zbliżenia. Choć często kleił się do niego, jak miał w zwyczaju robić, gdy był pijany, nigdy nie odczytał żadnych znaków, że interesowały go takie czynności. Egzekutor nigdy nie przejawiał zainteresowania mężczyznami, a w każdym razie o żadnych nie było mafiozowi wiadomo, toteż nie potrafił ukrywać swojego zaskoczenia, gdy ten całował go z tak ogromną dozą czułości i pragnienia.

Dazai przysunął się bliżej niego, chcąc przylgnąć do niego całym ciałem. Zbliżając się, potarł swoim kroczem o jego własne, przez co z ust wydostał się cichy jęk. Dotyk nie był duży ani specjalnie gwałtowny, ale sama świadomość o co się otarł postawiła go do pionu. Chłopak był wpół twardy od samego pocałunku, który z chwili na chwilę ponawiał, zupełnie niezniechęcony tym, że jego towarzysz był kompletnie bierny. Łaknął go, więc kosztował jego ust już dłuższy czas, nie potrafiąc się zmusić do tego, by się od nich oderwać.

Gdy jednak Odasaku poruszył się, tym samym znów ocierając się o podnieconego Osamu, ten odsunął się od niego, znów głośno wzdychając. Oddychając ciężko, zerknął na pokaźne wybrzuszenie w swoich spodniach, przygryzając poczerwieniałe wargi. Nie dopatrzył się takiej samej reakcji u nieustannie obejmującego go mężczyzny, toteż powoli zaczynało do niego docierać, czego właśnie się dopuścił, a z czym to się spotkało.

Zastygł w jego ramionach, słysząc bicie własnego serca. Krew pompowała mu w uszach, gdy uświadomił sobie, że Oda nie czuł tego samego. Nie podobało mu się to, co zrobił. Nie czerpał z tego przyjemności – był zszokowany jego poczynaniami, był zaskoczony pocałunkiem, tym, że Dazai się podniecił. Kto wie, może nawet i zgorszony? Brunet bał się na niego spojrzeć. Nagle spadł na niego cały ten poprzedni strach, który miotał jego wnętrzem przed kojącymi słowami przyjaciela, słowami, które wpłynęły na niego tak intensywnie, że odniósł wrażenie, że uzyskał nieme pozwolenie do tego wszystkiego. Tymczasem okazało się, że wszystkie gesty odczytywał zupełnie błędnie, może nawet świadomie. Robił sobie złudną nadzieję, której otoczka prawdziwości runęła wraz z oderwaniem się od ust ukochanego.

W momencie, w którym chciał się wreszcie odezwać, choć tak naprawdę nie wiedział, co wyjdzie z jego ust, dłoń Sakunosuke zawędrowała z jego pleców w kierunku jego brzucha. Osamu zadrżał nieco, gdy poczuł nieco napierające na niego palce, a kiedy niespodziewanie ów palce zaczęły majstrować przy jego zamku od spodni i rozpięły go pewnym ruchem, postanowił się odezwać:

– Odasaku...

On jednak nie odpowiedział, nie uświadczył go żadnymi wyjaśnieniami. Zamiast tego zanurkował dłonią do jego spodni i objął jego męskość przez materiał bokserek, natychmiastowo napinając wszystkie mięśnie Dazaia i sprawiając, że ten zachłysnął się własnym oddechem. Mężczyzna nic sobie jednak z tego nie robił i zaczął poruszać nią zamaszyście. Egzekutor zjechał dłońmi z jego barków na plecy i przylgnął do niego cały, nie rozumiejąc już, co się dzieje. A może wcale też nie chciał? Choć pośredni, to wciąż dotyk Odasaku był niesamowity, świadomość, że to Odasaku była niesamowita. Osamu drżał na jego kolanach, pieszczony przez niego, w jego kuchni. Opierał głowę na jego ramieniu, wbijał paznokcie w jego plecy. Zaspokajany, jęczał mu cicho do ucha i wiercił się, gdy z każdą chwilą spadało na niego tylko więcej elektryzujących fal przyjemności. Choć zdecydowanie wolałby, by ręki mafioza i jego penisa nie dzielił materiał bielizny, tak długo, jak wił się w rozkoszy, tak nie miało to dla niego większego znaczenia.

