Światło Księżyca (9)



– To jak, zabawimy się?


Leżała na ziemi wpatrując się w białą tarczę Księżyca. Straszliwie piekło ją między nogami, ale gorszy był ból upokorzenia, na który nie znała lekarstwa. Nie miała nawet pojęcia, że taki ból może istnieć. Zwinęła się w kłębek.

Zostawili ją. Nagą, krwawiącą, obolałą. Jej ciało wciąż się trzęsło. Podpierając się drżącymi rękami, usiadła i spojrzała na swoje dłonie. Za paznokciami miała czarne smugi ziemi i krew. Dwa były połamane. Uda też znaczyły czerwone smugi.

Powiedzieli, że teraz jest już w pełni kobietą?

Nie. Nie była już kobietą.

Popatrzyła na Księżyc. Łzy zdążyły wyschnąć. Powiało od strony jeziora. Zapatrzyła się na jego gładką taflę. Z trudem się podniosła i zrobiła pierwszy krok.

A potem jeszcze jeden.

I jeszcze.

Jej ruchy były sztywne, jakby nie umiała już używać własnych nóg. Chłód wody dotknął stóp, łydek, kolan i ud. Opłukał jej łono. Niósł ukojenie. Weszła głębiej i jeszcze raz popatrzyła na Księżyc. Całkiem obojętny. Osunęła się, a woda objęła jej skronie.

Wzięła jeszcze jeden, ostatni wdech.

*

Fiore obudziła się zlana potem i bardzo zziębnięta. Dokładnie tak, jak poprzedniej nocy.

Wróciła od Reinmara jak na skrzydłach, czując, jakby otworzyły się przed nią drzwi do zupełnie innego świata. Pojechał za nią, a więc go obchodziła. Rozpamiętywała każdy moment po przebudzeniu w Dziewczynach Havrana. Jego ciepło, dotyk, sposób, w jaki na nią patrzył. Leżąc już w swoim łóżku nie potrafiła się nawet przejmować tym, że rano pewnie ojciec będzie zadawał niewygodne pytania. Była szczęśliwa. Pierwszy raz od dawna nie czuła dojmującej pustki. Bo był ktoś, do kogo chciała wrócić. I wiedziała, że on też chce. Teraz była już pewna.

A potem nadszedł sen. Zimny, upiorny, pełen bólu, lęku i wstydu. Znowu była tą dziewczyną z jeziora. Tym razem jednak pojawiło się znacznie więcej szczegółów. Blada twarz ciemnowłosego i jego triumfalny uśmiech. To, jak ściskał jej szyję. Rzeczy, które mówił czupryniasty. Dobrze zapamiętała ich twarze.

Obudziła się w środku nocy, zziębnięta i roztrzęsiona. Wstała i dorzuciła do pieca, po czym usiadła wtulona w niego plecami. Próbowała się skupić na Reinmarze, ale jej myśli wciąż uciekały nad jezioro. "To nie są twoje wspomnienia", powiedział, ale ona czuła to zupełnie inaczej.

On nie rozumie. Nie jest kobietą, pojawiło się w jej głowie.

Ta myśl była tak bliska, ale na swój sposób obca i Fiore trochę się tego wystraszyła.

Wyobrażała sobie krzywdy, jakie zadałby jej ojciec komuś, kto choć spróbowałby podnieść na nią rękę i myślała z żalem, że tamta dziewczyna nie miała przy sobie nikogo, kto mógłby ją ochronić. Nie miała miecza, nie potrafiła walczyć. Nie mogła zrobić nic.

"Szukasz zemsty", przypomniała sobie słowa Reinmara.

Tak, wciąż miała przed oczami tę bladą twarz chłopaka ze wsi Brzegi. Już wtedy poczuła niepokój, choć nie zdawała sobie sprawy dlaczego. Ale było w nim coś groźnego. On i czupryniasty wiedli prym. Pozostali po prostu poszli za nimi. Coś w głębi jej duszy chciało, żeby ciemnowłosy o martwym spojrzeniu cierpiał.

Maryla, jej ukochana służka, znalazła ją bladym świtem, śpiącą na podłodze przy piecu, i natychmiast zaczęła jej suszyć głowę, że się zaziębi albo gorzej. "Zapalenie płuc murowane!". Fiore ją uwielbiała. Maryla była trochę starsza od niej i nigdy nie owijała w bawełnę, w dodatku za nic sobie miała konwenanse. Chętnie zabierała głos i wyrażała opinie, nawet gdy nikt jej o to nie pytał, i miała niewyparzony język.

