Zapach przygody (27)
– Z tobą się nie boję.
– To ciekawe, bo ja się boję jak jasna cholera.
Leżała w łóżku i rozmyślała. Ihor Romanov zrobił na niej znacznie większe wrażenie, niż się spodziewała. Sądziła, że będzie ględził o dziwkach i udowadnianiu męskości na dalekiej Północy, a on oczarował ją historią o psich zaprzęgach i polarnych światłach, jaśniejących na niebie podczas trwającej niemal pół roku nocy.
Słuchała o podróży, w którą musi wyruszyć każdy ryzyjski książę, żeby udowodnić swoją wartość. Bo jeśli by się tam nie sprawdził, nikt by go nie szanował. Zaznaczył przy tym, że to nie jakaś zabawa dla bogatych chłopców i nie wszyscy wracają. Jemu Północ zabrała dwa lata życia i gdy to mówił, wcale się nie puszył, czego by się po nim spodziewała. A wręcz zamyślił się tak, jakby wrócił do wspomnień, do których wcale nie chce się wracać.
Przypomniała sobie jak zacisnął wargi, zanim powiedział, że jego brat założył się z ojcem, że Ihor stamtąd nie wróci, bo jest chuchro i dzieciak. A potem spojrzał jej w oczy i powiedział, że obu im udowodnił. Przyjrzała mu się uważnie i wspomniała to, co Reinmar mówił o drugich i kolejnych synach. Zazdrościła mu, że miał starszego brata, który przejmie władzę w królestwie, ale Ihor chyba wcale nie czuł się z tego powodu szczęśliwy. Pewnie zawsze był w cieniu, zawsze musiał udowadniać, że nie jest gorszy.
Gdy zawołano ich na kolację, uśmiechnął się beztrosko i ściszając głos, powiedział, żeby nikomu nie mówiła, ale strasznie mu na tej Północy wymarzł zadek, dlatego bardzo by go ucieszyło, gdyby mógł się zaszyć w takim miłym, ciepłym kraju jak Wyspy Syrenie.
Miło spędziła wieczór swoich osiemnastych urodzin.
Król wyprawił wystawną kolację z muzyką, trunkami z wysokiej półki, homarami i kałamarnicami, specjałami Wysp Syrenich. Było dużo śmiechu, tańce i opowieści. O zimach, podczas których spada tyle śniegu, że księżniczce wystawałby tylko czubek nosa. O korytarzach, które wykopują, żeby się przemieszczać i rzekach, których zamarznięte tafle stanowią o tej porze roku główne szlaki. Silne wiatry wywiewają nadmiar śniegu, podczas gdy nieliczne drogi dosłownie toną pod grubą pierzyną. I że często dróg po prostu nie ma, bo w czasie krótkiego lata wszystko zmienia się w bagna i przemieszczać da się tylko za pomocą łodzi i tratw. Chłopaki przekrzykiwali się jeden przez drugiego, opiewając męstwo swojego księcia, a on tylko się uśmiechał i posyłał księżniczce wymowne spojrzenia, jakby chciał powiedzieć: "No i co ja mam z tymi głupkami zrobić".
Najbardziej jednak spodobały jej się ryzyjskie legendy.
Sporo w nich było zimy, nocy, chłodu i bagien. Były dziewczęta, które zmieniały się w białe niedźwiedzie i rozkochiwały w sobie dzielnych wojowników, a potem wzywały ich na lodową pustynię. Byli bagiennicy, mężczyźni, którzy zaginęli na moczarach w trakcie krótkiego lata i ich dusze nie mogły zaznać spokoju. Były też lodowe panie, królowe, zwierzęta, które po śmierci przybierały ludzką postać, leśne nimfy i rusałki.