Z każdą chwilą był coraz bliżej końca, toteż z każdą chwilą coraz bardziej na niego napierał. W pewnej chwili oparł dłoń o blat tuż za plecami Ody, przez co strącił stamtąd szklankę, z której wcześniej pił wodę. Roztrzaskała się ona o kafelki w drobny mak, ale żaden z nich się tym nie przejął. Starszy wciąż masował męskość młodszego, a kawałki szkła zerkały na całe to przedstawienie z dołu. Chwilę później były też świadkiem głośnego jęku, gdy nagle materiał bielizny został odsunięty na dalszy plan i mężczyźni mieli ze sobą prawdziwą, fizyczną styczność. Osamu drgnął gwałtownie i wbił mocniej paznokcie w również nieco napięte mięśnie przyjaciela. Niemal oszalał na ten gest i ten musiał to wyczuć, bo już dosłownie chwilę później po kuchni rozległ się dźwięk przypominający pewne imię, obwieszczający oszałamiający orgazm. Wszystko skumulowało się na podbrzuszu dwóch mafiozów, o co zadbał ten starszy, nie chcąc, by Dazai skończył w bokserkach.

Brunet dyszał mu ciężko do ucha i opierał głowę o silne ramię, całkowicie otumaniony i wypruty z jakichkolwiek sił jeszcze przez długi czas, podczas gdy on wciąż trzymał go kurczowo, by ten nie spadł z jego kolan, gdy ostatki energii opuszczały jego ciało, samemu będąc kompletnie niewzruszonym.

Dazai miał łzy w oczach – nie do końca wiedział, czy były one wynikiem zachwycającej przyjemności, czy tego, że to wszystko absolutnie nie miało podłoża uczuciowego, przynajmniej ze strony jego przyjaciela. Dla niego samego miało to ogromne znaczenie i czuł się niewyobrażalnie dobrze będąc pieszczonym przez swoją miłość, ale ten prawdopodobnie zrobił to tylko dlatego, że nie potrafił mu odmówić i nie chciał z nim konfliktu.

Kilka łez spłynęło po gorącej, zarumienionej twarzy. Osamu przymknął oczy i wtulił się w Sakunosuke, oddając swoje ciało i umysł odpoczynkowi. Nie chciał teraz o tym myśleć. Był tak wykończony i pijany, że chciał tylko spać, najlepiej zapaść w wieczny sen. I choć to drugie mu się nie udało, pierwsze spłynęło na niego bardzo szybko.

Noc była dla niego zadziwiająco długa – gdy się obudził, miał wrażenie, że przespał parę tygodni. W międzyczasie jego międzystanowej wędrówki Odasaku zdążył go zanieść do swojej sypialni, ułożyć do snu, zdjąć z niego brudne ubrania i wyprać je oraz wysuszyć. Potem przygotował mu odpowiednie leki oraz wodę, położył je na komodzie zaraz obok łóżka i sam poszedł spędzić noc na kanapie.

Medykamenty nie były jednak tym, czym Dazai zainteresował się jako pierwszym. Przez pierwsze parę chwil przypominał sobie wydarzenia z poprzedniego wieczora i wypłakiwał sobie oczy, zdając sobie sprawę z tego, co zrobił, a wszystko to w akompaniamencie potwornego bólu głowy, który jedynie swoim nieustającym pulsowaniem potęgował żałosny szloch. Nie chcąc, by Oda potem znalazł mokrą poduszkę, tłumił łzy w koszuli. Miał na sobie tylko ją oraz bokserki, które starszy uchronił przed zabrudzeniem. Reszta pewnie suszyła się gdzieś w łazience.

Jak mógł wszystko odczytać tak bardzo błędnie? Jak mógł w ogóle posunąć się do tego, by go pocałować, nie mając żadnego potwierdzenia co do jego odczuć? Gdyby nie to, co Odasaku zrobił potem, mógłby to zwalić na alkohol. Ale, właśnie, dlaczego to zrobił? Czy to oznaczało, że jednak coś do niego czuł? A może to była wszystko sprawka wygody i statusów?

Gdy przestał płakać i wyrzucać sobie swoje błędy, zdecydował, że najprostszym sposobem na poznanie jego nastawienia będzie udawanie, że niczego nie pamięta. Jeśli Sakunosuke do tego wróci, będzie to oznaczało, że coś to dla niego znaczyło – w dobrym lub złym znaczeniu. Jeśli nie, cóż, Dazai nie wiedział, co byłoby dla niego gorsze.

