Pani Mórz (40)
– Chciałbym, żebyś nigdy jej się nie zdarzył.
Zamarł. Dźwięk dochodził z oddali i był łudząco podobny do tego, który tak pragnął usłyszeć. A jednak było w nim coś, czego nie rozpoznawał. Ruszył w tamtą stronę, starając się nie dyszeć, tylko nasłuchiwać. Tak bardzo skupiony, że odciął wszystko inne. Nie słyszał już nawet swoich własnych kroków. Pędził co sił, wiedziony tym rytmem. Zmęczenie też przestało się liczyć. A gdy wybiegł z lasu, dostrzegł ją w oddali, u podnóża klifu. Była naga i mokra. W pierwszym odruchu serce zabiło mu mocniej i chciał natychmiast do niej pobiec, ale gdy się odwróciła i przechyliła z zainteresowaniem głowę, Reinmar zatrzymał się i zastygł w miejscu. Aura. Czuł magiczną aurę. Tak silną, że aż mrowiło go ciało, zupełnie jakby znalazł się w polu pod Dal Karadh.
Włosy, pomyślał. Ma długie włosy.
Przerzucone przez ramię wydawały się krótsze, ale teraz, gdy stała do niego przodem, był pewny, że muszą sięgać co najmniej do pośladków.
To nie ona. Nie ona, myślał gorączkowo, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, dziewczyna posłała mu ładny uśmiech i zaczęła... śpiewać.
A ten śpiew... Ten śpiew...
Reinmar poczuł dziwną błogość i szczęście. Nie miało już znaczenia, że serce wciąż wali jak oszalałe, że mięśnie są straszliwie spięte, a płuca wciąż nie mogą nasycić się powietrzem. Stała przed nim. Piękniejsza niż kiedykolwiek. Najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, jakie kiedykolwiek widział. Jej śpiew wibrował mu w głowie, rozchodził się po ciele i był tak cudowny jak delikatny dotyk dłoni, przyprawiający o łaskotanie. Nie rozumiał słów, ale to nie miało znaczenia. To była pieśń o tęsknocie, o pragnieniu by gdzieś przynależeć, by wreszcie znaleźć swoje miejsce. O domu i miłości. O łabędziach. Słuchał jej i nie rozumiał, dlaczego jego ciało walczy. Dlaczego nie może zrobić kroku. Dlaczego nie może iść do niej. Wziąć ją w ramiona, powiedzieć, że ją kocha. Że jest jedyna. Z każdym dźwiękiem jednak czuł, że mięknie, a cały ten opór kruszeje. Odwzajemnił jej uśmiech. Wreszcie ciało go posłuchało.
Zrobił pierwszy krok.
A wtedy usłyszał coś jeszcze. Warkot. Przez chwilę ten dźwięk rozpływał się w tle, zupełnie nieistotny, teraz jednak nabierał siły. Docierał do jego uszu z oddali. Bardzo chciał go zignorować, w końcu liczyła się tylko ona i była tak blisko. Dziewczyna popatrzyła w bok i zmrużyła oczy, a gdy z ogromnym wysiłkiem odwrócił się, by podążyć za jej spojrzeniem, coś uderzyło go z ogromną siłą i powaliło na ziemię. Było tak, jakby gwałtownie wynurzył się spod wody. Zaatakowała go fala doznań. Uderzenie paniki w jego własnym ciele, zapach zwierzęcia, które na niego spadło, szum morza i dotyk zimnego piasku.
Miał poczucie, że mija wieczność, gdy przetoczył się na bok i poderwał na nogi, wyszarpując z pochwy miecz. Ogromny wilk szczerzył na niego kły i warczał, a bijąca od niego aura przeszywała powietrze wokół wyładowaniami. W pozycji, z mieczem w gotowości, próbował pojąć, co się dzieje i pozbierać wciąż oszołomiony umysł. Nadal jakaś jego część pragnęła iść naprzód. Do dziewczyny. Mimo że wszystko w jego ciele biło na alarm z powodu bliskości wilka, przeniósł na nią wzrok. Wciąż tam była. Przyzywała go.
Wilk zawarczał donośnie, więc Reinmar drgnął i poprawił chwyt, po czym rzucił się w kierunku zwierzęcia. Ciął ostro i z siłą. Chciał tylko znaleźć się przy niej. Wilk nie miał znaczenia. Trzeba go było zabić. Tylko tyle.
A jednak był szybki.