Przez cały dzień Fiore uciekała myślami to do Reinmara, to do dziewczyny z jeziora. Często miała pragnienie, żeby się z kimś podzielić tym, czego się dowiedziała albo doświadczyła, ale gdy mówiła o tym ojcu, Maryli lub któremuś z nauczycieli, czuła, że nie o to chodziło. To nie mogła być "byle" osoba. To musiał być ktoś, kto to zrozumie i też się tym czymś przejmie. Kto poczuje, o co jej chodzi i dlaczego to takie ważne. Kiedyś dawał jej to Arden.

Biegła do niego podekscytowana do granic niemożliwości, gdy na przykład dowiedziała się, że istnieją zwierzęta, które noszą swoje dzieci w torbach na brzuchu. Albo gdy widziała jak z jaja wykluwa się mała gęś. On to rozumiał, choć trudno jej było wytłumaczyć, na czym to rozumienie polega. Widziała to po prostu w jego oczach.

Znowu poczuła żal, że ją opuścił. Tak, jak opuszczali wszyscy. Matka, a potem ojciec, wiecznie zapracowany i nieobecny duchem.

A teraz pojawił się Reinmar i wypełnił tę pustkę.

Chciała iść do niego i opowiedzieć mu swój sen, ale bała się, że czar tamtego wieczoru pryśnie. Że znowu będzie wobec niej oschły i zdystansowany. Powstrzymała się więc i na różne sposoby zabijała czas. 

Spędziła poranek z Rostovem na lekcji dyplomacji, odpowiadając na podchwytliwe pytania i znajdując sposoby na wyjście z różnych trudnych sytuacji, a potem pół dnia przesiedziała w bibliotece, czytając jakieś bajdy o upiorach. Poczytała też o szkole w Dal Karadh i zjadła obiad z ojcem, który o dziwo, nie pytał o jej późny powrót. Cienie pod oczami i wymęczona twarz sugerowały, że ma teraz inne zmartwienia i Fiore zastanawiała się, jakie.

Wieczorem nie wytrzymała i zwierzyła się Maryli. Opowiedziała jej o tym, jak spotkała Reinmara na płaskowyżu, o Freyi i jabłkach, a potem o jeziorze, a służka słuchała z otwartą buzią. Gdy wreszcie zabrała głos, najpierw zrobiła jej burę za włóczenie się samotnie z obcymi facetami, a potem zapytała, czy jest przystojny, bo jeśli tak, to pół biedy. Księżniczka roześmiała się w głos. Za to na pomysł, żeby wymknąć się do niego jeszcze tego wieczoru, zareagowała bardzo zasadniczo. Przywaliła prosto z mostu, że żeby chłop latał za nią z wywieszonym jęzorem, to musi się trochę natrudzić i o nią pozabiegać.

Została więc, kładąc się do wygrzanej szkandelą pościeli z księgą o legendach Viserii, którą kiedyś bardzo lubiła. Próbowała odciągnąć głowę od myśli.

Noc jednak znowu przyniosła koszmary.

Obudziła się zlana potem i bardzo zziębnięta. Płuca paliły żywym ogniem, bo tym razem śniło jej się, że tonie. Jej ciało walczyło w panice, a pogrążony w rozpaczy umysł pragnął, by to wszystko już się skończyło. Potem jednak pojawiła się nienawiść. Dzika furia i pragnienie zemsty. Uczucie tak silne, że nie do zniesienia. I właśnie wtedy Fiore się obudziła.

Jej dłonie i stopy były białe i lodowate. Zabrała pierzynę i znowu przylgnęła do pieca. Przeczekała do rana, nie chcąc już zasypiać. Wciąż czuła echa tamtych emocji i było jej z nimi nieswojo. W dodatku coś w niej rwało się do powrotu nad jezioro i do tamtej wsi. Czuła, że musi spojrzeć ciemnowłosemu w oczy, raz jeszcze zobaczyć twarz czupryniastego. Odnaleźć dwóch pozostałych. Skonfrontować ich z tym, co zrobili. Te pragnienia było na swój sposób obce, lecz zdawały się rosnąć w siłę.

Przypomniała sobie słowa Reinmara.

Obiecaj mi, że więcej nie pojedziesz tam sama.

Wiedział, że będzie chciała wrócić.

*

Gdy tylko pora zrobiła się trochę bardziej przyzwoita, Fiore ubrała się i pobiegła do szkoły miecza. Zamierzała poprosić Thorina, by zaniósł Reinmarowi liścik, ale tym razem, ku jej zaskoczeniu, to on zostawił coś dla niej.


Uprzedziłem dziewczyny, że możesz mnie szukać. R.


Thorin patrzył na nią znacząco i znowu wyglądał na rozbawionego.

– Pytał, jak się masz – powiedział z krzywym uśmieszkiem.

– Kiedy ci to przyniósł?

– Wczoraj po południu.

– Mówił coś jeszcze? – zapytała z nadzieją.

– Że jest na ciebie napalony – zaśmiał się Thorin. – Ale to między wierszami.

