18. Baśń

Niepewnie przekroczyłam granicę nadchodzącej jesieni i wiecznej wiosny. Znów otulił mnie ten sam przyjazny wietrzyk. Doznałam przy tym dziwnego uczucia, którego nie doświadczyłam nigdy wcześniej. Poczułam się jak w domu. Wszystko dookoła podpowiadało mi, że to moje miejsce: blask majowego księżyca, który radośnie tańczył w moich włosach; zapach kwiatów, który wydawał się być delikatny jak jedwabny lot sóweczki; mgła majacząca gdzieś w oddali, w której można było się zgubić, ale ja z pewnością odnalazłabym drogę wskazaną przez drżące liście drzew. I oczywiście on, który pozwolił mi zaczerpnąć życia ogrodu i zachłysnąć się jego pięknem.

- Chodź, pójdziemy dalej tą ścieżką – zaproponował.

Przechadzałam się w towarzystwie Frilla i obserwowałam otoczenie. Mimo nocy ogród rozświetlały kwiaty. Ich wielobarwne płatki, słupki o śmiesznych kształtach i zwisające pręciki wydzielały delikatne światło. Były jak maleńkie lampki z maleńkimi abażurami. Ich siłę stanowiła liczebność i właśnie ta mozaika złożona z kształtów i kolorów olśniewała swoją niezwykłością. Zrozumiałam, że obszary Doliny mieniące się jak kalejdoskop, na które zwróciłam uwagę wczorajszej nocy, to nic innego jak majowe ogrody elfów. Pochyliłam się nad tulipanami i peoniami. Złapałam w dłonie piosenkę ich pyłków i zanuciłam razem z nimi. Na ich liściach osadzały się kropelki rosy, które nad ranem powoli znikały, aby w nocy znów odbijać twarze elfów i elfek. Starałam się wypatrzeć ogłuszający zapach ogromnej rabaty z hiacyntami. Ich barwy przypominały te z Mickiewiczowskich wschodów i zachodów słońca. Udało mi się nawet je zobaczyć, ale nie potrafiłabym opisać tego, co wówczas dostrzegłam. Na Ziemi nie ma takich kolorów. Przeleciała obok nas puchata ćma i byłam wręcz pewna, że posmakowałam jej owocowego lotu. Frill nakierował mnie na gniazdo wilg, które spały okryte muślinowym szalem liści dębu. A pod tym samym rozłożystym drzewem dotknęłam ustami woni roztaczanej przez niepozorne i nieświadome swojej maestrii fiołki. Dlaczego wydawało mi się, że są do mnie takie podobne?

Książę towarzyszył mi na każdym kroku i przedstawiał mi wszystko, co nas otaczało. Miał świadomość tego, że ogród intensywniej pachnie barwami, zadziwia formą, dotyka elfów, bo coś czego wcześniej brakowało, wskoczyło na swoje miejsce. Też to czułam.

W pewnym momencie naszym oczom ukazała się okazała fontanna. Do misy czystą wodę z dzbana nalewała piękna, dynamiczna postać. Pod jej stopami pływały żółte lilie wodne czyniąc to miejsce bardziej przyjaznym. Do mojej błękitnej krwi przeniknęły tajemnicze opary rozlewające się wokół fontanny, oddając mi jednocześnie część swojego sekretu. Kilka kroków dalej gałęzie pochylała płacząca wierzba. Jednoznacznie zapraszała nas do wejścia w gąszcz swych liści, by móc utulić nas melodią, którą wygrywały ukryte pod korą chrząszcze.

- Pod wierzbą jest ławka – oznajmił szeptem książę. – Będziemy mogli spokojnie porozmawiać.

Wokół ławki wesoło latały świetliki. Tylko one oświetlały nam noc, bo gałęzie wierzby prawie całkowicie zasłoniły księżyc i kwiaty. Uniosłam głowę i zobaczyłam zapierający dech w piersi spektakl: nad nami w określonym porządku wirowały świecące owady raz po raz zasłaniane przez większe ćmy. Przelot nocnych motyli burzył harmonię świetlików, lecz liście wierzby ustępowały miejsca zagubionym robaczkom i pomagały w odzyskaniu utraconego szyku. To było więcej niż nierealne. Było baśniowe.

- Gloriando, dlaczego nic nie mówisz? Powiedz, jak podoba ci się mój ogród?

Nic nie mówiłam, bo pragnęłam dogłębniej poznać to cudowne miejsce, przeniknąć przez ogród, zasmakować, dotknąć, usłyszeć, poczuć, dostrzec to, co do tej pory mi umykało. Jednocześnie bałam się otworzyć usta. Bałam się, że to wszystko zaraz pryśnie jak mydlana bańka, że to tylko mój sen. Chciałam trwać w nim nadal i jak najdłużej zatrzymać każdą z chwil, a najlepiej włożyć je do słoika, szczelnie zakręcić, zabrać ze sobą na Ziemię i wracać do nich, gdy tylko będę miała na to ochotę.

