ꓚ⌊⌋ 𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝚙𝚒𝚎𝚛𝚠𝚜𝚣𝚢 ⌊⌋ꓛ
»»————- ★ ————-««
𝕊𝕡𝕠𝕥𝕜𝕒𝕟𝕚𝕖, 𝕜𝕥𝕠́𝕣𝕖𝕘𝕠 𝕟𝕚𝕖 𝕡𝕝𝕒𝕟𝕠𝕨𝕒𝕝𝕚
꧁꧂
Powrót do życia Allison był dla wszystkich prawdziwą zagadką. Jej bliscy byli pewni że nigdy jej więcej nie zobaczą, a jednak dziewczyna wróciła. Jaki szok przeżył Chris gdy jego córka stanęła w drzwiach ich domu. Dziewczyna nie wiedziała co się wydarzyło. Ostatnie co pamiętała, to to że była w ramionach Scott'a, a później ocknęła się w kostnicy.
To był cud, ale mieli pytania. Takie rzeczy po prostu się nie działy bez konkretnego powodu. Obawiali się że powrót dziewczyny wcale nie jest dobrym zwiastunem. Próbowali to jakoś wyjaśnić, ale nawet Deaton nie potrafił im pomóc.
Mijały tygodnie i nic złego nie działo się. Nogitsune został pokonany. Allison żyła, nic jej nie dolegało, nie zmieniła się w żaden sposób. Wydawało się że wszystko wróciło do normy.
Młoda wysoka kobieta stała przy recepcji. Miała na sobie błękitny strój pielęgniarki. Jej kruczoczarne proste i długie włosy były uczesane w wysoki kucyk. Jej ciemne brązowe tęczówki śledziły tekst na dokumencie, który trzymała w dłoniach. Rysy jej twarzy były średnio zaostrzone, co nadawało jej twarzy poważnego i lekko srogiego wyglądu, choć kobieta miała znacznie łagodniejszą naturę, niż na jaką wyglądała.
— Witaj Morana.
Obok czarnowłosej pojawiła się Melissa. Starsza kobieta obdarowała ją przyjaznym uśmiechem. Gdy Morana zaczęła pracować w szpitalu Melissa bardzo pomogła jej w początkach pracy.
— Dobry wieczór pani McCall. — odpowiedziała czarnowłosa.
— Miałaś do mnie mówić po imieniu.
— No tak. Potrzebujesz czegoś ode mnie Melisso? — zapytała uprzejmie. Odłożyła dokumenty na blat recepcji i skupiła się na starszej kobiecie.
— Nie, ale dziwi mnie że wciąż pracujesz. Z tego co wiem twoja zmiana dobiegła już końca. — kobieta skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i uniosła brew.
Morana nerwowo założyła kosmyk włosów za ucho. Już kilka razy miała przyjemność słuchać wykładów o braniu zbyt dużej liczby nadgodzin. Melissa podziwiała że mimo młodego wieku, tak bardzo poświęcała się pracy, ale we wszystkim powinny być pewne granice.
— Cindy wypadło coś ważnego. A że nie miałam planów na wieczór uznałam, że wezmę jej zmianę. — wyjaśniła Morana. Czasami czuła się jakby Melissa była jej matką, choć znały się zaledwie od ponad miesiąca.
— Znowu nadgodziny. Nawet ja tyle nie biorę. Skarbie, powinnaś trochę przystopować. W takim tempie wykończysz się. — posłała czarnowłosej życzliwy uśmiech, a jej spojrzenie emanowało troską.
Morana odwzajemniła uśmiech. Miło było gdy ktoś się o nią troszczył. Od dawna nie miała nikogo bliskiego, a samotność czasami mocno jej doskwierała.
— Nic mi nie będzie. — zapewniła czarnowłosa. — I tak poza pracą nie mam życia towarzyskiego. Więc zostanie po godzinach, nie było dla mnie żadnym problemem. — a nawet wybawieniem od powrotu do pustego mieszkania gdzie nikt na mnie nie czeka, dodała w myślach.
— Oh skarbie, aż mnie serce boli gdy tak mówisz. — kobieta posmutniała na słowa Morany.
Czarnowłosa jedynie wzruszyła ramionami. Taka była ponura rzeczywistość, do której zdążyła przywyknąć.
꧁꧂
Morana przechodziła obok recepcji gdy jej koleżanka z pracy, Sarah, zza blatu zwróciła się do niej. Poprosiła aby kobieta przy okazji idąc na drugie piętro, zaniosła plik dokumentów do biura doktora Smith'a.