Ta egzotyka bardzo księżniczkę poruszyła. Znowu dobitnie poczuła, że żyje w jednym z najnudniejszych zakątków świata. Chciałaby zobaczyć prawdziwą zimę. Spędzić wieczór w bani, którą młodzi mężczyźni opisywali bardzo żywiołowo. Mówili, że to niewielki drewniany domek, w którym siedzi się całkiem nago, polewa gorące kamienie i okłada brzozowymi witkami po gołych tyłkach. A gdy już nie można wytrzymać od gorącej pary, wybiega się z tej chatki na śnieg. Czuła ogromny entuzjazm, z jakim o tym opowiadali i nawet jeśli brał się ze wzmiankowanej golizny, to i tak pragnęła sama tego doświadczyć. Zanocować w zajeździe przy skutej lodem rzece i zobaczyć białą pustynię, a także dać się ponieść psiemu zaprzęgowi, przejść się korytarzem w śniegu i poczuć się w nim maleńka jak mysz.
Polubiła tych wesołych chłopaków. Zresztą, musiała też przyznać, że i książę Ihor wydał jej się ciekawym człowiekiem. Wyglądało na to, że ojciec miał trochę racji mówiąc, że młody Romanov "pachnie przygodą". Choć we wszystkich tych przygodach, miejsce kobiet było, jak się domyślała, raczej w zamtuzach i pałacach, w których czekały na dzielnych mężów z utęsknieniem.
Leżała tak i rozmyślała o dalekim świecie, gdy rozległo się ciche pukanie. Drgnęła i usiadła. Poprawiła włosy i przygładziła pierzynę, po czym krzyknęła:
– Proszę.
Drzwi uchyliły się i zobaczyła w nich jego rozbawioną twarz. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale on już wpakował się do środka, zamykając cicho drzwi. Książę Ihor Romanov ze własnej osobie. Z potarganymi włosami, boso i w białej piżamie ze złotą nitką, rozpiętej pod szyją na trochę zbyt wiele guzików, co nie uszło uwadze Fiore.
Bezpardonowo wskoczył na jej łóżko i rozsiadł się wygodnie, najwyraźniej bardzo zadowolony z siebie. Księżniczka wciąż gapiła się na niego z otwartą buzią, szukając słów, żeby wyrazić oburzenie.
– Co ty tu robisz?! – wyrzuciła w końcu.
– Przyszedł opowiedzieć bajku na dobranoc – znowu się wyszczerzył.
– Ale skąd wiedziałeś, gdzie... – urwała, a on uśmiechnął się tajemniczo.
Ktoś ze służby musiał mu powiedzieć. Pomyślała, że jutro zamorduje wszystkich.
Solidarnie.
– Celyj wieczier patrzał i nie mógł się napatrzeć.
Mimo woli zerknęła na wyłaniający się spod koszuli tors, a on uśmiechnął się figlarnie, dostrzegając, że się nie powstrzymała. Wyprostowała się więc i go ofuknęła.
– Nie tak mnogo czasu... A chciałoby się dobrze poznać swaju dziewuszku. – Wciąż miał ten cwaniacki wyraz twarzy i strasznie ją irytowało, że tak na nią działały te jego chędożone dołeczki. – I nie pogoworili o interiesach... – uniósł brew, a w tej samej chwili znowu rozległo się pukanie.
Serce Fiore podskoczyło.
– To jakiś żart? – zapytała zirytowana.
Wielkie oczy Ihora sugerowały jednak, że nic mu o tym nie wiadomo. Pukanie znowu wybrzmiało, więc Fiore kiwnęła mu, żeby się schował, a on zeskoczył i wpakował się pod łóżko. Jeszcze raz poprawiła pierzynę i, ze ściśniętym gardłem, znowu zawołała:
– Proszę!
Tym razem w drzwiach zobaczyła... ojca. Nie pamiętała, kiedy odwiedził ją tu ostatnio, ale było to dawno, dawno temu. Zamrugała, spróbowała się opanować i skinęła zapraszająco, choć jej serce właśnie zamierzało wylecieć w panice z klatki piersiowej.