Przewróciła oczami i spróbowała go walnąć w głowę, ale zrobił zgrabny unik.

– Ani trochę nie śmieszne – odparowała.

– Trochę śmieszne...

Pokręciła głową i zaczęła się zbierać, a on się zdumiał.

– Idziesz sobie?

– Idę.

– Wrócisz później? – Przekręcił głowę jak nasłuchujące zwierzę.

– Jutro. Być może.

Otworzył usta ze zdumienia.

– Hej! Naprawdę cię wzięło! Fiorentine odkłada miecz z powodu chłopa!

Pokazała mu obraźliwy gest i wyszła, wciąż słysząc jak się śmieje.

*

Gdy tylko się pojawiła, kobieta za ladą kiwnęła na jedną z prostytutek, żeby zaprowadziła ją na górę.

Zastała go przy ziołach. Podniósł na nią wzrok i kiwnął głową dziewczynie, która ją przyprowadziła, a ona się uśmiechnęła i puściła mu oko. Fiore zacisnęła usta w wąską kreskę i usiadła, na wskazanym przez Reinmara krześle. Rozejrzała się po zastawionym różnościami stole. 

Pomiędzy kamionkowymi naczyniami, moździerzami i rozmaitymi składnikami, w stosikach leżały pocięte drobno kwiaty i ciemnożółte okrągłe kulki. Była też miseczka nasion granatu. Reinmar wrzucił ich garść do sporego moździerza, zalał miodem i jakimś sokiem, a potem, zasłaniając górę szmatką, zaczął je ucierać.

– Co to jest? – wskazała na białe drobne kwiaty.

– Krwawnik.

– A to?

– Ruta. Oba mają działanie poronne.

Przyjrzał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy i zastygł na chwilę w zamyśleniu, a potem wrócił do przerwanej czynności.

– A granat? – zapytała z zaskoczeniem.

– Jest tu z innych powodów.

– Jakich? – zaciekawiła się.

Reinmar odstawił moździerz i wziął się za siekanie ziół.

– Bez niego napar byłby żółtawy i mętny od kwiatów.

– Czyli... chodzi o wygląd? – zapytała ze zdumieniem.

– Powiedzmy.

Wrzucił kwiaty do wielkiego słoja i zabrał się za siekanie kolejnych.

– A miód. Dla smaku? – zażartowała, a on uśmiechnął się nieznacznie w odpowiedzi. – Czyli jednak nie jesteś taki wredny, za jakiego chcesz uchodzić.

– Miałem zaproponować, żebyś się częstowała, ale się rozmyśliłem.

Posłał jej przy tym całkiem miły uśmiech.

– Dlaczego zająłeś się właśnie tym?

– Wstydliwe sprawy dają pewny dochód – odrzekł, wrzucając kolejną porcję posiekanych kwiatów do słoja. – Jak ktoś jest dobry, to trudno się opędzić od klientów. – Zaczął porządkować rzeczy, które leżały na stole. – Poza tym to mi daje poczucie, że robię coś dobrego...

– Coś dobrego... – powtórzyła. Spojrzał na nią, starając się zrozumieć, o czym myśli. – To duża wolność nie musieć ponosić konsekwencji pójścia z kimś do łóżka – przyznała.

– Zwłaszcza, jeśli to wcale nie było łóżko i gdy kobieta wcale nie chciała.

Fiore spoważniała.

– Miałeś w tym jakiś... osobisty cel? – zapytała, skubiąc długie, postrzępione listki, które leżały tuż obok niej.

– Być może – uciął i odstawił słój pod ścianę, po czym zaczął go zalewać wrzątkiem.

– Dla mężczyzn to także uwalniające – powiedziała chłodniej, wciąż dręcząc roślinkę i nie patrząc na niego. – Nie muszą... ponosić konsekwencji... – Ton jej głosu stał się chłodny, a myśli odpłynęły daleko.

– To źle? – zaskoczył ją.

Spiorunowała go wzrokiem, a on przyjrzał jej się czujnie. Wytarł ręce i przysunął sobie krzesło tak, że siedział teraz naprzeciwko niej, znacznie bliżej, niż nakazywała przyzwoitość. Trwali w milczeniu, a on wodził wzrokiem pomiędzy jednym jej okiem, a drugim. Poczuła dziwny przypływ złości, a w jej głowie znowu pojawiła się myśl: "On nic nie rozumie". Dotknął jej dłoni, wytrącając ją z otępienia, więc cofnęła ją odruchowo, a on zmrużył oczy.

– Chcesz tam jechać, prawda? – zapytał, wciąż patrząc na nią czujnie.

Rozchyliła usta w zdumieniu.

– W porządku, Fiore. Jedźmy.


---------------------------------------

Like it? Rate it!

To jak? Jeszcze jeden?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top