Jeśli chcesz, żebym zatęsknił... (21)


Fiore od samego rana siedziała w sali tronowej. Znów ten przeklęty diadem, upiorna fryzura, gorset i niewygodna suknia. Znów pełne dramatów historie, żale i łzy, albo uniżone prośby. A ona po raz kolejny nie mogła się skupić.

Po rozmowie z ojcem chciała biec do niego natychmiast. Powstrzymała się jednak, choć z trudem, bo kiedyś przecież musiał pracować, poza tym – Maryla miała na nią oko. Zniosła więc cierpliwie wszystkie godziny przynudzania nauczycieli, a potem poleciała do szkoły miecza, licząc, że Thorin pomoże jej rozładować trochę tego nieznośnego napięcia i że będzie na nią czekał liścik z zaproszeniem albo miłym słowem. Wiedziała, że tym razem się nie przeliczy. I rzeczywiście, Thorin wręczył jej kartkę, uśmiechając się znacząco, a napisane na niej słowa poruszyły ją do głębi.

Nie mogę się Ciebie doczekać. R.

W jakimś głupim uniesieniu, zamiast pozwolić mu, żeby sobie potęsknił do wieczora, poszła do zamtuza od razu. Okazało się jednak, że Reinmar wypuścił się za miasto. Burdelmama jak zwykle miała tę swoją uprzejmą, pokerową twarz, ale gdy rozmawiały, zza jej pleców wyrósł nagle jakiś młodzieniaszek i powiedział:

– Konia pożyczył, to pewnie gdzieś dalej pojechał. Do swojej wiedźmy może.

– Do wiedźmy... – powtórzyła księżniczka, a burdelmama spojrzała na chłopaka wymownie i chyba tylko z wrodzonej dostojności nie palnęła go w łeb.

– Przekazać coś? – zwróciła się już do Fiore, lecz ta pokręciła głową.

Doskonale, myślała teraz, siedząc kąsana przez wszystkie wściekłe spinki.

Przez ostatnie dwa dni próbowała myśleć o nim źle, a nawet bardzo źle. Na przykład, że pewnie tak się zląkł, że nie sprosta jej oczekiwaniom, że aż musiał odwiedzić swoją dawną miłość i potrenować. Potwierdzić sobie tę swoją męskość, jak oni wszyscy. Zaraz jednak przejmował ją smutek. Bardzo nie chciała, żeby okazał się kimś takim. Ojciec miał rację, że nic o nim nie wie. Uśmiechnęła się kwaśno na myśl, że naprawdę jest naiwna.

Czy ktoś taki nadaje się na królową?

Następnego dnia też do niego nie poszła. Była za to u Thorina, znowu z nadzieją, lecz tym razem nie było żadnej wiadomości. Wcale jej się nie podobały te gierki w to, kto kogo przetrzyma. Choć w głębi duszy chciała, żeby o nią zabiegał. Nie była pewna, kto bardziej cierpi na tym jej milczeniu.

Odgoniła te myśli i spojrzała na niezbyt urodziwą dziewczynę, która właśnie dygnęła i patrzyła niepewnie to na nią, to na towarzyszących jej doradców. Fiore skinęła głową, a dziewczyna wyrzuciła, trochę zbyt głośno, jak na gust księżniczki, że błaga o pracę, bo właśnie z domu uciekła, jak ją ojciec chciał za starego paskudę wydać.

– I to za cztery kury i małą kozę! – rozemocjonowała się dziewczyna, a Fiore poczuła, jak żołądek ściska się jej w pięść. – Jaśnie Przenajwyższa Pani Królowo! – spojrzała jej w oczy i Fiore zobaczyła w nich łzy. – Już trzy dni jak roboty w mieście szukam, a nikt mnie zatrudnić nie chce! Ojciec mi zawsze gadał, że jak rozdawali urodę, to po szczękę stałam do łupania orzechów, to nawet w zamtuzie mnie nie chcą!

Dziewka natychmiast chwyciła Fiore za serce.

– Jako tako szyć umiem, gęsi skubać i kury. W kuchni Pani Królowo to ja i wodę przypalić potrafię, za to podłogę na błysk! Lepiej czysta jak kocie futro! Pani Królowo, jak mnie Pani Królowa nie ocali to grom mnie chyba z samiuśkiego nieba trafi!

Fiore spojrzała na swoich doradców, oni popatrzyli na nią. Nie była pewna, czy kogoś im potrzeba, jednak polubiła ją z miejsca i poruszyła ją ta przykra bliskość losu. Pokiwała głową i zaleciła, by zabrać ją do kuchni i nakarmić. Dziewczyna aż podskoczyła z radości, ku zgorszeniu doradców i najwyraźniej chciała jej się rzucić do stóp, jednak szybko pojęła, że to może niezbyt pochwalany sposób okazywania wdzięczności. Dygnęła więc i poszła za lokajem.

Księżniczka westchnęła i pomasowała skronie.

– Życzysz sobie zakończyć na dziś, Wasza Wysokość? – zapytał zatroskany Kaiser. – Odprawić resztę?

