Narzędzie i klątwa (10)



– Twoje cierpienie sprawi mi przyjemność. I myślę, że jej też.


Reinmar stał pośrodku grupki chłopów we wsi Brzegi. Fiore opierała się o płot parę metrów dalej i przyglądała im po kolei. Była zła, że wszyscy mieszkańcy wylegli z chałup i kleili się do niego jak muchy do miodu. Od co najmniej dwóch stuleci głównie kobiety rządziły tym krajem, a prostaczkowie wciąż płaszczyli się przed mężczyznami.

Wypatrzyła tych czterech bez najmniejszych wątpliwości. Miała nawet wrażenie jakby otaczała ich ledwie widoczna chmara drobnych muszek. Co i raz rzucali sobie porozumiewawcze spojrzenia, zerkali również na nią. Czupryniasty z ubytkami w uzębieniu gapił się wyjątkowo paskudnie.

– Skoro nikt jej nie widział... skąd wiecie, że to upiorzyca? – zapytał Reinmar.

– Oooo, panie! Ta suka tak po nocach wyje, że inaczej być nie może! – zabrał głos chudy, którego pamiętała z sali tronowej. – Chłopaków naszych woła. Przy pełni to rozum całkiem gubią i chcą do niej leźć. Jakby chłop to był, to po cholerę by innych chłopów do siebie ciągnął? – zauważył skądinąd słusznie, a po tłumie rozszedł się pomruk potwierdzenia.

– A chata za jeziorem, czyja? – zapytał z tą swoją wyższością.

– Aj tam! – Wąsaty machnął ręką. – Stara zielarka tam mieszkała. Dziwna taka. Zawsze na uboczu. Dawno jej tu nikt nie widział. Trochę strach było się w tamte strony zapuszczać, bo na wiedźmę patrzyła. Zawsześmy dzieciakom do uszu tłukli, żeby się tam nie włóczyły. Wyniosła się pewnie. Albo ją co w końcu zeżarło, jak po nocach łaziła jakąś zieleninę po lasach zbierać. Dobrze gadam, chłopkowie? – rzekł głośniej i poszukał aprobaty wśród zgromadzonych.

– Dobrze gada! Dobrze! – zahuczał tłumek.

– Jak stara? – zapytał Reinmar.

– Ano, w zęby żeśmy jej nie zaglądali – zaśmiał się chuderlawy.

Wszyscy zgodnie parsknęli śmiechem, a Fiore zacisnęła usta i wbiła wzrok w czupryniastego, który rechotał najgłośniej. Odszukała też czarnego. Stał w drzwiach jednej z chałup, ze skrzyżowanymi na piersi rękami, i gapił się na nią bezczelnie. Wzbierała w niej coraz silniejsza złość.

– Zająć się tym mogę, ale będzie was to kosztować. – Po tłumku rozległ się pomruk. – Niemało – dodał chłodno.

– Zapłacim – powiedział wąsaty. – Za porządną robotę, ma się rozumieć.

– Ma się rozumieć... – odpowiedział Reinmar, wiodąc wzrokiem po zgromadzonych. – Z kim gadać o szczegółach?

– A ze mną można – odezwał się chuderlawy, który najwyraźniej, mimo lichej postury, był tu kimś ważnym.

Odeszli na stronę, a Fiore podążyła za nimi, posyłając jeszcze jedno spojrzenie ciemnowłosemu.

– Jest coś, o czym głośno nie gadacie? – zapytał Reinmar, tym razem bardziej poufale.

– Że co niby? – zaniepokoił się chłopina.

– Cokolwiek, o czym dobrze by mi było wiedzieć – odrzekł z naciskiem.

Chuderlawy bił się z myślami.

– Grzecznie pytam – dodał Reinmar.

Chłop przełknął ślinę.

– My prości ludzie, panie – zaczął, lecz zaraz urwał i widać było, że nie wie, jak wybrnąć. – Była tam za lasem jeszcze taka jedna... Włóczyła się, niemota. Dzika, że ani be, ani me. Ani dzień dobry ani pocałuj mnie w rzyć...

