Rozdział 31



Sprawy Skomplikowane


Sophie biegła. Nie wiedziała, gdzie biegła, ale czuła, że jeśli będzie stała w miejscu, po raz kolejny może utracić szansę, jaką zesłał jej los. W Starym Świecie drogi jej i Charlesa rozeszły się zbyt szybko. Nie zdążyła zrealizować swoich ambicji, tym bardziej on nie zdążył dopełnić swojej obietnicy, jednak teraz gdy zobaczyła, jak fiolka w drewnianym pudełku Clive'a, na której wypisane było imię Ionhar — imię Węża Charlesa — sama się napełniła, istniała szansa, że ponownie go zobaczy. Po długich latach znów mogła go spotkać, dlatego nie zatrzymywała się ani na chwilę. Złapała się za czarny kolczyk na uchu, a ten zmienił się w gęstą maź, która pokryła połowę jej twarzy. Dziwna substancja płynęła dziewczynie do oka, zmieniając jego kolor na czarny i w tej samej chwili chmara kruków poderwała się do lotu. Każdy z ptaków udał się w inną stronę, przeczesując okolicę. W głowie dziewczyny zaczęły pojawiać się obrazy, które widziały jej potwory, jednak nigdzie nie mogła znaleźć Charlesa. Przygryzła mocniej dolną wargę i kontynuowała bezsensowny bieg przed siebie, wierząc, że jeśli już raz udało im się spotkać w poprzednim życiu, w tym również będzie im to dane... ale Charlesa nigdzie nie było. Sophie nie wiedziała, jak dokładnie działa drewniane pudełko i jakie konkretnie warunki muszą być spełnione, aby fiolka zapełniła się płynem, jednak była pewna, że dzieje się tak tylko wtedy, gdy właściciel Węża żyje i jest w tym świecie.

Nagle w jej głowie pojawił się obraz, który przykuł jej uwagę. Z lotu ptaka zobaczyła sylwetkę przypominającą nastolatka, który stał na betonowym placu w pobliżu starej wieży ciśnień. Ponieważ na głowie miał kaptur, nie dało się zobaczyć jego twarzy, ale w tej jednej chwili Sophie wydawało się, że jeśli na tym opuszczonym terenie, dokładnie w tym momencie, znalazł się ktokolwiek, to ten ktoś z pewnością będzie miał coś wspólnego ze Starym Światem.

Przy pierwszej możliwości dziewczyna skręciła w boczną alejkę, skracając sobie drogę do placu, na którym czuła, że musi się znaleźć. Jej oddech stawał się coraz cięższy, a plecak zaczynał ciążyć, jednak starała się wtedy nie zwracać na to uwagi. Jej głową zawładnęła myśl, że ten chłopak może być Charlesem, któremu to miała do powiedzenia całą masę rzeczy. Chciała mu robić wyrzuty, krzyczeć na niego, a potem żądać przeprosin. Zamierzała udawać, że nigdy nie wybaczy mu tego, że nie wyjawił jej wszystkich szczegółów swojego planu, że zataił przed nią wiele rzeczy. Że sam się chciał mierzyć ze swoimi problemami, nigdy nie prosił o pomoc i że nigdy jej nie zaufał na tyle, aby się zwierzyć ze wszystkiego. W końcu, gdy Charles zacznie przepraszać ją po raz kolejny, chciała mu wybaczyć i zacząć wszystko od nowa.

W tym świecie raczej nie musieli martwić się o sprawy związane z dworem, dziedziczeniem tronu i walką o władzę. Nie zależały od nich życia tysięcy istnień, nikt od nich nie wymagał perfekcji i nie musieli ukrywać sekretów, które mogłyby zrujnować całe ich życie. Moce Węży w tym życiu mogą być prawdopodobnie ryzykowne w używaniu, więc powinni wyjechać, zapomnieć o tym, że nimi dysponują i poczekać, aż wszystko się uspokoi. To było prawdopodobnie najrozsądniejsze wyjście, ale zależało od tego, czy chłopak, którego zobaczyła, naprawdę jest Charlesem.

Sophie wybiegła spośród budynków prosto na betonowy plac. Stanęła naprzeciw chłopaka, w odległości kilkunastu metrów i oparła dłonie o kolana, dysząc. Spoglądała na obcego w milczeniu i czekała, aż będzie móc zobaczyć jego twarz.

— Jeżeli tylko mogę ci w czymś pomóc, zrobię to z wielką chęcią — mówił, odwracając powoli głowę w jej stronę. Lewą dłonią zdjął kaptur, a prawą położył na klatce piersiowej, po czym ukłonił się lekko, czemu towarzyszył niewielki uśmiech na ustach. — Oczywiście zażądam czegoś w zamian.