– Dużo ich jeszcze zostało? – zapytała cicho.

Popatrzyła na mężczyznę ze spisem.

– Tak z... siedemnastu...

Fiore wydała cichy jęk, wzniosła oczy ku niebu i poczuła, że zaraz się popłacze. Powietrze zaatakowało ją jak stado wyjątkowo natrętnych, brzęczących much, cuchnących skarpetą i mokrym pierzem a gorset dziabnął żebra.

– Chłopi ze wsi Junaki w sprawie choroby owiec, łowca, proponujący swoje usługi, matka z dziećmi, której córka rzekomo przemieniła ojca w starego koguta, zielarz z zamtuza...

Fiore drgnęła i nie usłyszała już ani słowa. Zaszumiało jej w uszach i zrobiło się jej gorąco. Powstrzymała mężczyznę gestem i namyślała się przez chwilę.

Co on wyprawia, do cholery?, wybrzmiało w jej głowie.

Być może właśnie się wykazuje, tak jak chciałaś – odpowiedziała druga myśl.

Jasne... I będzie przepraszał, tu, przed Kaiserem, lokajem i skrybą.

Najłatwiej byłoby powiedzieć, że już na dziś wystarczy. Księżniczkę boli głowa. Je zawsze boli głowa, prawda? Zwyciężyła jednak ciekawość, jaką sobie wymyślił oficjalną sprawę, więc uśmiechnęła się życzliwie i powiedziała:

– Wpuść zielarza ale resztę odpraw. Anzelmie! Dziękuję.

Gdy wprowadzono Reinmara, czas przelewał się z przyszłości w przeszłość jakby przyklejał się do niezbyt czystego naczynia w teraźniejszości. Zatrzymał się tuż u podnóża schodów prowadzących do tronu i pokłonił nieznacznie, po czym skinął głową jej doradcom.

– Wasza Wysokość... – pokłonił się raz jeszcze, dobrze wiedząc, jak taki ukłon powinien wyglądać, choć nie był to wystudiowany ruch.

– Witaj, zielarzu... – odparła siląc się na nonszalancję.

Obecność doradców ojca szalenie ją krępowała.

– W jakiej sprawie przychodzisz?

– Ponoć macie tu na zamku stary cmentarzyk... Wybacz moją śmiałość, Wasza Wysokość, ale w takich miejscach rosną czasem bardzo rzadkie rośliny. Czy byłabyś łaskawa, pani, pozwolić mi tam zajrzeć i, jeśli znajdę coś interesującego, zebrać odrobinę?

Zdumiała się.

– Skąd o tym wiesz?

– Z którejś z ksiąg o dziejach Solvang, jak sądzę...

Patrzyła na niego z otwartą buzią. Nie przestawał jej zaskakiwać. Właściwie była to najdziwniejsza prośba, jakiej się po nim spodziewała. Nie sądziła też, że będzie miał tupet, żeby pojawić się na zamku, a co dopiero prosić o coś, co z pewnością przyciągnie uwagę jej ojca. W zasadzie... uwagę wszystkich żywych dusz.

– W porządku... – Zerknęła na Kaisera, a ten posłał jej sceptyczne spojrzenie. – Wydeleguj proszę strażników, którzy potowarzyszą panu... – spojrzała na niego, jakby chciała, żeby przypomniał jej swoje imię.

Uśmiechnął się cierpko.

– Zielarzowi, pani. Po prostu zielarzowi.

*

Maleńkie schodki prowadziły w dół, ledwie wystając spod splątanego kobierca bluszczu, który gęsto otulał też ścianę zamku i mury. Wśród bluszczu i powoju kryły się szare płyty nagrobków. Niektóre już spękane i zapadnięte, o gładkich krawędziach, pokrytych przez porosty i mech. Gdzieniegdzie jednak urocze główki wychylały rzeźby rusałek – tańczących, siedzących i płaczących.

Reinmar przechadzał się między nagrobkami i zaglądał pod zasłony bluszczu i powoju. Przyklękał, wąchał, czasem zeskrobywał coś do maleńkiego pojemniczka albo nieruchomiał zapatrzony w coś, co miało dla niego najwyraźniej jakąś wartość. Fiore przyglądała mu się przez parę chwil, wiedząc, że jest świadomy jej obecności, ale postanowił udawać. Zdecydowała się wyjść dopiero po kwadransie, po trosze – żeby nie budzić sensacji, po trosze – żeby pozbyć się chociaż tego nieszczęsnego diademu i przeklętych pantofli.

– Znalazłeś coś interesującego, zielarzu? – zapytała, zwracając na siebie uwagę.

Odwrócił się, udając zaskoczenie.

– Nie tak wiele, jak się spodziewałem, Wasza Wysokość – powiedział głośniej, tak, żeby usłyszeli go stojący wyżej strażnicy. – Choć wciąż mam nadzieję – dodał ciszej.

– Nie przeszkadzaj sobie – odrzekła i naciągnęła kaptur, żeby osłonić się przed wiatrem, po czym usiadła na schodku i w iście książęcym geście, oparła brodę na dłoni.

