Rozdział 8
Słowa pośród szumu
Leo siedział przy stole i marszczył brwi, uparcie nad czymś myśląc. Miał już serdecznie dość tajemnic, a w szczególności tych, które były związane z jego najlepszym przyjacielem. Próbując poukładać sobie wszystko w głowie, ignorował niezręczną ciszę, jaką powodowało jego milczenie.
Wierząc wszystkiemu, czego dowiedział się do tego momentu, po ataku Północnej Wiedźmy na Tozoren wszyscy mieszkańcy zamku zostali wymordowani, jednak dzięki poświęceniu Grace i użyciu mocy jej Węża udało się powstrzymać Wiedźmę przed odzyskaniem pełni sił. Odrodzili się z daleka od zagrożenia, a dziwna magia przeznaczenia Eleonore sprawiła, że teraz mogą spotkać się ponownie. I prawdopodobnie spotkają też pozostałych, bo zaklęcie wciąż działało. Sprawiało, że przewrotny los robił wszystko, by doprowadzić do ich ponownego zjednoczenia. Zszył ze sobą te Węże, którymi się stali, gdy zrzucili skórę, by odrodzić się na nowo... Ale Clive nie miał swojego Węża. To właśnie ten istotny fakt sprawiał, że to, czego Leo dotychczas się dowiedział, nie miało najmniejszego sensu. Jego przyjaciel pamiętał prawdopodobnie wszystko, co tylko mógł pamiętać. Był częścią ich przeszłości, jednocześnie nie pasując do niej pod każdym względem.
— Twoja tożsamość... — zaczął wreszcie, patrząc w mroźne oczy Clive'a. — Jest czymś, co stale nam umyka. Nie byłeś jednym z doradców króla, ale nie byłeś też emisariuszem... Jeżeli się mylę, powiedz mi o tym.
— Nie, nie mylisz się. Chociaż do ostatniej sekundy swojego poprzedniego życia myślałem, że jestem jednym z was, nigdy nim nie byłem — odparł, uśmiechając się smutno. — I dlatego zależy mi, żebyś o wszystkim sobie przypomniał, ale zrób to w swoim tempie. Powoli i bez pośpiechu. A gdy wreszcie będziesz wiedział kim jesteś, zrozumiesz też, kim byłem ja. Wtedy będę mógł zadać ci to pytanie, które tak bardzo mnie męczy od chwili, w której zrozumiałem, że dostałem drugą szansę.
— Clive, czy ty... czy ty mnie nienawidzisz? — zapytał, a w tej jednej chwili Grace niemalże wypadła z dłoni filiżanka. Nieważne, jak bardzo to ukrywała, najwidoczniej ona również musiała długo zastanawiać się nad tym pytaniem. W końcu również była zamieszana w incydent sprzed upadku Starego Świata.
Kobieta uniosła wzrok na swoich gości, czując, jak atmosfera w powietrzu stawała się coraz bardziej gęsta. Zacisnęła palce na swojej ręce, chcąc powstrzymać jej drżenie i czekała, chcąc poznać odpowiedź.
— Nie — szepnął Clive, nieco zachrypniętym głosem. Wiedząc, że jego słowa nie miały wystarczającej siły przebicia, powtórzył je raz jeszcze, tym razem z większym zdecydowaniem. — Nie, Leo. Jesteś moim przyjacielem. Jednym z niewielu przyjaciół, na których mogę sobie pozwolić. Nawet jeżeli okazało się, że posiadasz wspomnienia Starego Świata, nic w tej kwestii się nie zmieni.
Leo znów milczał. Prawdopodobnie najlepiej by było, gdyby nigdy sobie nie przypomniał o Północnej Wiedźmie i nieszczęściu, jakie na nich sprowadziła. Wtedy Clive mógłby być jego przyjacielem bez obawy, że pewnego dnia w swoim wnętrzu Leo poczuje więcej tego, kim był kiedyś, niż tego, kim jest teraz. Ostatnie dni musiały być dla niego pełne obaw.
— Jesteś moim przyjacielem — powiedział nagle i z uśmiechem na ustach. Każdy, kto choć trochę znał Leo, wiedział, że nie należał on do osób, którym podobne słowa przychodziły z łatwością, dlatego pomimo największych chęci, nie był w stanie spojrzeć teraz na Clive'a. — Nie będę naciskał. Wierzę, że twoja tożsamość musi pozostać tajemnicą tak długo, jak tylko jest to możliwe.
