3

Twoja mama nie była zadowolona, kiedy zobaczyła mnie w progu wejścia waszego domu. Nie lubiła mnie, bo to przeze mnie zacząłeś pić i imprezować. Dobrego zdania też o mnie nie miała, bo... Bo miałem opinie, jaką miałem i kumplowałem się z Kuroo.

Mieliśmy sie spotkać w parku. Była za dziesięć dwudziesta, a ty do miejsca naszego spotkania miałeś właśnie dziesięć minut, ale wolałem się upewnić, że na pewno będziemy gadać, więc przyszedłem po ciebie. Teraz nie mogłem pozwolić, abyś mi uciekł. Za bardzo za tobą tęskniłem i byłem za bardzo rozgoryczony, aby na to pozwolić.

- Czy jest...

- Keiji, zaraz wychodzi. - twoja mama nie dała mi dokończyć. Spojrzała na mnie jak na, nazwę rzeczy po imieniu, na śmiecia, i zaraz zniknęła w środku, zostawiając otwarte drzwi.

Zajrzałem do środka. Faktycznie, stałeś przed lustrem poprawiając włosy, a na koniec popsikałeś się perfumami. Wydało mi się to bardzo urocze. Zawsze dbałeś o schludny i ładny wygląd. Kiedy mnie zobaczyłeś, szybko odszedłeś od lustra i pokierowałeś się w moją stronę. Wyszedłeś z domu, zamykając za sobą drzwi, ale że ja nie odsunąłem się, stałeś praktycznie oparty pod ścianą, bo gdybyś zrobił krok w przód, wszedł byś na mnie. Nic do siebie nie mówiliśmy przez krótką chwilę. Spojrzałem ci w oczy, ty mi też, ale zaraz spuściłeś wzrok na moją klatę. Zastanawiałem się, kiedy cię przerosłem.

- Hej, Bokuto... - powiedziałeś cicho.

- Akaashi... Nie denerwuj mnie. - złapałem cię za ramię, przejeżdżając dłonią wzdłuż twojej ręki, w stronę nadgarstka.

Ku mojemu zaskoczeniu też mnie złapałeś. Za dłoń. A ja wcale nie miałem zamiaru cię puszczać, moja krucha istotko.

- Musimy pogadać, bo mam ochotę coś rozwalić. - przyznałem bez owijania w bawełnę, bo nieodzywanie się z tobą było najgorszą rzeczą, jaka mnie mogła spotkać w życiu.

- Wiem... - spojrzałeś gdzieś w bok, prawdopodobnie na kwiatka w doniczce, wiszącego tuż obok, przy oknie.

Bez zbędnego pierdolenia, pociągnąłem cię w dół schodków i nadal nie puszczając twojej dłoni, zacząłem kierować się w stronę parku. Poluzowałeś ucisk, chcąc mnie puścić, na co ja zareagowałem przeciwnie, mocniej splatając nasze palce ze sobą. Nie miałem zamiaru dać ci uciec. Nie tym razem.

Rozchyliłeś delikatnie usta i zerknąłeś na mnie na małą sekundę, aby zaraz znów odwrócić ode mnie spojrzenie, tym razem rumieniąc się po uszy. Nic nie powiedziałem, bo nie chciałem wprowadzać cię w jeszcze większe zakłopotanie. Nie chciałem byś czuł się niekomfortowo, nigdy, a już na pewno nie przy mnie.

Robiło się już ciemno, ludzi nie było, bynajmniej nikogo nie minęliśmy podczas tej krótkiej wędrówki do parku. Usiedliśmy na ławce za drzewem, gdzie tym bardziej nie było nas widać. Obok płynęła rzeczka, dlatego zrobiło się trochę chłodniej. Ale tylko trochę. Spojrzałem na ciebie, czekając na wyjaśnienia, ale ty nie miałeś zamiaru nic mówić. No i wkuriwło mnie to, serio, bo już cię miałem, to nie chciałeś ze mną rozmawiać. I jak miałem dojść z tobą do porozumienia.

Może nie wiedziałeś od czego zacząć, nie wiem, ale zacząłem się w ciebie wpatrywać. Twoja dolna wargę drżała, twoje usta były rozchylone, i wyglądałeś na najpiękniejszą istotę na tej zasranej ziemii. Otwarcie przed sobą przyznawałem, że jesteś dla mnie najważniejszy. Gdyby Kuroo mnie olał, to ja bym olał go, ciebie nie mogłem. Byłeś zbyt ważny, Akaashi.

- No mów. - powiedziałem niecierpliwie, licząc na to, że choć trochę zmotywuje cię do mówienia.

Jednak w odpowiedzi, znów twoja dolna warga zadrżała. Wzrok wbijałeś w latarnię przed nami. Chyba. Przynajmniej tak mi się zdawało.

Nie wiem co bolało bardziej - to że mnie unikałeś, czy to że nie chciałeś się do mnie odzywać. Ale wiedziałem jedno - obie te rzeczy kurewsko mnie wkurwiały.

- Akaashi... - warknąłem jak wściekły pies, bo naprawdę nie wiedziałem, jak mam zmusić się do mówienia.

- Zabijesz mnie, Bokuto. - o udało się.

Spojrzałeś na mnie, niemalże płacząc, a mnie zakuło serce.

- Co...

- Dlatego ci nie powiem. - twoje oczy zaszkliły się na dobre, ale twarz miała ciągle ten sam obojętny wyraz.

