Stalker
Był zmęczony. W ciągu ostatnich trzech dni ukrywał się przed bandytami, jakby miał ku temu powód. Wiedział, że idzie za nim grupa, więc wolał unikać konfrontacji możliwie najdłużej. Niedoświadczeni, myślał, bo gdyby ruszyli głowami, już by go dostali. Mimo tego przebierał nogami, na ile było możliwe – jeden kałaszek z amunicją na wykończeniu przeciwko trzem-czterem uzbrojonym nie dałby rady, choćby dysponowali wyłącznie pistoletami. Ot, umyślili sobie samotnika...
Na teren baru wszedł z ulgą. Czuł ją, odkąd ujrzał zarysy znajomego budynku, lecz dopiero po przekroczeniu bramy spadła na niego miękką pierzyną, uwalniając od presji ukrywania się.
Rzucił plecak w kąt, zamówił co chciał, siadł ciężko. Odchyliwszy głowę, chłonął dźwięki napawające go poczuciem bezpieczeństwa. Niebrzydka dziewczyna z uśmiechem podała parujący posiłek wraz z kieliszkiem i butelką. Podziękował. Nie miał siły oglądnąć się za kobietą.
Nachylał się nad obiadokolacją, gdy nagle kątem oka zarejestrował coś nietypowego: przy słabiej oświetlonym stoliku siedział jakiś dziwny stalker. Nie znał go i nie było w tym niczego dziwnego, jednak po trzech dobach błąkania się po teoretycznie znanym terenie z ogonem nabawił się wrażenia, iż coś, co poznał na wylot, jest nie dość, że obce, to jeszcze chce go zabić. Dla spokoju sumienia usiadł naprzeciwko dotychczasowego miejsca, lecz zaraz zmienił zdanie – lepiej mieć go na oku. Sami swoi, owszem, ale wolał mieć tego gościa w zasięgu wzroku.
- Co ty się tak macerujesz? – zagaił Krysza, akurat przechodzący obok. Zdziwiło go zachowanie kumpla. Ten ściągnął chudzinę do pozycji siedzącej za rękaw.
- Daj spokój, bandyci się na mnie uwzięli, łażę od trzech dni w nerwach...
- Widzę, żeś jakiś nieswój.
- Wczoraj spałem dwie godziny, co i tak było szaleństwem. Nieważne. Widzisz tego typka? Powoli się obróć, żeby się nie zorientował...
Krysza chwilę potem rozglądnął się niezwykle konspiracyjnie: najpierw po suficie, następnie prześlizgnął po tyłach i łukowatym ruchem godnym sowy zawrócił.
- I?
- Co to za jeden?
- Nikt nie wie – Krysza wzruszył szczupłymi ramionami. – Przyszedł jakiś czas temu, Młodzik też niczego nie wie.
- A Wąsaty?
Krysza pokręcił głową.
- Wyjechał z pięć dni temu przecież.
- Przyszedł po wyjeździe Wąsatego?
Krysza kiwnął.
- Dziwne... - skonstatował tamten z ziemniakiem w ustach.
Obcy nie przejmował się ich rozmową głównie dlatego, że nie słyszał, co mówią. Widział niepokój przemęczonego stalkera i nieudaną próbę niezauważalnej obserwacji. Skoro ten pierwszy zaczął rozmowę od razu, znali się dobrze... Na twarz wypłynął uśmiech. Domyślanie się różnych spraw potrafi być całkiem zabawne. Niech jeszcze zastanowią się, kim jest. Rozgłos był zbędny.
Mimo słusznego gabarytu, biurko aż ugięło się pod ciężarem chabaru. Handlarz gwizdnął.
- Że masz tyle siły... - komentarz zderzył się ze ścianą milczenia odzianego w przydużą kurtkę z kapturem naciągniętym na oczy. – Masz tupet, by przychodzić osobiście. – oczy powiodły po wysypujących się z materiałowego worka pojemnikach. – Ile to może ważyć? Pół tony?
- Ledwie trzydzieści kilo – doczekał się dźwięków wybitnie niepasujących do realiów Zony. Nie lubił zuchwalców, jednak tego darzył szczególną sympatią – może dlatego, że nigdy nie doczekał się wnuków, a stojący przed nim gagatek kojarzył mu się z niesfornym chłopcem o stale rozdrapanych kolanach. Była tylko jedna różnica: płeć.
Uśmiechnął się.
- Też prawda, kto miałby za ciebie... - zaczął, ustawiając pojemniki. – Wąsatemu nie ufasz, co?
Cisza.
- Też bym nie ufał. Ja to w ogóle do stalkerzenia się nie nadaję. Nie mógłbym z nikim się sporzmić, każdego bym o wsadzenie noża w plecy podejrzewał... - westchnął – Ale i sam bym nie przyszedł do takiego, jak ja. Za bardzo bałbym się wsypania. Im więcej pośredników, tym mniej wiadomo, kto i gdzie... Ty się nie boisz?
Drobny osobnik pokręcił głową.
- Twarda jesteś... -gdzieś na korytarzu trzasnęły drzwi. - ... sztuka. – schylił się, by szepnąćgościowi do ucha: - Nie wydam cię. Spokojnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top