10.
Jui oraz nasz towarzysz chyba nie do końca wiedzieli, co się dzieje, jednak na widok martwych Zmiennokształtnych otrzęśli się z szoku i pomogli mi, zabijając kolejne cztery Bestie.
Varulv z pozostałymi przy życiu pobratymcami zaczęli zwiewać. Pewnie sądzili, że przybył cały oddział Favngardczyków, a nie jedna zagubiona duszyczka, która dopiero co nauczyła się podstaw Języka, inaczej zgładziliby mnie bez trudu zamiast salwować się ucieczką.
Puściłam się za nimi w pościg, wykrzykując kolejne Słowa, mające ich zabić. Kolejnych dwóch przeciwników padło trupem, po chwili jeszcze jeden. W dodatku dostrzegłam, że król był ranny, utykał i wlokła się za nim strużka krwi. Byłam jak w amoku, w jakimś szale, biegłam za nimi, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa... Gdy usłyszałam krzyk Jui.
— Gabrielu!
Przypomniałam sobie ciało przebijane mieczem na wylot i kałużę krwi na śniegu. Stanęłam, odwróciłam się na pięcie i pobiegłam z powrotem, do konającego na śniegu mężczyzny.
Rudowłosa dziewczyna już przy nim klęczała, ja opadłam na kolana obok niej. Ona tamowała krew zdartą z siebie tuniką, ja chwyciłam jego twarz w dłonie, po czym poklepałam dość mocno po policzku, próbując rozpaczliwie go ocucić. Łzy zamazywały mi widok, więc co chwila je ścierałam. Sprawiały mi niemal fizyczny ból, zamarzając na policzkach w mroźnej aurze.
Otworzył oczy i spojrzał na mnie półprzytomnie.
— Boli — powiedział bezgłośnie. Nachyliłam się nad nim bardziej, by lepiej słyszeć. Pogłaskałam go po policzku, a on uśmiechnął się słabo. — Za Favngard i króla.
Jego powieki opadły, kryjąc pod sobą brązowe tęczówki, całą głębię jego duszy, inteligentne spojrzenie, które przeszywało rozmówcę na wskroś. Jego słowa ścisnęły mnie za serce. Brzmiały tak ostatecznie, jakby żegnając się, chciał wyznać, za co umiera.
— Trzymaj się — krzyknęłam z wściekłością. Byłam przerażona i zagubiona jak ranne zwierzę pod ostrzałem. Po raz kolejny traciłam kogoś bliskiego. Król Madur tracił kolejnego syna. Kto jeszcze miał zginąć w tej bezsensownej wojnie?!
— Zoio, musimy ruszyć w pościg — odezwała się żałośnie Jui, rezygnując z dalszego uciskania rany. Postanowiłam przejąć to zadanie.
— Bzdura. Musimy ratować Gabriela. — Gwałtownie pokręciłam głową, choć wiedziałam, że miała rację. Jeszcze nikt nigdy nie był tak blisko zwycięstwa i zakończenia konfliktu. Nie mogliśmy tego zmarnować... A jednak, nie byłabym w stanie pozostawić mężczyzny na pewną śmierć. Nie, dopóki jego serce, choć słabe, wciąż pompowało krew, a płuca zapełniały się powietrzem.
— On już nie żyje. — Zawiesiła głowę, a rude włosy błysnęły w słońcu, to wychodzącym, to znów chowającym się za chmury.
— Co za bzdury opowiadasz! — zaprotestowałam. — Patrz, oddycha! Może słabo i nierówno, ale jednak.
— Posłuchaj mnie, Zoio. — Dziewczyna boleśnie ścisnęła mnie za nadgarstek. Patrzyła mi w oczy, a w jej spojrzeniu nie było śladu po butnym, ironicznym rudzielcu. — Książę nie dożyje transportu do miasta, a w tym czasie ucieknie nam Varulv. Ofiara Gabriela pójdzie na marne i będzie jeszcze jedną bezsensowną śmiercią w tej głupiej wojnie z bestiami. Musimy rozpocząć pościg. Natychmiast.
