Rozdział 7
To, co zmienia nas na zawsze
Popołudniu padał deszcz. Niektóre z ciężkich kropel rozbijały się bezlitośnie o szary chodnik, inne lądowały miękko w kałuży. Tworzyły niepowtarzalne obrazy, pozostawiając za sobą malownicze kręgi. Clive zatrzymał się przed jednym z takich dzieł sztuki i spojrzał na swojego przyjaciela.
Leo stał obok. Pewnym ruchem ręki naciągnął mocniej kaptur na głowę. Jego kurtka była cała przemoczona, ale nawet gdy Clive zaproponował mu podzielenie się parasolką, on odmówił. Wyciągnął dłoń przed siebie i położył ją na ozdobnej klamce, jednak gdy wiśniowa furtka nawet nie drgnęła, schował ręce do kieszeni i zerknął na swojego towarzysza.
— Spokojnie — powiedział Clive, wysyłając wiadomość na numer Grace, by dać jej znać, że są już na miejscu. Gdy tylko schował telefon do kieszeni, wyjął klucze i otworzył furtkę.
— Nie za dobrze się dogadujecie? Może zaraz powiesz, że do drzwi frontowych też masz komplet? — warknął zirytowany, wchodząc przodem.
W taką pogodę ogród otaczający parterowy dom Grace, choć w nieco inny sposób niż zwykle, wciąż wydawał się wyjątkowo piękny. Zadbane rośliny chętnie rozkładały swoje giętkie liście, łapiąc orzeźwiające krople deszczu, a te osiadały na nich niczym drobne diamenty, potęgując intensywność zieleni. Brązowa ziemia pociemniała, nasycona głębią koloru, a krzewy zasadzone wzdłuż alejki wydzielały niezapomnianą, słodką woń.
Leo zatrzymał się przy jednej z błękitnych hortensji, przyglądając się jej uważnie. Zupełnie jakby walczył z myślą, by dotknąć jej delikatnych płatków, trwał tak w letargu, póki całkiem nie odgonił od siebie tych myśli.
Choć na pierwszy rzut oka wydawało się, że wszystkie rośliny w ogrodzie rosną dziko, po bliższej obserwacji można było z łatwością zauważyć pewien schemat. Każda roślina miała tu swoje własne, unikalne miejsce przynależności i każda była częścią czegoś większego. Razem tworzyły harmonię zbyt piękną, by ktokolwiek uwierzył, że rosły tam bez niczyjej pomocy. Ktoś musiał nad nimi czuwać każdego dnia, poświęcając im masę wolnego czasu.
— Ta kobieta... Grace. Mówiłeś, że chciała cię zabić, gdy wróciły do niej wspomnienia. Jak? — zapytał wreszcie, odwracając się w stronę Clive'a, ale on milczał. Dopiero po dłuższej chwili zdecydował się odpowiedzieć, widząc, że Leo nie odpuści.
— Dusiła mnie — powiedział. Zrobił to tak cicho, że krople, które uderzały w jego parasol, niemalże całkowicie zagłuszyły dźwięk jego głosu. — To było dawno temu. Miałem może z sześć lat, a matka zostawiła mnie pod opieką Grace. Było ciepło, więc poszliśmy do parku. Bawiłem się w piaskownicy, budując zamek, a gdy był już niemalże skończony, wbiłem w niego łopatkę i całą konstrukcję zrównałem z ziemią. Widząc wszystko, Grace chciała wiedzieć, dlaczego to zrobiłem... a ja jej odpowiedziałem. To było zaledwie jedno, krótkie zdanie, jednak wystarczyło, by obudzić w niej coś obcego.
— Co jej powiedziałeś?
— „Niech Tozoren spłonie". Wtedy właśnie twarz Grace zastygła niczym kamienna maska. Myślała, że wreszcie wszystko zrozumiała. Zacisnęła palce na mojej szyi, a ja nie wiedziałem, co się dzieje. Zdezorientowany złapałem ją za nadgarstek i wbiłem w niego paznokcie. Wtedy wróciła do siebie. Tamtego dnia zrozumiałem, jak niewiele wystarczy, by zainicjować czyjeś przebudzenie, a ona... Ona zrozumiała, że najbardziej ze wszystkich musi obawiać się samej siebie.
