• O owocach, przy-jaźni i szukaniu sensów •
Jeśli mogę skleić czyjeś serce,
Nie żyję daremnie;
Jeśli mogę ulżyć komuś
w drodze,
Schłodzić czyjś ból,
Włożyć pisklaka
Do ciepłego gniazdka,
Nie żyję daremnie. ~ Emily Dickinson, "If I can...", przekład Aleksandry Cichoń
💛
Owego dnia na farmie Peace of Land było jasno i ciepło. Gwiazda Słońce wyjątkowo hojnie użyczała swoich białozłotych promieni, które obficie spływały na złaknioną ich Ziemię i jej Stworzenia, otulając je lip(c)owomiodowym światłem.
Tak namacalnie wyrazista słoneczna obecność stanowiła wprost niemożliwe do odrzucenia zaproszenie do spędzania czasu na wolnym powietrzu.
Z okazji takiej nie omieszkały więc skorzystać dwie dziewczyny, które pół siedząc, pół leżąc na wełnianych kocach w biało-czerwoną kratę, zajadały z błogim zachwytem uzbierane wcześniej w ogródku maliny i poziomki. W pewnej chwili jedna z nich przemówiła:
— Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się cieszę, że w końcu przyjechałam cię odwiedzić! Tak mi tu u was dobrze.
— Ja też się cieszę, Su. Strasznie się za tobą stęskniłam — odparła żarliwie Rozalia, czule czochrając przyjaciółkę po hebanowych włosach, spływających swobodnie na różaną sukienkę.
Susanne Snowflake — tak bowiem się nazywała jej towarzyszka — miała niezwykle ujmującą osobowość i aparycję: szczupła jasnokremowa twarz o łagodnych orzechowych oczach wzbudzała zaufanie. Po bliższym i głębszym poznaniu dziewczyny okazywało się, że pierwsze dobre wrażenie nie było na szczęście złudne.
Snowflake'owie także posiadali farmę, położoną w odległości kilku mil od morganowej. Na pierwszym etapie nauki dziewczyny chodziły razem do szkoły w miasteczku, zaś przed rozpoczęciem liceum wspólnie zastanawiały się nad nauczaniem domowym. Śnieżynka jednakże po długiej i bolesnej wewnętrznej walce zdecydowała się zamieszkać w Cheyenne u siostry mamy, aby zasmakować nieco wielko-miejskiego życia. Przede wszystkim jednak w stolicy otwierał się przed dziewczyną wachlarz możliwości do realizowania jej tanecznych marzeń i aspiracji.
Mogłoby się wydawać, że przez to, że dziewczęta spotykały się tylko raz na czas, ich relacja dozna na tym jakiegoś uszczerbku. One jednak nie zaobserwowały niepokojących zmian, a tematów do rozmowy wciąż miały w bród.
— Powiedz mi, proszę, jak się miewa Harry?
— Hm, różnie, ale ostatnio jest nawet okej. Pojechali z wujkiem Georgem do miasteczka kupić paszę i olejek uspokajający dla Gratii. Zbliża się czas porodu i robi się nerwowa. Jakoś wieczorem powinni wrócić, na razie Franek tam przy niej czuwa.
— Ojejku, to może zajrzymy do niej? Ale powiedz mi jeszcze, jak wam się z Harrym układa? Twój brat zdążył mi już opowiedzieć coś niecoś o waszej nocnej rendez vous na dachu stodoły...
— Stara, jeśli to była randka, to ja jestem primabaleriną. Zresztą co ja się będę tłumaczyć, skoro wszyscy i tak wiecie lepiej i uparliście się, żeby mnie prześladować. Harry jest dobrym, kochanym chłopcem, są dla nas z wujkiem jak rodzina, znamy się kopę lat, poza tym...
— Poza tym troszeczkę ci się podoba i zastanawiasz się czasem, co by było, gdyby i tak dalej — weszła jej w słowo Su, przybierając minę wszechwiedzącej prorokini.
— Cóż. Chyba coś w tym jest — mruknęła z rezygnacją Rosa. Gdyby mogła, z zażenowania położyłaby pewnie uszy po sobie jak Sydia, będąc zaś tylko (lub aż) bardzo jeszcze młodą kobietą, zagubioną pośród fal myśli i uczuć, przygryzła cierpkosłodkie od poziomek wargi. — Ale to bez sensu. On na pewno o mnie nie myśli w ten sposób.
Po chwili spowitej ciszą Su pogładziła miękko dłoń przyjaciółki zaróżowionymi od malin palcami i powiedziała łagodnie:
— Na twoim miejscu nie byłabym tego taka pewna, kochana. Wybacz to moje wścibstwo, nie będę cię już męczyć. Ale wiesz przecież, że po prostu zależy mi na was. Żebyście byli szczęśliwi.
— Wiem, wiem. — Rozalia uśmiechnęła się blado, po czym wzniosła oczy ku niebiosom, jakby szukając w nich ratunku przed niekończącymi się zmaganiami z człowieczą marno-traw(io)ną naturą.
💛
Tego samego dnia wieczorem, po spałaszowaniu smakowitej kolacji - składającej się z borówkowych pierogów, ulepionych wcześniej przez gospodarzy na cześć Susanne - młodzież zgromadziła się w pokoju Franciszka, aby użyć jego adaptera do wakacyjnego jam session. Harry także został zaproszony, dołączył jednak do reszty nieco później; musiał poczekać na zaśnięcie Gratii, uspokojonej dzięki wykonaniu przez niego delikatnego masażu karmelowego czoła, uszu, szyi i grzbietu klaczy.*¹
Gdy wszedł dyskretnie do Franciszkowego Królestwa, otuliły go złocisto-błękitne fale utworu 1901 i wznoszący się ponad melodią ptasi śpiew trzynastoletniej Birdy.