Król wszedł powoli i uśmiechnął się nieznacznie. Rozejrzał się po komnacie, jakby liczył na to, że pomieszczenie zdradzi mu kawałek życia jego własnej córki, o którym wiedział teraz tak niewiele. Podszedł do okna i wyjrzał przez nie, wyraźnie zbierając się w sobie. Nie ponaglała go. Bała się, że powie coś, czego ryzyjski książę nie powinien słyszeć.
– Dziękuję – powiedział w końcu. – Że zachowałaś się... jak trzeba.
Jak trzeba, powtórzyła w myślach.
No dobrze, zdecydowanie wolałaby, żeby książę niektórych rzeczy nie słyszał.
– Proszę – odparła, gdy milczał przez dłuższą chwilę.
Drgnął, jakby wyrwało go to z zamyślenia. Posłał jej krótki uśmiech i podszedł, po czym przysiadł na łóżku. Wątłe światło świecy migotało pomarańczowo na jego zmęczonej twarzy, podkreślając zmarszczki wokół oczu i na czole. Nie potrafiła odgadnąć, o czym myśli. Odkaszlnął i uśmiechnął się z zakłopotaniem.
– Przeciągi – wyjaśnił krótko, wskazując szybkim gestem na gardło. – To był miły wieczór.
– Tak. Miły.
Znów siedzieli w ciszy i zdała sobie sprawę, że sprawiła, że nie wiedział, jak z nią rozmawiać. Nie, żeby kiedyś był w tym mistrzem, ale teraz szczególnie ważył przy niej słowa. Przez wzgląd na lokatora spod łóżka, tak było lepiej.
– I co o nim myślisz? – drgnął mu kącik ust, ale ten uśmiech nie sięgał oczu.
– Umie ciekawie opowiadać... – przyznała. – I jest... ładniutki – dodała ostrożnie.
– Ale?
Zaśmiała się i zastanowiła nad odpowiedzią.
– Podobno Ryzyjczycy wstydliwe choroby wysysają z mlekiem matki.
– Tak... Dwie noce w zamtuzie przed kolacją z przyszłą narzeczoną to sporo czasu, żeby coś złapać – zaskoczył ją.
Z jednej strony, coś w niej zatriumfowało, bo przynajmniej wiedział, za kogo chce ją wydać. Z drugiej... Czy w tym mieście mogło w ogóle dziać się coś, o czym nie donosiły mu jego liczne oczy i uszy? Spojrzała na ojca uważnie, zastanawiając się, czy i jej schadzka nie umknęła jego uwadze.
– Choć to, że mężczyzna odwiedza wiele łóżek, zanim trafi do właściwego, nie oznacza, że będzie wiecznie błądził – uśmiechnął się do niej smutno.
Przełknęła ślinę.
– Ty też je odwiedzałeś? – zapytała automatycznie i zaraz pożałowała.
Chyba nie chciała schodzić z nim na takie tematy. Odpowiedź była jednak bardzo satysfakcjonująca. A dla niektórych pouczająca.
– Nie. Ja odwiedzałem jedno. – Westchnął i spuścił wzrok. – Ale ja jestem łabędziem, Fiore. Stworzeniem, które przywiązuje się na całe życie. – Zamyślił się i przyjrzał swoim dłoniom. – Chyba zrobiłaś na nim wrażenie – wrócił do tematu.
– Na nim chyba wiele kobiet robi wrażenie. Nie ważne, księżniczka czy służąca – powiedziała bardziej do tkwiącego pod łóżkiem Romanova, niż do ojca. – Poza tym, nie wygląda na kogoś, kto chciałby się zajmować królestwem – dodała, marszcząc nos.
Ojciec pokiwał głową i spuścił wzrok.
Chce porozmawiać o czymś innym.
Miała ogromną nadzieję, że tym "czymś" nie będzie Reinmar.