— A więc istnieje szansa, że mogę zrobić ci coś podobnego, gdy dotrze do mnie, kim tak naprawdę jesteś — powiedział Leo, nie będąc w stanie spojrzeć przyjacielowi w oczy. Zamiast tego jego wzrok znów powędrował na błękitne hortensje. — Clive, czy ja... Czy ja będę chciał cię zabić?
— Nie wiem — odparł z lekkim uśmiechem na ustach — Jeżeli do tego dojdzie, nie myśl, że się poddam tak łatwo. Wróciliśmy do życia, Leo. Odrodziliśmy się nie bez powodu. Póki każdy z nas nie dokończy swoich spraw, nie możemy dać się zabić. A ponieważ to ja mam najwięcej do stracenia, nie będę łatwym przeciwnikiem.
Leo, słysząc beztroski ton Clive'a, zacisnął pięści. Dopiero teraz znalazł w sobie na tyle odwagi, by podnieść głowę i spojrzeć mu prosto w oczy. A gdy na twarzy chłopaka zobaczył niewielki uśmiech, poczuł, jak opuszczają go wszystkie siły.
— Jak możesz mówić takie rzeczy... ze spokojem w głosie? — wycedził.
— To prawda, że czasem dajecie się ponieść chwili po powrocie waszych wspomnień, ale później wszystko wraca do normy. Grace po próbie zabójstwa przeprosiła. Przytuliła mnie do siebie i płakała jeszcze bardziej, niż ja bym płakał, gdybym wtedy rozumiał, co się działo. Nie uważam, że nasza obecna przyjaźń mogłaby być zagrożona przez kilka konfliktów z przeszłości... — Clive wyciągnął parasol w stronę Leo, osłaniając go przed deszczem nawet wbrew jego woli. — Bo cokolwiek by się nie działo, jesteśmy przyjaciółmi, Leo. Pamiętaj o tym.
Następne kilka metrów przeszli w milczeniu. Weszli na taras i zapukali do drzwi. Pomimo tego, że nikt się nie odezwał, Clive wszedł do środka. Widząc, że Leo ma pewne wątpliwości co do tak śmiałego posunięcia, zaprosił go gestem dłoni.
— Zdejmij buty, a kurtkę zostaw na wieszaku — polecił.
Kiedy obaj byli gotowi, ruszyli głębiej — do wnętrza domu.
Grace znaleźli w salonie. Siedziała przy stoliku, w dłoniach trzymając porcelanowy imbryk. Ostrożnie rozlewała herbatę do trzech filiżanek z delikatnym kwiecistym wzorem. Jej jasne włosy spływały pasami po ramionach i częściowo zasłaniały młodą twarz, przez co Leo nie był w stanie przyjrzeć się jej dokładnie, jednak już wtedy mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że była piękna.
— Usiądźcie — powiedziała, ręką wskazując na skórzaną kanapę obok. — Herbata zaraz będzie gotowa. Z pewnością was rozgrzeje.
— Dziękuję — wyjąkał Leo, nie mogąc oderwać wzroku od wózka, na którym siedziała kobieta. — Nie wiedziałem, że pani...
— Clive ci nie wspomniał? — zdziwiła się, spoglądając na swojego stałego bywalca, a gdy on jedynie wzruszył ramionami, ta skinieniem głowy nakazała mu, by podał koledze filiżankę. — To nie jest żadna tajemnica. Pięć lat temu miałam wypadek samochodowy, ale dzięki szybkiej reakcji udało im się mnie uratować. Niestety, wszystko wskazuje na to, że już nigdy nie stanę na nogach o własnych siłach.
— Przykro mi — mruknął niewyraźnie, nie podnosząc głowy. — Przepraszam.
— Niepotrzebnie. To mi może być przykro. Ty nadal masz swoje własne życie, o które musisz zawalczyć. — Uśmiechnęła się.
