Siódmy dzień (44)



Bladym świtem zbudziła go Maryla. Nie omieszkała dać mu reprymendy, że pcha się jej pani do łóżka w brudnych ubraniach, co jest karygodne i że niby jak się ma Jaśnie Panienka wyspać z nim u boku. Ofuknęła go przy tym, ale wyczuł, że tylko się z nim droczy. Nie było w niej wcześniejszej nieprzychylności, a gdy zrozumiał, że śniadanie, które przyniosła nie idzie z nią dalej, co najmniej do królewskiej komnaty, tylko jest dla niego, był absolutnie wzruszony. Służka nie dała mu się jednak długo nad tym roztkliwiać. Miała dla niego coś jeszcze. Coś, na co bardzo czekał. Drżącymi dłońmi rozwinął zawiniątko z listem.


Witaj, Reinmarze

Długo milczałeś. Obawiałam się, że coś Ci się stało. Bliska to musi być przyjaźń, skoro mnie błagasz. Nie zbijaj gorączki, to próżne. Pój ją obficie krwią. Musi unikać słońca, bo będzie jej czyniło dużą krzywdę. Jeśli Twa przyjaciółka przeżyje siódmy dzień, możesz odetchnąć z ulgą. Jednak nie na długo. Śmierć i tak się o nią upomni, jeśli nie zaczniemy działać. Gdy tylko będzie w stanie, przywieź ją tu.

Czy Ty jesteś w dobrym zdrowiu?

Val


Przeczytał tę wiadomość kilka razy, studiując z uwagą każde słowo. Siódmy dzień właśnie się zaczynał, byli więc w wielkiej chwili prawdy. Val nie pisała nic o zdziczeniu i zagrożeniach, a gdyby takowe istniały z pewnością by go o nich poinformowała. Słowa: "śmierć i tak się o nią upomni, jeśli nie zaczniemy działać" nie brzmiały jak "wszystko będzie dobrze", choć dawały odrobinę nadziei. Przynajmniej miała jakiś pomysł.

"Przywieź ją tu" oznaczało jednak wiele rzeczy. Nie tylko przekonanie króla, żeby pozwolił mu zabrać stąd Fiore. I to w miejsce, któremu nie ufał. To oznaczało także, że sam Reinmar będzie musiał tam wrócić. I że Val będzie mogła stawiać mu warunki, zmusić go do rzeczy, przed którymi wzbraniał się przez całe lata. Wreszcie miała kartę przetargową. Miał nadzieję, że nie będzie tak podła, by nią grać.

Rozmyślając nad tym, zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze. Że przynajmniej będzie mógł spełnić obietnicę daną księżniczce i ją stąd zabrać. Pokazać jej kawałeczek tego świata, który tak pragnęła zobaczyć.

Służka wyrwała go z zamyślenia chrząknięciem, więc podniósł wzrok znad listu i uśmiechnął się do niej.

– Będzie dobrze, Marylko – powiedział, drżąc. Na twarzy dziewczyny wykwitł wielki uśmiech. – Ale musisz mi podpowiedzieć, jak przekonać króla, żeby mi ją pozwolił zabrać do Dal Karadh – dodał.

Entuzjazm dziewczyny zelżał natychmiast, a jej mina sugerowała, że wolałaby nie być w jego skórze.

Fiore już nie majaczyła, ale spała jak zabita. Gdy poili ją krwią otworzyła oczy i piła łapczywie, ale zaraz potem opadała na poduszki i znowu zapadała w twardy sen. Dla Reinmara było to niezwykle frustrujące. Buzowało w nim tyle emocji, że w powietrzu aż iskrzyło. W końcu Linne nie wytrzymała, westchnęła głośno i zapytała, czy nie ma czegoś do załatwienia na mieście. Zapewniła, że jeśli cokolwiek się wydarzy, zaraz pośle po niego Marylę. Zrozumiał aluzję. Znowu było jej trudno z nim wytrzymać i wcale się temu nie dziwił.

Postanowił przejść się po zamkowych murach, żeby być blisko, w razie gdyby Fiore jednak się zbudziła. Pora była jeszcze wczesna, więc na morzu stały raczej łodzie rybackie niż wielkie okręty, czekające na wejście do portu. Myślał o tym, że wkrótce wsiądą na statek, opuszczą ten ukryty zakątek, popłyną do Dal Karadh i będzie mógł pokazać jej miasto, po którym włóczył się tak, jak ona po Solvang. I szkołę, która była mu domem. Kawałeczek tego świata, który tak pragnęła zobaczyć. Myślał też o dziwnym losie, który bawił się nimi obydwojgiem. Im bardziej uciekał, na tym większe trafiał przeszkody, im większy wkładał wysiłek, by nie porwała go rzeka, tym mocniej woda pchała go w główny nurt. A Fiore... los spełniał jej życzenie, choć straszliwym kosztem. Gdy tylko o tym pomyślał, upomniał się, że siódmy dzień jeszcze nie minął. Nic nie było przesądzone.

