Dziewczyny Havrana (2)



– Godny podziwu upór. Albo głupota.


Słońce stało już wysoko, a na Targu Winnym panowała wrzawa. Niewielki tłumek odzianych strojnie dam i jegomościów cmokał nad alkoholami z górnych półek, którymi częstowali handlarze. Na wozach stały nieliczne już beczki bimbru, pustawe były też wystawki miodów, gorzałek, koniaków i brandy. Fiore próbowała wypatrzyć tych, którzy tak barwnie snuli wczorajszą opowieść.

Gdy wróciła do zamku, przez całą resztę wieczoru nie mogła przestać myśleć o chłopaku z tawerny. Ze wszystkiego, co usłyszała o smokach, uwierzyła tylko w to jedno, co powiedział. Żałowała, że pozwoliła mu odejść, nie zapytawszy o więcej. I gdy tylko otworzyła oczy, powzięła mocne postanowienie, że musi go odnaleźć.

Zdołała dostrzec wąsatego, który prowadził dyskusję z kimś, kto nie rzucił jej się w oczy w tawernie. Zbliżyła się i odchrząknęła, żeby zwrócić ich uwagę.

– W czym możemy służyć ślicznej pani? – zapytał rudy z brodą zaplecioną w warkocz i przyjrzał się jej, jakby była towarem na straganie.

– Szukam kogoś... – powiedziała z największą determinacją, na jaką potrafiła się zdobyć. – Był wczoraj w karczmie. W kącie siedział. O smoka pytał, czy zieje. Może go panowie znają?

– Hm... – Wąsaty poskubał się po brodzie.

– To nie ten, co tu był dziś rano? – zdziwił się rudy.

– Był tu? – zaciekawiła się Fiore.

– Ba! Nie on jeden. – Krępy, którego pamiętała z wczoraj wyszczerzył zęby. – Król ponoć nagrodę przyobiecał, to się już złażą... męstwo udowadniać – zarechotał, a Fiore się wzdrygnęła.

– A kto był jeszcze?

– Jakieś paniczyki. Chude, patykowate, lica gładkie, piórko w czapce. Dla smoka na jeden gryz – machnął ręką.

– Jeden z tej dziatwy na zdeterminowanego patrzył – wtrącił się wąsaty. – No i może księżniczka by z niego pożytek miała, bo chłopczyk niczego sobie. – Mrugnął do rudego, sprzedając mu kuksańca w bok.

Fiore się zaczerwieniła, a handlarze najwyraźniej odebrali to jako dziewczęcą wstydliwość, bo zaśmiali się zgodnie. Postanowiła przerwać tę wesołość.

– Wiecie panowie, gdzie go znajdę?

– Waldemar go chyba kojarzy, co? – stwierdził rudy.

– Waldek! – krzyknął wąsaty i wykonał przywołujący gest, dodając do tego osobliwe kląśnięcie językiem.

Piegowaty nie wyglądał na uszczęśliwionego, ale przytoczył się do nich swoją baryłkowatą posturę.

– Czeguj?

– Tego dzieciaka, co tu się rano rozpytywał, gdzie dokładnie nas jaszczurka napadła, to kojarzysz chyba?

– A kogoś ty chłopie zbrzuchacił, że się o niego pytasz? – rzucił i zaraz ugryzł się w język, posyłając Fiore nerwowy uśmiech.

– To ten od brzuszków? – zaciekawił się rudy.

– Ten sam. Cudotwórca – uśmiechnął się wrednie piegowaty.

Fiore posłała im chmurne spojrzenie, nic nie rozumiejąc z tej wymiany zdań.

– A się tu panienka o niego pyta. – Kiwnął w jej stronę. – Gdzie go szukać.

– Piątek dziś? – zapytał beczułkowaty.

– Ano – potaknął rudy.

– To ja bym go szukał... u Dziewczyn Havrana – wyszczerzył się paskudnie, a księżniczka przełknęła ślinę.


*

Pół dnia spędziła w bibliotece, żeby przewertować księgi o smokach. Starała się skupić na tym, co brzmiało mniej baśniowo i niedorzecznie. W Wielkim Bestiariuszu Viserii pisano na przykład, że smok, którego nazywa się w innych częściach kontynentu drakiem, derykonem czy dhiragoni, jest stworzeniem szczególnie inteligentnym, władającym prastarą magią, a jego nazwa wzięła się od przenikliwego, bystrego spojrzenia. Według tego źródła smoki mają szczególną zdolność wejrzenia głęboko w ludzką duszę i dostrzeżenia jej najgłębszych lęków, pragnień i tęsknot. 

Wyglądem drak miał przypominać tęgiego skrzydlatego węża z bardzo ostrymi zębami, mierzącego co najmniej dwadzieścia kroków bez ogona. Jego łapy miały być zakończone krogulczymi pazurzyskami, zdolnymi rozszarpać z łatwością skórę wołu. 