— Gdy wszystko sobie przypomnisz, wrócimy do tej rozmowy — zapewnił go, odwzajemniając uśmiech.
— Jeżeli twoje wspomnienia będą wracać naturalnie, wszystko będzie w porządku — dodała Grace, czując ulgę po podjętej przed chwilą decyzji. Wygładziła materiał białej sukienki i ciągnęła rozmowę dalej. — Pozostaniesz sobą, a przeszłość nie będzie niczym więcej niż tylko snem. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy wspomnienia wracają w natłoku emocji. Ich intensywność jest tak wielka, że przyśpiesza pojawianie się kolejnych. Zaczynasz zatracać poczucie własnego jestestwa i postrzegana przez ciebie rzeczywistość ulega wypaczeniu. Pojawiają się halucynacje i wizje Starego Świata. Doszukujesz się Tozoren tam, gdzie go nie ma, a odróżnienie rzeczywistości od fikcji graniczy z cudem.
— Brzmi jak coś, czego nikt nie chciałby doświadczyć... — Leo splótł ze sobą palce i przyglądał się trzaskającemu drewnie w kominku. — Czy do nienaturalnego wymuszenia powrotu wspomnień można zaliczyć ujrzenie kogoś z poprzedniego życia? Dajmy na to obrazu przedstawiającego Północną Wiedźmę?
— Chcesz powiedzieć, że... — zaczął Clive, jednak poważna mina Leo odgoniła wszystkie jego wątpliwości.
— Namalowanie przeze mnie tego obrazu mogło być błędem, jednak największym z nich było dopiero przeznaczenie go na szkolną wystawę. Północną Wiedźmę prawdopodobnie widziały już setki osób, a do części z nich być może wracają wspomnienia.
— To niekoniecznie musi być coś złego. Być może nie każdy rozpoznał w niej Północną Wiedźmę, więc... — mówiła Grace. Mimo że wiedziała, że sytuacja była beznadziejna, nie chciała tego mówić na głos.
— Była doskonała — zapewnił Clive, przerywając jej. — Nie ma mowy o pomyłce.
— W takim razie będzie mi prościej odnaleźć pozostałych emisariuszy.
— Jak to? — zdziwił się Leo.
— Moja magia połączyła nas nierozrywalnymi nićmi przeznaczenia, co oznacza, że idąc za tymi nićmi, mogę znaleźć każdego, kto odrodził się w tym świecie — powiedziała, przechylając porcelanowy imbryk, jednak w środku nie było już herbaty. Odłożyła go na bok i kontynuowała. — Niestety, nie mogę go zlokalizować tak długo, jak nie odzyska przynajmniej połowy wspomnień. By zrobić to wcześniej, potrzebuję wezwać Eleonore. Tyle tylko, że jej istota...
— Jest zbyt przytłaczająca — dokończył Clive. — Jak już wspomnieliśmy, niektóre Węże bywają niezwykle niebezpieczne dla swojego użytkownika. Eleonore jest jedną z nich. Jeśli ktoś raz poprosi ją o pomoc, później będzie trzeba zapłacić cenę.
— A co z imieniem? Czy nie ostrzegaliście mnie, żebym nie wypowiadał imion Węży, nie wiedząc, który z nich siedzi w moim wnętrzu? — zapytał Leo, nie rozumiejąc, dlaczego Grace używa imienia Eleonore i Veviny z taką swobodą.
— Zazwyczaj Węże zjawiają się dopiero po tym, jak usłyszą wołanie o pomoc, jednak istnieje pięć z nich, które zjawiają się za każdym razem, gdy ktoś wypowie samo imię. Pojawiając się, szaleją, bo do tego je stworzono. — Clive przygryzł nerwowo wargę. — Pięć szalonych Węży, które chłopiec powołał do życia z czystego pragnienia śmierci Wiedźmy to nie przelewki. Ich umiejętności istnieją jedynie po to, by zabijać.
— Jednego posiadał sam król Laisrean i nie rozstał się z nim nawet na łożu śmierci — wspomniała kobieta, odgarniając jasne kosmyki za ucho. — Bał się, że jeżeli wpadnie w nieodpowiednie ręce, wszystko, na co tak długo pracował, legnie w gruzach. To właśnie z jego pomocą zjednał wszystkie królestwa. Zrobił to tylko po to, by ostatecznie przyznać Wiedźmie rację... nie potrzebował wszystkich rodzajów jej magii. Wystarczyła ta jedna. Niestety, przez swoją chciwość zmarł przedwcześnie, gdy jego ciało nie było w stanie dłużej znosić potęgi Węży.