Clive w tym czasie milczał, przysłuchując się uważnie ich rozmowie. Chociaż Grace powiedziała, że jej wypadek nie jest tajemnicą, to nadal postanowiła przemilczeć kilka spraw. Być może nie chciała obciążać dopiero poznanej osoby ciężarem swojej przeszłości, a być może nadal za bardzo się obwiniała, by komukolwiek wyznać prawdę. Kiedy zrobiła to ostatnim razem, wszyscy z jej otoczenia jednogłośnie stwierdzili, że dręczą ją wyrzuty sumienia i że nie powinna się obwiniać o to, że jako jedyna uszła z życiem.
To miał być zwyczajny wyjazd nad morze — na wakacje, których wtedy potrzebowała. Razem z mężem i trzyletnią córką jechali nocą, kiedy uderzyła w nich rozpędzona ciężarówka. Wszyscy zginęli na miejscu... poza Grace. Kiedy próbowała wydostać się z samochodu, wrak osunął się i uszkodził jej kręgosłup, miażdżąc przy tym nogi. I chociaż operacja trwała wiele godzin, ostatecznie zdecydowano się na amputację kończyn, które dziś zastępują połyskujące, żelazne protezy. Grace obudziła się bez nóg, męża i dziecka. Bez przyszłości, ale z kolejnymi wspomnieniami z poprzedniego życia, które nie pozwalały jej odejść. Jeszcze nie teraz, póki nie przebudzą się wszyscy posiadacze Piętnastu Węży. W końcu ona to zainicjowała z pomocą najbardziej okrutnego i niebezpiecznego Węża, który kiedykolwiek stąpał po Starym Świecie. Tego tematu już nie będzie mogła unikać.
— Napij się herbaty — powiedziała. — Clive mówił, że lubisz przyprawy. Mam nadzieję, że ci posmakuje.
— Ach... dziękuję — odparł ze skinieniem głowy, po czym uniósł filiżankę, badając aromat niecodziennego połączenia. — Chili z cynamonem?
— Ładnie pachnie i zostawia przyjemny, pikantny posmak — wyjaśniła, patrząc, jak jej gość po chwili wahania decyduje się spróbować naparu. — Przed twoim przybyciem starałam się wyciągnąć od Clive'a jak najwięcej informacji o tobie. Charakter często przenosi się na lubiane przez nas smaki.
— W takim razie aż dziwnie to przyznać, jednak oceniła pani mój charakter doskonale — odparł, uśmiechając się swobodniej.
Dotychczas Leo był spięty i nie wiedział, jak powinien się zachowywać, ale najwidoczniej zdążył się przyzwyczaić do nowego otoczenia. Chociaż Grace nie zdawała sobie z tego sprawy, onieśmielała innych swoją obecnością. Była wyrafinowana, nieco zdystansowana i ekscentryczna, ale też miła i uczynna. Stanowiła trudną do rozwikłania łamigłówkę... a z chwilą, gdy ktoś spróbował jej herbaty, zaczynał dostrzegać ogrom pracy, jaką wkłada we wszystko, czego się podejmuje.
— Dawniej nie zajmowałam się parzeniem herbaty — rzuciła nagle, wbijając wzrok w ogień tańczący w kominku. — Piłam ją jedynie kilka razy w roku. Od czasów liceum wolałam kawę. Każdego ranka wstawałam, wypijałam kubek kawy i ruszałam do szkoły, pozostawiając za sobą brudne naczynia... A wiele lat później spotkałam Clive'a. Obudził we mnie coś, o czym nie miałam pojęcia. Z wiedzą o Starym Świecie wróciło również moje zamiłowanie do herbaty. Porzuciłam wieloletnie nawyki przez jedno, krótkie wspomnienie. Kawa nigdy więcej nie smakowała tak samo. A mówię ci to, bo musisz wiedzieć... — przerwała, odwracając się w stronę Leo i patrząc mu głęboko w szmaragdowe oczy. — Musisz wiedzieć, że te wspomnienia zmieniają nas na zawsze. Czy nadal chcesz je odzyskać?
