fyozai: prezent
– Co mi dasz?
Na razie dał mu jedynie cierpiętnicze westchnienie i to prosto w twarz. Doskonale czuł oddech Dazaia na swojej własnej, a to znaczyło, że wisiał tuż nad nim i wpatrywał się nieustępliwie w jego wykrzywioną w najwyższej boleści ekspresję. Fiodor czuł to wręcz przez skórę, jakby co najmniej jego słowa na dzień dobry nie były na to wystarczającym dowodem.
Byli razem już ponad pół roku. Odkładając na bok igranie ze światem i sobą nawzajem, żyli we dwójkę w lokum Dazaia, który łaskawie wysunął tą wspaniałomyślną propozycję wspólnego zamieszkania, o czym lubił zresztą przypominać. Nie interesowało go to, że to właściwie akademik Zbrojnej Agencji Detektywistycznej i każdy z wrogów Dostojewskiego (a i już właściwie jego również, skoro ukrywał i romansował z terrorystą), był praktycznie tuż pod nosem. Jeden nieuważny ruch i było po nich – nie, najważniejsze było to, że Osamu nie miał Fiodora na co dzień, a gdy ten już się zjawiał, skradał się jak mysz (tak, z tego też lubił żartować) lub przychodził wyziębiony od swoich nor, w których ukradkiem pomieszkiwał między próbami zawładnięcia nad światem bądź swoim kochankiem. A Dazai nie lubił, gdy Fiodor był zimny, bo wtedy przytulanie się do jego wychudzonego ciała nie było już takie przyjemne. Rosjanin czasem musiał poświęcić dużo czasu na analizowanie systemu wartości swego mężczyzny, a że ten potrafił zmieniać się z dnia na dzień, nie można było powiedzieć, że wiódł u jego boku nudne życie.
Nudne może nie, ale na pewno czasami męczące.
– Co mam ci dać?
– Ty mi powiedz.
Westchnął po raz wtóry i przetarł twarz, przekręcając się na bok i zakrywając bardziej kołdrą. Pierwsza z niewielu nocy, którą przespałem prawie całą, a on już...
– Są święta. Dzisiaj – zaznaczył Dazai, łaskawie wyjaśniając swoje potrzeby wybudzonemu. – Dwudziesty czwarty grudnia. Dzień Bożego Narodzenia. Dzień, w którym wszyscy celebrują narodziny twojego ulubionego pana i obdarowują się prezentami.
– Tak, wiem, na czym polegają święta – mruknął Fiodor, już krocząc ścieżkami umysłu bruneta. Wyboista droga. – W Rosji nie obchodzimy świąt... nie teraz.
– Jesteś w Japonii, to cię nie usprawiedliwia. Co mi dasz? – zapytał po raz kolejny, ale tym razem chyba nie oczekiwał odpowiedzi. – Ja ci coś kupiłem.
– Naprawdę? – Fiodor aż otworzył zaspane oczęta i zlustrował nimi twarz Osamu, jakby chciał wybadać, na ile mówi prawdę.
– Naprawdę. Dłuugo szukałem, nim znalazłem odpowiedni prezent. Wiesz, najpierw chciałem sprawić ci koronę i berło, byś poczuł się jak władca świata, na co przecież aspirujesz...
– To nie jest...
– ...ale uznałem, że mnie na to nie stać. Co prawda znalazłem takie różowe i puszyste w sklepie za piątaka, ale postanowiłem oszczędzić ci tego upokorzenia. Potem pomyślałem o ekspresie do kawy, którego nie mam, a który by ci się przydał, ale wtedy znów byś stronił od łóżka, a ja przez ciebie nie lubię już spać sam... miałem jeszcze pomysł, by kupić ci pelerynkę z wszytym misiem pod spodem, wiesz, tym przyjemnym materiałem, by nie było ci zimno, ale na sto procent byś ją przepocił jak tamtą – swoją drogą, musimy iść na jakieś zakupy, musisz mieć więcej ubrań – więc...
– Proszę, wytłumacz mi, jakim cudem masz tyle energii z rana – przerwał mu Dostojewski, znów chowając głowę pod kołdrę. Zaczynała go boleć od tego potoku słów, który musiał przetwarzać na bieżąco. Cóż, nawet geniusze mają jakieś słabostki; jego zdecydowanie było trzeźwe myślenie po prawie całej przespanej nocy. Nie był do tego przyzwyczajony.
– Nie teraz. Kontynuując... ostatecznie wpadłem na genialny plan.
– Ach, tak?
– Tak, ale nie powiem ci teraz. Najpierw ty powiedz mi, co masz dla mnie.
W takich chwilach jak te Fiodor zaczął się zastanawiać, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Dazai był jak duże dziecko i o tym, że nie był po prostu dzieckiem, świadczyła budowa jego ciała i momentami zachowanie. Zdarzało mu się grać władczego mężczyznę, który doskonale wiedział, czego chciał i oczekiwał. Był, oczywiście, szalenie bystry i inteligentny, co zresztą przyciągnęło do niego Dostojewskiego w pierwszej kolejności. Gry z nim były niebywale interesujące i wciągające, a on sam pociągający i nawet zaradny... ale przez większość czasu zachowywał się jak przedszkolak. Dosłownie. Marudził, grymasił, ciągle domagał się uwagi, śmiał się z głupotek i takie też opowiadał. Na dodatek był straszną przylepą – odkąd przełamali pierwsze lody i Fiodor pozwolił się przytulić, Osamu nie odstępował go na krok. Tutaj Rosjanin akurat nie mógł narzekać – uwielbiał to. Uwielbiał dotyk kochanka, jego wyciągające się doń ręce, miękkie policzki, które przyciskał do jego własnych lub klatki piersiowej. Lubił też chować się w jego ramionach, gdzie zawsze było ciepło i gdzie mógł liczyć na przyjemne bawienie się włosami. Miękkie, pofalowane kosmyki prawowitego właściciela lokum również zaliczały się do rzeczy, którym Dostojewski lubił poświęcać swoją uwagę, tak rozbieganą i rozrywaną.