— Cholerny głupiec — warknął Leo, uderzając ręką w stół. Rozejrzał się po pomieszczeniu, widząc wpatrzone w niego zdziwione twarze i osunął się nieznacznie z krzesła. — Przepraszam. Nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Po prostu poczułem, że muszę.
— Nic się nie stało — przyznała kobieta. — Na dzisiaj powinniśmy chyba skończyć.
— W takim razie nie będziemy cię już dłużej kłopotać — odparł Clive, wstając.
Grace odprowadziła swoich gości pod te same drzwi tarasowe, którymi weszli. Wychodziły one prosto na ogród znajdujący się na tyłach domu, co dla Clive'a było nieocenioną pomocą. W przeciwieństwie do zwykłych ludzi, on zawsze wybierał te, które pozwalały mu nie zwracać na siebie zbyt wielkiej uwagi. Gdyby ktoś jego tropem dotarł do Grace, nigdy by sobie tego nie darował. Zarówno on, jak i Leo ukłonili się, żegnając z kobietą i podziękowali za wszystko, co dla nich zrobiła.
Deszcz przestał padać, a przez szare chmury powoli przebijały się promienie słoneczne. Rześkie powietrze przepełniło płuca Clive'a. Zamykając na klucz wiśniową furtkę, chłopak z ciekawości zerknął na białe róże, które rosły przy ogrodzeniu. Te same kwiaty, jakie od wiosny nie zakwitły ani razu, teraz położyły swoje szczelnie zamknięte pąki na siatce, szukając oparcia po obfitym deszczu. Pośród nich znalazł się jednak taki, który zdecydował się otworzyć na coś zupełnie nowego. Jego białe płatki powoli rozkładały się, chcąc złapać nieco promieni słonecznych tylko dla siebie.
— Dlaczego nie powiedziałeś jej o Willu? — zapytał nagle Leo, czując, że musi poruszyć ten temat. — Miałeś ku temu kilka okazji.
— Nie chciałem jej martwić. Grace pozostało zaledwie kilka lat życia, a jeżeli użyje mocy Eleonore, ten czas skróci się jeszcze bardziej — wyjaśnił, odchodząc od ogrodzenia i kierując się w stronę domu. Nie zamierzał się teraz rozczulać, ponieważ taka właśnie była bezlitosna prawda. Nic nie mogli z tym zrobić. — Król Laisrean zmarł w wieku czterdziestu dwóch lat, ale jego życie podtrzymywały trzy Węże o zdolnościach regeneracyjnych i wzmacniających. Grace nie ma takiego szczęścia. W jej ciele mieszka Vevina, Eleonore... a być może nawet coś więcej. Tego nie wiem na pewno, jednak od zawsze bierze na swoje barki znacznie więcej, niż jest w stanie unieść.
— Już wcześniej mnie to zastanawiało, ale jak to możliwe, że Grace ma więcej niż jednego Węża? Przecież król Laisrean wiedział najlepiej, jak bardzo ta moc obciąża ciało. Nie mógł kazać jej cierpieć tak samo, jak on cierpiał.
— I nie kazał. Grace w poprzednim życiu była panią zamku w Tozoren. Jej obowiązkiem było wspieranie męża. Jeżeli pojawiał się problem, dotyczył on tak samo jego, jak i jej. Laisrean powierzył Grace tylko jednego Węża w opiece i była to Eleonore. Wiedział, że jedynie ona może oprzeć się potędze przeznaczenia. Vevinę i może coś więcej zabrała mu w rozpaczy, kiedy nie mogła znieść widoku jego cierpienia. Chciała go ratować za wszelką cenę, nawet jeśli miało to kosztować ją życie.
— Nie wiedziałem, że coś podobnego w ogóle jest możliwe.
— Ja też nie. Nigdy nikomu nie wyjawiła, jak to osiągnęła, więc przypuszczam, że broniłaby tej wiedzy nawet dziś — powiedział z lekkim uśmiechem na ustach, po czym wyciągnął telefon i sprawdził nadesłane mu przez Wandę wiadomości. — Wychodzi na to, że Will gdzieś wyszedł. Jeśli jutro nie pojawi się w szkole, pójdziemy do niego, ale dziś już nic nie wskóramy. Wróć do domu i się prześpij, Leo, bo nadal masz te okropne wory pod oczami.
— Spróbuję coś z tym zrobić — odparł, śmiejąc się niemrawo.