Gospodarz pojawił się w sypialni parę minut później, słusznie zwabiony celowo głośniejszym stuknięciem opróżnionej szklanki o komodę. Osamu, choć na niego nie patrzył, namalował na twarzy wyćwiczony uśmiech i wplątał dłoń we włosy.

– Zaraz umrę – wymamrotał na powitanie głosem zachrypniętym od płaczu. Odchrząknął jak chory palacz i przetarł oczy. – I to nie tak, jakbym chciał.

Czuł na sobie czujny wzrok przyjaciela, który lustrował go uważnie od stóp go głów, jakby chciał ocenić, czy rzeczywiście zatrzymał sobie wspomnienia z wczorajszego ekscesu. Niestety, miał tą słabość i nabierał się na jego grę, tak samo jak na częste głupie żarty, które zwykle niepotrzebnie brał na poważnie. Bo czy po czymś takim Dazai nie zachowywałby się inaczej? Na swoje szczęście tutaj brunet miał miażdżącą przewagę.

– Ango jednak miał trochę racji – odpowiedział po wymownej dłuższej chwili, a on stłumił w sobie kolejny wybuch płaczu. Odasaku nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Nie wiedział, czy bardziej bolało go jego kompletne uniknięcie tematu, czy wizja tego, że mógł go po tym całkiem znienawidzić. Najwidoczniej jednak jeszcze nim nie gardził, skoro nie zwyzywał go od chorych zboczeńców i nie wyrzucił za próg z bielizną pełną spermy. – Nie powinieneś tyle pić.

– Zdrajca – pociągnął nosem, niby to dlatego, że źle się czuł. W rzeczywistości naprawdę czuł się paskudnie, jednak wiele gorzej psychicznie niż fizycznie.

Naprawdę, na co liczyłeś?, zadrwił sam z siebie. Wpakował mu się do mieszkania, zaczął mu się wyżalać, znienacka zaczął go obmacywać i jeszcze się podniecił. Co normalny człowiek zrobiłby na jego miejscu? Pewnie by go wyrzucił. On jednak taki nie był. To było oczywiste, że skoro nie żywi do niego uczuć tego rodzaju i tak zrobi mu dobrze, byleby nie mieć z nim konfliktu i by Dazai nie czuł się odrzucony. A skoro „zapomniał", tym bardziej wszystko poszło po jego myśli. To było w jego stylu.

Tylko że Dazai nie zapomniał i nigdy nie miał tego w zamiarze. Uzmysłowił sobie jedynie, że jest jeszcze większym głupcem niż sądził i że w rzeczywistości nie zasługuje na nic na tym świecie. To namalowało na jego twarzy żałosny uśmiech przez który uleciały wszystkie jego negatywne uczucia. Wspomógł się jeszcze cichym śmiechem i cierpiętniczym westchnieniem, aż w końcu zaczął on się odbijać w nim samym. Nie było już nic.

– Co się tak na mnie patrzysz? – zapytał. – Zepsułem coś, prawda? Zapłacę.

Czerwonowłosy patrzył na niego jeszcze przez chwilę, po czym schował ręce do kieszeni spodni w powolnym geście.

– Tylko szklankę. Nic wielkiego.

– Aha – skwitował i znów się zaśmiał, ale złapał się za głowę, czując nieprzyjemny ból. – Naprawdę umrę... gdzie są moje spodnie?

– Przyniosę. Już wychodzisz? – zapytał, podając mu je.

– Wtarabaniłem ci się nachlany do domu, zbiłem ci naczynia i spałem w twoim łóżku, Odasaku – przy okazji wyjawiłem ci moje uczucia, pocałowałem cię, a ty mi zwaliłeś z uprzejmości, a potem się mną zająłeś, a teraz obaj udajemy, że tego nie pamiętamy. – Chyba nadużyłem już twojej gościnności.

– Może chociaż...