Tak, to były te dobre strony dziecinności jego partnera. Te „złe" – choć nie wiedział, czy uważał je aż za takowe – były nieco bardziej irytujące. Przykładem była obecna sytuacja, w której Dazai wszedł w rolę podopiecznej sponsora i domagał się prezentu. Czarnowłosy wiedział, och, wiedział doskonale, że, choć nie powiedział jeszcze nic specjalnego, to już stąpał po cienkim lodzie. Jedno złe słowo, jedna nieodpowiednia wypowiedź i wprawienie go w rozczarowanie, a detektyw będzie chodził obrażony przez następny miesiąc. Oczami wyobraźni już widział jego zawiedzioną minę i słyszał urażony ton: „Jak to? Nic dla mnie nie masz? Nawet kiedy ja o tobie pomyślałem i kupiłem ci prezent? W ogóle ci na mnie nie zależy!". O, tak. Definitywnie.
Fiodor wiedział, że Osamu tak naprawdę nie uważał, że wydawanie na siebie pieniędzy to jakiś niezbędny akt uczucia w związku. Obydwaj doskonale znali swoje nastawienie w takich sprawach, niemniej jednak mężczyzna bardzo chciał się czuć kochany. Rosjanin doskonale to rozumiał, w końcu to nie było nic dziwnego, gdyż miłym jest, gdy masz świadomość, że ktoś o ciebie dba i o tobie pamięta. Gdy jesteś odrobinkę bardziej na to uwrażliwiony, ta świadomość jest dla ciebie czasem ważniejsza niż wszystko inne, a, cóż, Dazai dawał niezbite dowody na to, że momentami zapominał o całym bożym świecie i na gwałt potrzebował czegoś, co potwierdzi, że nie jest jedynym, który o sobie myśli.
A Fiodor nie chciał go zawieść, choć, oczywiście, żadnego prezentu nie miał. Zajęty wszystkim innym tylko nie patrzeniem na kalendarz kompletnie zapomniał, ba, nawet nie pomyślał o takiej ewentualności. Zdawało się, że widział kątem oka te wszystkie świąteczne ozdoby, które brunet począł rozwieszać po mieszkaniu. Lampeczki, jakieś łańcuszki, skarpetki, śnieżynki – widział, ale ignorował ich obecność. Nie widział sensu wprowadzania tych ozdób. Osamu nie był osobą ani religijną, ani nie wyglądał na takiego, który obchodzi jakiekolwiek święta. I tutaj właśnie Dostojewski bił się w pierś oraz pierwszy raz od dawna samego siebie ozwał ignorantem – przecież Dazai nie był już sam. Nie musiał siedzieć i pić w samotności, patrząc na tych wszystkich zaangażowanych i szczęśliwych ludzi z gorzką świadomością samotności. Już nie. Teraz był z nim Fiodor i Dazai mógł zaznać choć namiastki tej wszechobecnej radości, której tak im wszystkim zazdrościł. I, niech to, Rosjanin rozumiał – ale nie pomyślał.
Pod tym względem mocno się różnili. Detektyw chciał próbować wielu nowych, różnych rzeczy ze swoją drugą połówką. Chciał zdusić tą wiecznie wypełniającą go zazdrość, tworzyć wspomnienia i koniecznie, ale to koniecznie urozmaicać im ich wspólne życie. Chciał uszczęśliwić na siłę zarówno siebie, jak i Fiodora, który reagował na to wszystko o wiele mniejszym entuzjazmem. To nie tak, że on nie chciał tworzyć z nim wspomnień i móc miło spędzać z nim czasu, nie. On po prostu cieszył się z tego, że są razem i tych długich oraz chłodnych wieczorów nie spędza już z komputerem i nagraniami z kamer do przejrzenia, tylko pod kocem na kanapie z kochankiem u boku. Niekoniecznie interesowały go te wszystkie zabawy i nowości – on zwyczajnie nie chciał tracić tej stabilizacji i ciepła, które zostało mu podarowane.
Ale to, że on o tym nie myślał, nie oznaczało, że Dazai również. Teraz Fiodor był boleśnie świadomy tej różnicy między nimi. Mimo to, jakkolwiek to wyglądało, nie był jakiś potwornie zniesmaczony czy zdenerwowany. Po prostu pierwszy raz od dawna zdarzyło mu się spanikować, gdyż przeoczył ten jeden istotny szczegół. Skoro potykasz się na czymś takim, jak chcesz zapanować nad światem?, skomentowałby pewnie brunet, gdyby wiedział o tym, co miało miejsce w głowie jego kochanka w ciągu zaledwie kilku sekund od ponowienia swego pytania. Aż ciężko uwierzyć, że to wszystko przewinęło mu się przez myśl w tak krótkim czasie, a on desperacko próbował znaleźć jakąkolwiek wymówkę lub pomysł, co mógłby mu dać.
Każde opóźnienie czy odstępstwo od planu, nawet najmniejsze, może nieść za sobą straszliwe konsekwencje. Mając na uwadze pewien cel, nie można sobie pozwolić na żadną porażkę, żadne przeoczenie, potknięcie. Inaczej można znaleźć się w sytuacji między młotem a kowadłem, z której wyjście nie jest ani łatwe, ani przyjemne. To były surowe zasady, jakimi kierował się w swej działalności. Nigdy by nie pomyślał, że znajdą zastosowanie również w jego życiu miłosnym. Życie i człowieczeństwo są pełne niespodzianek.