Czarnowłosa stała przy blacie czekając aż recepcjonistka zbierze wszystkie potrzebne kartki. Kątem oka zauważyła na końcu korytarza Melisse. Kobieta rozmawiała z ciemnowłosym nastolatkiem. To był jej syn, Scott. Melissa czasami wspominała o nim gdy miały chwilę na krótką pogawędkę, chłopak też czasami pojawiał się w szpitalu i przynosił obiad swojej rodzicielce. Morana skupiła wzrok na nich. Ich rozmowa wydawała się poważna, aż stąd mogła wyczuć ich napięcie. Po przejętej twarzy Melissy, domyślała się że stało się coś.
— To wszystkie dokumenty.
Morana spojrzała na recepcjonistkę. Sarah rozproszyła ją. Czarnowłosa posłała jej nerwowy uśmiech gdy brała od niej papiery.
Scott nerwowo rozejrzał się, przerywając na chwilę rozmowę z mamą. Poczuł się dziwnie, ale niczego niepokojącego nie zauważył na korytarzu. Dostrzegł tylko dwie kobiety przy recepcji. Chłopak pokiwał głową lekko na boki po czym wrócił do rozmowy.
Morana zerknęła na ciemnowłosego nastolatka. Trzymając w rękach plik dokumentów odsunęła się od recepcji i cofnęła się do tyłu wciąż przyglądając się Scott'owi i jego mamie. Chciała wczuć się w ich emocje, ale znowu jej się to nie udało. Nie zauważyła że ktoś szedł korytarzem, a gdy się obróciła zderzyła się z tą osobą.
Czarnowłosa upadła na tyłek, a kartki które trzymała rozleciały się po korytarzu.
— Cholera. — mruknęła pod nosem. Przykucnęła po czym zaczęła szybko zbierać dokumenty. Kątem oka zauważyła że ktoś kuca przed nią. Nieznajomy pomagał jej zebrać kartki.
Morana wyciągnęła dłoń aby wziąć ostatni papier. W tym czasie mężczyzna również sięgnął po tą samą kartkę. Ich dłonie zetknęły się. Czarnowłosa zastygła gdy po jej ciele przebiegł dreszcz. Palce mężczyzny musnęły jej dłoń zaledwie przez sekundę, ale to wystarczyło aby poczuła smutek i cierpienie otaczające jego złamane serce. Uniosła wzrok, a wtedy jej oczy skrzyżowały się z niebieskozielonymi tęczówkami nieznajomego. Miała wrażenie że czas zwolnił gdy wpatrywali się w siebie. Zastygli w bezruchu na krótki moment. Mężczyzna podniósł w końcu kartkę. Oboje w tym samym czasie wstali i wyprostowali się nie przerywając kontaktu wzrokowego.
— To chyba należy do pani. — odezwał się nieznajomy. Na jego przystojnej twarzy zagościł delikatny uśmiech, który Morana szybko odwzajemniła. Miał czarne włosy zaczesane do góry oraz krótki zarost. Był postawnym, dobrze zbudowanym i wysokim mężczyzną.
Zerknęła na papiery, które wystawił przed siebie mężczyzna. Morana wzięła je.
— Dziękuje. I przepraszam za wpadnięcie na pana.— uśmiechnęła się przepraszająco.
— To raczej ja powinienem przeprosić. Upadłaś przeze mnie i upuściłaś dokumenty. Jesteś cała... — zerknął na plakietę na jej uniformie gdzie pisało jej imię i nazwisko. — Morana?
Czarnowłosa wciągnęła mocniej powietrze. Zabrzmiał jakby na prawdę martwił się, że coś jej zrobił. Do tego przyglądał jej się przyjaźnie z nutą zainteresowania. Zwykle za wpadnięcia na kogoś, obrywała nieprzyjemnymi słowami, że jest ślepa albo aby uważała jak łazi.
— Nic mi nie jest. — nerwowo ścisnęła dokumenty. Nie była przyzwyczajona do rozmów z przystojnymi mężczyznami. Nie uważała się za brzydką, ale nie przyciągała swoim wyglądem atrakcyjnych ludzi, w zasadzie to mało kogo przyciągała. Przeważnie inni trzymali się od niej z dala, jakby wyczuwali że coś jest z nią nie tak. Nie dziwiła im się. Gdyby mogła, sama trzymałaby się od siebie z dala.
— Od kiedy tutaj pracujesz?