— Nie jestem pewien — przełknął ślinę. — Ale wiem, że chcę mieć podstawową wiedzę o tym, co stało się w dzień naszej śmierci. Chcę wiedzieć, dlaczego się odrodziliśmy.
— To moja zasługa — odparła. — Jednak Clive prawdopodobnie lepiej ci to wyjaśni. Nikt nie zna tajemnic Węży lepiej od niego.
— Pamiętasz, jak opowiadałem ci historię o chłopcu, który próbował wyciąć Cierń ze swojego ogrodu? — zaczął, przejmując inicjatywę. Nie wiedział, jak wiele pozwoli mu wyjawić Grace, ale chciał spróbować powiedzieć swojemu przyjacielowi jak najwięcej. — Mówiłem wtedy, że chłopiec stworzył piętnaście istot, których zadaniem było zabić Wiedźmę, tyle że to było wielkie uogólnienie. Pierwsza z tych istot — Vevina — miała za zadanie przywrócić wszystko do oryginału. Miała cofnąć istnienie Wiedźmy i sprawić, że świat wróci na odpowiednie tory. Dopiero gdy okazało się to niemożliwe, chłopiec zmienił swoje nastawienie. Zaczął tworzyć byty mające ją obezwładnić i zmusić do rozmowy z nim. Kiedy to także zawiodło, pchany coraz większą obsesją na jej punkcie powołał do życia potwory, których jedynym celem była całkowita anihilacja Wiedźmy. Ona jednak nie ustępowała. Pomagając sobie charyzmą i magią Starego Świata, oszukiwała i zwodziła twory chłopca, przeciągając je na swoją stronę. Z każdą kolejną próbą Północna Wiedźma rosła w siłę, a koniec świata zdawał się nieunikniony. Połączenie Wiedźmy z rdzeniem Istnienia sprawiło, że czerpała z niego siłę, by żyć wiecznie. Próby uśmiercenia jej tylko zużywały cenną energię potrzebną do funkcjonowania świata, by przywrócić ją do życia. Tracąc wszelką nadzieję, chłopiec poddał się i wrócił do gwiazd.
Leo cały ten czas patrzył na Clive'a, słuchając uważnie jego historii i pijąc herbatę, a gdy chłopak przerwał, ten bezceremonialnie poprosił o kolejną dolewkę.
— Do tego momentu wszystko rozumiem. Ale co było dalej? Ta historia nie mogła się skończyć w tym momencie — zauważył, odbierając filiżankę z rąk Grace.
— Masz rację. W chwili, w której chłopiec wrócił do gwiazd, po ziemi stąpało trzynaście Węży. Dwa ostatnie narodziły się dopiero setki lat później. W tej samej chwili, w której narodził się nowy plan na unicestwienie Północnej Wiedźmy.
— Stworzono Sile, Liczącą Owcę — wtrąciła pani domu, czując, że nie ma potrzeby dalej przedłużać. — Otworzyła ona swoje szare oczy i ujrzała odpowiedź, jaką przygotowały dla chłopca gwiazdy. Ujrzała przyszłość, w której wszystko, co żywe, spotyka zagłada. Wszystko poza jedną duszą, która była nawet bardziej wieczna niż Północna Wiedźma.
— Chłopiec nie chciał znów być sam... — Leo poczuł, że powoli dostrzega to, co dotąd ciągle mu umykało. — Wizja Sile z pewnością mu się nie spodobała.
— Nie, nie spodobała. — Clive odłożył filiżankę na bok i podniósł z talerzyka ciastko. — Zdecydował się stworzyć coś, co zmieni tę przyszłość. Zużył resztę swojej mocy, by powołać do życia ostatnią z Piętnastu Węży Północnej Wiedźmy. Chciał, by była równie nieśmiertelna, co ona. By mogła ją ścigać aż po kres czasu. Nie mógł jednak ryzykować tym, że stworzy kolejnego potwora. Jej nieśmiertelność musiała być inna. Ta, której dano moc zdolną zmienić przeznaczenie, miała zwykłe, śmiertelne ciało... a jednak nigdy nie umarła. Zaszczepiała w ludziach cząstkę siebie, ścigając wiedźmę przez tysiąclecia. To właśnie tej mocy użyła Grace, byśmy mogli znów spotkać się w tym życiu. Połączyła nasze przeznaczenie nierozrywalnymi nićmi.