– Masz jakieś przypuszczenia? – odezwał się w końcu, na nowo zamykając oczy i wtulając twarz w poduszkę, by Dazaiowi nie przeszło przez myśl analizować jego ekspresji.
– Szczerze? Nie mam żadnych. Nie mam pojęcia, co mogłoby ci przyjść do głowy.
– Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale właśnie tak jakby przyznałeś się do porażki.
– Nie igraj ze mną, Dostojewski. Chodzi tylko o świąteczny prezent. Po prostu nie mam pojęcia, co ja sam bym chciał, więc tym bardziej nie wiem, coś sobie wymyślił.
No to żeś mi pomógł. Fiodor wykrzywił usta w niewielkim uśmiechu, który wytworzył się w reakcji na myśl o poziomie absurdalności tej sytuacji. Właściwie to miał już zalążek pomysłu, jednak jakaś jego część, a, no dobrze, prawdę mówiąc to cały on był mocno przeciw. Doskonale wiedział, z czym jego przedstawienie mogło się wiązać – a właściwie to nie miał pojęcia. I to wprawiało go w jakiś dziwny niepokój, bo tak samo jak nie lubił nie mieć nad czymś kontroli, to nie lubił nie wiedzieć.
– Więc? – Dazai wcale mu tego nie ułatwiał. – Zaczynam myśleć, że nic nie masz.
– Cierpliwości. Nie możesz być grzecznym chłopcem i poczekać, aż wstanę? Inaczej nie wiem, czy mogę uznać, że zasłużyłeś na prezent.
– Och, daj spokój, byłem prawie w miarę nawet trochę grzeczny cały rok! – Osamu zmarszczył się odrobinę i zrobił ten swój klasyczny dziubek, gdy bardzo czegoś chciał, a okoliczności utrudniały mu zdobycie tego.
– Zabrakło jeszcze „całkiem".
– Fiodor! Powiedz mi, nie spałem pół nocy, bo nie mogłem się doczekać... dlatego już cię obudziłem, nie bądź taki.
I jak ja mógłbym cię teraz zawieść? To już nie była nawet kwestia własnego bezpieczeństwa, Rosjanin po prostu tego nie chciał. Świadomość, że jego partner był tak podekscytowany na samą myśl... powinien zwracać więcej uwagi na to, co go interesuje i co ten lubi. Cóż, z pewnością nauczka, jaka go czeka za tą ignorancję, odbije się na nim tak mocno, że już nigdy nie śmie zapomnieć o czymś tak trywialnym, ale... co nas nie zabije, to nas wzmocni, prawda?
– No dobrze – uległ wreszcie i przewrócił się na plecy, otwierając znów oczy. Dazai wyglądał teraz jak szczeniaczek. Gdyby tylko miał ogon, merdałby on jak szalony. – Wiedz w takim razie, że nic ci nie kupiłem. Ale – ubiegł go, widząc, że jego uśmiech zanika. – Jak sam powiedziałeś, nawet ty nie wiesz, co mógłbyś chcieć. To prawda, mógłbym cię czymś zaskoczyć, ale... uznałem, że to banalne. Nie potrzebujesz więcej pierdół, którymi pozachwycasz się parę dni, a potem schowasz do szafy, która już się od takowych ugina. Dlatego pomyślałem o czymś zupełnie innym.
– To znaczy?
Dostojewski uniósł się lekko i oparł łokieć o materac, by wesprzeć sobie głowę. Drugą dłonią powędrował do kołnierza flanelowej koszuli, w której sypiał Osamu, by począć się nim bawić i odrobinę go do siebie przyciągnąć.
– Znam cię już na tyle, że może nie do końca wiem, czego chcesz, ale wiem, czego potrzebujesz – odparł nieco ciszej, gładząc mu tors przez materiał. – Satysfakcja i posiadanie czegoś na wyłączność. To jest to. Dlatego pomyślałem... moim prezentem dla ciebie będę ja. Konkretnie... możesz mnie poprosić, o co tylko chcesz, bym zrobił.
Mina Dazaia zmieniła się z zainteresowanej w zszokowaną, a potem na sceptyczną.
– Co? – prychnął, zakładając ręce na piersi. – Ty? Prośba? Co w twojej głowie postanowiło zataić przed tobą myśl, iż to nie jest gorszy banał od jakiejś pierdoły prosto od serca?
– Zaczekaj, nie skończyłem. Możesz mnie poprosić, o co chcesz, bym zrobił... a ja nie mogę odmówić.
Wyraz twarzy Osamu zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.
– Och. To już... jest coś.
Jego ton był zwykły, wcale nie wskazujący na nic upokarzającego ani strasznego, a mimo to Dostojewski aż oblizał usta. Panie, miej mnie w swojej opiece.
– Prawda? Czy przejęcie władzy w sprawie wybranej kwestii nie jest wspaniałą okazją i niezwykłym uczuciem? – sam kopiesz pod sobą dołki, Dostojewski. Czego się nie robi dla miłości?
– Jest... – czekoladowe oczy zwęziły się trochę. Ich właściciel siedział na kolanach z wciąż skrzyżowanymi rękoma i lustrował partnera spojrzeniem, jakby chciał wyłapać, na ile jest to jakaś zagrywka i czy faktycznie mężczyzna mówi poważnie. – I mogę poprosić, o co tylko chcę?
– O co tylko chcesz.
– O jedną rzecz?
– O jedną rzecz.
– I nie możesz odmówić?
– Zgadza się.