– Nie, nie – ubrał się. – Pójdę. Muszę się wytłumaczyć szefowi, dlaczego nie wróciłem na noc, choć pewnie już mu donieśli. Jest strasznie uparty w tej kwestii, wiesz? – przeciągnął się, ni to beztrosko. – Ciągle pilnuje, by jego pupilek nie skończył gdzieś z nożem w szyi albo innym sznurem... mogę jeszcze jedną szklankę wody? Obiecuję, że tym razem będę ostrożny – uśmiechnął się.

Widział po Odzie, że był bardzo zdezorientowany jego zachowaniem, które znacznie odbiegało od tego wczorajszego. Miał jednak tego pecha, że aktorstwo było jednak czymś, co egzekutor miał opanowane do perfekcji. Nie pierwszy i nie ostatni raz Osamu ukrywał swoje uczucia. Nigdy go to jeszcze nie zawiodło i w tej sytuacji też tego nie zrobiło. Nie chciał jej pogarszać.

Nie chcąc wchodzić do traumatycznej kuchni, stanął przy zagajniku na odzienie wierzchnie i począł je zakładać, choć nie było to proste, gdy obraz rozmazywał mu się przed oczami, a każdy najmniejszy dźwięk wydawał mu się swoistym bombardowaniem. Chwilę później gospodarz wrócił z obiecaną wodą i brunet wypił ją jednym haustem, niezwykle spragniony. Był w takim stanie, że mógłby bez problemu wypić cały Ocean Spokojny i to z największą chęcią, chociażby przez jego nazwę, jakoby miała ona wlać nie tylko pożądaną ilość wody w jego organizm, ale także spokój w serce.

– Dobra, to idę – powiedział niemrawo i przeczesał palcami roztrzepane włosy. Doprawdy, był najprawdziwszym okazem skacowanego człowieka. – Jak nie zdechnę gdzieś po drodze to napijemy się jeszcze w Lupinie. Przepraszam za kłopot i nie mów nic Ango – uśmiechnął się delikatnie, by go zmylić. – Jeśli usłyszę „a nie mówiłem" to zbiję mu okulary.

Nie czekając na jego reakcję, pomachał mu krótko i odwrócił się chcąc wreszcie wyjść, ale niespodziewanie Odasaku go zatrzymał.

– Dazai – stanął w progu zaraz za nim i oparł się o drzwi. – Pamiętasz cokolwiek?

Usłyszał bicie własnego serca i nie wiedział, co przeraziło go bardziej – to, że on też mógł je usłyszeć, czy to, że zdecydował się do tego nawiązać. Co powinien odpowiedzieć? Wybrnąć zręcznie? Potwierdzić? Zaprzeczyć? Musiał wybrać najlepszą odpowiedź, ale nie miał pojęcia, co może się stać po którejkolwiek z nich. Przez to zaczął bać się jeszcze bardziej. Niewiedza była jego największym koszmarem – bez jej chociażby zalążka czuł się nagi i wystawiony. Wiedział jednak, że jeśli potwierdzi, może stracić go na dobre, ale jeżeli będzie stał twardo przy swoim, może uda się wrócić do tego, co było kiedyś. To, że Sakunosuke wciąż z nim rozmawiał, naprawdę dużo znaczyło.

Obrócił się więc i popatrzył mu w oczy, pełen fałszu.

– Trochę wstyd mi to przyznać, ale nie – uśmiechnął się przepraszająco. – A rzadko mi się to zdarza, więc tym bardziej nie mów Ango, dobra?

Mężczyzna patrzył na niego przez dłuższą chwilę bez słowa, po czym zdjął dłoń z framugi i położył ją na klamce, przymykając na moment oczy.

– Dobra. Uważaj na siebie po drodze.

Osamu uniósł kciuk w górę i zszedł powoli po schodach, nie chcąc dawać swoim szybkim chodem powodów do podejrzeń. Dopiero gdy usłyszał trzask drzwi i był już za furtką, przyspieszył kroku.

Myślał, że gdy opuści jego mieszkanie, poczuje się choć odrobinę lżejszy, ale nic takiego się nie stało. Wciąż wszystko go bolało, wciąż chciało mu się płakać, nadal ledwo oddychał. O dziwo jednak po jego policzkach nie spłynęła już ani jedna łza. Nie miał do nich już prawa.

