Dzień prawdy - część 2

Przez chwilę nie docierały do mnie żadne słowa. Patrzyłam w milczeniu interpretując jego słowa. Z cichą nadzieją chcąc wyłapać w tym żart.

- C-co....czekaj...żartujesz sobie ze mnie...- powiedziałam lekko wzburzonym głosem - Nie możesz tego zrobić! Przecież wiesz że-

- On też wiedział - mężczyzna odpowiedział odwracając się do mnie tyłem.

Z oczu pociekły mi łzy. Słyszałam powoli zbliżające się w stronę drzwi kroki. Patrzyłam na plecy mojego ojca cicho pochlipując.

- Nienawidzę cię! - krzyknełam na całe gardło i zanim ten zdążył zareagować , wbiegłam do swojego pokoju i głośno trzasnełam świerkowymi drzwiami.

Rzuciłam się na przykryte skórą posłanie i wytuliłam w nie twarz cicho pochlipując.

Nie chciałam wychodzić za mąż...Nie teraz...Nie z kimś obcym....Nie z elfem...

Podniosłam głowę i spojrzałam na pokój z wysoko umiejscowionym sufitem i szerokim podłużnym okem.

Ściany z wypolerowanego agatu mieniły się tu najróżniejszymi odcieniami błękitu. Na przeciwko świerkowych drzwi, poniżej okna, umiejscowione było drewniane łóżko przykryte skórami.

Po lewej od drzwi znajdował się mały kominek a w rogu pokoju szafa. Na podłodze leżał wełniany dywan który przez promienie słońca wydawał się lekko żółty.

Z zamyśleń wyrwał mnie mdławy słodki zapach charakterystyczny dla elfów i dźwięk otwieranych drzwi.

Nasi "goście" rozmawiali z ojcem w salonie ale przez odbijający się dźwięk ich głosy bardzo się zniekształciły. Docierały do mnie tylko pojedyncze słowa...."prezent"......" za miesiąc"......." ceremonia "....''układ"?

Nie miałam zamiaru przysłuchiwać się tym rozmową. Szybko przetarłam łzy z policzka. Nie miałam zamiaru być tu ani chwili dłużej.

Gdy wyszłam na korytarzu nagle w całym domu zapanowała cisza którą przerywały jedynie odbijające się echem kroki. Powoli weszłam do miejsca z kąd duszący zapach stawał silniejszy.

W momencie kiedy przekroczyłam próg pokoju, wzrok elfów spoczął na mnie. Na pierwszy rzut oka postacie wyglądały bardzo podobnie.

Długie jasne szaty w kolorze błękitnym przykrywały ich bladą skórę przypominającą marmur. Nierealnie cienkie i fotykające podłogi  włosy opadały na ich ramiona a różniał je jedynie kolor.

Postacie wierciły mnie bez uczuciowym wzrokiem. Odkąd weszłam do pokoju rozmowa się urwała i w domu panowała niepokojąca cisza.

Szybko założyłam długo skórzany płaszcz i zakryłam głowę kapturem. Pośpiesznie wyszłam ze skały nie odzywając się ani słowem.

Stanęłam tuż obok zamykających sie drzwi. Dopiero po paru minutach od kiedy wyszłam dało się usłyszeć wznowioną teraz bardziej energiczną rozmowę.

Patrzyłam smutno w ziemię nadal będąc w szoku po tym co zdarzyło się tutaj w przeciągu zaledwie kilku godzin.

Najpierw elfy zabijają mi matkę, chcą części naszego terenu, wypowiadają wojnę która zabiera tak wiele żyć...
A teraz ja mam z przymusu wyjść za wroga?! Gdzie jest sens tego małżeństwa... czemu zdecydowali za mnie?! Co jeśli ten ich cały beznadziejny pomysł nie zjednoczy nas?!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top