Krew Havrana (47)



Na tronie świata zasiądzie ten, kto pokona śmierć, a bestie schylą przed nim czoła.


Dotarł do Solvang o świcie. Wiedział, że i tak nie zdoła zasnąć. Długo siedział na rozstajach i wahał się, czy jechać do kanionu Dziewicze Wrota i dręczyć się wspomnieniami i tymi wszystkimi uczuciami, jakimi przesiąknięte było tamto miejsce. Miejsce, w którym prawie umarł. Nadal trudno mu było przyjąć fakt, że zawdzięcza życie temu przekleństwu.

Pojechał.

Spodziewał się, że wszystko wróci ze zdwojoną mocą, ale wyglądało na to, że prawda, która przebiła się wreszcie do świadomości, coś w nim ukoiła. Panika i tamten ból były teraz wątłym echem. Poczuł tylko smutek.

Przez całą noc szedł obok konia i pozwalał, żeby przez jego głowę płynęły myśli. O mamie, ojcu i Val. O ucieczkach, które zapędziły go w ślepy zaułek. Złudne poczucie kontroli rozpadało się coraz bardziej. Im bardziej próbował się wydostać z tego leja, z tym większą prędkością w niego spadał.

Odprowadził konia i choć zmęczyła go całonocna wędrówka, poszedł do zamtuza, żeby sprawdzić, czy są nowe zamówienia i zajrzeć do Anity. A tam już czekała na niego wiadomość. Wezwanie do króla.

*

Dritan czekał na niego na murach, zapatrzony na rybackie łodzie rozsiane tu i ówdzie na wyjątkowo spokojnym tego dnia morzu. Zdawał się szczuplejszy i niższy, a choć stał prosto, jego postawa zdradzała rezygnację. Patrząc na niego, Reinmar poczuł ogromny ciężar. Przez całą drogę do zamku starał się ułożyć sobie w głowie, jak pokajać się przed królem. Nie przysłał po niego straży, więc Reinmar odrzucił najgorsze myśli. O tym, że Fiore poczuła się gorzej, że zmarła w nocy, a on trafi do lochu, w którym zgnije, zadręczając się, że to przez niego. Jego głowa zawsze tworzyła takie wizje. Gdy się zbliżył, poczuł bijące od króla przygnębienie i... poczucie winy.

Król obdarzył go krótkim spojrzeniem. Wyglądał, jakby przez te kilka dni jeszcze się postarzał. Reinmar pokłonił się lekko i spuścił wzrok. Czekał. Miał w głowie tysiąc słów, ale wiedział, że to nie on powinien odezwać się pierwszy.

– Powiedziała, że jesteś odważnym człowiekiem – rzekł w końcu Dritan, wciąż patrząc w dal. – I że widzi mnie w tobie – dodał ciszej.

Reinmar milczał. Był tymi słowami do głębi poruszony.

– Moja córka cię wybrała – ciągnął, a Reinmar czuł trud, z jakim król wypowiadał te słowa. – Znasz legendę o Havranie i Pani Mórz? – zaskoczył go, nie czekał jednak na odpowiedź. – Ocaliła go i pokochała. Tak bardzo, że zapragnęła być kobietą. Los usłuchał jej próśb i dał jej nogi, lecz za surową cenę. Każdy dzień spędzony u jego boku, odbierał Harvanowi kawałeczek życia. Powiedziała mu o tym, lecz on kochał ją i tak. Nie zrezygnował z niej i umarł ledwie rok później – uśmiechnął się smutno. – Ale jego krew została i Pani Mórz odnajdywała cząstkę duszy Havrana w kolejnych pokoleniach – urwał i popatrzył na Reinmara z ukosa. – Fiore też ją w sobie nosi.

Reinmar otworzył usta, ale nie był w stanie wydusić ani słowa. Król przyglądał mu się z powagą i najwyraźniej też szukał sposobu, żeby wyrazić to, co chciał powiedzieć.

– Moja córka musi wrócić na Wyspy Syrenie, Sinaiu. Ród Havrana musi trwać, żeby mogło trwać przymierze. Żeby Pani Mórz wciąż była nam przychylna i... – zawahał się. – Wierzysz mi, Sinaiu?

Reinmar pokiwał głową.

– Dobrze... – król powiedział bardziej do siebie i namyślał się przez chwilę. – Musisz mi zatem obiecać, że zrobisz wszystko, żeby tu wróciła – dodał z naciskiem. – Pozwalam jej z tobą odejść, więc to ty będziesz teraz za nią odpowiedzialny. Potrafisz to unieść?

Reinmar przełknął ślinę i przygniótł go jeszcze większy ciężar. Zdołał tylko pokiwać głową, choć wcale nie czuł się na siłach złożyć to przyrzeczenie. Król najwyraźniej to wyczuł.