Źródła, które była w stanie przeczytać i zrozumieć nie były zgodne w tym czy dhiragoni miały zdolność mowy i czy ziały ogniem. Niektórzy autorzy twierdzili, że są silnie jadowite, inni że z ich paszczy wydobywa się nie ogień, lecz trujący opar, a jeszcze inni całkowicie ten temat pomijali twierdząc, że do mordowania swoich ofiar, bestie używają po prostu pazurów, silnych zębisk i zakończonego kolczastymi wypustkami ogona.

Nie było również zgody co do samego wyglądu smoków. Niektóre źródła twierdziły, że są nie większe niż dwa czy trzy konie razem wzięte, inne twierdziły, że nim obejdzie się martwego smoka, można zgłodnieć. Dhiragoni miał mieć niewielką głowę z grzebieniem ciągnącym się od czubka przez cały grzbiet. Niektóre źródła dodawały do tego obrazu uszy, rogi lub brodę. Błoniaste skrzydła, przypominające nietoperze, miały być tak ogromne, żeby utrzymać ciężar ciała bestii. Fiore trudno było to wszystko połączyć z faktem, że najczęściej utrzymywano, że smoki żyją w jaskiniach, gdzie gromadzą skarby. Bo jaskinie, o których czytała były zwykle małe i ciasne.

Zauważyła także, że źródła były dosyć wyraźnie podzielone na takie, które przedstawiają smoki jako stworzenia szlachetne, mądre i dobre oraz takie, które traktowały derykony jako symbol zła i zniszczenia. Pierwsze lamentowały, że wyginęły bezpowrotnie, drugie twierdziły, że dzięki staraniom szlachetnych i odważnych mężów, zostały mocno przetrzebione i zmuszone do wycofania się w niedostępne zakątki. 

Fiore pomyślała, że choć bardzo chciałaby, żeby to ta pierwsza wizja była prawdziwa, to jednak trudno nazwać szlachetną, mądrą i dobrą istotę, która napadała na kupców, kradła bimber, sikała wiewiórkom w dziuple i siała postrach. Nie brzmiało to ani honorowo ani inteligentnie. Smok wyczyniający takie rzeczy nie jawił się też jako symbol zła, choć Waldemar zapewne powiedziałby co innego. 

W końcu zamknęła ostatnią z ksiąg i westchnęła. Zerknęła na stosik, rozważając, by przejrzeć go raz jeszcze, ale zaraz pomyślała, że jest po prostu tchórzem. Całe to siedzenie w bibliotece miało drugie dno. Potrzebowała zebrać się w sobie. Bo takie miejsce, jak Dziewczyny Havrana, było jednym z ostatnich, w jakie chciałaby się z własnej woli zapuścić młodziutka kobieta.

*

Drogę do wejścia znaczyły liczne lampiony, które sprawiały, że nawet pół ślepy nie miałby problemu, żeby tu trafić. Lampiony stały też na każdym schodku wejścia do kamienicy, w której mieścił się zamtuz. Ktoś wchodził, ktoś wychodził. Panował tu spory ruch. Odprowadzana ciekawskimi spojrzeniami, weszła na obszerną klatkę schodową, gdzie kręciło się jeszcze więcej ludzi, zajętych rozmową, paleniem czegoś śmierdzącego i popijaniem z kieliszków. Oba mieszkania miały otwarte na oścież drzwi i dochodził z nich gwar. Fiore od razu dostrzegła dwóch drabów pilnujących wejścia na górę.

Jeden z nich uśmiechnął się szelmowsko i wskazał palcem na lewo. Wzięła więc głęboki wdech i weszła.

Po prawej stronie było coś na kształt baru serwującego mocne trunki i holu głównego, gdzie w towarzystwie dziwek zabawiali się mężczyźni. Ludzi było mnóstwo i panował spory gwar. Wszędzie płonęły zamknięte w kolorowych lampionach świece, unosił się też zapach kadzidełek i ziół. Na obitych materiałem ścianach wisiały duże obrazy przedstawiające bardzo sugestywne sceny, a pod wysokim sufitem wisiały ozdobne girlandy z morskimi motywami. Były też wizerunki cycatych syren bardzo chętnych do bliższego spotkania, co sugerowały ich rozchylone w pełnym ekscytacji uśmiechu usta i rozmaite gesty.

Roześmiane dziewczyny siedziały na kolanach rozochoconych mężczyzn i gładziły ich uda, torsy, niby od niechcenia.

Myśli Fiore były rozedrgane i straciła resztki pewności siebie. Podeszła do lady, za którą stała rudowłosa, przysadzista kobieta z dorysowanymi piegami. Nie wyglądała na młodą, musiała więc być tutejszą burdelmamą.

