2
Postanowiłem grać twardziela. Nie żebym nim nie był, ale przy tobie zawsze wymiękałem. Kiedy po raz kolejny odwróciłeś ode mnie wzrok na korytarzu w szkole, postąpiłem podobnie. Nie starałem się zwrócić twojej uwagi na siebie za wszelką cenę. Po prostu cię olałem i poczułem się bardzo silny z tym faktem.
Dotarłem pod sale lekcyjną. Kuroo stał przy oknie, opierając się łokciami o parapet, przez co wypinał swoją dupę w stronę wszystkich, którzy kroczyli korytarzem, i grał w coś na telefonie. Podszedłem do niego w trybie natychmiastowym przyspieszonym i stanąłem obok niego, udając całkowicie wyluzowanego, mimo że tak nie było. Ciągle miałem w głowie to, jak mnie olałeś, a ja uwielbiałem twoją uwagę.
- I co, stary? Gadałeś z nim? - zapytałem, klepiąc mojego bro po tyłku.
- Nie miałem okazji. - kompletnie nie zwrócił na to uwagi i kontynuował swoją rozgrywkę. - Złapię go po szkole. Kończymy lekcje o tej samej godzinie.
- Skąd wiesz?
- Ze snapa? - mimo że nie odrywał wzroku od telefonu, to uniósł jedną brew.
Naprawdę musiałem przestać pieprzyć i w końcu zacząć używać tego Snapchata. Co jak co, ale twoje życie było bardzo ciekawe.
- Dobra. - mruknąłem tylko i spojrzałem przed siebie. - Przyjdę do ciebie wieczorem.
- Spoko, ale Kenma będzie.
- Kenma? Jakoś ostatnio przyjaźnicie się coś za bardzo. - spojrzałem na niego podejrzliwie, bo poczułem się zazdrosny.
Nie dość, że ty ode mnie odszedłeś, to jeszcze Kenma chciał zabrać mi Kuroo?
- No co? - w końcu na mnie spojrzał i schował telefon do kieszeni, prostując się i stając obok mnie. - Mam nową konsolę i będziemy ogrywać jakiś tam remaster.
- Kupiłeś nową konsolę specjalnie, aby Kenma do ciebie przychodził? - burknąłem z wyrzutem i skrzyżowałem ręce na piersi.
- No co? Zarobiłem w wakacje, a wiesz jakich Kenma ma rodziców... Przyjaźnimy się, więc to dla mnie nie problem. - wzruszył ramionami i schował ręce do kieszeni czarnej bluzy.
- Dla mnie nigdy byś nie kupił sobie konsoli.
- Specjalnie dla ciebie urywam się z dodatkowych i chodzę z tobą na siatę, debilu. Ogarnij tę swoją zazdrość, bo jeżeli jesteś taki dla Akaashiego, to nie dziwię się, że miał cię dość i w końcu się na ciebie wypiął. - powiedział chyba na jednym wydechu.
Słowa Kuroo nie zabolały mnie tak bardzo, a fakt, że mógł mieć rację. Czy byłem kiedykolwiek dla ciebie zbyt natarczywy? Za bardzo wchodziłem butami w twoje życie? Ale to chyba dobrze, że nie pozwalałem ci palić i zadawać się z Sakusą i Daishou. Palenie jest niezdrowe, tak samo jak relacja między tobą, a nimi.
- To czyli... Myślisz, że chodzi o Sakusę i Daishou? - podrapałem się po głowie.
- To akurat była twoja najlepsza decyzja życia, że im wpierdoliłeś. - poklepał mnie po ramieniu. - Akaashi nie wyglądał na niezadowolonego. Chyba nawet cieszył się, że tak bardzo chcesz mieć go dla siebie. - spojrzał na mnie, a po chwili otworzył szeroko oczy. - O chuj.
- Co?
- Oleśniło mnie, stary. - na jego usta powoli zaczął wpływać uśmiech.
- Co, kurwa? - zmarszczyłem brwi.
- Dobra, stary, widzimy się wieczorem. - poklepał mnie po ramieniu i ruszył w stronę schodów, prowadzących na dół do szatni.
- A ty gdzie? - rozłożyłem ręce i otworzyłem usta.
Tego bym się nie spodziewał. Kuroo naprawdę ode mnie odszedł.
Nie odpowiedział mi. Po prostu zaczął biec w stronę szatni. Westchnąłem tylko i znów wzruszyłem ramionami. Czasem miałem wrażenie, że mój bro nie jest zdrowy psychicznie, bo jego huśtawki zachowań były naprawdę bardzo gwałtowne.
*
Wyszedłem ze szkoły, bo był koniec lekcji. Właściwie dziwnie by było gdybym został. Aż tak szkoły nie kochałem. Jedyne co w niej lubiłem to ciebie i Kuroo. No i chciałem polubić Kenmę, ale byłem zbyt zazdrosny, że chce mi odbić Kuroo, dlatego tylko sobie wmawiałem, że go lubię. Ta cała jego słodkość była tylko przykrywką, tak naprawdę to potwór wcielony. Kuroo był mój i tylko mój. Tak jak ty. Dlatego bardzo zdenerwowałem się, kiedy wyszedłem ze szkoły, a przy jednej z ławek po drodze do bramy, stałeś ty z tym dupkiem z kawiarni. Serio się wkurwiłem, bo znów się tak ładnie uśmiechałeś, jak nigdy do mnie.
