Tajemnica jeziora (6)



– Szukała kogoś takiego, jak ty. Kogoś, kto ją wpuści.


Przyglądała się drobinom kurzu, tańczącym w snopach światła wpadającego do sali tronowej. Była okropnie niewyspana, a do tego pił ją gorset, swędziała skóra, a wszystkie spinki, przypinki i świeże kwiaty, zdobiące jej zaplecione kunsztownie włosy, gryzły jak skrzyżowanie wszy z miotłą i nietoperzem. Znosiła to jednak z pokorą, bo wierzyła, że jeśli lud zobaczy ją w tej aureoli chwały i majestacie, nie rozpozna w niej księżniczki, gdy będzie przemykać w swoim płaszczu ulicami miasta.

Raz w miesiącu wysłuchiwała skarg i zażaleń oraz uniżonych próśb mieszkańców królestwa. Ojciec twierdził, że dobry władca powinien znać problemy podwładnych, a także pokazać, że troszczy się ich losem. Ona, jako przyszła władczyni, też musiała w tym uczestniczyć.

Jednego dnia przybywali arystokraci, dworzanie, właściciele ziemscy i bogaci kupcy. Ludzie stukający głośno obcasami, roztaczający wokół siebie woń kwiatów i rzadkich alkoholi. Drugi dzień przeznaczony był dla pospólstwa ze spieczonymi słońcem gębuchami i fryzurami naturalnie wymodelowanymi trudami nocy. Fiore wolała problemy tej biedniejszej części społeczeństwa. Były prawdziwsze, mniej wyuzdane i stanowiły okno na zupełnie inny świat.

Tym razem do Solvang ściągnęło wielu ludzi, którzy na różne sposoby mieli ucierpieć przez smoka. Wieści o nim szybko się rozeszły. Jednemu z chłopów gad z całą pewnością córkę uprowadził, w dodatku na ratunek ruszył chłopak sąsiada, co to mieszka trzy domy dalej i do tej pory ani córki, ani chłopaka nikt nie widział. Byli już z widełkami po lasach popatrzeć z chłopakami ze wsi, czy tam smok gdzieś leża swego nie ma, ale nic nie naszli. Pewnie łajza uleciał z dziewicą, a chłopaka musi pożarł. 

Przyszedł i kowal z tej samej wsi, że jemu potwór konia ukradł, bo jednego dnia był, a następnego już tylko pączki po nim w stodółce zostały. Kolejny chłop najbardziej był strapiony, bo smok widać córkę jego jedyną, Helusię, oszczędził wprawdzie, lecz wychędożył i z brzuchem zostawił.

Słuchając tych niestworzonych opowieści Fiore odbierała cenną lekcję dyplomacji od Kaisera, doradcy ojca. Potrafił poprowadzić rozmowę tak, że przynajmniej ci mniej zdeterminowani i mniej bezczelni, wychodzili z niczym, lecz mając poczucie współdzielenia smutnego losu z całym królestwem. Ci bardziej łasi i sprytni nie dawali się tak łatwo zbyć, lecz z nimi Kaiser pogrywał ostrzej. Chłopu od Helusi poradził na przykład, by zaczekał na dzień, gdy córka dziecię powije i przyjrzał się, czy oby łuskami nie pokryte i czy siarką od niego nie cuchnie. A nade wszystko, czy będzie się kończyło ogonem, czy dwoma różowymi pośladkami. W pierwszym przypadku – zaprasza ponownie, w drugim – radził zaczekać jeszcze trochę i przyjrzeć się czy oby dziecię do kogo trochę nie podobne.

Znowu wróciła myślami do poprzedniego dnia. Ani trochę nie podobało jej się to, że Reinmar potrafi w niej czytać, jak w otwartej księdze, a w dodatku na głos. Czuła się przy nim całkowicie naga.

Tam, na trakcie, powzięła postanowienie by mu pokazać, że całkiem się co do niej pomylił. Interesował ją smok. Tylko i wyłącznie. Nie obchodziło jej to całe węszenie, wyczuwanie rzeczy niemożliwych do wyczucia, ani to, że wśród wszystkich hałasów w tawernie, usłyszał właśnie jej serce.

Zresztą, wcale w to nie wierzyła.

Gdy wypowiedział słowa: "To tylko kwestia czasu", odwrócił się i poszedł przed siebie, a ona stała jak wryta, szukając w głowie odpowiedzi. Zdradziecka klaczka, chciała iść za nim, lecz Fiore jej na to nie pozwoliła. Zdążył już zniknąć w kanionie, gdy wgramoliła się na jej grzbiet. Dogoniła go, zajechała mu drogę i powiedziała:

– Masz rację, przez chwilę wydawało mi się, że jesteś kimś ciekawym – przyznała. – Ale przy bliższym poznaniu okazujesz się rozczarowaniem – rzuciła konfrontacyjnie, a on uśmiechnął się smutno, ale nic nie odpowiedział.