Wiedziałam, że Jui miała rację, mimo to nie potrafiłam się z tym pogodzić. Miałam przed oczyma Jamesa, który jako pierwszy poniósł najwyższą ofiarę, chcąc chronić nie tylko mnie, ale wszystkich swoich bliskich. Widziałam też w wyobraźni króla Madura, starszego mężczyznę, który utracił wszystkich krewnych. To było zdecydowanie za dużo.
— Pomóż mi — poleciłam chłopakowi, który towarzyszył nam na patrolu, a teraz stał jak słup soli, wpatrując się z przerażeniem w śmiertelnie rannego następcę tronu. Moje słowa ocuciły go z szoku i ruszył mi na pomoc. — Posadzimy go na koniu i się rozdzielimy. Jui i ja będziemy tropić Varulva, a ty zawieziesz księcia do stolicy i wezwiesz posiłki.
Naturalnie weszłam w rolę dowódcy i nikt nie protestował. Wydawałoby się, że ta rola przypadnie Jui, a jednak nie — chyba odkryłam w sobie książęcą żonę.
Wspólnie posadziliśmy Gabriela w siodle. Kilka razy jęknął głucho z bólu, rozrywając mi serce na pół, ale musiałam być twarda. Rana wyglądała strasznie, a mężczyznę, mimo panującego na zewnątrz mrozu, zaczynała trawić gorączka.
Kiedy odjechali, przez chwilę patrzyłyśmy za nimi, później i my wsiadłyśmy na konia Jui. W milczeniu jechałyśmy przez las, a jakże wyraźne na białym, dziewiczym śniegu ślady krwi wskazywały nam właściwą drogę. Zastanawiałam się, czy to naprawdę takie łatwe — odnaleźć rannego króla, mającego do dyspozycji tylko jednego pobratymcę, nim zdąży on wezwać posiłki, zabić go i zakończyć wojnę. Bałam się, że brzmiało to trochę za prosto, jak na finał wielowiekowego konfliktu, a jednak musiałam spróbować.
— Jesteśmy blisko — mruknęła Jui i pogoniła konia. Chwilę później stanęłyśmy przed wąskim wejściem do jaskini. Kilka metrów wcześniej ktoś nieudolnie próbował zasypać ślad krwi śniegiem, by je zgubić.
Zsiadłyśmy z konia i puściłyśmy zwierzę wolno. Klacz była na tyle mądra, by odnaleźć drogę do domu, a nie miałybyśmy sumienia przywiązywać jej tu, gdyby nasza misja się nie powiodła, i skazywać ją tym samym na śmierć głodową lub niewolę u Zmiennokształtnych.
— To może być pułapka. Trzymaj się za mną — szepnęła moja płomiennowłosa towarzyszka. Mimo mrozu, pot spływał jej po czole i była skupiona jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Rozumiałam ją doskonale, mój organizm wciąż działał na najwyższych obrotach, napędzany adrenaliną. Powinnam być załamana, czuć strach o Gabriela, i o siebie, a towarzyszyło mi przede wszystkim podekscytowanie.
— Nie — ucięłam, wyciągnęłam z sakwy sztylet i na palcach weszłam przez wąską gardziel do jaskini. Dość miałam bycia z tyłu, ukrywania się i poddawania zastraszaniu, które stosowali mordercy mojego męża. Byłam wybranką, to ja musiałam się narazić, to ja musiałam być silna.
Oddech dziewczyny ogrzewał mi kark, znajdowała się tuż za mną. Wytężałam słuch, ale do moich uszu dochodziły tylko dźwięki wydawane przez nią oraz kapanie wody gdzieś w oddali. Być może Varulv i jego towarzysz czaili się tuż za rogiem, przygotowani na atak, a my nawet nie wiedziałyśmy.