Uśmiechnął się delikatnie, ujrzawszy Rosalie i Susanne zatopione w beżowych pufach, śpiewające i podrygujące bosymi stopami. Na jego widok Franek podniósł się z fotela, przywitał przyjaciela i zachęcającym gestem wskazał mu wolną pufkę. W międzyczasie szepnął konspiracyjnie:
— Całe szczęście, że już jesteś, Haroldzie. Próbowałem przekonać dziewczyny, żebyśmy posłuchali Achtung Baby, jak przystało na melomanów o wysublimowanym guście. I wiesz co? Uparły się, że mają wielką ochotę na pierwszy album Jasmine van der Bogaerde. Zostałem przegłosowany...
— Eh, szkoda U2, ale ta płyta też jest ładna, choć niektóre piosenki są smutne — odszepnął szatyn, kierując się w stronę dziewcząt, śpiewających unisono:
Fold it, fold it, fold it, foold iiit
— Wybaczcie, że wam przeszkodzę — odezwał się z lekkim rozbawieniem Harry, zajmując miejsce naprzeciwko nich — ale chciałem się przywitać. Dobrze cię widzieć, Su. Ciebie oczywiście też, Ro.
— Dzięki, Harry, ciebie też. — Susanne z radością wymalowaną na twarzy uścisnęła podaną jej dłoń.
Po ucichnięciu pierwszej piosenki Chłopak od Mandoli zapytał, czy mogą przełączyć na People help the people.
— Na Skinny Love zawsze płaczę, a nie chcę się przed wami skompromitować — wyznał wstydliwie.
— Wedle życzenia, bro. — Franek skwapliwie kliknął adapterowy przycisk.
Tuż potem po przyciemnionym od zmroku pokoju rozlały się bursztyno-morskie dźwięki fortepianu. Wszyscy troje umilkli, wsłuchując się w pieśń i pozwalając jej orzeźwiać ich uszy i dusze.
God knows, what is hiding
In those weak and drunken hearts
Guess, he kissed the girls and made them cry
Those hard-faced Queens of misadventure
God knows, what is hiding
In those weak and sunken lies
Fiery thrones of muted angels
Giving love and getting nothing back
People help the people
And if you're homesick
Give me your hand and I'll hold it
People help the people
Nothing will drag you down
Oh, and if I had a brain
Oh, and if I had a brain
I'd be cold as a stone
And rich as the fool
That turned all those good hearts away
God knows, what is hiding in this world of little consequence
Behind the tears, inside the lies
A thousand slowly dying sunsets
God knows, what is hiding
In those weak and sunken hearts
I guess the loneliness came knocking
No one needs to be alone or sinking...
Przy ostatnim refrenie Harry jakby ocknął się z zadumy i nieoczekiwanie się odezwał:
— Wiecie, miałem ostatnio cięższy czas. Wątpiłem trochę w to, czy moje życie ma jakąś wartość, czy w ogóle istnienie ma sens, skoro jest tak kruche i przemijalne. Abstrahując jednak od moich popieprzonych dekadenckich stanów, dziękuję wam, że jesteście, że mogę być tu z wami w czasie, który jest nam dany. I że mnie jakoś znosicie. —
Ostatnie zdanie tej płynącej z głębi serca przemowy wprawiły pozostałych w rozczulone rozbawienie.
— Nie ma za co, naprawdę — powiedziała Rosalie, mrugając żartobliwie agrestowym okiem.
Spędzili wspólnie jeszcze kilka godzin, rozmawiając, słuchając upragnionego przez Franka Achtung Baby, a potem zgodnie z sugestią Harry'ego One Beatlesów. Po jedenastej byli już wszyscy nastrojeni bardzo szampańsko i temat gawędy spłynął na marzenia. Rozalia bez wahania stwierdziła, że bardzo chciałaby kiedyś poznać, może nawet zaprzyjaźnić się z Indianinem z krwi i kości.
Gdy następnie padła kolej na Su, powiedziała entuzjastycznie:
— O czym marzę? Oczywiście, o zdjęciu z Neymarem! — Zerknęła kątem oka na Franka, ale wyraz jego twarzy był nieprzenikniony. — I jeszcze chciałabym polatać na chmurce, jak Muminek z Migotką. Ale konie też są spoko.
💛
*¹ Inspirowane wspaniałą serią Heartland, o ośrodku, w którym bohaterowie opiekują się końmi po traumatycznych przejściach.
*
23.12.2021
Kochani!
Jestem z siebie zadowolona, że właśnie wstawiam drugi rozdział PP w tym miesiącu, haha i to jeszcze całkiem długi. Dziękuję Ci ogromnie, Mia Amica, Kami philokalia- za motywację i wsparcie pisarskie i wszelakie. No i za to, że jesteś, tak ogólnie.
Rozdział ten dedykuję Kochanej Werci Eremitka, w podziękowaniu za Towarzyszenie mi zarówno w twórczości na wattku: przy wierszach i opkach, jak i w życiu, za codzienne wsparcie, rozmowy, współdzielenie miłości do Boga, świata i zmaganie z różnymi trudnościami i własnymi lękami, próbami oswajania ich. Jestem ogromnie szczęśliwa, że możemy się przy-jaź-nić.
Wbijajcie do epickiej powieści "Krzywa Rzeczywistość" Eremitki oraz "Portret z Pamięci" Philokalii. Są wyjątkowe.
Życzenia świąteczne będę Wam pewnie jutro składać, a dziś Wam życzę dobrej nocy i pięknych snów!
Tulę!
Ola
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top