Dała Freyi łydkę i odjechała, zostawiając go samego.

Przez całą drogę do Solvang obiecywała sobie, że wyrzuci go z głowy. A teraz gapiła się na trzech chłopów, którzy opowiadali o czymś zawzięcie jeden przez drugiego i czuła, że nie ma już sił, żeby odganiać myśli o Cudotwórcy. Wszystko, co powiedział było prawdą. Bardzo niewygodną ale absolutną. Pomyślała, że łudzenie się, że zdoła o nim zapomnieć jest strasznie naiwne.

Rzeczywiście dostrzegła w nim szansę. Kogoś, kto mógł stać się przyjacielem, za którym tęskniła. Kimś z dalekiego świata. Kimś, to widział prawdziwe smoki.

Z zamyślenia wyrwał ją fakt, że drobny i żylasty chłop w towarzystwie dwóch innych, opowiadał właśnie o czymś, co zalęgło się w jeziorze, niedaleko wsi Brzegi. Twierdził, że nocami bije stamtąd łuna, a przy pełni księżyca synów muszą pod kluczem trzymać, bo jak wilki wyją i nad to jezioro chcą leźć, jakby ich jaki upiór wzywał. Nie wierzyła w tę historię, zwłaszcza po wszystkich rewelacjach, jakie usłyszała od rana. Uznała jednak, że musi to sprawdzić.

*

Gdy zeskoczyła z konia, z drogi podniósł się kurz. Jej przybycie wzbudziło spore zainteresowanie. Jasnowłosy chłopiec, w którego czuprynie mysz mogłaby sobie uwić gniazdo, gapił się z otwartą buzią. Jego ojciec miał zresztą podobnie niemądrą minę i równie umorusaną gębuchę. Młoda dziewczyna, o dwóch warkoczach i sukience cerowanej tyle razy, że wyglądała jak haftowana, zastygła z miotłą, a posiadaczka jednego zęba z tego samego obejścia, odchrząknęła głośno. W ciszy bzyczała mucha.

– Ponoć problem z jeziorem tu macie – rzekła, starając się wyglądać na pewną siebie. – Świeci po nocach, lodem zionie, straszy i młodych chłopaków wzywa przy pełni – dodała, patrząc na ich reakcję.

– A wy to kto? – zagadnął czupryniasty chłopak, który podszedł właśnie do płotu.

Reszta chłopów milczała, patrząc na nią nieufnie. Poczuła, że pozbawiona królewskiego majestatu jest tu zwyczajnym intruzem.

– Od króla. Ktoś od was był o pomoc prosić... – rozejrzała się ostrożnie, szukając żylastego.

– Więc król nam babę w spodniach przysyła – stwierdził z rozbawieniem.

Chłopi się roześmiali, a jej mina stężała.

– Jak dla mnie może was ten upiór wymordować co do jednego – nachmurzyła się.

Chłopak uśmiechnął się paskudnie.

– Nie nerwuj się dziewczka – rzekł tęgi właściciel wąsów, opierając się o płot. – Mamy. Chodzilim se, dziecki się pławili, wszystko było jak trza, aż tu nagle upiorzyca jakaś się tam zalęgła. Strach teraz komu łazić, że po nocach to już nie dziwota, ale za dnia się bojamy. Będzie już ze cztery księżyce. Ziąb stamtąd leci co noc i łuna taka niebieska się po niebie kładzie. – Pogrzebał palcem w zębach i znalazł najwyraźniej coś czego szukał, bo cmoknął i zaczął przeżuwać.

– A chłopaków tylko przy pełni pilnować musicie? – zapytała Fiore, starając się nie słyszeć jak dzieciak i jego ojciec wciągają smarki i głośno je przełykają.

– Ano, tylko – potwierdził chłop.

– Wszystkich młodych? – spojrzała podejrzliwie na chłopaka przy płocie, który gapił się na nią z wrednym uśmieszkiem.

Właściciel wąsów już chciał odpowiedzieć, ale młody zabrał głos:

– Wszystkich, panna. Wszystkich.

Wąsaty umilkł natychmiast.

– Ktoś zaginął? – dopytała Fiore, patrząc młodemu w oczy.

Wredny uśmieszek nie znikał z jego twarzy.

– Poza tym wszyscy zdrowi – odpowiedział.