– Co z nią? – popatrzył na niego czujnie.

– Kawał czasu jej nie widzielim.

Reinmar pokiwał głową w zamyśleniu.

– Wrócę. Choć sprawa łatwą nie będzie.

*

Fiore przypatrywała się pokrytej rzęsą tafli jeziora i nie mogła zapomnieć spojrzenia ciemnowłosego i rechotu czupryniastego blondyna. Znowu czuła ten przejmujący chłód.

– Jesteś tu? – zapytał dziwnie, wyrywając ją z zamyślenia. Spojrzała na niego zaskoczona. – Co czujesz?

Zastanowiła się nad tym.

– Zimno. – Czekał, wciąż patrząc na nią czujnie. – Mam sny – dodała ciszej. – Budzę się i jest mi zimno.

– Głosy? – zapytał, nie spuszczając z niej oka.

– Nie... Nie wiem. Raczej myśli. Jakby... nie moje.

– Tam we wsi. Widziałaś ich, prawda?

Pokiwała głową.

– O czym myślałaś?

Żeby cierpieli, pojawiło się w jej głowie.

Fiore drgnęła.

Powinni cierpieć.

Cierpieć.

Cierpieć...

Zrobiła krok w tył, a Reinmar zmrużył oczy i się do niej zbliżył.

– Nie zamordowali jej. Zrobiła to sama – powiedział spokojnie, a ona zacisnęła zęby.

On nic nie rozumie.

– Sama – powtórzył.

Nic. Nie. Rozumie.

– Chodź. Nic tu po nas – szepnął.

Coś zagotowało się w jej wnętrzu.

– Jesteś tchórzem – powiedziało się samo. – Tchórzem.

Reinmar wciąż patrzył na nią w niezrozumiały sposób.

– To nie nasza sprawa – odrzekł i odwrócił się, by odejść, a wtedy z jej gardła wydarło się głośne:

– Nie!

Nie. Nie. Nie!

Znowu odwrócił się w jej stronę.

– Chcesz zemsty.

– Tak! – odpowiedziała bez wahania.

Uśmiechnął się cierpko.

– Nie będę twoim narzędziem – powiedział, a ją zamurowało.

– Dlaczego... dlaczego mówisz takie rzeczy?

– Szukała kogoś takiego, jak ty.

– Kogo?

– Kogoś, kto ją wpuści.

*

Na twarzy dziewczyny tańczyło pomarańczowe światło paleniska. Siedziała na podłodze owinięta kocem, z dłońmi splecionymi wokół parującego kubka, a Reinmar przyglądał się jej zmyślonej twarzy. Biła od niej ledwo zauważalna magiczna aura. Pojawiła się już wcześniej, tamtego wieczoru, gdy zabrał ją znad jeziora, ale wtedy zdało mu się, że jest po prostu nadmiernie wyczulony i że to nic takiego. Teraz był już pewny, że to nie złudzenie. Słuchał miarowego stukotu serca dziewczyny i wyczuwał zapach strachu, choć bardzo próbowała go ukryć.

Gdyby wiedziała to, co wiedział on, strach zmieniłby się w przerażenie.

Słyszał już o takich historiach. O dziewczynie, która podpaliła całą wieś, chłopaku, co w szale zemsty wymordował pół innej. Czasem to był ktoś, kogo mieszkańcy znali, niekiedy przypadkowy człowiek, który miał pecha znaleźć się w nieodpowiednim czasie i miejscu. Zwykle kończył marnie, ginąc podczas wykonywania swojej obłąkańczej misji lub dosięgało go coś, o czym wierzono, że jest sprawiedliwością. Nawet jeśli krzyczał w panice i błagał, bo nie pamiętał choćby chwili z tego czasu, gdy upiór zawładnął jego ciałem. Bywało ponoć i tak, że upiór nie opuszczał przejętego ciała i rozgaszczał się w nim na dobre, odbierając wolę nieszczęśnika i czyniąc go jedynie obserwatorem.