Ale ja wiedziałem, cholerka, co czujesz. Znałem cię na wylot i to co chciałeś ukryć przede mną, no niestety, było niemożliwe.

- Wiem, nie powinienem się szmacić z byle kim. - westchnąłem i podrapałem się po karku, patrząc w ziemię, bo trochę było mi wstyd przed tobą. Lubiłem seks, i tak, miałeś rację, jestem szmatą skurwysynkiem.

- Nie powinieneś się szmacić w ogóle. - poprawiłeś mnie, nieco przekręcając się w moją stronę.

Ciągle trzymałem cię mocno za rękę, żebyś kurwa nie uciekł przypadkiem.

- Mam potrzeby no... - mruknąłem niezadowolony. - I nie mam laski.

- Zacznij się szanować, bo może masz już HIVa i o tym nie wiesz.

- Gumki są zawsze grane.

- A ślina to co?

Uśmiechnąłem się na twoje słowa. Czy to nie było urocze, że tak się o mnie troszczyłeś? Było w chuj.

Zaśmiałem się cicho i spojrzałem na swoje buty. Zawstydziłem się. Przez ciebie, Akaashi.

- Myślisz, że ta rozmowa coś zmieni? - spojrzałem ci w oczy. - Twoje słowa?

- Nic, bo jesteś idiotą. - odpowiedziałeś bez zastanowienia.

- Więc po co mi to mówisz? - uniosłem brwi.

- To moje zadanie. Tak powinienem.

- Powiedz prawdę.

- Nie. - zmrużyłeś oczy, a twój głos zabrzmiał bardzo chłodno.

- Nie ufasz mi?

W sedno. Nie odpowiedziałeś. Po prostu dalej patrzyłeś w moje oczy. Byłeś tak obojętny, że zaczęło mnie to przerażać. Mój mały, piękny Akaashi, który zawsze wszystkim pomagał... Nie, chyba nie mój.

- Gdyby to była tylko kwestia zaufania, Bokuto... - powiedziałeś cicho, spuszczając wzrok.

- A czego to kwestia?

- Naszej znajomości.

- Jesteśmy przyjaciółmi, nie zostawię cię mimo wszystko. Nawet gdybyś mi powiedział ,,Siema, Bokuto, zaliczyłem ci laskę, której w sumie nie masz".

- Ale jesteś debilem. - załamałeś się i wolną ręką złapałeś za głowę z zasłaniając swoje oczy.

No, nie dziwne, że nie chciałeś na mnie patrzeć, skoro miałeś mnie za debila. Ja też nie chciałbym patrzeć na debila. Debil to debil.

- Przepraszam...? - podrapałem się po głowie, nie do końca wiedząc co powiedzieć. - Nie chciałem.

- Nie mam do ciebie siły, Bokuto. - uśmiechnąłeś się w końcu i zaśmiałeś się krótko.

- Akaashi, po prostu się nie kłóćmy. Skoro nie chcesz mi powiedzieć co zrobiłem źle, to nie mów. Ja cię przepraszam, mimo że nie wiem za co... - znów podrapałem się po głowie. - Ale przepraszam cię, Akaashi. - i znów spojrzałem ci w oczy.

Bardzo nie chciałem, abyś się na mnie gniewał, dlatego byłem gotowy zrobić wszystko, abyś mi wybaczył, nawet kosztem upokorzenia swojej męskiej dumy, bo teraz to się czułem upokorzony w chuj.

- Bokuto...

- Mam jeszcze uklęknąć przed tobą?

- Uspokój się.

- Czyli mi wybaczasz?

- No może tak być... - cmoknąłeś. - Ale... Nie ma nic za darmo.

- Czyli jednak uklęknąć?

- Nie. - powiedziałeś twardo.

- To co?

- No nie wiem... Wymyśl coś.

Uśmiechnąłem się do ciebie. Coś się w tobie zmieniło i nie wiedziałem jeszcze co, ale to intrygowało mnie tak bardzo i chciałem cię rozgryźć jak najszybciej.

Kurde, byłeś słodki, kiedy taki byłeś.

Znów spojrzałem na swoje buty, bo poczułem coś w rodzaju zawstydzenia, ale to nie do końca było zawstydzenie. Zaimponowałeś mi... Miałeś mnie. Przecież doskonale wiedziałeś, że myślenie nie jest moją mocną stroną.

I chciałeś się ze mną droczyć.

- Akaashi... - znów powiedziałem twoje imię, bo zachęcałeś mnie do rzeczy, których nigdy nie powinienem chcieć.

- Co wymyśliłeś? - zapytałeś tak obojętnie, że aż miałem wrażenie, że znudziłeś się mną i całą tą sytuacją.

Puściłem twoją dłoń, ale tylko po to, aby cię objąć i przyciągnąć bliżej do siebie. Spiąłeś się momentalnie, kiedy moje usta zetknęły się z twoim uchem. Zaśmiałem się cicho i ochryple, bo ten pomysł był stuknięty, ale to ty sprowokowałeś mnie do tego chorego pragnienia.
Znieruchomiałeś.

- Akaashi... - szepnąłem cicho, tylko do ciebie i uśmiechnąłem się sam do siebie. Kontynuowałem, przymykając oczy. - Zjaramy się, tak jak kiedyś? - złapałem cię za udo i wiedziałem cholercia, że moja dłoń nigdy nie powinna dotykać cię w tak intymnym miejscu.

Ale za bardzo mnie kusiłeś.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top