Pytanie zabrzmiało dość defensywnie, przez co czarnowłosa poczuła się niezręcznie. Spojrzenie mężczyzny stało się ostrożniejsze, jakby nagle poczuł się zagrożony jej obecnością.
— Od ponad miesiąca. Zatrudniłam się po masakrze. Szpital potrzebował jak najszybciej nowych pracowników. — wyjaśniła urażonym tonem, choć przecież nie musiała mu się z niczego tłumaczyć. Po tragedii, która wydarzyła się w tym szpitalu, nowi pracownicy byli jak na wagę złota, a niewielu zgłosiło się do pracy ponieważ Beacon Hills było osławione wieloma negatywnymi plotkami i opiniami. Nikt normalny nie chciał pracować w miejscu gdzie doszło do krwawej masakry przez jakiś psychopatów, którzy wyglądali jak ninje.
Morana zmarszczyła brwi wyczuwając nagłą zmianę emocji mężczyzny, choć jego wyraz twarzy pozostał obojętny. Spiął się. Czuł żal i głęboki smutek. Najwyraźniej wspomnienie o tragicznym wydarzeniu przywołały przykre wspomnienia. Czarnowłosa zbliżyła się o krok i położyła dłoń na ramieniu mężczyzny. Uśmiechnęła się pociesznie. Odebrała mu część negatywnych emocji. Zauważyła jak jego spojrzenie łagodnieje, a on rozluźnił się. Zabrała dłoń.
— Czasami czyjś dotyk pomaga. — uśmiechnęła się delikatnie. Stała chwilę przypatrując się mężczyźnie. Poczuła się niezręczne. Wyminęła go i ruszyła wzdłuż korytarza.
— Jak to zrobiłaś?
Morana zatrzymała się i odwróciła. Nieznajomy przyglądał się jej z zaciekawieniem, ale również z ostrożnością.
— Jestem pośredniczką między życiem, a śmiercią. — powiedziała żartobliwym tonem. Jednak zauważając że mężczyzna nie załapał jej żartu, trochę spoważniała. Wskazała palcem na swój uniform. — Jestem pielęgniarką. Utrzymuje przy życiu, ratuję przed śmiercią. No wiesz, dotyk pielęgniarki działa cuda... Nie ważne. — burknęła ostatnie zdanie pod nosem po czym zawstydzona odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła ku windzie. Stanęła przed drzwiami i wcisnęła guzik przywołujący windę. Zerknęła przez ramię czując na sobie czyjś intensywny wzrok. Nieznajomy przyglądał się jej, ale po chwili odwrócił się i odszedł.
꧁꧂
Morana wyszła z sali. Robiła obchód. Jej dodatkowa zmiana powoli dobiegała końca. Trzymała w dłoni podkładkę z formularzem obchodu. Odhaczyła na liście kolejną osobę. Szła pustym korytarzem. Dochodziła północ więc nikt z zewnątrz nie mógł już odwiedzać pacjentów szpitala. Kobieta weszła do kolejnej sali. Stanęła przy krańcu łóżka wpatrując się w formularz. Kolejną osobą do sprawdzenia była młoda kobieta, Chole Presto. Kobieta doznała poważnych poparzeń skóry na prawym przedramieniu oraz na boku twarzy. Została zaatakowana przez swojego byłego partnera.
— Jak się pani czuje? — uniosła wzrok. Rozszerzyła oczy w szoku. Łóżko było puste. Rozejrzała się spanikowana po pomieszczeniu, ale nikogo oprócz niej nie było w sali. — Co do cholery?
Wyszła na korytarz, ale nikogo również tam nie było. Czarnowłosa zobaczyła sunący się po podłodze wąski czarny cień. Ruszył ku widzie, ale później skręcił nagle w prawo. Morana dostała gęsiej skórki. To był zwiastun i ona zbyt dobrze wiedziała co on oznacza. Ta droga prowadziła do klatki schodowej. Ruszyła biegiem za cieniem. Skręciła w prawo. W tym samym czasie drzwi windy otworzyły się, a na korytarz wyszła Melissa. Starsza kobieta zmarszczyła brwi zdezorientowana dlaczego Morana gdzieś tak szybko biegnie..
Czarnowłosa biegła po schodach, ani na moment nie zwalniając. Podążała za cieniem. Dostała lekkiej zadyszki, ale nie mogła zwolnić. Wybiegła na dach szpitala. Rozejrzała się szybko. Poszła dalej gdy cień poprowadził ją między konstrukcje na dachu, które utrudniały rozejrzenie się po okolicy.
