22

Leżąc plecami na miękkiej trawie, Hailey sunęła wzrokiem w górę drzewa po brązowej korze oraz zieleni rozpostartej nad jej głową. Spokojny wiaterek szeleścił liśćmi dużego wiązu, a nieliczne promyki słońca prześlizgiwały się między nimi. Błękitne niebo bez ani jednej chmurki rozciągało się aż po horyzont i był to kolejny upalny dzień. Zamknęła oczy i pozwoliła myślą płynąć w różne kierunki. Jednym z nich był Harper, który wyjechał przed tygodniem. Trochę bolał ją jego ponowny wyjazd. Obiecał, że się odezwie, że wróci, ale żadna z tych rzeczy jeszcze nie nastąpiła. O ile w ogóle nastąpi. Jak tylko obudziła się, zdała sobie sprawę, że to już koniec. Nie była Hailey i Harpera. Była tylko ona. Pogłaskała bransoletkę, którą dostała w prezencie od niego. Wzięła w palce dwa splecione H i potarła je. Poczuła łzy pod powiekami, ale szybko je odgoniła. Nie było na nie teraz czasu. Przejechała opuszką palce po raz ostatni po srebrze, złapała za pięcie i pierwszy raz od siedmiu lat, od kiedy ją jej zapiął, ściągnęła ją. Nie chciała już jej, nie potrzebowała. Podniosła się z trawy, otrzepała jeansy i podeszła do grobu córki. Kucnęła, prześledziła palcem wskazującym litery. Tak, była pora. Położyła metal przy niedużym nagrobku i wyszeptała

- Żegnaj.

Z bólem serca obróciła i ruszyła w stronę domu, w stronę życia. Była już dużą dziewczynką i postanowiła, że nigdy więcej nie obdarzy miłością żadnego faceta. Nie byli tego warci. Cholera, to nie tak. Tylko trzech z nich było warte całego złota świata. Nick, Sam oraz Kieran, to byli faceci jej życia i tylko oni. Reszta mogła iść się pieprzyć. Ale jedyną rzeczą, która niedawno ją uderzyła, było posiadanie dziecka. Jej własnej malutkiej kruszynki. Chciała mieć takiego malucha, i w sumie żałowała, że tamtej nocy nie zaszła z Kieranem. Przyjaciel w związkach miał takiego samego pecha jak ona. Ach, do diabła z tą całą pieprzoną miłością. Może to co chciał zrobić Hunter z Susan nie było takie złe. W końcu uczucia zawsze raniły. 

- W końcu jesteś - krzyknął Kieran. - Gdzieś ty się, do diabła podziewała?

- Żegnałam przeszłość - wyznała szczerze i naprawdę to miała na myśli.

- Cholera - mruknął.  - I co teraz?

- Teraz pójdziemy i wskoczymy w nasze stroje, a następnie pojedziemy na ślub, gdzie będziemy dobrze się bawić.

- To ten twój genialny plan? - Prychnął.

- A masz lepszy? - Wzruszył ramionami.

- Pieprzyć to, mam ochotę zalać się dzisiaj w pestkę. - Pociągnął Hailey do środka.

- W sumie ja też i kto wie jak to się skończy - mrugnęła.

- Ty szelmo - zaśmiali się oboje.

Dwie godziny później cała czwórka z rancza White Horse wjechała czarną terenówką na podjazd przed dom Huntera. Faceci ubrani byli w czarne smokingi oraz muszki, a Hailey miała na sobie prostą długą do samej ziemi fiołkową sukienkę z większym wycięciem na plecach. Jej czerwone włosy zostały rozpuszczone, a jedynie biały wpięty kwiat był ich ozdobą. To było święto Susan, a ona jako jej pierwsza druhna miała inne zadania na głowie. Drużbami pana młodego zostali: Nick, Kieran oraz Sam. Cieszyła się, że cała czwórka dogadywała się chociaż najmłodszy z jej rodziny nie pałał zbytnio entuzjazmem do Huntera. Cóż, nie każdy musiał wszystkich lubić. 

