Dzień prawdy

To był normalny dzień. Jedyne co wyróżniało go na tle innych dni to fakt że było dość ciepło jak na pierwsze dni wiosny.

Delikatne popołudniowe słońce prześwitywało przez lekko szarawe chmury. Siedziałam na jednej z półek skalnych a u moich z zwisających stóp mogłam łatwo mogłam dostrzec że u podnóża góry trwała już w najlepsze wiosna.

Wszędzie słychać było echem pobrzmiewajacy śpiew ptactwa a cały las zlewał się w jedną wielką mozaikę w kolorach soczystej zieleni. Mimo gęstych koron drzew doskonale było widać mający trochę ponad metr , mur który odzielał góry Netehålir od lasów.

W lasach mieszkał bowiem największy postrach i nasz wróg. Elfy. Ponad 100 lat temu zapragnęły one wypędzić nas z góry aby posiąść złoża kryształów. W tamtym czasie wybuchła Wielka Wojna w Gedalhi , w której życie straciło wiele krasnoludów w tym moja matka.

Od czasu kiedy się urodziłam nie odbyła się żadna bitwa i gdyby nie nienawiść do elfów prawdopodobnie zapomniałabym że wojna nadal trwa.

Przeciagnełam się leniwie i spojrzałam jeszcze raz na gęsty las.
Wstałam opierając się o potężny topór który odziedziczyłam po matce. Otrzepałam małe odłamki skalne że skórzanej spódnicy.

Nagle kątem oka zauważyłam ruch po naszej stronie murów. Kucnełam wychylając lekko głowę zza skały.

Elfy...jeden...dwa...cztery. Obserwowałam pochód czterech wysokich postaci o nienaturalnie wyblakłych, prostych i długich włosach.

Przeklnełam cicho w myślach i powoli wycofałam się do tunelu. Nie zważając na to czy najeźdźcy mnie usłyszą zaczęłam szybko biec by móc zawiadomić resztę.

Wiedziałam że wysokie istoty mnie usłyszały. Elfy są słabe fizycznie ale mają wspaniały słuch i panują nad magią.

Biegłam szybko ciemnym i zimnym korytarzem. Nie były one oświetlenie ponieważ zaczynało powoli brakować węgla. Wszędzie rozbrzmiewały metalowe podeszwy moich trzewików i lekko przyśpieszony oddech.

Po chwili wybiegłam na wysoko położoną polane na której mieściła się nasza osada.

- Wszyscy! - powiedziałam już lekko zdyszana -Elfy atakują!

Popatrzyłam na inne krasnoludy który zajmowały się swoim codziennym życiem. Nikt nie przejął się moimi słowami z wyjątkiem dzieci. Dorośli zaczęli szeptać pogardliwie między sobą.

- Co z wami jest? Trwa wojna! - Popatrzyłam na nich ponuro. - Musi-

W tym momencie przerwał mi donośny, niski głos mojego ojca.

- Wyślijcie do nich posłańca. Niech ich tu przyprowadzi...- Stwierdził stanowczo.

- Ale tato?! Czemu?! Jest wojna musimy walczyć! - Spojrzałam na wyższego ode mnie krasnoluda.

Jego siwe włosy miejscami jeszcze poblyskiwały na brązowo a błękitne oczy patrzyły na mnie z politowaniem. Długie futro zarzucone na plecy okrywało wełnianą koszule w kolorze wyblakłej czerwieni. Nogawki skórzanych spodni wystawały lekko z potężnych butów podbitych od spodu stalą. Na jego szyji zwisał swobodnie , zawieszony na rzemyku kawałek pirytu.

- Pogadamy w domu...plac nie jest miejscem na takie rozmowy - Stwierdził stanowczo po czym odwrócił się plecami do mnie i ruszył w stronę umieszczonych w skale drzwi.

Wstałam i posłusznie udałam się za nim do naszego "domu".

Mieścił się on w ogromnej skalę która w większości składa się z agatów. Z zewnątrz była jednak tylko i wyłącznie skała z mosiężnymi drzwiami oraz paroma oknami. W górach nie było piasku żeby wytworzyć szkło dlatego za szyby służyły nam oszlifowane cienko kryształy górskie lub kwarc.

Weszłam powoli do środka z opuszczoną głową. Nie pojmowałam czemu ojciec na mnie nakrzyczał.

- Więc? Czemu nie wyślesz wojsk i zapraszasz ich tutaj? - spytałam szybko ze słyszalną w głosie pretensją.

- Ponieważ.... wojna się skończyła...- powiedział bez wahania.

- Jak to skończyła! Niby kiedy?! Od ponad stu lat musimy bronić się przed elfami a ty mi mówisz że nagle wojny nie ma?! - wrzasnęłam dość głośno na co krasnolud obdarzył mnie surowym spojrzeniem.

- Kilkanaście lat temu kiedy twoja matka jeszcze żyła stwierdziliśmy razem z królową elfów że prowadzenie dalszej wojny jest bezsensowne. - zaczął mówić spokojnie jednak widziałam ze się trochę stresował- Dla obu stron korzystny byłby handel...stwierdziliśmy wtedy że zaprzestaniemy wojny...oraz połączymy nasze rody małżeństwem....

- Huh?! - Spojrzałam na niego zdziwiona - Co?! Nie pozwolę ci wydać kogoś z naszego plemienia na przymusowe małżeństwo z jednym z  nich!

- Dlatego nikt ci o tym nie mówił... osobą która wyjdzie za syna królowej elfów....będziesz ty...- spojrzał na mnie z zatroskaniem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top