Fiore rozejrzała po kobietach. Starucha patrzyła na nią dziwnie, a młoda spuściła szybko wzrok, gdy tylko ich oczy się spotkały. Poczuła, że coś ukrywają. Nie ważne, jak bardzo się starała brzmieć jak ktoś, kto się na takich rzeczach zna, chłopi nie dawali się na to nabrać. A może po prostu nie mieli szacunku do kobiet, co irytowało ją jeszcze bardziej.

– Nie utopił się kto w tym jeziorze? – spróbowała raz jeszcze.

– Nic nam o tym nie wiadomo – odparł wąsaty. – Nikt nie siedzi i jeziora nie pilnuje. 

– Czego upiorzyca od was chce? – skierowała to pytanie prosto do młodego czupryniastego.

– A czego upiorzyce chcą od ludzi? – zapytał, przekrzywiając głowę.

Patrzył na nią wyczekująco. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, bo stwierdzenie, że w życiu żadnego upiora nie widziała, byłoby bardzo nie na miejscu i do reszty pogrzebałoby jej autorytet.

– Jak wyglądała?

– Kto? – zapytał znowu wąsaty.

– Upiorzyca.

– Nikt się nie pchał oglądać – odrzekł ten przy płocie i posłał jej jeszcze jeden uśmieszek.

– My zaklinacza jakiego potrzebujemy, a nie wścibskiej dziewki. – Nowy głos dobiegł zza pleców.

Odwróciła się powoli. Mężczyzna stał pośrodku drogi. Wysoki, ciemnowłosy, mocno zbudowany i blady. Obejrzała go od stóp do głów i poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.

– Kogoś, kto potworzycę ubije albo przepędzi – dodał, patrząc jej w oczy.

Było w nim coś niepokojącego i serce Fiore zabiło mocniej, a do głowy uderzyła krew.

– Powinnam was z tym zostawić... – powiedziała cicho i popatrzyła po zgromadzonych.

Raz jeszcze przyjrzała się ciemnowłosemu o martwym spojrzeniu i wsiadła na konia.

– Przyślesz nam panna specjalistę? – zapytał wąsaty.

Fiore spięła usta w wąską kreskę. Nie odpowiedziała. Zebrała wodze i zawróciła. Klacz zatańczyła i wzbiła tuman kurzu. Minęła czarnowłosego, piorunując go spojrzeniem i przeszła w galop.

*

Jezioro było skryte w lesie. Taflę pokrywała rzęsa, a przy brzegach kłębiły się trzciny i tataraki. Wszystko wydawałoby się całkiem zwyczajne, gdyby nie ta cisza. Żadnych ptaków, szelestów, szumu wiatru. Fiore wzięła mocny zamach i rzuciła kawałek drewna. Po wodzie rozeszły się kręgi, jednak nie wydarzyło się nic więcej. Przykucnęła więc i zamoczyła dłoń, lecz zaraz cofnęła ją z zaskoczeniem. 

Woda była upiornie zimna. 

Zostawiła Freyę i poszła się rozejrzeć. Chciała obejść jezioro dookoła, jednak nie było to łatwe, bo to, co z daleka wydawało się stabilnym podłożem, okazywało się grzęzawiskiem, w które ani trochę nie miała chęci się pakować. Spod rzęsy wynurzały się konary powalonych drzew, przypominające wyciągnięte ramiona, co tworzyło bardzo nieprzyjemne wrażenie. Martwiła ją też ta nienaturalna cisza.

Chciała już dać za wygraną, coś jednak mignęło jej w kępie traw, więc westchnęła i podjęła próbę przedostania się tam po kępach roślinności. Nie były na tyle duże, żeby stanowić stabilny grunt. Chybotała się i kilka razy o mało co nie wpadła do wody. Ostatni fragment musiała pokonać brodząc po kolana. Przy każdym kroku zapadała się w denny szlam, z którego z sykiem wydobywały się cuchnące bąble. Wzdrygnęła się, czując jak obślizgłe rośliny biorą w objęcia jej buty. Do tego lodowata woda kłuła skórę tysiącami igieł. Fiore uczepiła się gałęzi i wdrapała na roślinny dywan, falujący przy każdym kroku.

Przedmiot, który wypatrzyła, okazał się być sporą skórzaną torbą. Taką, jaką nosili zielarze. Wewnątrz, wśród zbutwiałych roślin znajdowała się przegniła chusta w ładnym, turkusowym kolorze. Księżniczka rozejrzała się nerwowo. Teraz już nic nie zdawało się jej normalne.  


---------------------------------------

Like it? Rate it!

Diego musiał się straszliwie wynudzić... Jesteś tu jeszcze?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top