– Szukam... – powiedziała cicho Fiore i natychmiast zdała sobie sprawę, że w zasadzie nawet nie wie kogo. Jak go przedstawić. Chłopaka z jasną czupryną? Przecież takich przewalało się tu zapewne tabuny każdego wieczoru. – Cudotwórcy... – zaryzykowała, choć musiało to brzmieć idiotycznie.

Najwyraźniej jednak to określenie coś jednak kobiecie powiedziało, bo zmrużyła oczy, przyjrzała się jej krytycznie i zapytała:

– Pieniądze masz?

Fiore struchlała. Przełknęła nerwowo ślinę i pokiwała głową.

– No to z góry. – Kobieta wyciągnęła w jej stronę dłoń.

– Ile?

– Za spotkanie dwieście. A co już tam będziecie robić, to osobna sprawa.

Twarz księżniczki zapłonęła. Poczuła się piekielnie niezręcznie, zwłaszcza, że nie miała nawet pojęcia, czy to naprawdę ten, kogo szuka. Wyciągnęła jednak mieszek i odliczyła większość pieniędzy, które przy sobie miała. Kobieta uśmiechnęła się samymi ustami i kiwnęła na jedną z dziewczyn.

Wysoka brunetka podeszła do Fiore i uwodzicielsko powiodła dłonią po jej ramieniu. Księżniczka się wzdrygnęła, co bardzo ją rozbawiło.

– Zaprowadź panią do naszego Cudotwórcy – powiedziała ta zza lady.

Brunetka zmarszczyła zadarty nosek.

– Myślałam, że będziemy się bawić. – Mrugnęła do niej. – Ale skoro tak...

Wskazała jej gestem wyjście.

Wielcy mężczyźni rozstąpili się, przepuszczając je na górę. Na schodach było znacznie spokojniej, lecz gdy zbliżały się do piętra usłyszała dźwięki, które tylko jeszcze bardziej ją skrępowały.

Weszły do mieszkania po prawej. Składało się z przechodnich sal, połączonych ciągiem szeroko otwartych drzwi. Pomieszczenia te były jednak podzielone na małe pokoiki, oddzielone jedynie zasłonami, zza których dobiegały figlarne śmiechy, jęki, mruczenie, skrzypienie łóżek i różnej maści uderzenia. Było słychać wszystkie klapsy, dyszenia i każdy inny odgłos, który mogła wydać z siebie dwójka spółkujących ludzi. Były też ciche rozmowy.

Przeszły przez tę osobliwą przestrzeń, aż do końca, gdzie znajdował się ozdobny piec kaflowy z szybą, lecz paliły się tam jedynie świece. Kobieta nacisnęła ścienną ozdobę w kształcie syrenki i do uszu Fiore dobiegło kliknięcie, a to, co jawiło się wcześniej zwyczajną ścianą, okazało się tajnym przejściem, prowadzącym na wąską klatkę schodową. Prostytutka przepuściła ją przodem i kiwnęła, żeby szła do góry. Stopnie były wąskie, strome i niewygodne. W końcu jednak dotarły do drzwi dwa piętra wyżej i kobieta wpuściła ją do przestronnej kuchni, w której pachniało ziołami.

Brunetka zajrzała za przepierzenie, zza którego dobiegały ciche jęki i sapanie, a Fiore poczuła się jeszcze gorzej.

– Reinmarze... – powiedziała cicho. – Klientka do ciebie.

Ten nazwany Reinmarem, mruknął coś w odpowiedzi.

– Zaczekaj tu. – Wskazała jej kuchenną ławę i mrugnęła, po czym zniknęła za drzwiami, którymi tu weszły.

Księżniczka przyjrzała się pomieszczeniu.

Kaflowa kuchnia z bulgoczącym wywarem, na stole mnóstwo świeżych ziół i innych składników, a pod ścianą słoje wypełnione jakimiś substancjami. Zrobiło jej się trochę lżej. Do tego jęki i posapywania, które docierały do jej uszu, zasadniczo różniły się od tych na dole. Miało się raczej wrażenie, że wydaje je ktoś cierpiący i gorączkujący, niż przeżywający rozkosz.

Zbliżyła twarz do wielkiego słoja z czerwonym naparem i powąchała. Pachniało całkiem przyjemnie.

Ktoś za nią chrząknął, więc drgnęła i odwróciła się gwałtownie, potrącając jeden z flakonów i ledwo wyratowując go przed roztrzaskaniem się o podłogę. Odstawiła go na stół i wbiła wzrok w przyglądającego się jej młodego mężczyznę.

Przełknęła ślinę. 

Tak. To zdecydowanie był on.


------------------------------------

Like it? Rate it!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top