Sophie zacisnęła zęby, próbując powstrzymać się przed bezcelowym krzykiem. W poprzednim życiu ten człowiek, o ile można było tak go w ogóle nazwać, zachowywał się dokładnie tak samo. Sprawiał wrażenie, jakby jego myśli były gdzieś daleko, a to, co przed sobą miała, to tylko pusta skorupa, która odpowiadała instynktownie wyuczonymi formułkami i sztucznym uśmiechem. Ludzie na zamku w Tozoren tego nie zauważali, ale ona wiedziała doskonale. Wiedziała, bo również potrafiła świetnie ukrywać swoje prawdziwe myśli za maską, którą stworzyła, by przetrwać. Chęć pomocy, którą ten człowiek okazywał, również w większości przypadków nie była szczera. Zdawała się ona być czymś wyuczonym, proponowanym automatycznie i bezinteresownie, jednak, mimo wszystko, udało się mu ją zaskoczyć. W poprzednim życiu nigdy nie dokończył zdania w taki sposób, w jaki zrobił to dziś. Wyglądało na to, że nareszcie był gotów na prawdziwą transakcję.

— Clive, jak mniemam? — powiedziała, upuszczając na ziemię plecak, w którym znajdowały się zabrane mu wcześniej rzeczy. — Ponieważ to nasze drugie spotkanie w tym świecie, przypuszczam, że wypadałoby mi się przedstawić. Jestem Sophie.

— Więc... czy masz jakieś życzenie, Sophie? — zapytał, zupełnie jak wtedy.


***


— Więc... czy masz jakieś życzenie, księżniczko Sheelo? — powiedział chłopak siedzący na krześle, jedną dłonią opierając blat dębowego stołu. Miał przenikające spojrzenie, które przez nietypowy jasny odcień błękitu wydawało się niezwykle chłodne. Jego białe włosy również przywodziły na myśl śnieg widziany w oddali na górskich szczytach. Poprawił płaszcz wykonany z futra północnych bestii i wstał, uśmiechając się z nutą nostalgii, dzięki czemu jego chłodne spojrzenie stało się nieco bardziej znośne. — Jeżeli tylko mogę ci w czymś pomóc, zrobię to z chęcią.

Nim Sheela zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, pomiędzy nią a białowłosym, stanął Charles, zapewniając, że on się tym zajmie. Szalona Księżniczka z królestwa Ubar, widząc jego zachowanie, parsknęła pod nosem, zła o to, że nie udało jej się nic powiedzieć. Naburmuszyła się i odwróciła w stronę regałów ze szklanymi fiolkami, których zawartość, poprzez różnorodność kolorów, przykuła jej uwagę.

— Tak naprawdę nie potrzebujemy niczego szczególnego — powiedział Charles, odsłaniając pokojówkę Sheeli, która przyszła razem z nimi. — Ostatnim razem, gdy Dorothy niefortunnie się skaleczyła w ogrodzie... — mówił, ukradkiem spoglądając na Sheelę, której kompletnie nie interesował incydent, jaki poruszał mężczyzna. — Księżniczka Iris przyniosła nam lekarstwo, jakie od ciebie otrzymała. Chcieliśmy podziękować.

— Ach tak... — chłopak odparł nieco zdezorientowany, najpewniej dlatego, że zazwyczaj nie zdarzało mu się, aby słyszał słowa podziękowania. Odwrócił wzrok, nie wiedząc, co powinien zrobić w takiej sytuacji.

— Dziękuję — powiedziała pokojówka, kłaniając się.

— To nic takiego... — mówił. — Jeżeli powód waszej wizyty jest tak błahy, nie prościej byłoby, gdyby Dorothy sama tutaj przyszła? Nie sądzę, aby to miejsce było... — urwał, widząc, jak Sheela zaczyna dobierać się do sekcji eliksirów, których zdecydowanie nie powinna była otwierać w zamkniętym pomieszczeniu.

— Jeżeli pozwolisz, księżniczko... — wtrąciła się pokojówka, zabierając jej z ręki flakonik. — Wątpię, aby to było bezpieczne.