- Chciałabym coś powiedzieć, Wasza Książęca Mość – odezwałam się cichutko. Tak cichutko, że głośniejsze wydawały się skrzydełka świetlików. – Ale po prostu brak mi słów. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek znajdę się w baśni.

- Nikt jeszcze nie nazwał mojego ogrodu baśniowym. Podoba mi się to określenie. – Uśmiechnął się pod nosem. – Spędzam tu każdą wolną chwilę. Poświęcam się wtedy bez reszty wszystkiemu, co tu żyje. Każdą roślinę traktuję wyjątkowo i każdą szczerze kocham, dlatego w moim ogrodzie nie ma chwastów, bo chwast jest niczym innym, jak niekochanym kwiatem*.

- Pięknie powiedziane – przyznałam. Nic nie zniknęło. Wciąż otaczał mnie świat z baśni. – Wasza Książęca Mość sam dba o ogród?

- Tak i uwielbiam to. Rośliny cieszą się moją obecnością i odpłacają mi się swoim urokiem. A po pracy przysiadam na tej ławeczce. To serce ogrodu. Tutaj też przyprowadzam elfy, gdy pokazuję im ogród. Choć dawno nikogo tu nie zaprosiłem...

- Dlaczego? – Wyrwałam się od razu.

- Nikt nie wydawał mi się na tyle... czysty, by go tutaj przyprowadzić. – Spojrzał na mnie wymownie. – Życie nabrało kolorów, gdy tu wkroczyłaś, więc moja decyzja była słuszna.

- Chciałabym móc podziwiać te kolory zawsze, gdy będę miała na to chęć.

- Ależ możesz przychodzić tu, kiedy tylko zechcesz! – Natychmiast mnie zapewnił. – Masz na to moją zgodę. Roślinom i zwierzętom sprzyja twoja obecność, więc wręcz musisz często tu przebywać. Proszę tylko o nieprzyprowadzanie osób trzecich.

- Dziękuję Waszej Książęcej Mości. Zachowam ten zaszczyt dla siebie.

Ogród jednocześnie zachęcał mnie do życia i ogłuszał. Dobrze było mieć na wyciągnięcie ręki taką oazę spokoju, gdzie mogę przychodzić i naładować baterie. Dopóki sama nie założę majowego ogrodu, ta alternatywa bardzo mnie zadowalała. Ciekawe na jak długo mi to wystarczy. Coraz bardziej ciągnęło mnie do stałego życia w Mateczniku. Tylko tak mogłam stać się stuprocentową, pełnoprawną leśną elfką. Szczęśliwą leśną elfką. Ale czy bez rodziny i przyjaciół potrafiłabym być szczęśliwa? Poczułam, że ktoś dotyka mojej dłoni. Frill subtelnie gładził ją swoimi palcami. Dreszcz przebiegł moje plecy.

- O czym tak rozmyślasz? Nadal rozpamiętujesz wczorajszy dzień?

Czy mi się wydawało, czy w jego głosie usłyszałam troskę?

- Trochę tak... - częściowo skłamałam. – Liliam uprzedzała mnie, że po przeobrażeniu nie będę mogła tu zamieszkać. Wtedy nie wydawało mi się to aż tak trudne. Teraz jest zupełnie inaczej. Ludzie mają inne spojrzenie na świat. Nie rozumieją pewnych spraw, a innych nie mogą poznać i to frustruje mnie najbardziej: ukrywanie przed nimi prawdziwej siebie. Aż boję się pomyśleć jak będą wyglądać kolejne dni. Królowa i Liliam powtarzają, żebym była cierpliwa, a wszystko przyjdzie w odpowiednim czasie, ale ja już, w tej chwili tak bardzo pragnę zamieszkać wśród elfów, które zapewnią mi wolność.

- To smutne, co mówisz, bo każdy elf w Mateczniku jest przekonany, że twoje życie po przeobrażeniu zmieniło się tylko na lepsze. Szczerze podziwiam cię za to, że w ogóle potrafisz żyć wśród ludzi. – Urwał nagle, chcąc dobrać odpowiednie słowa. – Matecznik nie jest wcale taki idealny jak ci się wydaje. Elfy też mają swoje zmartwienia. Po przeprowadzce pewne problemy zniknęłyby, ale pojawiłyby się inne.

- Domyślam się tego, Wasza Książęca Mość. Nigdzie nie istnieje świat wolny od utrapień i zła, bo każda istota ma wolną wolę.

- Całkowicie się z tobą zgadzam. Może przejdziemy się jeszcze kawałek? – Zaproponował. Chętnie zgodziłam się.

Wróciliśmy na wąską ścieżkę. Podążaliśmy za puszystymi ćmami.

- Wasza Książęca Mość już wie jak wyglądał mój dzień. A jak spędziła go Wasza Książęca Mość? Jeśli to nie tajemnica...