Wszystko zepsuł, chociaż gdyby nie to zdarzenie, zapewne nadal szarpałby się w niepewności, czy może zrobić jakikolwiek krok. Teraz wiedział, że nie może. Będzie trzymał swoje uczucia w sercu, w tej obrzydliwej, zimnej klatce. Choć jej kraty były kruche i popękane, za nic w świecie nigdy więcej ich nie wypuści – nie da im wyjść na wierzch i zepsuć tego, co było. Gdyby to zrobił, nie miałby już innego wyjścia – musiałby się usunąć. Tak przynajmniej wstaje po to, by znów go zobaczyć, porozmawiać z nim. To będzie musiało mu wystarczyć.

– No proszę, kogo ja widzę – przymknął oczy. Chuuya był ostatnią osobą, jaką miał ochotę teraz zobaczyć, a co gorsza, usłyszeć. Zwłaszcza, że z jakiegoś powodu ten zawsze wiedział, co się z Dazaiem działo. – A już liczyłem, że nie wrócisz.

Zerknął na niego. Był już pod budynkiem Portowej Mafii, a on z jakiegoś powodu stał i opierał się niechlujnie tuż obok wejścia w swoim zwyczajowym stroju i tym wstrętnym kapeluszu. Lustrował go jak zwykle wściekłymi szafirami. Osamu nie pamiętał, by niziołek spojrzał na niego kiedyś w inny sposób.

– To słaby jesteś z matmy, ale to nic nowego.

– Cóż, widok twojej twojej sponiewieranej gęby też może być jak na początek dnia.

– No weź, bo jeszcze pomyślę, że zaczyna ci się podobać oglądanie mnie.

– Tylko kiedy jesteś w chujowym stanie – Nakahara odepchnął się nogą od ściany z rękami w kieszeniach i zbliżył się do niego niebezpiecznie. Dazai jednak ani drgnął, tylko wpatrywał się w niego beznamiętnie. – Czyżby w końcu jakaś mądra laska cię rzuciła? Nie żeby mnie to obchodziło, ale muszę ją poznać i wręczyć jej medal najlepszej życiowej decyzji.

O mały włos pozwoliłby swojej brwi drgnąć. Wiedział, że jakikolwiek przejaw zdenerwowania wprawiłby tego rudego karła w satysfakcję, a tego oglądać nie chciał. Prawdę mówiąc miał ochotę wyrwać mu wszystkie kudły i napchać je do gardła, by się nimi udławił i umarł płacząc z braku powietrza. Chętnie by go takim oglądał, ale w tamtej chwili bolała go głowa i był załamany. Jedyne, o czym marzył, to leżenie w łóżku do końca dnia, ewentualnie życia.

– Sam się chciałem rzucić, ale jak zwykle mi nie wyszło – wyminął go i wszedł do obszernego holu, a Chuuya z jakiegoś powodu wszedł za nim. – Ktoś odwiódł mnie od tego i ugasił moje pragnienie innego rodzaju – obrócił się i chuchnął mu w twarz. Niższy skrzywił się ostentacyjnie.

– Jak zwykle. Jesteś obrzydliwy.

– Odezwał się abstynent. Idź, bo się spóźnisz, krasnoludzie.

– Niby dokąd?

Zerknął na niego przez ramię.

– Twoja dzienna porcja mleka na przedszkolnej stołówce już czeka – odparł znużonym tonem. – Jak się wmieszasz w tłum dzieci to nikt nawet nie zauważy różnicy.

Ostatkiem sił uniknął podsycanego rozwścieczonym krzykiem ataku i umknął do czarno-złotej windy, wzdychając ciężko jak schorowany staruszek. Tylko Chuuyi z rana mu brakowało. Jakby faktycznie nie był wystarczająco ponury, zgorzkniały i zbolały, we wszystkich znaczeniach każdego z tych słów.

Uchylił ciężkie powieki i spojrzał na siebie w lustrze, krzywiąc się na ten nieludzki widok. Pragnienie innego rodzaju. Cudowny dobór słów. Jego inne pragnienie, choć jedno spełnione i to dosłownie, zostało zmiecione z powierzchni ziemi, podobnie jak jego strzaskane nadzieje. Nie wiedział, czy będzie umiał sobie z tym poradzić, ale miał nadzieje, że mu się to uda. W końcu, chciał go jeszcze zobaczyć i z nim porozmawiać – poczuć się dobrze.

To, poza śmiercią, było jego jedynym pragnieniem. Do reszty nie miał już prawa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top