Tak bardzo szybki, że niemal rozpływał się w powietrzu. Odwykły od miecza, wycieńczony biegiem, Reinmar czuł, że nie ma szans z tą ogromną bestią. Nie mógł zawieść. Nie po raz kolejny. Bestia okrążała go i z łatwością unikała ciosów. A on się męczył. Opadał z sił. Pozwalał się spychać coraz dalej i dalej od niej. Wciąż czuł jej obecność. Stała tam i patrzyła. A jej serce biło. Przebijało się przez huk jego własnej krwi, tętniącej mu w głowie. Bestia coraz bardziej przypominała wirującą w powietrzu wstęgę. Magia szczypała oczy, trzaskała po skórze, zadawała ból. Miał dosyć. Coraz bardziej dosyć. I coraz mocniej docierało do niego, co się dzieje. Jakby dopiero teraz zaczynał się wynurzać. Ten wilk... To coś... To magiczne, cholerne coś... Nigdy nie widział czegoś podobnego na własne oczy, ale słyszał o nich. O ich potędze, sile. Człowiek nie miał z nimi szans. Docierało do niego coś jeszcze. Ten śpiew, który odebrał mu rozum, nie był ludzki.
Kimkolwiek była ta kobieta, nie była nią Fiore. To nie ją słyszał. Nie ją.
Skupił wzrok na czarnej, włochatej bestii szczerzącej na niego kły i pomyślał, że jeśli jego mała szlachcianeczka tu dotarła, musiała się na to coś natknąć. Jego ciało przeszył ból nie do wytrzymania, a z gardła wydarł się krzyk. Chciał pochwycić tego pieprzonego wilka i rozszarpać go gołymi rękami. Furia eksplodowała w jego żyłach i uderzyła wilka z taką siłą, że wzbił się w powietrze i runął ryjąc w piachu. Reinmarowi pociemniało w oczach, poczuł, że zaraz zwymiotuje, a potem stracił przytomność.
*
Gdy otworzył oczy, zobaczył śliczne szare oczy, lekko zadarty nosek i bladą twarz w aureoli sterczących na wszystkie strony, niemal białych włosów. Była podrapana i wyglądała na przerażoną. Nie rozumiał, co mówi. Wciąż piszczało mu w uszach. Poruszył ustami, ale nie zdołał wydobyć głosu. Coś wyssało z niego wszystkie siły, a jego własne ciało zdawało mu się obce. Dłoń sama sięgnęła do jej twarzy, a gdy poczuł pod palcami gładką skórę, uśmiechnął się.
Powoli docierały do niego wrażenia. Dotyk piasku, szum morza, zapach krwi. Chłód podłoża. W ustach miał sucho i wciąż mrowiła go twarz.
– Już dobrze – wyszeptała Fiore. – Już dobrze.
Pogładziła go po policzku i poczuł, jak jest rozedrgana.
– To naprawdę ty – wydusił, a ona odwzajemniła jego uśmiech i pokiwała głową.
– Szukałeś mnie...
– Myślałem... – urwał i z trudem przełknął ślinę. – Nie mogłem cię usłyszeć.
– Już dobrze. Jestem tu...
Uśmiechnęła się, ale w jej oczach pojawiły się łzy. Jej smutek uderzył go z taką siłą, że znowu zrobiło mu się słabo. Coś było nie tak, ale jeszcze nie rozumiał, co. Czuł zapach morza i krwi. Zajrzał jej głęboko w oczy, jakby mógł odczytać jej myśli, ale ona uciekła wzrokiem. Popatrzyła w dal i dopiero teraz przypomniał sobie o wilku. Zdołał wesprzeć się na łokciu, a Fiore pomogła mu usiąść. Nieopodal, na plaży siedział mężczyzna, ściskając w ramionach owiniętą płaszczem dziewczynę o bujnych, kasztanowych włosach. Spod płaszcza wystawały jej nagie stopy. Mężczyzna płakał, a dziewczyna wyglądała na zdezorientowaną. Znajdowali się dokładnie tam, gdzie upadł wilk.
Po bestii nie było śladu.
– Kim oni są? – zapytał.
– Przyjaciółmi – powiedziała cicho.
Mężczyzna, zupełnie jakby to usłyszał, uśmiechnął się do Fiore, a potem przeniósł wzrok na Reinmara i patrzył na niego z mieszaniną zaskoczenia i wdzięczności.