Ramię w ramię z Kieranem ruszyła na tyły domu, gdzie miała odbyć się za godzinę uroczystość. Część gości już się zjawiła, a miejsce wyglądało tak jak chciała. Rozstawiony duży namiot chroniący przed słońcem był wypełniony mnóstwem białych i fioletowych kwiatów, tak jak jej sukienka. Ogarnąwszy sytuacje, stwierdziła, że pora iść do panny młodej.

- Idziesz do Huntera? - Zapytała Kierana, kiedy wchodzili do domu.

- Tak, ale najpierw chcę zobaczyć Susan w tej jej bajecznej sukience, którą jej kupiłaś. Wiesz jaki Hunter był wściekły, kiedy dowiedział się, że ona nie wydała ani centa z jego karty?

- O domyślam się, ale ktoś musiał mu utrzeć ten jego zarozumiały nos - wyszczerzyła się.

- Jesteś podłą kobietą, żeby tak gnębić mężczyznę - zaśmiał się i ją przytulił. - Cudownie wyglądasz.

- Ty też. 

Stanęli przed drzwiami, jednak to Hailey zapukała, po czym wetknęła tylko głowę. W pokoju panował rozgardiasz, ale nie taki jak się spodziewała.

- Co jest, do cholery? - Pchnęła drzwi i bezceremonialnie wparowała do środka, a za nią wszedł brunet i zamknął drzwi.

- Cholera - mruknął na widok przed sobą. - Co się tutaj stało? Wygląda jakby przeszło tornado.

- Jezu, Hailey, nie dostarczyli moich butów. Przekopałam wszystkie pudła i... - urwała bo do pokoju wpadł jej czteroletni syn z... - Skąd ty mały czorcie masz moje buty?

- Tatuś mi je dał - powiedział z niewinną minką.

- Co? - Zapytała zszokowana Susan. Odebrała je od niego i ... - Ale to nie są te, które zamówiłyśmy. Spójrz - pokazała je Hailey.

- Zdaje się, że twój narzeczony chciał ci coś kupić. Uparty drań.

- Ta ich męska duma - mruknęła blondynka i ruszyła do sofy, stojącej w rogu pokoju.

Kieran przyglądał się chłopczykowi, był wierną kopią ojca. Nawet robili takie same miny. Hunter nawet jakby chciał nie mógłby się go wyrzec. W końcu w nich obu płynęła ta sama krew. Kucnął przed małym i odezwał się do niego:

- Może zostawimy mamusię i ciocię, a my obaj pójdziemy porobić jakieś męskie rzeczy, co ty na to?

- Tak - zaszczebiotał wesoło - tam mam auta, w pokoju.

- Drogie panie - zwrócił się do dwóch kobiet - zdaje się, że na nas pora.

Hailey zagapiła się na przyjaciela z dzieckiem na ręku i zanim zdążyła ugryźć się w język, wypaliła.

- Do twarzy ci z nim.

- Tam myślisz? - Uniósł ciemną brew, a jego niebieskie tęczówki zamigotały czymś jej nieznanym.

- Mhy - pokiwała głową. A on pochyli się do niej i wyszeptał: 

- Zróbmy sobie takie.

- Co? - Obróciła głowę i zapatrzyla się na niego .

- Chcę małego Mastertona.

- Cholera - sapnęła - ty mówisz poważnie.

- Tak - skradł jej szybkiego całusa i wyszedł.

Stała oszołomiona. Czy on powiedział to, co usłyszała? Może jednak ten upał dał się jej we znaki? Dotknęła swojego czoła, nie miała gorączki, więc... Jezu...

- Radzę ci korzystać z życia- usłyszała za sobą śmiech Susan. - Oni wszyscy to apodyktyczne gnojki. A ten tutaj nie jest inny.

- Niewydaje mi się...

- Och, wierz mi. Kiedy facet mówi, ze chce dziecka... A tak słyszałam, co powiedział. To znaczy, ze dokladnie to miał na myśli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top