Widziałem, jak na mnie spojrzałeś, ale szybko odwróciłeś wzrok. No to się wkurwiłem jeszcze bardziej i niby niechcący uderzyłem tego twojego przyjeciela z bara, kiedy przechodziłem obok.
- A może ,,przepraszam"? Co za brak kultury. - prychnął ten cały Oikawa.
Zatrzymałem się i odwróciłem w waszą stronę. Moje zdenerwowanie wyjebało za możliwą skalę i naprawdę miałem ochotę mu zapierdolić w tę okularki.
- Jakiś problem, gościu? - warknąłem groźnie i zrobiłem kilka agresywnych kroków w jego stronę.
Wystawiłem rękę przed siebie, chcąc go popchnąć, ale wtedy ty wskoczyłeś między nas i w ogóle przestałem się ruszać. Mimo wszystko ciebie nie potrafiłbym skrzywdzić. Nigdy przenigdy, nieważne, jak wielkim okazałbyś się gnojkiem.
Spojrzałem ci w oczy. Byłeś trochę wystraszony i trzymałeś dłonie na mojej klacie, abym na pewno się do niego nie zbliżył. Twoje policzki były lekko czerwone. Nie wiem, czy to przeze mnie, czy przez niego, bo może ten gej opowiadał ci jakieś świństwa.
- Bokuto... - powiedziałeś cicho moje imię i wziąłeś głęboki wdech. - Idź już, proszę. - błagalnie na mnie spojrzałeś, a ja już wiedziałem, że nie mogę się tobie sprzeciwić. Taką cholerną miałem do ciebie słabość.
- Myślałem, że już się nie znamy, Akaashi.
Chciałem wykorzystać okazję i wyciągnąć z ciebie co się dało, skoro w końcu się do mnie odezwałeś. Może codziennie powinienem napierdalać się z tym okularnikiem, żebyś znów zaczął normalnie ze mną gadać.
Ty spuściłeś wzrok, a twoje policzki stały się bardziej czerwone i już wiedziałem, że ten uroczy rumieniec to moja sprawka.
- Potem pogadamy.
- Potem, czyli kiedy? - zapytałem groźnie, abyś na pewno się określił.
- Akaashi, lepiej nie rozmawiaj z tym niewychowanym chamem. - szatyn wtrącił się i stanął obok ciebie.
- Pysk. - warknąłem, nie odwracając od ciebie wzroku.
Zignorowałem go w sumie, bo chciałem odpowiedź, ale nie od niego. Nadal wpatrywałem ci się w oczy, trochę gniewnie, ale byłem zły, więc nic dziwnego. Spojrzałeś na tego pierdolniętego okularnika, a ja przez ten czas zacząłem zastanawiać się, dlaczego zadajesz się z takim gościem. Urody nie można było mu odmówić, tak jak tobie, rzecz jasna, ale w tym pustym łbie miał pusto kwadrat. Ty byłeś istotką bardzo inteligentną, dlatego nie mogłem zrozumieć tego jeszcze bardziej, niż przed chwilą. I z każdą kolejną chwilą jeszcze bardziej. Z sekundy na sekundę zrozumiałem, że tak naprawdę w ogóle cię nie rozumiem. Nie rozumiałem też tego, dlaczego kłopoczesz się tak przy mnie. Przecież to nie była zawstydzająca sytuacja, a takowych między nami wcześniej było dużo, choćby na przykład to, kiedy byłeś pijany, a ja musiałem zdjąć z ciebie majtki i wyprać ci je, bo zalałeś się piwem Kuroo, i śmierdziałeś w sumie też, jak Kuroo, bo Kuroo to alkoholik, w dodatku śmierdzący alkoholik, a następnego dnia musiałeś pojechać na obiadek rodzinny, a twoi rodzice nie pozwalają ci pić.
Spuściłeś głowę i zwlekałeś, dlatego złapałem cię za podbródek, uniosłem twoja głowę i znów spojrzeliśmy sobie w oczy, a zaraz po tym cię puściłem. Robiłem tak zawsze, kiedy miałeś smutną minkę.
- Akaashi... - powiedziałem cicho twoje imię, chcąc usłyszeć w końcu tą odpowiedź.
Twoje oczy zrobiły się dziwnie szkliste, a ja w jednym momencie zapragnąłem umrzeć, bo zrozumiałem, że właśnie doprowadzam cię do płaczu i był to czyn haniebny.
- Może być dziś wieczorem... - mruknąłeś cicho.
- W parku o dwudziestej. Nie spóźnij się. - powiedziałem stanowczo i odwracając się na pięcie, ruszyłem w stronę wyjścia ze szkoły.
Żałowałem tylko, że nie wypierdoliłem temu śmieciowi, który ewidentnie się do ciebie przystawiał i bzykał się z Kuroo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top