Zatrzymał się przy skrawku nieujarzmionej trawy poprzeplatanej mchem. Wśród wilgotnych poduszek swe kapelusiki ukrywały beżowe grzyby. Ich zapach osiadał na moich włosach.

- Grzybki majowych nocy. Wspaniale smakują z porostem brodatym. Podaliśmy je dzisiaj książęcej parze z Królestwa Karmazynowej Zatoki. Nie byli nimi zachwycenie... Ja również nie byłem zachwycony dotrzymywaniem towarzystwa księżnej, podczas gdy reszta obradowała w sprawie handlu między naszymi królestwami.

- Wasza Książęca Mość liczył na swój udział w rozmowach?

- Ojciec wcześniej zapewnił mnie, że tak będzie. Przygotowywałem się do tej wizyty kilka dni. Zamierzałem aktywnie uczestniczyć w omawianiu każdej kwestii. Dziś rano nakazał mi wziąć pod swoje skrzydła księżną Baltikę, która nie chciała wysłuchiwać nużącej, jak to określiła, narady.

- Przykro mi, że nie ułożyło się po myśli Waszej Książęcej Mości.

- Chyba mamy ze sobą wiele wspólnego.

Kontynuowaliśmy nasz spacer aż poczułam, że najwyższy czas wracać. Słońce miało pokazać się na Ziemi już za niedługo. Chciałam wrócić jeszcze po zmroku.

- Powinnam wracać, Wasza Książęca Mość – przyznałam niechętnie.

- Za szybko wypowiedziałaś te słowa. Mógłbym spacerować z tobą jeszcze wiele godzin.

- Ja z Waszą Książęcą Mością również, ale moja sytuacja...

- Tak, wiem. Zanim mi uciekniesz, chcę ci coś wyjaśnić. Otóż na przeobrażeniu słusznie stwierdziłaś, że stosuję wobec ciebie specyficzne umiejętności. Potrafię wykorzystać oczy jako zwierciadło duszy. Dowiaduję się w ten sposób o wielu odczuciach, obawach i przemyśleniach swojego rozmówcy. Wiem, na przykład, że nie chcesz wracać na Ziemię.

Owszem, nie chciałam. Tym bardziej teraz, kiedy Frill zdobył się na szczerość. Nie zdążyłam powiedzieć, że doceniam jego prawdomówność, bo nagle wypalił:

- Wiedziałaś o tym, zanim ci to wyznałem. Liliam ci powiedziała?

- Próbowałam to od niej wyciągnąć, ale słówka nie pisnęła. Leo mi powiedział.

- No tak. Mogłem się domyślić. Różne pogłoski można o mnie usłyszeć w Mateczniku. Proszę, Gloriando, nie dementuj żadnych plotek na temat mojego talentu. Niech dla elfów nadal będzie to tylko legenda.

- Oczywiście, Wasza Książęca Mość.

- Należy ci się jeszcze wyjaśnienie twojego słabszego samopoczucia podczas przeobrażenia. Jako półelfka, a potem dopiero co narodzona elfka byłaś zbyt słaba, żeby oprzeć się moim zdolnościom. Nie posiadałaś siły właściwej elfom. Wzmocniłaś się i teraz nie ujawnisz przede mną całej swojej duszy. I nawet nie zareagujesz, gdy spróbuję cię przejrzeć. Chcesz to sprawdzić?

Nie pozwolił mi nawet zastanowić się nad tym. Bursztynowe oczy księcia od razu mnie zahipnotyzowały.

- Widzę, że coś ciągnie cię na Ziemię, mimo że chciałabyś zostać tu ze mną. Jesteś rozdarta między światem, do którego należysz, a światem, który cię wychował, lecz gdybyś w tej chwili miała dokonać wyboru, nie zawahałabyś się i zdecydowała się na Matecznik. Wciąż obawiasz się o swoją przyszłość. Nie jestem w stanie powiedzieć, co ci przyniesie, ale mogę cię zapewnić, że będę przy tobie. Nie bój się.

Przysuwał się coraz bliżej. Bursztynowe oczy zaczęły się rozpływać. Oprzytomniałam, gdy objął mnie w talii. Tak łatwo mu nie pójdzie! Nie chciałam, żeby czuł się zbyt pewny siebie. Nie mogłam pozwolić mu myśleć, że zgodzę się na każdy jego gest. Co prawda był księciem, ale to nie dawało mu uprawnień do przyspieszania czegokolwiek. Nie byłam jeszcze na to gotowa.

- Już czas na mnie. – Odsunęłam się od Frilla dalej niż na wyciągnięcie ręki. Przywołałam Leo.

- Będziesz jutrzejszej nocy?

- Będę. Do zobaczenia, Wasza Książęca Mość.

Matecznik znikł z pola mojego widzenia. Zamiast niego pojawił się dom dziecka i... elf.




* Ella Wheeler Wilcox


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top