— W punktu widzenia dworskiej etykiety, jako Emisariusz z góry Caid, masz status szlachecki — kontynuował Charles, widząc, że kryzys został tymczasowo zażegnany. — Ten teren jest powszechnie uważany za osobne państwo, choć raczej tylko ze względów formalnych. Granice wyznaczono po to, aby określić obszar, do którego sięga ochrona Tozoren i w który ingerować może Laisrean. Ma to tez wiele konsekwencji prawnych, ale podsumowując, to... teoretycznie jesteś księciem — dokończył Charles, uśmiechając się i kładąc chłopakowi dłoń na ramieniu. — Dlatego właśnie Dorothy nie mogła się z tobą sama spotkać. Ktoś musiał to spotkanie zaaranżować.

— Cóż... — białowłosy zamyślił się na chwilę. — Nigdy tak o tym nie myślałem.

— Bo jak widać myślenie nie jest twoja mocną stroną — powiedziała Sheela, odwracając się w jego stronę. Najwidoczniej, gdy jedyna ciekawa rzecz, jaka ją tu zainteresowała, została jej zabrana z rąk, postanowiła znaleźć inne źródło rozrywki. — Jakbyś miał trochę więcej rozsądku, to wyniósłbyś się z tej dziury i zamieszkał w jakimś lepszym miejscu, a nie w zamkowej piwnicy.

— Przypuszczam, panienko, że to miejsce zostało wybrane ze względu na liczne odczynniki, które muszą mieć odpowiednią temperaturę i warunki do przechowywania.

— A więc to tak. Dziękuję, Dorothy za ten edukujący komentarz. — Sheela uśmiechnęła się, trzymając swoją pokojówkę za ramię i wbijając w nie paznokcie tak mocno, że Dorothy z trudem udawało się zachować ciszę w takiej sytuacji. — Wychodzimy. To pomieszczenie może i jest odpowiednie dla przechowywania „odczynników", ale śmierdzi stęchlizną. Nie wytrzymam tu ani chwili dłużej.

Po tych słowach Sheela, udając obrażoną, wyszła za drzwi. Dorothy ukłoniła się i przeprosiła wszystkich, a następnie wyprowadziła swoją panią na zewnątrz. Gdy te dwie wspinały się po krętych schodach, do pracowni wciąż docierało echo chichotu Sheeli, która pod nosem szeptała niezrozumiałe słowa do swojej pokojówki, jakby z jakiegoś powodu była z siebie bardzo dumna.

Białowłosy w tym czasie zdążył podstawić krzesło pod ścianą, wspiąć się na nie i otworzyć okno przy suficie. Widząc to, Charles spojrzał na niego z niedowierzaniem, skrzyżował ręce na torsie i zapytał:

— Co robisz?

— Księżniczka Sheela zwróciła uwagę na to, że pomieszczenie wymaga wymiany powietrza. Mogę być tego nieświadom przez to, że przesiaduję tu zbyt długo, ale cenię sobie rady, które otrzymuję od innych — odparł.

— Ale wiesz, że powiedziała to tylko po to, żeby zrobić ci przykrość? — ciągnął dalej Charles.

— Nie rozumiem. Dlaczego miałoby mi być przykro z takiego powodu?

— Chciała wyśmiać miejsce, w którym żyjesz, aby pokazać swoją wyższość i wzbudzić w tobie kompleks niższości. Sheela jest całkiem dumna ze swojej wieży, którą ma całą dla siebie na tym zamku... Choć nie ma świadomości, że ma ją dla siebie tylko dlatego, że to jej więzienie i sposób na izolację od reszty mieszkańców zamku. Sam wiesz, że bywa... nieobliczalna.

— Tak. Widziałem, jak zniszczyła moją latarnię — chłopak usiadł, wzdychając. — Ale wciąż tego nie rozumiem. Kwiat, który wykorzystałem w tej latarni, nie kwitnie często. Kolejną taką będę mógł stworzyć za kilka lat, może nawet za kilka dekad, a jednak ktoś, kto go dostał, od razu się go pozbył. Nie potrafię tego pojąć. Ale tak naprawdę to nie jest jedyna taka rzecz, której nie rozumiem. Nie rozumiem naprawdę wiele rzeczy, które robią ludzie na tym zamku. Wszystko wydaje się takie...

— Skomplikowane? — dokończył za niego Charles. — Wiem o czym mówisz. Ludzie wymagają od ciebie określonych rzeczy i mają nadzieję, że sprostasz tym wymaganiom, a ty musisz brać ich zdanie pod uwagę i starać się, aby ich nie zawieść. Są osoby, z którymi należy liczyć się bardziej i takie osoby, z którymi można liczyć się mniej. Sheela zniszczyła twoją latarnię, bo wydaje jej się, że nie musi się liczyć z nikim. Że na świecie nie ma ani jednej osoby, która mogłaby jej zagrozić.