Z każdym pytaniem i odpowiedzią Fiodor coraz bardziej żałował swoich słów. Czy naprawdę tak bardzo zależy mi na jego głupiej radości? Może jednak ten miesiąc, długie trzydzieści dni obrazy majestatu nie byłyby takie złe? Jest jak dziecko, przeszedłem niemal półroczny staż... a co jeśli bym wytrzymał? A co jeśli nie zareagowałby wcale tak źle?
Marne zagranie, Dostojewski, odezwał się głos rozsądku, z jakiegoś powodu dziś ignorowany. Trochę za późno na takie myśli.
– Chcę ciebie.
Huh?
– Słucham?
– Chcę ciebie – powtórzył. Nadal siedział w tej samej pozycji, z tym że już patrzył na niego bez podejrzeń. – Konkretnie, chcę cię wziąć. W łóżku. Teraz.
Większy mózg miał spięcie, nim doszło do niego, czego konkretnie Dazai od niego oczekuje. Ledwo zdążył jakoś zareagować czy coś powiedzieć, a brunet już był na nim, siadając mu wygodnie na biodrach i przewracając tym samym na plecy.
– Ty...
– Powiedziałeś, że nie możesz odmówić, prawda?
– Tak powiedziałem, ale... naprawdę tego chcesz?
– Właśnie tak. A co?
To było takie głupie. Brunet mógł poprosić o cokolwiek – naprawdę, o cokolwiek. Morderstwo kogoś, kogo nie znosił, mógł namieszać mu w planie, a przy tym naprawdę uprzykrzyć życie, jakoś upokorzyć, kazać mu zrobić dosłownie każdą, nawet najgłupszą rzecz, jaka przyjdzie mu do głowy... a on zażyczył sobie zmiany ról w łóżku. Tak zmarnować okazję...
Jednak z drugiej strony: to miał być pierwszy raz, gdy Fiodor znajdował się na dole. Jak znali się i byli ze sobą tak długo, nigdy wcześniej nie miało to miejsca. To Dazai zawsze wił się z rozkoszy pod Rosjaninem, całym sobą prosząc o więcej i zaciskając się na tej europejskiej męskości. Dosłownie i w przenośni stał otworem przed dominującym go Dostojewskim, nigdy za specjalnie nie narzekając ani nie dając żadnych oznak co do tego, że mógłby chcieć to zmienić. Z tego też powodu mógł się cieszyć wyrazem zaskoczenia na tej drobniejszej twarzy.
– Właściwie to nic.
– Nie chcesz tego? Wiem, że „nie możesz odmówić", ale... nie jestem gwałcicielem.
Fiodor aż parsknął.
– Nie bądź głupi. Po prostu... mogłeś poprosić o cokolwiek. Myślę, że gdybyś nawet poprosił mnie o to poza tym całym głupim prezentem, prawdopodobnie bym się zgodził.
– „Prawdopodobnie". I dlatego też wiem, że tak by się nie stało.
Miał rację. Fiodor by się nie zgodził. Może nie powiedziałby mu tego wprost, ale jakoś nie skakał z radości na myśl, że tym razem to nie on będzie penetrował, a będzie penetrowany. To nie była kwestia tego, że był pewien, iż nie odczuje dzięki temu przyjemności. Po prostu może, ale tylko może, troszeczkę się tego obawiał. Było przyjemnie i odpowiadało mu tak, jak było oraz nie lubił robić tego, co nie było konieczne, więc zwyczajnie by go zbył, mówiąc, że boli go głowa lub wymyślając coś innego. Teraz jednak... cóż. „Nie mógł odmówić."
– W porządku. Chcę tego – powiedział, unosząc ręce i zawieszając je sobie na jego szyi. – Ale zdradź mi... dlaczego poprosiłeś akurat o to?
W tamtej chwili Dazai na moment uciekł spojrzeniem. To nieco zdziwiło Fiodora, który jednak nie bardzo miał czas się nad tym zastanawiać, gdyż dłonie Osamu szybko znalazły się na jego talii, wędrując powoli w górę po jego ukrytej za koszulką klatce. Brunet na razie tylko go łagodnie go masował, choć Rosjanin wyczuwał jednocześnie delikatne ruchy bioder.
– Uprawiamy seks często... wiem, że lubisz, gdy jestem głośny. Widzę to po tobie i czuję. Nakręca cię to, dzięki czemu zresztą też się tak zachowuję... ale ty jednocześnie jesteś tak cichy. Rzadko kiedy zdarza ci się tracić kontrolę, przez większość czasu jakby pilnujesz się, by nie okazać za mocno tego, jak jest ci dobrze. Nie wiem, czy się wstydzisz, czy o co chodzi... ale dziś zamierzam wyrywać z ciebie krzyki.
Krzyki?
To nie było tak, że Fiodorowi nie było z Dazaiem przyjemnie, wręcz przeciwnie. Było wręcz niebiańsko – orgazmy, które przeżywał, uważał za kawałek raju na tej biednej ludzkiej ziemi, a że aspirował, by się do niego dostać, traktował to prawie jak ułamek boskości. Uwielbiał się z nim kochać, dlatego też, tak jak ten powiedział, robili to dość często. Obaj to uwielbiali, Osamu jednak okazywał to intensywniej. To nie była kwestia wstydu, jako że była to normalna ludzka rzecz, tu chodziło raczej o tą męczącą ich obu obsesję na punkcie samokontroli. Jak widać, Dostojewski wykazywał się nią o wiele bardziej, ponieważ rozgrzebywał ją nawet w kwestii okazywania zadowolenia. Może też chciał sprawdzić samego siebie, ile jest w stanie wytrzymać, nim ją straci? A może jak ciężko jest mu ją utrzymać? Dazai był tak niesamowity w tym, co robił, że faktycznie było trudno, jednak Fiodor był uparty. Nie na tyle, by oczywiście całkowicie milczeć, ale po prostu lubił też słuchać i oglądać partnera w trakcie. To, jak wyglądał i się zachowywał, było trudne do opisania jakimikolwiek słowami.