– Obiecaj – zażądał.

– Obiecuję – odparł cicho, ledwie słyszalnie.

Dritan wciąż przyglądał mu się czujnie.

– Będziesz musiał wyjawić jej tajemnice, które przed nią skrywasz.

– Pani Mórz odbierała po kawałku życia nie tylko Havranowi, prawda? – zapytał cicho Reinmar.

Długo mierzyli się wzrokiem. Król spuścił wzrok i uśmiechnął się smutno. To wystarczyło za odpowiedź.

– Popłyniecie na statku kapitana Brenna – rzekł w końcu, zmieniając temat. – Zadbam byście mieli wszystko, czego wam trzeba. Kapitan zostanie wtajemniczony. Ufam mu.

– Wasza Wysokość... Wybacz mi to, co poprzednio powiedziałem. To było... Byłeś wobec mnie bardzo łaskawy, choć nie zasłużyłem. A teraz... – głos uwiązł mu w gardle. Nie potrafił wydusić nic z tego, co sobie przygotował.

Król jednak uciszył go gestem i powiedział:

– Nie zawiedź jej.

*

Dziewczyny z zamtuza miały bardzo niewesołe miny, gdy przyszedł powiedzieć im, że wkrótce wyjeżdża i nie wie kiedy wróci. Naprawdę je lubił. Były proste, szczere i bardzo wdzięczne. Dzieciaki też oblazły go, jak mrówki, gdy po raz ostatni przyniósł im skoreczniki. Raz jeszcze odpytał Anitę ze składników i receptur, a gdy uśmiechnęła się do niego smutno, mocno ją przytulił i trwali tak, dopóki nie przerwała im Greta, robiąc mnóstwo hałasu na schodach. Odwiedził też zamtuz Małe Syrenki i prostytutki w porcie, żeby im powiedzieć, do kogo teraz mogą się zgłaszać po pomoc, a potem poszedł do Thorina, raz jeszcze pomachać mieczem i poprosić go, żeby czasem zajrzał do starszej pani i naniósł jej wody i drewna. Do niej też zajrzał. Jak zwykle go rozczuliła, karmiąc ciastem i pojąc kompotem. Lubił, gdy traktowała go trochę jak dziecko i żal mu było, że gdy dorastał, nie miał przy sobie kogoś takiego. Na koniec ją uściskał i obiecał, że będzie na siebie uważał.

A potem usiadł na dachu kamienicy, która od czasu kolacji z Fiore, stała się jego ulubioną i zapatrzył się w morze. Polubił Solvang. Ten mały kraj, o którym mówiono, że to tylko jeden wielki bazar rybny i niezłe zadupie. Okazał się miejscem pełnym skrajności, które wypatroszyło go ze wszystkiego, co z takim trudem ukrywał. Rozdarło wszystkie powłoki, którymi odgradzał się od samego siebie. Ale to również tu zaznał ciepła i wdzięczności. Stał się dla nich kimś ważnym, choć tak bardzo próbował być nikim. Żegnali go czule i z troską. Potrafił jednak dostrzegać takie rzeczy dopiero wtedy, gdy je tracił.

Pomyślał o Fiore. O tym, jak bardzo się do niej przywiązał i jak strasznie bał się teraz, że ją straci. Bo tracił przecież wszystkie kobiety, które kochał. Bezpieczniej było budować wokół siebie mur. A jednak było już na to za późno. Księżniczka Wysp Syrenich całkowicie go skruszyła.

Potomkini Havrana. 

Oczywiście, że znał tę legendę. Gdy usłyszał ją po raz pierwszy, bardzo go poruszyła. Miłość, która wiązała się z poświęceniem. Silniejsza niż śmierć. W wersji, którą poznał, Pani Mórz szukała swojego lubego w każdym z jego potomków, ale nigdy nie znajdowała. Jej nadzieja jednak nie umierała. Poprzysięgła chronić Wysp Syrenich, bo wierzyła, że jego dusza kiedyś się odrodzi. Zamyślił się nad tym. Nad zapachem kobiety i śmierci, które biły od króla. W każdej legendzie kryło się ziarno prawdy.

Pomyślał też, że pewnie Fiore nie uwierzyła w tę historię, albo miała sobie za nic, czego oczekiwał od niej świat. Jej ojciec, jego doradcy, wielka Pani Mórz. Być może właśnie przez to tak bardzo ją pokochał. Mała, zadzierająca nosa szlachcianeczka, co pojechała sama szukać smoka. Gdyby mógł oddać część swojego życia, żeby uczynić ją zwykłą, zdrową dziewczyną, z którą mógłby uciec, zrobiłby to bez wahania.

Jednak los miał swoje plany. 


-----------------------------------------------

Like it? Rate it!

No i co? Co będzie dalej? Hę?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top