– Podobno utknęła w wilczej postaci i nie potrafiła się przeobrazić. Chyba... w jakiś sposób jej pomogłeś.
Spojrzał na nią z zaskoczeniem. Teraz, gdy wynurzył się z otępienia, doskonale wyczuwał jej emocje. Osobliwą mieszaninę radości, smutku, żalu i poczucia winy. Dostrzegł też szczegóły, które wcześniej mu umknęły. Cienie pod oczami, zaczerwienione oczy, wilgotną skórę i zaschniętą krew w kącikach ust. A także, że biło od niej niezdrowe ciepło.
– Twój ojciec... umiera... – zawahał się, ale zaraz dodał: – z niepokoju.
– Przysłał cię po mnie – powiedziała cicho, zerkając na porzucony miecz.
– Sądził, że jesteś ze mną. – Księżniczka spuściła wzrok. – A gdy okazało się, że nigdzie cię nie ma... – zawiesił głos. – Fiore... Nie możesz robić takich rzeczy. Nie sama, rozumiesz? Jesteś zbyt ważna...
– Reinmarze – weszła mu w słowo – proszę. Wróćmy po prostu do domu.
Jej słowa wprawiły go w zdumienie. Nie tego się spodziewał. Sądził, że będzie musiał ją przekonać, dotrzeć do jej buntowniczej duszy. Ale ona była przygaszona i nie wyglądała, jakby chciała o cokolwiek walczyć.
– Jesteś chora – zauważył.
Uśmiechnęła się smutno i z zakłopotaniem, ale on wyczuł coś jeszcze. Lęk.
Co przede mną ukrywasz, szlachcianeczko?, pomyślał.
– Cieszę się, że tu jesteś – powiedziała cicho. – Że przyjechałeś.
– Gdybym cię nie znalazł... Gdyby coś ci się stało... Oszalałbym.
Fiore uśmiechnęła się szerzej.
– Przecież nie chciałeś mnie nawet lubić.
– Mój los zawsze wybiera inaczej.
Posmutniała i uciekła wzrokiem.
– Wygląda na to, że mój też... – odparła. – Chodź. Zobaczmy co z nią. – Skinęła w stronę siedzącej nieopodal pary.
Fiore pomogła mu wstać. Wciąż czuł się słabo, choć siły wracały. Popatrzył tam, gdzie wcześniej widział nagą dziewczynę, ale teraz nie było tam nikogo. Zniknęła. O ile w ogóle tam była. Spojrzał w stronę wody, ale nie dostrzegł i nie poczuł niczego nietypowego.
– Usłyszałeś ją – powiedział mężczyzna, wyrywając go z zamyślenia.
Reinmar spojrzał na niego z zaskoczeniem.
– Kogo?
– Syrenę.
Dziewczyna poruszyła się w jego ramionach. Wyglądała na zaniepokojoną.
– Dziwne... – dodał. – Zwykle nie zapuszczają się tu za dnia.
– Widziałem dziewczynę. Nagą. Chodziła po plaży. Sądziłem... że to ty. – Spojrzał na Fiore.
– Ponoć ludzie widzą różne rzeczy, gdy słyszą ich śpiew. Niewielu jest takich, którzy mogą o tym opowiedzieć.
– Więc to prawda? – zapytała Fiore i Reinmar wyczuł w jej głosie nadzieję.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej smutno, a potem znowu spojrzał na Reinmara. Ten z kolei popatrzył na dziewczynę o kasztanowych włosach.
– Próbowałaś mnie przepędzić – zrozumiał.
Nie odpowiedziała, lecz wciąż przewiercała go wzrokiem. Fiore drgnęłą.
– Tylko przepędzić... – dodał, podchodzą i ukucnął przed nią.
Dziewczyna wtuliła się mocniej w ramiona mężczyzny, a ten pogładził jej włosy.
– Kim jesteś? – zapytał, patrząc Reinmarowi w oczy.
– Sam już nie wiem... – odparł zagubiony.
– Jak to zrobiłeś?
Reinmar spojrzał na dziewczynę, ona również wydawała się czekać na odpowiedź. Ale on tylko pokręcił głową.
Nie miał pojęcia. Wiedział tylko jedno. Panowanie nad sobą przychodziło mu z coraz większą trudnością. Val miała rację. Mieszanka darów, które odziedziczył nie dała się wyciszyć. Można ją było tylko uśpić. I wyglądało na to, że właśnie zaczynała się budzić.
---------------------------------------------------
Like it? Rate it!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top