– To nie jest tak, jak myślisz.
– Na myśl przychodzą mi różne rzeczy... niemniej jednak również też po prostu... bardzo chcę cię zaznać w ten sposób. Prawdę mówiąc, pragnę cię zaznać w każdy sposób, jaki istnieje – przyznał brunet już niższym głosem, nieco się nad nim pochylając.
Przez to również zjechał biodrami niżej, teraz już bezwstydnie ocierając się swym kroczem o fiodorowe. Czarnowłosy zacisnął lekko zęby i przymknął oczy. To, jak mężczyzna do niego mówił, było bardzo efektywne. Anemik to lubił, lubił także zaczepianie się tego typu, zwykle szybko się dzięki temu podniecał. I można by było pomyśleć, że doprowadzenie go do wzwodu nie było trudne, jako że przez większość życia mężczyzna stronił od jakiekolwiek dotyku i był zwyczajnie wrażliwy, ale, cóż za zaskoczenie, mógł nad tym panować. W towarzystwie Dazaia jednak nie było to do końca możliwe, przez co czuł pewne wyzwanie. To wszystko sprawiało, że detektyw był tylko bardziej atrakcyjny w jego oczach. Dzisiaj też nie będzie łatwo, prawda?
Oj, zdecydowanie.
Otworzył oczy i zmarszczył brwi, czując zacisk na nadgarstkach. Osamu już jakiś czas temu zdjął je sobie z szyi i, zdejmując z mężczyzny koszulkę, splątał ich palce razem, dyskretnie sunąc dłońmi w górę. Usłyszawszy metalowy szczęk kajdanków Dostojewski wcale się nie zdziwił. Używali ich, cóż, zwykle by to bruneta przypiąć do łóżka, ale nie dało się ukryć, że zwykle obydwaj doznawali przez to lekkiego ukłucia chłodu spowodowanego zimną stalą. Nigdy nic nie łaskotało.
– No co? – Osamu jedynie uśmiechnął się z miną niewiniątka, widząc reakcję partnera na różowe kajdanki z puszkiem i cekinami. – Leżały obok korony i berła. Wołały mnie.
– To jest ten twój genialny plan?
– Nie do końca... ale nie mogłem się powstrzymać – zachichotał, ale zaraz zlustrował go spojrzeniem. Aparycja przedszkolaka zniknęła tak szybko, jak się pojawiła; teraz te brązowy oczy nie były błyszczące i głupiutkie, a głodne i pożądliwe. – Sam ten widok jest już satysfakcjonujący. Fiodor Dostojewski przykuty do łóżka różowymi kajdankami, nie może uciec i jest mi całkowicie poddany. To będzie najlepszy świąteczny poranek w całym moim życiu – oblizał usta.
Rosjanin westchnął.
– Zdecydowanie za dużo mówisz.
– A ty za mało jęczysz. I nie spinaj się tak... będę delikatny, obiecuję.
– „Obiecuję"?
– Pamiętaj, że dziś święta. Dzień cudów!
Istotnie...
Dazai chyba wziął sobie jego uwagę do serca, bo przez następne parę chwil już się nie odzywał. Zamiast tego postanowił użyć swoich ust do czegoś innego i zajął się tymi o wiele węższymi. Fiodor nie zamierzał się sprzeciwiać ani buntować, przynajmniej na razie, dlatego też rozwarł je chętnie, biorąc czynny udział w porannym tańcu ich języków. Nie mógł odsunąć od siebie rozważań, jakie to będzie uczucie i czy w ogóle będzie mu ono odpowiadało. Był niemal przekonany, że gdy wrażenia nie okażą się zbyt miłe, Osamu przez to straci pewność siebie i wmówi sobie, że nie potrafi go zadowolić. A on nie zamierzał go okłamywać, zresztą, brunet od razu by go przyłapał. Przez to ciężko było mu się skupić na poczynaniach kochanka, które z każdą chwilą były coraz śmielsze.
– Jesteś myślami gdzie indziej – zauważył nagle Dazai, zsuwając mu dresy wraz z bielizną. Chłód poranka zaatakował krocze i nogi Dostojewskiego, który od razu aż delikatnie je podkurczył. – Nie planowałem tego robić, ale...
W wymowny sposób przerwał zdanie, język mający zajętym już czymś innym. Obejmował on już i kręcił się wokół główki penisa Rosjanina, co niemal rzuciło jego ciałem. Seks oralny nie był niczym nowym, jednakże te powolne całusy i ssanie samego czubka było czymś, co ten uwielbiał, a o czym Osamu doskonale wiedział. Widok jego zaangażowanie całujących i muskających go ust rozgrzewał go do czerwoności, nie wspominając już o tym, że to było chyba jego najwrażliwsze miejsce.
Uwielbiał też, gdy detektyw brał go całego do ust, co naturalnie zaraz uczynił. Nie minęło dużo czasu, aż własna męskość zniknęła mu z pola widzenia, zastąpiona brązową czupryną, która poruszała się powoli w głowę i w dół. Ciemnowłosy zacisnął zęby i stęknął przeciągle. Irytowała go niemożność zasłonięcia ust dłonią. Nie... gdy to robisz, powstrzymywanie się jest niemożliwe. Niech to. Mimo że to miał być „prezent", Fiodor nie chciał dawać za wygraną i zadowolić Dazaia od razu. Był pewien, że ten doskonale o tym wiedział, co za tym idzie, da dziś z siebie wszystko. Cóż, nawet przegrana w tej sytuacji z pewnością nie będzie nieprzyjemna, jednak żaden z nich nie potrafił odmówić sobie gier oraz rywalizacji.
