Poświęcenie | Issac Lahey
- Cześć! - Anne zawołała do swojego przyjaciela, Issaca, tym samym witając się z nim.
- Hejka, Ann - odpowiedział jej chłopak, jednak lekko smutnym, przygaszonym głosem.
- Co ty taki smutny, Izzi? - spytała się z troską.
Anne od już dwóch lat podobał się jej przyjaciel, jednak nie chciała ich przyjaźni niszczyć, wiedząc, że ten ugania się za młodą Argent. Mimo że sprawiało jej to wiele bólu, pomagała Issac'owi w wszystkim od wilkołaczych spraw po sprawy sercowe. W końcu - byli przyjaciółmi, prawda? Dlatego teraz, gdy zauważyła go smutnego zmartwiła się.
- Allison - powiedział jedynie.
No jasne. A któż by inny mógłby być? Kiedy ty w końcu zrozumiesz Issac, że ona kocha McCalla?!, pomyślała z goryczą Anne, jednak nie dała po sobie poznać jak zabolały ją te słowa.
- Co znowu?
- Cały czas tylko Scott i Scott. A podobno nie są razem! - wykrzyknął przez co kilka osób odwróciło się w stronę jego i Anne.
- Jeszcze zobaczy kto jest lepszy - powiedziała dziewczyna, po czym przytuliła do siebie Issaca w celu pocieszenia go. - Poza tym; dziś impreza Lydii u Dereka. Będziesz?
- Dzięki, Anne. I tak - napewno przyjdę.
Przyjaciele zaśmiali się, po czym poszli na lekcje. Anne zastanawiając się co zrobić, by Issac odkochał się w Allison, a Issac myśląc dlaczego przytulas Anne miał na niego taki wpływ. W końcu - on i Hale byli tylko przyjaciółmi.
***
Issac szedł szybkim krokiem do swojego obecnego domu, domu Scotta u którego mieszkał od czasy sprawy z Alfami. Po drodze zastanawiała się nad jedną, istotną sprawą. Czy on i Anne byli tylko przyjaciółmi? Teraz nie wiedział już co o tym myśleć. Przecież zakochał się w Allison! Jednak - Anne zawsze przy nim była, nigdy go nie zostawiła, pomagała mu i uczyła kontroli. Nie odrzuciła go po sprawie z wilkołactwem. Byli z sobą blisko, nawet bardzo. Niewinne pocałunki w policzek, przytulasy, wspólne oglądanie filmów do późnych godzin i zasypianie razem. To było dla nich coś normalnego, oczywistego wręcz. Więc dlaczego od jakiegoś czasu na każdy taki gest robiło mu się cieplej w sercu? Dlaczego każdy jej uśmiech był dla niej najpiękniejszy? Czy to możliwe, by to właśnie ją kochał? Musiał z kimś o tym pogadać, a wilkołak, z którym mieszkał wydawał się jedyną opcją. W końcu był prawdziwym alfą, jego alfą.
Zapukał do pokoju Scotta i czekał. Z zdenerwowania przeczesywał co raz swoje blond loki. Tylko czego się tak denerwował? Alfa otworzył mu po kilku chwilach i gestem ręki zaprosił do środka.
- Coś się stało? - spytał na wstępie, gdy Issac już usiadł.
- Chyba się zakochałem - wyszeptał blondyn speszony. Dlaczego tak trudno było mu się przyznać?
- To cudownie! - Scott klasnął w dłonie. - To co się stało? - dodał, gdy zauważył, że Issac wcale się z tego nie cieszy.
- No bo ona jest tylko moją przyjaciółką! Zawsze była tylko przyjaciółką! Jak ja mam jej teraz to niby powiedzieć?! Przecież to zniszczy wszystko między nami! Wszystko! Poza tym, ona i ja?! Jeszcze kilka godzin temu, ba!, teraz nie jestem pewny czy to miłość! - krzyczał zły?... smutny?
- Podoba ci się z wyglądu?
Beta mię musiała się nawet zastanawiać. - Tak. Ma piękne, długie czarne włosy i wyjątkowe niebieskie oczy. Jej uśmiech jest najpiękniejszą rzeczą jaką w życiu widziałem. Jej nos jest lekko zadarty. Jest urocza, gdy się złości, bo wtedy tak słodko marszczy nosek.
- No stary! A co przy niej czujesz? Odwala ci? Myślisz, że jesteś gotowy zrobić dla niej wszystko? - spytał się Scott z podejrzanym uśmiechem. On wiedział o co chodzi. Każdy oprócz tej dwójki wiedział.
- Przy niej jest tak... lekko. Jakby wszystkie problemy odeszły w dal i miały już nie wrócić. Robię dla niej wszystko, mimo że dla nas to oczywiste. W końcu jest moją przyjaciółką, nie? - zapytała nie będąc pewny, czy chce usłyszeć odpowiedź wilkołaka.
- Issac... wyszykuj się na imprezę Lydii, wyznaj Anne miłość i bądźcie wreszcie szczęśliwi! - zawołał, po czym wypchnął betę za drzwi.
- Zaraz... skąd widziałeś, że chodzi o Anne? - spytał się zaskoczony, jednak Scott nie odpowiedział. Jedynie zamknął mu drzwi przed nosem.
***
Impreza już dawno trwała w najlepsze. Kolorowe światła i pijani nastolatkowie. To ba to patrzyli co trzeźwi. A było ich mało - bardzo mało, gdyż impreza trwała już od dobrych trzech godzin. Jedynie wilkołaki bawiły się świetnie, cały czas pozostając trzeźwymi. A wśród nich była tą dwójka. Issac Lahey i Anne Hale. Od początku imprezy Issac robił wszystko by unikać swojej przyjaciółki, tylko dlatego, że bał wyznać jej prawdę. Dzięki rozmowie z Scottem, zrozumiał, że naprawdę zakochał się w Anne.