– Cóż – westchnął i pogładził haft na pościeli. – Zostało jeszcze dwóch, a może trzech...
– Masz na myśli podstarzałego króla Veireana? – Uniosła brew.
– Nie. Nieistotne – zmieszał się. – Nie wiadomo jak będzie z trzecim. Nie ma co gdybać. Pójdę już – uśmiechnął się sztucznie.
– Tato. – Zatrzymała go i zawahała się.
Chciała zapytać go o Romanova. Co on o nim sądzi, ale uznała, że lepiej się powstrzymać. Na wszelki wypadek, gdyby miał jej do powiedzenia coś, co postawiłoby go w złym świetle przed królem Ryzji.
– Ihor Romanov... to jeszcze dzieciak... – odpowiedział, jakby wyczytał to pytanie z jej twarzy. – Dobry dzieciak – uśmiechnął się i wstał. – Wszystkiego najlepszego, córeczko. – Pochylił się i pocałował ją w skroń. – Śpij dobrze.
Gdy wyszedł, ryzyjski książę odczekał jeszcze parę chwil, po czym wygramolił się spod łóżka, patrząc na nią z lekkim wyrzutem.
– Córusia tatusia? – zapytał, próbując wleźć do niej pod przykrycie.
– Wynocha! – krzyknęła, a on się roześmiał i przewrócił oczami.
Legł na pierzynie, na brzuchu, wsparty na łokciach. Zgiął kolana, skrzyżował łydki i znowu się na nią zapatrzył, wdzięcząc się do niej, jak jakiś lubiczek.
– Ładniutki? – uniósł brew, patrząc bezwstydnie w miejsce, gdzie na materiale jej nocnej koszuli odznaczał się sutek. – Fiore zmrużyła oczy i wsunęła się głębiej. – Chciałaby łabędzia?
Żałowała, że nie zdemaskowała go przed ojcem. Natychmiast. Albo że nie udawała, że śpi. Choć z drugiej strony była zadowolona, że usłyszał co nieco.
– O jakich interesach chcesz mówić? – wróciła do tematu.
– Mogliby dogadać się... Zrobić sojuz... Może nam po drodze?
– Że jako twoja żona pozwolę ci przyprowadzać sobie dziwki na każdą noc, a ty dasz mi spokój? – uśmiechnęła się cierpko. – Wiesz, czego brakuje w tym układzie? Kogoś, komu chciałoby się rządzić państwem.
Patrzył na nią z zaciekawieniem.
– Takim maleńkim państwiem... Szto tu rządzić?
Rozchyliła usta z oburzeniem, choć zaraz przyszło jej do głowy, że z jego perspektywy to rzeczywiście może wyglądać inaczej.
– Zaczem nie choczesz poznakomić się luczsze? – Sięgnął dłonią w miejsce, w którym pod pierzyną spoczywało jej kolano i je pogładził. Nie uznała za potrzebne odpowiadać. – Twoi tata umnyj czelowiek... Może ja jeszcze nie znalazł dobrego łóżka?
Światło migotało mu na twarzy i wyciągało z jego włosów błyszczące refleksy. Gdy tak leżał, odsłaniał jeszcze więcej ciała. A może rozpiął jeszcze jeden guzik?
– Chcesz się tu po prostu schować – powiedziała oschle, starając się nie gapić na ten cień, tańczący po jego obojczyku. – Przed swoim bratem, ojcem i tym całym udowadnianiem.
– Ty umnaja – odparł, wciąż się uśmiechając, ale już przed nią nie grał. – No mnie też interesna charoszaja żena. Z której budziet prijatno robić dzieci.
– Wybacz, ale dostaję wysypki na samą myśl. – Zatrzepotała rzęsami.