Jego uśmiech poczuł aż na swej długości. Zaraz potem poczuł również jego palce, które postanowiły zawędrować jeszcze niżej i zacząć drażnić jądra, także niebywale wrażliwe rejony. Nic dziwnego, że uda Fiodora poczęły się trząść, co oczywiście Osamu skomentował jako rozkoszne. Zdawało się, że wyjątkowo lubił, gdy Dostojewski reagował w ten sposób, ale, jak zapowiedział, to nie jedyny, którego miał zamiar dziś doświadczyć.
– Dobrze, teraz jesteś tutaj – wymruczał, unosząc się nieco. Sam już zdążył pozbawić się koszuli, choć nadal był w bokserkach. – Wiesz, że nie lubię, gdy odpływasz, będąc ze mną. Twoja uwaga ma być skupiona tylko na mnie – mówił, a w międzyczasie wyciągnął się odrobinę do przodu, by sięgnąć do komódki tuż przy łóżku. Kilka dość sporych kropel rozgrzewającego żelu „przypadkiem" spadło na brzuch anemika. – Ups.
„Ups". Dobrze, że to „ups" zaraz zostało zadośćuczynione, gdyż anemik zorientował się, że to był jego ulubiony – waniliowy. Tyle dobrego, że przynajmniej będę pachniał ładnie. Skupił się na charakterze specyfiku, a nie celu, w jakim został wyciągnięty. Przypomniał sobie o tym dopiero parę chwil przed doznaniem gorących i śliskich palców, wpychających się do jego odbytu. Momentalnie spiął się cały, oddychając nadzwyczaj głęboko i za żadne skarby nie chcąc ich wpuścić.
– Hmm... wrota zamknięte? – zaczepił znów Dazai. Wprost uwielbiał gadać, nawet podczas seksu. – Powiedziałbym „Sezamie, otwórz się!", ale podobno za dużo mówię. Twoja kolej.
Mówiąc to, od razu nachylił się do przodu. Pozycja, w jakiej się znajdowali, niezwykle podniecała Rosjanina. On leżał rozkraczony, podczas gdy kolana Osamu znajdowały się po obu stronach jego bioder. Ręka sięgała aż do krocza i drażniła się z wejściem, podczas gdy jego twarz znalazła się z powrotem przy tej czerwieńszej, obcałowując ją całą. Szybko zszedł z ustami na szyję, by począć zasysać jej skórę. W międzyczasie przejeżdżał wolną dłonią po talii Fiodora, by dotrzeć do penisa i począć go zaczepiać, oczywiście w szczególności tą potrzebującą główkę. Robił to subtelnie, zdawkowo, powodując w kochanku rosnące uczucie zniecierpliwienia. Dostojewski już był całkiem twardy, podczas gdy status Dazaia stał pod znakiem zapytania i nie było żadnych widocznych dla leżącego mężczyzny dowodów na to, że stał dosłownie.
– Zakryłbym ci oczy, ale za bardzo chcę widzieć cię całego w trakcie... na razie widzę, jak bardzo próbujesz pozostać przy zdrowych zmysłach. To takie urocze – zacieszał się Osamu, widząc aż boleśnie zaciśniętą szczękę swego partnera oraz pot na jego czole.
Masował łagodnie twarde sutki swym gorącym oraz wilgotnym od płynu palcem. Przygotowywał mężczyznę w każdy możliwy sposób i zachęcał go do odpuszczenia tej walki. Sprawiał mu tak wiele przyjemności, ale zaraz ją odbierał, nie dając jej w pełni poczuć, że to było aż nie do wytrzymania. Dostojewski nie chciał ulec, chciał się z nim podrażnić, ale sam miał dosyć po paru chwilach, więc w końcu rozluźnił mięśnie. Wtedy wciąż dopraszający się pozwolenia palec Dazaia wszedł cały nieoczekiwanie i anemik aż zachłysnął się powietrzem.
To było takie dziwne uczucie. Nie do końca bolesne czy też nieprzyjemne, ale jednak odrobinę niekomfortowe. Nieprzyzwyczajonemu ciężko było wychwycić w tym coś podniecającego i jakoś konkretniej zareagować, Fiodor na razie próbował się oswoić z tym początkowo niewielkim ciałem obcym i tym, że to tylko jeden palec, a on już odczuwał każdy ruch ręki bruneta. Zastanawiał się, jak będzie z czymś większym.
– Ach... potwornie tam ciasno i gorąco – detektyw znalazł się tuż przy jego uchu i buchał mu w nie ciepłym oddechem, szepcząc te wszystkie erotyczne słowa, podczas gdy to mniejsze ciało drżało i stękało jeszcze bardziej nieprzyzwoicie. – Cały drżę na samą myśl... ale nie tak jak ty. Jak się czujesz?
Och, wiedziałem. Dazai swoimi pytaniami miał zamiar zmuszać Fiodora do otwierania ust i mówienia, by w tym samym czasie zadawać mu tylko więcej rozkoszy i by ten nie mógł się powstrzymać od wydania z siebie jakiegoś słodkiego dźwięku. Prosta, ale jednocześnie sprytna zagrywka, na którą Dostojewski poszedł. Cóż, to nadal „prezent".
– To takie... dziwne.
– A teraz? – w miarę pytania, obandażowany poczuł poruszać palcem, tym samym zahaczając o zaciśnięte mięśnie.