Wreszcie dobiegł mnie odgłos niepasujący do tła. Ciche stęknięcie, szelest futra o skałę. Varulv! Zacisnęłam dłoń na rękojeści, gotowa skoczyć i zadać śmiertelny cios, gdy po prawej rozległy się całkiem głośne kroki dwóch osób i pobrzękiwanie łańcuchów.
— Ścierwo! — krzyknął król Bestii. — Miałeś mnie informować! Dlaczego nie powiedziałeś o tej potężnej dziewczynie?
Głuche uderzenie. Chyba potężnie przyłożył swemu rozmówcy. Powoli zaczynało do mnie docierać, że upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu — pokonamy Zmiennokształtnych i poznamy zdrajcę.
— Nie wiedziałem. Przysięgam, nie wiedziałem! — Głos był znajomy, ale zniekształcony przez przerażenie i zadawane co rusz ciosy.
— Płaciłem ci za to, żebyś wiedział. Wiesz, jaka jest kara za nieposłuszeństwo.
— Panie, tylko nie do trolla — ton stał się jeszcze bardziej piskliwy i nienaturalnie podniesiony, o ile było to w ogóle możliwe. Z całą pewnością mówił ktoś, kogo znałam, ale wciąż nie mogłam skojarzyć głosu z twarzą.
— Aragorn — szepnęła niemal bezgłośnie Jui, robiąc krok w tył pod wpływem szoku.
— Panie, coś słyszałem — rzekł zmiennokształtny strażnik. Choć staliśmy po dwóch stronach barykady, teraz łączyło nas jedno: zastygliśmy wszyscy w bezruchu jak jeden mąż, oni nasłuchując, my modląc się, by nas nie zauważyli.
— Sprawdź wejście — polecił Varulv. — Może to nasi, ale nie możemy ryzykować. Później wrzucimy go do lochu i nakarmimy nim trolla.
Strażnik ruszył w naszą stronę. Jeśli chciałyśmy osiągnąć cokolwiek efektem zaskoczenia, trzeba było działać teraz.
— Światło! — krzyknęłam w Języku i rzuciłam się do przodu, powalając rosłego mężczyznę na kamienną posadzkę. Wstałam, pozostawiwszy go za sobą, by Jui się nim zajęła, a sama pobiegłam w kierunku chwilowo oślepionego kulą blasku króla. Nim jednak zdążyłam wszystko zakończyć, on złapał Aragorna, przykładając mu nóż do gardła.
— Zabiję go, jeśli się ruszysz — zagroził.
— To zdrajca — odparłam. — I tak czeka go stryczek.
— Pani, nie miałem pieniędzy, moja matka jest chora... — szlochał chłopak, lecz Varulv mu przerwał głośnym cmoknięciem.
— Cóż, po potomkini Ragura spodziewałbym się większej wrażliwości. Podobno jesteś przeciwna zabijaniu.
Ledwie dokończył zdanie, wypowiedziałam jedno z bojowych słów, a ostrze wypadło z jego dłoni. Ze zwinnością, o jaką bym siebie nie podejrzewała, doskoczyłam do niego i ugodziłam go nożem. Najpierw w brzuch, później, gdy zgiął się w pół, prosto w serce, w które łatwiej było trafić w takiej pozycji. Dokładnie tak, jak uczyła mnie moja rudowłosa, młoda nauczycielka.
Stałam nad dogorywającym królem z krwią na rękach. Emocje opadły i poczułam się tak strasznie zmęczona, a przy tym przerażona własną brutalnością. Rzeczywiście, byłam przeciwna wszelkiemu okrucieństwu, dzwoniłam na policję nawet, gdy ktoś kopnął psa albo dał dziecku klapsa na moich oczach, a teraz odebrałam życie. Dałam się upodlić wojnie.
— Dziękuję, pani — odezwał sie Aragorn. Spojrzałam mu w oczy z pogardą.
— Nie zrobiłam tego dla ciebie. Staniesz przed sądem, i najpewniej przed katem.
Splunęłam mu pod nogi i odwróciłam się do Jui, siedzącej na posadzce i dyszącej ciężko nad ciałem prawie trzy razy większego od niej mężczyzny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top