– Pokazał by ciebie zimu, zabrał do seviernej rezidencji. Posmotrieła by poljarnoje sijanie... – pociągnął pierzynę, tak, by odsłonić trochę więcej jej ciała, ale ją przytrzymała, więc pokręcił głową z rozbawieniem, po czym położył się obok niej, na jej poduszce, głowa przy głowie. Leżeli obok siebie, patrząc w sufit. – Zrobiliby dzieci na północy... Patrzyłaby na polarne światła, a ja by jejo dawał rozkosz. Zabrałby ciebie, dziewuszka, w piękną podróż posle swadby. Każdoj noczi by smotriela w zwiezdy.
Cieszyła się, że nie patrzy na nią i że nie musi przed nim ukrywać poruszenia, jakie wzbudziła w niej ta wizja. Może nie to o robieniu dzieci, ale podróż na Północ, zimowa rezydencja, gwiazdy i polarne światła.
– A potem zamknąłbyś mnie z dziećmi w zamku i to by było na tyle – przywołała się do porządku.
– Ciebie nie podoba się w zamku? – Odwrócił twarz i się jej przyjrzał.
– Nie.
– Gawariat o ciebie, szto... Ty dziewuszka w briukach. W portkach – uśmiechnął się, znajdując odpowiednie słowo. – Otiec skazał, szto... niet gorszej, czem dziewuszka w briukach. Szto samye probliemy...
– I czemu nie słuchasz? – Zerknęła na niego pobieżnie.
– Mnie taka dziewuszka interesna – uśmiechnął się. – Nikagda nie znał. U nas takich niet.
– Na co liczysz, Ihorze? Co sobie wyobrażałeś po tej nocy? – Spojrzała na niego sceptycznie.
Zaśmiał się.
Przeklęte dołeczki.
– Spakojna, dziewuszka. Ja już wyhasał się. Mnie nie spieszno – zapewnił, wykonując uspokajający gest. Fiore pomyślała, że naprawdę ma tupet. – U menja jest dla ciebie skazka. Legienda.
Uniósł zachęcająco brew.
– No dobrze – zmrużyła oczy. – Ale potem sobie pójdziesz?
Westchnął.
– Jeśli po skazke jeszcze będzie chciała, żeby poszedł...
Opowiedział jej o Panu Zimy – Morozie, który zakochał się w ludzkiej dziewczynie i wyczarowywał dla niej lodowe kwiaty i płatki śniegu z jej podobizną. Pisał szronem jej imię na oknach i uczył się przybierać ludzką postać, aby móc pocałować ją chociaż raz. Dziewczyna rozchorowała się od tego i zmarła, lecz on nigdy się o tym nie dowiedział i ponoć do dziś chodzi po dalekiej Północy i jej szuka.
Opowiadał długo, ze szczegółami, rysował w powietrzu jej imię, a nawet twarz.
Podobała jej się bezpośredniość Ihora. To była wielka odmiana po tym, co serwował jej Reinmar. Ale w wizjach, które miała przed oczami, gdy słuchała ryzyjskiego księcia, to jej zielarz był Panem Zimy. Już zdążyła się za nim stęsknić, choć przecież widzieli się rano. I wracała do niego myślami nawet teraz, obok tego całkiem czarującego księcia, który już obiecał jej znacznie więcej, niż pewnie kiedykolwiek obiecałby jej Reinmar.
Mimo to, wyobraziła sobie, że wyrusza z nim w daleki świat, w przebraniu, na pokładzie jednego ze statków, na które patrzyła tyle razy. Że jadą psim zaprzęgiem po zamarzniętej rzece, a nad ich głowami tańczą polarne światła. On był jej oknem na świat. Kluczem. I chciała myśleć, że nawet jeśli wcześniej odwiedził wiele łóżek, pewnego dnia stanie się jej łabędziem.
------------------------------------------------------
Like it? Rate it!
Dzisiejszą część dedykuję mojemu niezawodnemu krytykowi - Diego. Ciekawa jestem ile razy dostanę po łapach :)
(Czujesz oddech na karku?)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top