Ledwo zauważalnie pokręcił głową i wrócił do przerwanych oględzin. Fiore zerknęła na strażników i posłała zakłopotany uśmiech, temu, który jej się przyglądał. Drugi śledził wzrokiem Reinmara. W każdej innej sytuacji, z kimś obcym, właśnie tego by sobie życzyła po strażach, jednak teraz marzyła tylko o tym, by ich odprawić, choć to również byłoby bardzo niezręczne. Najwyraźniej jednak ten, do którego się uśmiechnęła, zrozumiał z tego uśmiechu znacznie więcej, niż wypadało, bo trącił tego drugiego i trochę się oddalili. Teraz dopiero poczuła, czym jest niezręczność. Będą gadać. Wszyscy. Była tego pewna.

– Zechcesz mi pomóc, pani? – zapytał, czując najwyraźniej, że zyskali trochę prywatności, bo posłał jej przy tym bardzo wymowny uśmiech.

Wstała i podeszła, a on dał jej do przytrzymania naręcze bluszczu, pod którym znalazł, jak widać, coś interesującego. Musiała się zbliżyć, więc wykorzystał to i wsunął jej za dekolt złożoną kilka razy karteczkę. Posłała mu oburzone spojrzenie, ale nie potrafiła się nie uśmiechnąć.

– Jesteś zajętą osobą, pani... przynajmniej ostatnio – powiedział, zdrapując coś ze starego nagrobka.

Na jej oko, wyglądało to jak zwykły mech.

– Tak zajętą, że nie masz czasu napisać do przyjaciół, czekających z utęsknieniem na wieści od ciebie – dodał ciszej.

– Sądziłam, że jesteś zajęty utrzymywaniem innych przyjaźni, zielarzu – odparła, uśmiechając się cierpko, a on popatrzył na nią z wyrzutem.

– Niepotrzebne złośliwości – powiedział tak, jak ona powiedziała wcześniej jemu. – Gdy kogoś oswajasz, Wasza Wysokość... stajesz się odpowiedzialna za jego tęsknotę.

Patrzyli sobie w oczy i Reinmar nie udawał już, że interesuje go mech.

– Nie spodziewałam się, że będziesz miał tupet, żeby tu przyjść.

– Chciałem dostarczyć wiadomość do rąk własnych. – Kącik jest ust drgnął lekko i znowu skoncentrował się na nagrobku.

Przyjrzała się liściom bluszczu, ciemnozielonym, z jaśniejszymi żyłkami.

– Mój ojciec zażądał, żebyś wyniósł się z zamtuza – rzekła, skubiąc jeden z nich. – Jeśli chcesz mnie dalej widywać... – dodała i wbiła w niego wzrok.

Zatrzymał się i trawił tę myśl, po czym znowu wrócił do przerwanej czynności.

– Daje ci na to dwa tygodnie. Choć teraz już mniej.

Reinmar nie odpowiedział i widziała, że teraz już skrobie ten nagrobek byle zrobić coś z rękami.

– Za dwanaście dni... w moje urodziny... będzie tu książę Ihor Romanov. To faworyt, przynajmniej dla mojego ojca – uśmiechnęła się z zakłopotaniem i mówiła to już tylko po to, żeby przełamać tę niezręczną ciszę.

– Dobra partia – odpowiedział, również spięty. – Może raczej dobry sojusz, bo Ryzyjczycy wstydliwe choroby wysysają z mlekiem matek.

Fiore spoważniała. Było jej żal, że to znowu idzie w złą stronę.

– Dla niego dobrą partią jest nawet podstarzały król Valea Regilor...

Reinmar przerwał skrobanie i dostrzegła, że teraz spiął się jeszcze bardziej. Przeniósł na nią wzrok, ale zupełnie nie potrafiła zrozumieć, o czym to spojrzenie mówi.

– Mówią o nim złe rzeczy.

– Na przykład?

– Na przykład, że żadna z młodych kobiet nie wraca z jego zamku.

Wciąż patrzył na nią tym niejasnym wzrokiem, więc uśmiechnęła się, żeby jakoś rozładować to napięcie. Jednak jego mina nie zmieniła się ani na jotę.

– Wybacz, że zająłem ci czas... pani – powiedział i zabrał bluszcz z jej rąk, osłaniając nagrobek z powrotem.

– Reinmarze... – powiedziała cicho, nie rozumiejąc, co się stało. – Czy to... – dotknęła miejsca, za które wsunął liścik – czy to, co tam przeczytam, jest wciąż aktualne?

Uśmiechnął się, włożył pojemniczki do torby i wstał.

– Tak, Wasza Wysokość. Nawet bardziej, niż zanim tu przyszedłem.

Pokłonił się jej, zabrał swoje rzeczy i odszedł, a ona odprowadziła go wzrokiem, skinęła strażnikowi i wyjęła złożony papier. Rozwinęła go starannie i przeczytała:

Jeśli chcesz, żebym zatęsknił, wiedz, że zacząłem jeszcze zanim wyszłaś. R.


--------------------------------------------

Like it? Rate it!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top