Patrząc, jak odchodzi Clive, Leo poczuł w środku dziwną pustkę. Tak długo, jak czuł w pobliżu obecność kogoś, kto miał wspomnienia Starego Świata, wiedział, że nie jest z tym osamotniony, jednak widząc, że ostatnia osoba, która mogła go zrozumieć, odchodzi, poddał się niezwykłemu uczuciu nostalgii.
Tamtego dnia również patrzył, jak ktoś odchodzi. Ciepłe promienie wschodzącego słońca wpadały przez okno zamkowej komnaty i osiadały na białej pościeli. Chory król leżał w łóżku, otoczony najbardziej zaufanymi ludźmi. Jego żona siedziała obok, mocno ściskając go za wychudzoną, drżącą rękę. Zakaszlał, z trudem łapiąc powietrze w płuca i spróbował podnieść się do pozycji siedzącej, jednak bezskutecznie. Widząc to, jego kamerdyner odruchowo podszedł, by mu pomóc.
Król Laisrean milczał. Siwe włosy zasłaniały jego zapadniętą twarz. Podkrążone, mętne oczy błądziły po pomieszczeniu, wyraźnie kogoś szukając, jednak gdy go nie odnalazły, zeszkliły się od łez.
— To koniec — powiedział z wielkim trudem. — Jest tutaj.
— Jesteśmy gotowi, by ją powitać — odparł mu wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, który stał z dala od pozostałych, wyglądając przez okno. — Gdy przekroczy mury, zginie.
Na te słowa Laisrean wydał z siebie niewyraźne charczenie, które najpewniej miało być pogardliwym śmiechem.
— Powiedziałem, że już tutaj jest, Edwinie — powtórzył, a w tej samej chwili dowódca straży ujrzał Północną Wiedźmę we własnej osobie. Stała w bramie zamku, z opuszczoną głową.
— Będzie dobrze — powiedziała żona króla, ściskając jego dłoń jeszcze mocniej. — Poradzimy sobie bez ciebie. Możesz spać spokojnie.
— Malcolmie... — król odwrócił się w stronę swojego kamerdynera, po czym wyszeptał mu na ucho słowa, jakich Leo, stojąc w oddali, nie był w stanie dosłyszeć.
***
Will leżał na ziemi, a przynajmniej takie miał wrażenie, ponieważ w całkowitych ciemnościach nie mógł niczego dostrzec. Ostrożnie podniósł się na rękach, nasłuchując przy tym dźwięków otoczenia. Poza szumem wiatru tańczącego między liśćmi drzew nie było tu niczego, a chociaż to pierwszy raz, gdy znalazł się w takim miejscu, nie panikował. Wręcz przeciwnie — odczuwał niezwykły spokój. Mimo że jego serce uderzało mocno, robiło to w sposób równy i opanowany. Zupełnie tak, jakby po wielu latach odnalazł drogę powrotną do domu.
— „Wdech pomiędzy życiem a śmiercią" — wyszeptał, bojąc się naruszać delikatną ciszę. — Tak jak na mojej ścianie.
W tej samej chwili niebo przeszył piorun, jaki rozświetlił ciemność tego świata. Will niemalże krzyknął z przerażenia, gdy zaledwie kilka kroków dalej ujrzał potężnie zbudowanego mężczyznę. Siedział on na ziemi, oparty plecami o jedno z drzew i wlepiał wyczekująco swoje zielone oczy w chłopaka. Gdy uderzył kolejny piorun, Will mógł mu się przyjrzeć dokładniej.
Mężczyzna wyglądał nie na więcej niż czterdzieści lat. Miał smętne, znudzone spojrzenie i orli nos. Szczękę kwadratową, brodę krótką i zadbaną, a włosy brązowe, miejscami siwe. Potężną posturę na próżno starał się ukryć pod niedźwiedzim futrem. Nad prawym okiem miał bliznę, która przecinała brew, najpewniej od ciosu mieczem. Nie musiał się przedstawiać, bo pomimo tego, że nic nie powiedział, Will doskonale wiedział, kogo ma przed sobą. Nie musiał też otwierać ust, by chłopak usłyszał jego słowa.
— Tak — odparł z kamiennym wyrazem twarzy w ciemność, w której powinien się znajdować mężczyzna. — Zrobiłem się młodszy. Ty jednak nadal się nie postarzałeś, o Ardalu, Znawco Lasu... Jestem tu, ponieważ chciałem sobie przypomnieć. Możesz mi pokazać, prawda? Możesz mi pokazać moją przeszłość.