W końcu przemógł się i podszedł do siedzącej w kącie szatynki.
- Zatańczymy? - spytał się niepewnie.
Dziewczyna podskoczyła wyraźnie przestraszona.
- Nie strasz mnie tak! - zaśmiała się. - I z chęcią z tobą zatańczę, panie Lahey! - ukłoniła się żartobliwie.
- To cudownie, panno Hale!
Chłopak pociągnął dziewczynę na parkiet. Chwilę potańczyli do bardziej skocznej muzyki ciesząc się sobą nawzajem. By w końcu przy wolnej piosence przytulić się do siebie mocno i kołysać w rytm.
- Czy mi się wydaje, czy mnie unikałeś, co Issac? - spytała się w pewnym momencie Anne.
- Wydaje ci się - przybliżył się do niej głową tak, że czuła jego przyśpieszony oddech oraz słyszała szybkie bicie serca.
- Coś... coś się stało? Jesteś zdenerwowany - wyjąkała, a na jej policzki wkradł się niechciany rumieniec. Cholerna pełnia. To przez nią nad sobą nie panuje! pomyślała z złością szatynka.
Zamknęła na chwilę oczy, oddychając głęboko, by gdy tylko je otworzyć poczuć wargi Issaca na swoich. Pisnęła zaskoczona, by po chwili oddać pocałunek. Był on delikatny i z uczuciem. Całowali sue spokojnie chcąc by chwila ta była wyjątkowa i trwała wiecznie. Jednak gdy zaczęło im brakować powietrza - niechętnie oderwali się od siebie. Anne oparła się na ramieniu Issaca i oddychała głęboko. Czy on to naprawdę zrobił? Pocałował mnie? Och, to było cudowne! Tak mniej więcej wyglądały myśli dziewczyny.
- Anne ja...
Nagle dziewczyny poczuła coś dziwnego na szyi Issaca.
- Masz tatuaż? - niespodziewanie zapytała.
- Co? Nie, nie - zaprzeczył.
- Ale coś tutaj masz - szła w zaparte dziewczyny. - Chodź, pokaże ci.
Pociągnęła chłopaka w stronę łazienki. Gdy już weszli do niej, stanęła przed lustrem i wzięła do góry włosy chłopaka, by ten także mógł to zobaczyć. On mruknął zdziwiony.
- Trzy? A ty, masz coś? - zapytał się. Dziewczyna odwróciła się jedynie w jego stronę. Po jej ciele przeszły niekontrolowane dreszcze, gdy palce Issaca dotykały jej szyi.
- Jest coś? - spytała się drżącym głosem.
- Masz napis. Ona - wyszeptał.
- Musimy to pokazać reszcie. Już!
Pobiegli razem do kanap, na których siedziała reszta z ich stada i ta nowa - Yukimura Kira, kitsune. Gdy tylko dobiegli, usłyszeli hałasy w pokoju obok, wiec to tam się skierowali. To co tam zobaczyli, zmroziło im krew w żyłach. Pięć postaci, czarne płaszcze z mieczami w rękach. Jak duchy. Scott próbował z nimi walczyć, ale to nic nie dało. Kira leżała nieprzytomna pod ścianą. Allison strzelała do nich, jednak i to noc się zdawało. Żaden atak nic im nie robił. Przechodziły przez nich, nic im nie robiąc.
Nagle jeden z nich spojrzał się w stronę Anne i już wiedzieli. To o nią im chodzi. Tylko dlaczego? Nie było czasu na zastnawienie się. Issac stanął przed Anne wystawiając kły i świecąc swoimi żółtymi oczami, jednak to nie robiło na nich wrażenia. Skierowali się w jej stronę z mieczami.
To była sekunda. W chwili gdy miecz miał zaatakować Issaca, Anne odepchnęła go sama obrywając. Upadła z hukiem na ziemię, a czarne postacie zniknęły. Wszyscy pobiegli w ich stronę. Wszyscy nie mogli dowierzyć w to co się stało.
- Kocham cie Anne! Kocham... rozumiesz?! Nie możesz teraz zginąć! Nie możesz... - Issac krzyczał zapłakany do konającej na jej ramionach Anne. To nie tak miało być. Ona nie może teraz zginąć. Nie wtedy, gdy wreszcie zrozumiał co do niej czuje.
- Długo kazałeś mi czekać... - zaśmiała się smutno. Nie dała po sobie poznać jak bardzo cierpiała. - Ja ciebie też, Izzi... ja ciebie też...
Jej oczy zabłyszczały po raz ostatni. Anne zamknęła powieki i odeszła. Odeszła w ramionach swojej pierwszej, młodzieńczej miłości. Chwilę później wszyscy w Beacon Hills usłyszeli zrozpaczony ryk wilkołaka, którego ukochana zginęła. A wilki, jakby chcąc pokazać swój smutek - zawyły w odpowiedzi.
Issac zapłakał.
I płakał tak długo, aż siłą nie odciągnęli jej od jej martwego ciała.
Płakał na jej pogrzebie, gdy to mówił jak ważna dla niego była.
Ale nie płakał już, gdy składali mu kondolencje. Nie płakał, bo skończyły mu się łzy.
Od tamtego czasu to już nie był ten sam Issac.
Był on pusty. Bez tego światełka, jakie wnosiła do jego życia Anne.
Bo ona się dla niego poświęciła, a on dla niej nie mógł zrobić nic.
Nic.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top