Reinmar nie miał pojęcia, jak będzie z Fiore. Wiedział jedno – upiory dostają to, czego chcą. To tylko kwestia czasu. Nie było sensu się opierać. Należało dać martwej dziewczynie jej sprawiedliwość, licząc, że na tym poprzestanie.

– Nie będę mógł ci towarzyszyć – powiedział cicho, a ona drgnęła. – Jeśli zdołałaby zapanować nade mną... – urwał, niepewny, czy powinien to mówić. – Nie wiem, czy potrafię się przed tym obronić.

– Kim jesteś? – zapytała Fiore, spoglądając mu w oczy.

– Kimś, kto czasem traci kontrolę...

– I co się wtedy dzieje?

Poczuł w gardle silny ścisk.

– Odpowiedz, proszę – wyszeptała.

Ogień migotał w jej oczach, a obłoki pary unoszącej się znad naparu, tańczyły w półmroku.

– Jak powiem, nie zechcesz mnie nigdy więcej widzieć.

– Dlaczego tak sądzisz?

Uśmiechnął się w zamyśleniu.

– Choć może to i lepiej...

Czekała, przyglądając mu się z ciekawością.

– Ten trup, którego szukałem na płaskowyżu... Sądzę, że to ja go zabiłem – wyszeptał.

Fiore wyprostowała się i wstrzymała oddech, a jej serce przyspieszyło.

– Sądzisz...

– Nie dowiem się, póki nie odnajdę ciała, ale... – Spuścił wzrok. – Byłem tam, tej nocy, gdy smok zaatakował kupców. I... nie pamiętam nic. A na trakcie... na trakcie jest krew.

– Dlaczego niby miałbyś to być ty? – zapytała ze zdumieniem, ale on czuł, że dziewczyna drży.

– Zostawmy to, proszę.

– Nie! – zaprotestowała. – Musisz mi powiedzieć!

Popatrzył na nią karcąco.

– Powinniśmy się skupić na tobie.

– Nie ma mowy!

– Ale ty masz tupet – pokręcił głową z niedowierzaniem.

Fiore wyglądała na bardzo zdeterminowaną, więc westchnął.

– Nie mówiłem o tym nigdy, nikomu... Dlaczego miałbym powiedzieć tobie?

Dziewczyna nachmurzyła się i wycofała odrobinę. Widział, że ze sobą walczy. Musiał przyznać, że na swój sposób podobała mu się ta jej nieustępliwość.

– Być może z tego samego, dla którego wróciłeś, gdy zostałam na trakcie zupełnie sama? I z tego samego, który sprawił, że pojechałeś za mną nad jezioro?

Zerknął na nią przelotnie i wbił wzrok w dłonie. Był zły na siebie, że się w to wpakował. Jakby mu było mało. Zwłaszcza, że ta dziewczyna pachniała kłopotami od samego początku. Takie przeczucia rzadko go myliły. I leciał w to jak ćma w ogień. 

Znowu.

– Powinnaś się trzymać ode mnie z daleka – powiedział cicho. – Z takich samych powodów, z jakich powinnaś się była trzymać z daleka od tego jeziora.

– Niby jakich? – zapytała sceptycznie.

– Jestem potworem – wyszeptał, wciąż patrząc na swoje ręce.

– Widzę tylko człowieka.

– Bo nie umiesz patrzeć.

Poczuł, że uraziły ją te słowa.

– Potwory w ludzkiej skórze są najgroźniejsze.

Przysunęła się i spróbowała odnaleźć jego wzrok.

– Pomogłeś mi... Już wiele razy.

Nic nie rozumie, pomyślał. Mała, naiwna szlachcianeczka.

– To nic nie znaczy – odparł chłodno.

– Dla mnie owszem.

Czuł teraz jej ciepło, mrowienie aury też było silniejsze. Spojrzał jej w oczy.

– Ten smok...

Fiore słuchała go w napięciu.

– Myślę, że to byłem ja.


------------------------------------

Like it? Rate it!

Co teraz? Hm?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top