Ardal skinął głową, zamykając przy tym oczy. Trwał tak przez chwilę, aż nie uderzyła jeszcze jedna błyskawica. W ułamku sekundy, gdy ten świat znów dostał światło na własność, on zdążył wstać. Doskoczył do Willa, wyciągając zza pasa sztylet o czterech ostrzach, które przypominały niedźwiedzie pazury, a następnie bezceremonialnie przyłożył mu go do gardła. Wsunął potężną dłoń we włosy chłopaka i szarpnął go za nie, rzucając na ziemię. Will przeturlał się, uderzając w głowę. Leżąc na ziemi, czuł, jak krew spływa mu po twarzy... I to w zupełności wystarczyło. Teraz wiedział, że nie przyszedł tu na darmo.
Najpierw odzyskał jedno, krótkie wspomnienie, w którym także leżał na ziemi, nie mogąc nic zrobić. Nie miał czasu na reakcję i czuł się niezwykle bezsilny, choć zaledwie dwa tygodnie temu mógł pokonać Laisreana jedną ręką.
Tamtego dnia król wyciągnął do niego dłoń, pomagając mu wstać, a on chwycił ją bez zastanowienia.
— Rzeczywiście — powiedział, otrzepując ubrania z ziemi. — Ta moc jest niesamowita.
— A to nie wszystko — odparł Laisrean, zadzierając przy tym nosa. Był młody i silny, a teraz jeszcze pobłogosławiony przez Północną Wiedźmę. Z jej pomocą powinien z łatwością zjednać wszystkie królestwa. — To tylko jedna z wielu magii, o którą ją poprosiłem.
— Musiałeś nieźle ją oczarować, skoro w ogóle chciała z tobą rozmawiać, rudzielcu! — krzyknął z oddali wysoki mężczyzna, odpinając od pasa miecz. Żelazna broń wylądowała w trawie z brzdękiem. — Zostaw już Malcolma w spokoju i spróbuj swoich sił ze mną.
— Edwinie! — zawołał do idącego w jego stronę dowódcy swojej straży. — Jak dobrze znów cię widzieć.
— Wybacz, że nie mogłem zjawić się wcześniej — mówił, łapiąc swojego króla w żelaznym uścisku. — Cieszę się, żeś cały i zdrów.
Laisrean odwzajemnił uścisk. Na zamek w Tozoren dotarł już dwa dni temu, jednak ludzie wciąż traktowali go tak, jakby wrócił nie z ziem Wiedźmy, a z martwych. Jego misja, owszem, wydawała się samobójstwem, ale powrócił z niej zwycięsko. I chociaż nadal nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wtedy w jej jaskini umarł z wyziębienia, teraz, czując ciepło własnego ciała, zdecydował się zapomnieć o całym zajściu.
— No to śmiało... pokaż, co potrafisz — powiedział Edwin, uginając kolana i rozkładając dłonie. — Powal mnie na ziemię, przyszły bohaterze ludzkości.
— Wedle życzenia — odparł, zaciskając dłoń w pięść, wokół której nagle zaczęło lśnić blade światło.
Nim Edwin zdążył mrugnąć, Laisrean zniknął i pojawił się tuż za jego plecami. Chwycił go za kark i pociągnął do siebie, ten jednak, mimo że wciąż nie rozumiał, co się działo, zaparł się mocniej i postanowił nie dać tak łatwo za wygraną. Widząc to, król Tozoren bez większych problemów uniósł go nad ziemię, uśmiechając się dziarsko.
— Przyznaj, że się poddałeś, a puszczę cię wolno — zaproponował, jednak gdy po dłuższej chwili nie usłyszał odpowiedzi od walczącego z nim Edwina, rzucił go na ziemię i obezwładnił.
— Dobra, to rzeczywiście nie jest prędkość ani siła człowieka — przyznał mu rację, uderzając trzy razy w ziemię na znak swojej porażki. — Czego chciała w zamian?
— Spójrz, Edwinie — powiedział, unosząc nieznacznie obie dłonie powyżej pasa, a słońce zniknęło za chmurami. Niebo poczerniało, zerwał się gwałtowny wiatr i słychać było grzmoty, a mimo to na zamku, który znajdował się w samym środku oka cyklonu, panował spokój. Edwin z niedowierzaniem patrzył na swojego króla. — Cena za taką moc nie jest istotna.
Jedynie Malcolm zachował spokój. Podszedł do Laisreana, stanął przed nim, ukłonił się jak na kamerdynera przystało i uderzył go w głowę zwojem, zanim ten zdążył powiedzieć coś więcej.