Gdy tak pogrążał się w kolejnych wizjach, usłyszał jak otwierają się drzwi. Wyjrzała zza nich Maryla. Jego twarz się rozpromieniła, zarz jednak poczuł, że nie ma się z czego cieszyć. Służka była poważna i uderzyła go fala niepokoju. Podbiegł i spojrzał na nią pytająco, a ona powiedziała:

– Pan cię wzywa, Reinmarze.

*

Król czekał na niego w gabinecie przy swoim ulubionym oknie, a gdy Reinmar wszedł, nawet na niego nie spojrzał. Znowu pachniał tą kobietą, co w obliczu całej sytuacji z chorobą księżniczki, wydało się Reinmarowi bardzo nie na miejscu.

– Dostałeś wieści z Dal Karadh – rzekł w końcu, wyrywając go z zamyślenia.

– Tak, Wasza Wysokość – odpowiedział.

Zastanawiał się czy król czytał ten list przed nim. Nie miał przecież pieczęci.

– Val napisała, że dzisiejszy dzień będzie przełomowy. I że może jej pomóc... – zawahał się. – Że może uda się to zatrzymać. Ale muszę ją zabrać do Dal Karadh – wypowiedział to pośpiesznie i z tak dużą pewnością siebie, na jaką tylko było go stać.

Nie spodziewał się już, że król na niego popatrzy, czy że jakoś zareaguje. Dlatego nie rozczarował się, gdy zapadła długa, świdrująca cisza. Reinmar czuł bijący od króla chłód.

– A zatem twoja czarodziejka wie jak z tym postępować.

– Tak twierdzi – przyznał.

– I na czym to miałoby polegać?

– Nie wiem – przyznał niechętnie. Ufał Val.

– Jeśli wierzysz, że ta wiedźma potrafi jej pomóc, sprowadź ją tu.

Słowa króla odebrały mu dech. Znał Val. Ci, którzy mieli do niej interes, sami musieli się pofatygować.

– Wasza Wysokość – podjął ostrożnie. – Wątpię, żeby... Poza tym te najbardziej skomplikowane rzeczy wymagają obecności pola, w Dal Karadh będzie...

– Nie pozwolę, by Fiore opuściła Wyspy Syrenie – wszedł mu w słowo, a Reinmara dosłownie zatkało. – Tylko tutaj jest bezpieczna.

– Wasza Wysokość, twoja córka nigdzie nie jest bezpieczna! – starał się zachować spokój, ale wychodziło mu to marnie.

Dritan popatrzył na niego surowo.

– Nie będę tego powtarzał.

Dla Reinmara te słowa były ciosem. W głębi duszy się tego spodziewał. Zdołał tylko otworzyć usta, lecz nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.

– Nie pozwolę byś zabrał ją stąd, nie mając nawet pojęcia w jaki sposób twoja czarodziejka miałaby jej pomóc. Wyleczyć, przedłużyć jej męki czy dobić. Nie chcę by umierała daleko od domu. A jeśli stanie się czymś... – zawiesił głos i przez chwilę zastanawiał się jak to ująć. – Jest tu bezpieczna.

– Wyspy Syrenie nie ochronią jej przed śmiercią, tak jak nie są w stanie ochronić przed nią ciebie, królu! – uniósł się, a Dritan zmrużył oczy. – Wiem, że umierasz i że jej tego nie powiedziałeś. Zasłaniasz się kłamstwami o wiecznej miłości do jej zmarłej matki, a nawet teraz, gdy twoja córka umiera, pocieszasz się towarzystwem innej kobiety! Nie wiem, jaki jest twój plan, ale nie pozwolę by dziewczyna, którą kocham umarła na tym końcu świata albo stała się więźniem miejsca, z którego zawsze tak bardzo pragnęła uciec!

Dopiero, gdy wylał z siebie całą tę złość, dotarło do niego, co wykrzyczał. A przede wszystkim – komu. I jakie grożą za to konsekwencje. Pomyślał jednak, że teraz to już i tak nie miało znaczenia. Jeśli król nie pozwoli jej opuścić Wysp Syrenich, staną się jej grobowcem. Tak, jak stały się jego własnym.

– Wynoś się – powiedział król cichym, lodowatym tonem.

Reinmar się trząsł, a do oczu napłynęły mu łzy bezsilności. Głos całkowicie odmówił mu posłuszeństwa. Bijące od króla złość, nienawiść i ból mieszkały się z jego własnym lękiem, poczuciem winy i rozpaczą. Nie było gorszej rzeczy niż to, że król nakaże mu odejść właśnie teraz, skazując go na więzienie jego własnych uczuć, z którymi nie potrafił sobie poradzić. Właśnie tego siódmego dnia. Gdy połamał już wszystkie dane sobie przyrzeczenia i się tak odsłonił.

– Chcesz, żebym odszedł teraz, czy zniknął na zawsze? – wydusił.

Dritan patrzył na niego i ta chwila zdawała się trwać wieki. Wreszcie odwrócił się na powrót do okna i zamknął oczy, a potem powiedział:

– Wyjdź, zanim stracę cierpliwość.


-----------------------------------------------------------------

Like it? Rate it!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top