To uczucie bycia delikatnie masowanym po swym wnętrzu było wybitnie ciężkie do określenia, ale Rosjanin po jakimś czasie tego „łaskotania" spiął całe swoje ciało, zaciskając również pięści. Mężczyzna nad nim począł sunąć opuszkiem po ściankach, zupełnie jakby czegoś szukał. Cóż, czegokolwiek poszukiwał, znalazł to, bo gdy tylko ciemnowłosy odczuł nacisk w pewnym konkretnym miejscu, kajdanki aż zatrzeszczały na ramie łóżka, a usta Dazaia rozciągnęły się w niebywale szerokim uśmiechu. Nie będąc na to przygotowanym, anemik wydał z siebie dźwięk, który bardziej przypominał krótki okrzyk zaskoczenia niż rozkoszy, choć oczywiście Osamu dosłuchał się swojego.
– O tak... właśnie o to chodzi – uśmiechnął się radośnie, ukazując wszystkie ząbki, po czym przyssał się do torsu anemika, podgryzając i liżąc jego sutki.
Zaczął też poruszać palcem. Wkładał go i wyjmował, ruszał nim w różne strony, chcąc rozepchać to ciasne wnętrze i zrobić więcej miejsca na drugi palec, który zaraz w nim zawitał. Spotkało się to z o wiele konkretniejszą reakcją nieprzyzwyczajonego Dostojewskiego, który jęknął praktycznie przez zaciśnięte zęby. Naprawdę, naprawdę, naprawdę nie znosił nie móc ruszać rękami. Nie chciał odpychać Dazaia, za żadne skarby, ale potrzebował chociaż móc go objąć lub przyciągnąć do siebie czy przycisnąć jego twarz do własnego torsu. Ten brak kontroli mu uwłaczał i mimo że Osamu zdawał sobie z tego sprawę, sprawnie również zacierał to wrażenie, pieszcząc go miło i wytrwale.
– Ledwo wytrzymuję – przyznał brunet, zabierając jedną rękę i zsuwając z siebie bokserki. Widać nie potrzebował stymulacji, jego twardy penis od razu wyskoczył zza materiału, żądny spełnienia. – Spójrz, co ze mną robisz... sam twój widok i dźwięki doprowadziły mnie do wzwodu. Jesteś niesamowity – szepnął, przysuwając się.
Chwilę później znów wylał sobie na dłoń nieprzyzwoitą ilość żelu i chwycił ich potrzebujące męskości razem. Przez temperaturę specyfiku oraz samą długość bruneta, Rosjanin trząsł się tak bardzo, że zechciał ścisnąć uda, jakby to miało mu pomóc. Ten stanowczo przyszpilił mu je z powrotem do materaca i jęczał sobie cichutko pod nosem. Jego rozkosz była nie do opisania, ale to Dostojewskiemu odbierano tutaj rozum; balansował między łóżkiem a wnętrzem swojej głowy, która nakazywała mu trzymać fason. Ten mały głosik, niczym aniołek na ramieniu, karcił go za wylewność i każdą reakcję – a to ślinę spływającą po policzku, gdyż nie mógł utrzymać ust zamkniętych, a to za drżące uda, unoszącą się i opadającą szybko klatkę piersiową, za gorączkowe ruchy głową, które miały na celu odrzucenie klejących się do czoła włosów. Pościel i prześcieradło z pewnością aż kleiły się od potu jego chudego ciała; aż dziw, że mogło go ono produkować aż tyle. Fiodor był jednak tak skupiony i zdeterminowany, a jednocześnie tak bezwolny i poddany, że wręcz walczył sam ze sobą, podczas gdy Dazai podstawiał mu kłody pod nogi i każdy upadek był tylko przyjemniejszy od poprzedniego. A ten drugi, diabełek będący przeciwnikiem aniołka, już dawno przeskoczył na ramię Osamu i obserwował go z dumą, szepcząc to jedno słowo, które wręcz odbijało się w głowie anemika: „więcej".
Fiodor chciał więcej. Chciał jeszcze, chciał bardziej, chciał szybciej, chciał wszędzie i mocno. Im dłużej Dazai penetrował go palcami, im dłużej sunął po ściankach, a przy okazji masował jego penisa wraz ze swoim, pozostawiwszy rozgrzewający się żel w najwrażliwszych rejonach swego mężczyzny, tym bardziej desperacko ten się czuł i zachowywał. Prawdę mówiąc był jak oderwany od rzeczywistości. Zamknąwszy oczy, rozkoszował się nowym doznaniem, chłonął to uczucie całym sobą, wiercił się i wręcz wił, doznając go. Nic nie słyszał ani nie widział; nie miał więc pojęcia, że wręcz wysuwał biodra do przodu, chcąc, by detektyw zawitał w nim głębiej. Był jednocześnie tego żądny i ciekawy, ale najbardziej to po prostu chciał go już w sobie.
Osamu odpowiedział na jego niemą prośbę, bo zaraz delikatnie opuścił jego wnętrze. Mokrymi i ciepłymi palcami zebrał trochę żelu z ich pulsujących męskości. Szczególnie potraktował nim swoją główkę, która, naturalnie, miała zawitać pośród tych roztrzęsionych ścianek jako pierwsza. Chyba coś powiedział, coś skomentował, ale Fiodor już nie słyszał. Mógł tylko tkwić w bezruchu z przymkniętymi oczami, niemal unosić się w powietrzu, oczekując swego kochanka. Sama myśl o tym w tej chwili, gdy został tak dobrze przygotowany i rozgrzany, wręcz kazała mu zaciskać zęby na wargach. Świadomość, że za chwilę ten tak podniecający i żądny go narząd zaraz znajdzie się w nim, a on z Dazaiem staną się za sprawą tego gestu jednością, sprawiała, że czuł się niemal jakby miał dostąpić największego zaszczytu. To było jedne, czego pragnął. Jedyne, o czym teraz myślał. I już to czuł. Czuł, jak napletek pociera rozgrzaną skórę wokół spragnionej dziurki. Czuł jak wchodzi na ledwo wyczuwalną odległość i zaraz wychodzi. Czuł, jak żyły na tej imponującej długości pulsują, jak bardzo nie może się go ona doczekać, jak bardzo jest spragniona. Za chwilę ponowiła ona próbę i wepchnęła się odrobinkę dalej, by...