— Nie jesteś Północną Wiedźmą — mówił poważnym tonem, wręczając królowi zwój. — To wiadomość od naszych sojuszników. Powinieneś się z nią zapoznać.
— Wiem, że nie jestem Północną Wiedźmą, Malcolmie — warknął, rozmasowując ból po uderzeniu, a w tym samym czasie pogoda powoli wracała do normy. — Nie musisz mi tego mówić.
— Mylisz się — odparł z całkowitą powagą. — Muszę, bo pewnego dnia możesz o tym zapomnieć.
A chociaż wtedy to wydawało się dla tej dwójki oczywiste, żadne z nich nie zmieniło swojego nastawienia. Laisrean wciąż zachowywał się tak, jakby moc dana mu przez Wiedźmę należała do niego. Z jej pomocą podbił cztery królestwa, a dwa pozostałe zmusił do kapitulacji. Zjednał wszystkie krainy Starego Świata, stając się bohaterem, jaki zakończył odwieczną wojnę. I mimo to, że z taką potęgą mógł stać się prawdziwym tyranem, zawsze wracał do siebie, gdy słyszał, jak upominał go Malcolm. Stojąc zawsze u jego boku, kamerdyner przyglądał się wszystkiemu z pierwszego rzędu, więc miał największy wgląd na to, co działo się w psychice młodego władcy. Mimo to przeoczył myśl, która kiełkowała w nim od samego początku. Jeżeli Laisrean nie mógł być Północną Wiedźmą, chciał być kimś, kto ją przewyższy. Chciał, żeby jego legenda sięgała dalej niż opowieści o zimnej czarownicy z dalekiej Północy, która niegdyś władała światem.
Głuchy na wołania swojego przyjaciela, król Laisrean starzał się coraz szybciej i szybciej, zaślepiony wizją własnej potęgi, aż wreszcie skończył przykuty do łóżka, otoczony ludźmi, którzy czuwali przy nim do samego końca. To dzięki nim mógł o sobie powiedzieć, że był dobrym władcą. A chociaż życie darowane mu przez Wiedźmę trwało tylko dwadzieścia lat, w tym czasie osiągnął więcej, niż kiedykolwiek zamarzył.
— To koniec... — wyszeptał na łożu śmierci. — Jest tutaj.
— Jesteśmy gotowi, by ją powitać — odparł mu Edwin, uśmiechając się pokrzepiająco. Wyjrzał przez okno, czekając na moment, w którym kobieta, która dwie dekady temu zapowiedziała swoje przybycie, wreszcie się pojawi. — Gdy przekroczy mury, zginie.
Słysząc to, jego drogi przyjaciel — król Laisrean — zaśmiał się pogardliwie.
— Powiedziałem, że już tutaj jest, Edwinie — powtórzył.
To wystarczyło, żeby dowódca jego straży poczuł potrzebę ponownego wyjrzenia za okno. I wtedy ją ujrzał. Stała w bramie, z pochyloną głową, czekając, aż jej ofiara wyzionie ducha. Wyglądała wtedy tak, jakby chciała skupić na sobie uwagę całego świata... a za nią nie było już nic. Nic poza morzem krwi i popiołu.
— Będzie dobrze — powiedziała żona króla, ściskając mu dłoń jeszcze mocniej. Miała nadzieję, że w ten sposób on nie odczuje jej strachu. — Poradzimy sobie bez ciebie. Możesz spać spokojnie.
— Malcolmie... — Król odwrócił się w stronę przyjaciela, chcąc wyszeptać mu na ucho swoje ostatnie słowa. Gdy tylko kamerdyner pochylił się nad nim, Laisrean drżącym z przerażenia głosem dokończył. — Nie jestem Północną Wiedźmą.
— Wiem, że nie jesteś, Laisreanie — mówił, ściskając go za drugą dłoń. — Nigdy tego od ciebie nie wymagaliśmy.
------Notatka od Autora------
Mimo że pod poprzednim rozdziałem objawiałem pewne wątpliwości, ostatecznie udało mi się bez większych problemów skończyć rozdział na czas. W dodatku jak dotąd, jest to najdłuższa część w tej pracy, którą Was uraczyłem, a być może kolejne będą dłuższe. Taki jest plan, jednak nie wiem, co z tego wyjdzie.
Kolejnego rozdziału spodziewajcie się w poniedziałek 06.05.2019 r. Wyczekujcie! ;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top