Morana stanęła w miejscu niczym sparaliżowana gdy zobaczyła kobietę w białej szpitalnej koszuli. Stała na murku i patrzyła w dół.
Cień krążył wokół pacjentki.
— Pani Presto? — odezwała się spokojnym tonem Morana. Pacjentka odwróciła się gwałtownie słysząc głos czarnowłosej. Oczy Chole były zaszklone, a po policzkach spływały łzy. — Proszę zejść z murku. — poprosiła łagodnie.
— Nie chcę. — powiedziała płaczliwym głosem Chole. Połowa jej twarzy była w białym opatrunku, pod którymi kryły się rany. — Nie chce z tym żyć. — wskazała dłonią na swoją twarz. Poparzenia których doznała, pozostaną bliznami, które będzie miała do końca życia. — Wyglądam jak potwór.
— To nie prawda. — czarnowłosa zbliżyła się o krok w kierunku murku. Chole nerwowo poruszyła się w miejscu.
— Nie zbliżaj się bo skoczę!
Morana zatrzymała się w miejscu. Sytuacja była niebezpieczna. Chole w każdej chwili mogła skoczyć, wystarczyło aby się lekko zachwiała, a wtedy spadłaby. Czarnowłosa odetchnęła głęboko. Musiała się skupić, a przede wszystkim zachować spokój.
— Wiem że cierpisz. Skrzywdził cię, choć nie miał do tego prawa. Jednak to nie powód aby odbierać sobie życie. Chole. Masz kochających rodziców, którzy codziennie cię odwiedzają w szpitalu. Twoi przyjaciele są bezustannie przy tobie. — skupiła się i wczuła się w emocje kobiety. Powoli zaczęła je wchłaniać, w tym samym czasie zaczęła zbliżać się w kierunku Chole. Kobieta z łzami w oczach przyglądała się jej i uważnie słuchała. — W tym momencie myślisz że to jedyne wyjście, ale tak nie jest. Nie odbieraj sobie życia z czyjegoś powodu. Blizny zostaną, zawsze zostają, na ciele czy duszy. Cierpienie to nieunikniona część życia...
— Ale to tak bardzo boli. — załkała zrozpaczona.
Morana stanęła przed nią. Wyciągnęła dłoń ku Chole. Sama również miała w oczach łzy. Ta kobieta tak bardzo cierpiała.
— Pomogę ci, ale musisz zjeść z murku.
Chole pociągnęła nosem. Wzięła czarnowłosą za dłoń. Morana pomogła jej zejść z murku.
— Przepraszam. Wcale nie chcę umierać. — Chole rozpłakała się. Czarnowłosa przytuliła ją czule.
— Wiem.
Chole wtuliła się w czarnowłosą, jakby znajdowała się na morzu i tonęła, a Morana była jej kołem ratunkowym. Poniekąd tak właśnie było. Czarnowłosa skupiła się. Jej oczy zaświeciły się na fioletowo gdy odebrała wszystkie negatywne emocje kobiety. Chole westchnęła z ulgą.
Oczy Morany przestały się świecić. Chole odsunęła się od niej i posłała jej wdzięczny uśmiech.
Na dach weszła Melissa w towarzystwie jednego z lekarzy oraz ochroniarza.
Morana spojrzała na Melisse, która lekko się do niej uśmiechnęła. Starsza kobieta zaniepokoiła się gdy zobaczyła jak czarnowłosa gdzieś biegnie. Szybko poszła sprawdzić o co chodzi, a później poszła po pomoc.
Lekarz i ochroniarz wzięli Chole pod ramię, po czym zabrali z dachu.
— Skąd wiedziałaś że tu będzie? — zapytała Melissa zerkając na Morane, gdy wróciły do budynku.
— Nie wiem. Miałam po prostu szczęście. — wzruszyła ramionami.
— Drugi raz z rzędu? — dopytała kobieta.
Morana zmieszała się, choć starała się nie pokazać tego po sobie. Już drugi raz w ciągu miesiąca pracy w tym szpitalu, powstrzymała kogoś przed popełnieniem samobójstwa. Za pierwszym razem mężczyzna zamierzał połknąć tabletki w łazience. Zdążyła go przed tym powstrzymać.
Morana zerknęła kątem oka na starszą kobietę. Melissa posłała jej ostrożne spojrzenie. Raczej nie wierzyła w jej słowa.
*****************
I jak wrażenia po pierwszym rozdziale?
Do następnego czwartku :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top