I nagle Dostojewski doszedł. Zupełnie nagle. To okazało się być dla niego za dużo, to wszystko trwało zbyt długo i było zbyt dobre, by mógł jakkolwiek się wstrzymać. Nie zrobił tego również w kwestii swojego głosu – cóż, może i Dazai go „nie wziął", ale zdecydowanie udało mu się doprowadzić go do krzyku. Jednego, ale zadowalającego.
Mężczyzna skończył obficie – rozładował się na swoim brzuchu, a biała substancja zaczęła z niego ściekać na prześcieradło. Różowe kajdanki zatrzeszczały słodko w trakcie, gdy ten rzucił się tak, że Osamu był zmuszony opuścić ten niewielki rejon, w którym ledwo co zawitał. Mógł narzekać jedynie na to – na widok, który chłonął oczami, nie miał prawa. Czerwony, spocony Dostojewski z twarzą wykrzywioną w ekstazie, jakiej nie zaznał dawno, a wszystko dlatego, że Dazai pieścił go tak umiejętnie. Zdecydowanie mógł być z siebie dumny.
– Och, no bez żartów! Nawet w ciebie nie wszedłem! – żachnął się jednak po chwili.
– Ty...
– Ale muszę przyznać, wyglądasz i wyglądałeś tak apetycznie... nie udało ci się, Dostojewski. Przegrałeś. Byłeś tak słodki, próbując trzymać głos i siebie w ryzach... tak zażarcie walczyłeś sam ze sobą, że prawie zapomniałeś o mnie, dzięki czemu mogłem swobodnie działać – zachichotał, podczas gdy fioletowe tęczówki piorunowały go spod zmierzwionych kosmyków.
– Zadowolony?
– Po części.
– Po części...?
– Powiedziałem, że chcę cię mieć. Tak się jeszcze nie stało. Ja wciąż jestem twardy, widzisz?
Anemik spojrzał w dół. Faktycznie. Jego własny penis był już sflaczały i teraz jedynie ściekała z niego sperma, ale Dazai wciąż był w stanie najwyższej gotowości oraz potrzeby. Im dłużej jednak leżeli i rozmawiali, tym bardziej chudzielec się wychładzał, a także mijały mu wrażenia, więc...
– Rozkuj mnie... szybko to załatwimy.
– A dokąd ci się spieszy? – brunet klasnął w dłonie. – Pamiętasz, na co się zgodziłeś? Na to, bym cię wziął. Nie możesz odmówić, a dziś są święta, toteż ten wymyślony na szybko prezent powinien być rozpakowany tego samego dnia... pozwolisz, że się do tego zabiorę? – oblizał usta. – Och, tak. Prawie zapomniałem – dodał, widząc, jak ametystowe oczęta coraz bardziej się rozszerzają. – Wiem, że nic mi nie kupiłeś, regularnie sprawdzam twoje konta. Od dawna też nie wychodziłeś z domu, więc do żadnego sklepu nie zaszedłeś. Zwyczajnie zapomniałeś, prawda? Tak bałeś się mojej reakcji, że aż posunąłeś się do tak desperackiego czynu... to mnie trochę obraża, ale, z drugiej strony, dało mi to idealną okazję, której nie mogłem zmarnować. Widzisz, wszystko skończyło się dobrze, czyż nie? – zaśmiał się po raz kolejny, rozmasowując dłonie jak złośliwy chochlik.
Fiodor zaś wyglądał, jakby się na moment zawiesił. Po prostu leżał nieco spięty, wpatrując się w Dazaia z wciąż unieruchomionymi rękami. Detektyw miał szczęście, że były skute, choć to zapewne również było częścią tego niecnego planu. To ja tu się poświęcam dla twojej satysfakcji, a ty...
– Rozkuj mnie.
– Nie ma opcji. Dziś jesteś mój, Dostojewski. Uwolnię cię, gdy najdzie mnie taka ochota.
– Dazai. Rozkuj mnie.
– Zdecydowanie za dużo mówisz – przedrzeźnił go, opierając nagle ręce po obu stronach jego głowy. – Wiesz... jak tak na ciebie patrzę, może jednak powinienem ci kupić chociaż tą koronę... och, byłbym zapomniał! – pstryknął palcami i nagle wstał. Aż dziw, że jeszcze miał siłę i chęci, patrząc na jego stan. Podążył jednak do szafy i rozsunął ją, wyjmując z niej... wielkie, ciepłe i szare kapcie w kształcie myszy, takie z uszami i ogonem. Od razu założył je Dostojewskiemu na stopy i poklepał jak psa. – Oto mój genialny plan. Zawsze mówisz, że ci zimno w stópki... cóż, teraz już nie będzie.
Och, gdyby tylko Fiodor miał umiejętność telekinezy, te kajdanki już dawno byłyby za oknem...
– Dazai... chyba nie chcesz mnie w tym...?
– Wesołych Świąt! – zaszczebiotał, wracając na swoje miejsce i już układając mu się między nogami. – To będą twoje najdłuższe święta w życiu.
Z tobą? Mam nadzieję, że ostatnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top