— Są Węże mniej lub bardziej niebezpieczne, Leo... — kontynuowała kobieta, palcem wskazując na marcepanowe ciastko w czekoladzie. Miała nadzieję, że Clive i w nim zasmakuje. — Ale jeżeli chodzi o ostatniego z Piętnastu... Konsekwencje korzystania z jego mocy bywają niekiedy okrutne.
Po tych słowach Grace zamilkła. W końcu jak miała przyznać się do tego, że to przez jej samolubne życzenie teraz przypominają sobie poprzednie życia, nie mogąc tak naprawdę rozpocząć wszystkiego od nowa? Że to przez nią zginął jej mąż i córka, bo magia przeznaczenia nie zna litości?
— Eleonore była ostatnim Wężem i ostatnim aktem desperacji, jakiego podjął się chłopiec. Powinieneś spróbować cynamonowych — powiedział Clive, podsuwając talerzyk swojemu koledze.
— Dzięki — odparł Leo. — Kontynuuj.
— Złożył jej na ramionach ogromną odpowiedzialność, powierzając wszystkie swoje nadzieje. Jeżeli są jakieś Węże, których w szczególności należy się obawiać, ona będzie na pierwszym miejscu.
— W poprzednim życiu użyłam tej magii zaledwie kilka razy, ale czuję, że już wtedy było we mnie bardzo mało... mnie samej — tłumaczyła Grace. — Pamiętam, że miałam kota, którego nazywałam Salomonem, ale nie pamiętam, czy to naprawdę był mój kot. Nie wiem, skąd się u mnie wziął i kiedy go przygarnęłam, ale wiem, że nie odstępował mnie na krok. Po śmierci wszystko wróciło do normy. Wspomnienia Eleonore już mnie nie nachodzą, jednak wyraźnie czuję, że wciąż jest we mnie. Siedzi tam, głęboko uśpiona, czekając tylko, aż wyciągnę w jej stronę dłoń. A wtedy pochłonie mnie całkiem. Właśnie takim typem Węża jest. I nie ona jedyna. Uważaj na moc, której będzie ci użyczał twój „demon", bo pewnego dnia może cię całkiem pochłonąć i już nie będzie odwrotu.
— Rozumiem. W takim razie najpierw muszę się o nim jak najwięcej dowiedzieć. — Leo splótł dłonie i nachylił się nad stołem. — Biorąc pod uwagę to, że na pewno nie mam Veviny i Eleonore, bo są one w posiadaniu Grace, liczba możliwości spada do trzynastu. Jeżeli odejmiemy od tego Węża Clive'a i Sile, której według niego nie mam, możemy wybierać spośród jedenastu. Myślę, że w moich wspomnieniach możemy znaleźć wskazówkę, ale prawdopodobnie jest jeszcze zbyt wcześnie, by je rozgrzebywać.
— Tylko że liczba, w której szukamy, to dwanaście, nie jedenaście — poprawił go Clive, a gdy na twarzy Leo pojawił się kompletny brak zrozumienia, zrobiło się niezręcznie. Clive odwrócił wzrok i zaczął nerwowo drapać się po głowy, patrząc uparcie w ścianę. — Naprawdę ci nie wspomniałem, że nie mam Węża?
— Ale w takim razie ...dlaczego się odrodziłeś? — zapytał, na co chłopak jedynie przyłożył palec wskazujący do ust.
— Tajemnica.
-----Notatka od Autora-----
Mam dziwne wrażenie, że ten rozdział został przegadany, ale cóż... Takie rzeczy też się zdarzają na przyjęciach herbacianych :')
Kolejnego spodziewajcie się... a w sumie sam nie wiem kiedy. Nie chcę zapeszać. Wstępnie standardowo za 10 dni, czyli 26.04.2019 r. ale jak będzie później, to z góry przepraszam xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top