— Być może jest to prawda — odparł białowłosy, uśmiechając się lekko. — Nintu, która się nią opiekuje, nie da jej skrzywdzić. Mogą się nie dogadywać przez różnicę zdań i Sheela może nie być w stanie użyć jej magii, jednak Nintu to najbardziej współczująca istota, jaką znam. Jeżeli coś miałoby się stać księżniczce Ubar, ona stanie w jej obronie.

— Dziwny jesteś. Mówisz o magii, jakby była prawdziwą osobą. W dodatku mówisz to tak, jakbyś tę osobę znał — zauważył Charles, patrząc przenikliwie na chłopaka, który siedział przed nim. Chociaż nie dał po sobie nic poznać, właśnie dowiedział się czegoś interesującego. Szalona księżniczka Ubar nie była bezsilna. Choć nie mogła użyć magii Laisreana według własnego uznania, to wciąż ta magia mogła zostać użyta, jeżeli życie księżniczki będzie zagrożone.

— Nintu jest prawdziwą osobą — chłopak odpowiedział Charlesowi bez ani chwili zawahania. — Jest prawdziwą i wspaniałą osobą, tak jak twój Ionhar.

— Hah! — zawołał Charles, wyraźnie podrażniony tym, że ktoś przywołuje nazwę magii Laisreana, którą to dostał we władanie. — Co wspaniałego może być w czymś takim? Sam Laisrean nawet nie użył jej ani razu. Ta magia to śmieć.

— Ionhar jest wspaniałą osobą... — powtórzył białowłosy, patrząc na Charlesa z całkowitą powagą wymalowaną na twarzy. — Jest na tyle wspaniałą osobą, że nawet ja nie miałbym nic przeciwko, aby użyć jego magii, gdybym był do tego zmuszony.

Ponieważ chłopak nie odwracał wzroku, Charles zaczął czuć się niekomfortowo. Nie wiedział, dlaczego akurat tak jego rozmówca dobrał słowa, ale czuł, że nie żartował i naprawdę wierzył w to, że ta magia jest niezwykła.

Charles, wiedząc, że nie ma najmniejszej ochoty rozmawiać dalej na ten temat, stanął przed drzwiami prowadzącymi do krętych schodów. Przez chwilę trwał w bezruchu, trzymając dłoń na klamce i zastanawiając się, do czego to doszło, aby pocieszał go dzieciak wychowany na odludziu, który nie potrafił odnaleźć się w ludzkim społeczeństwie.

Jako dziedzic Suuen, Charles miał zasiąść na tronie państwa, które niegdyś samo dokonało tego, co Laisrean zrobił z pomocą Północnej Wiedźmy. Nim pojawił się Boski Król, to właśnie Suuen było największa potęgą militarną na świecie... Toteż ono najwięcej straciło — zarówno ziemi, jak i ludzi. Laisrean w kilka dni dokonał prawdziwej masakry na jego ojczyźnie i zmusił Suuen do kapitulacji, a następnie uwięził następcę tronu u siebie na zamku. Nikt nie protestował, ponieważ Boski Król obiecał w zamian obdarować Charlesa magią, która umożliwiła mu ten podbój. Król Suuen zgodził się bez wahania, ale magia, którą dostał Charles pozwala jedynie tworzyć strzały. Ionhar to moc, której sam Laisrean nigdy nie użył w podboju. Nie nadawała się do inwazji. W przeciwieństwie do magii pozostałych Emisariuszy była bezużyteczna. Gdyby nie fakt, że Sheela nie może korzystać z magii potworów przez swoją chorobę, prawdopodobnie Charles byłby jedynym wyrzutkiem wśród Emisariuszy.

— Wybacz moje najście — powiedział, żegnając się z chłopakiem. Nacisnął klamkę i wyszedł, znikając za drzwiami.

— Nie rozumiem wielu rzeczy, które robią ludzie na tym zamku... — mówił pod nosem białowłosy, który, oparty o blat stołu, schował twarz w ramionach. — Ale wiem doskonale, że magia Ionhara jest silna. Na tyle silna, że nie każdy jest godzien, by jej używać.

Te ostatnie słowa chłopak wypowiedział znacznie ciszej, jakby przeznaczone były tylko dla niego. Jakby bał się, że nie powinien ich mówić na głos. Pech jednak chciał, że przez otwarte okno jego słowa zdołały dotrzeć także do uszu Szalonej Księżniczki, która przysłuchiwała się uważnie dotychczas prowadzonej tu rozmowie, jednocześnie zakrywając usta swojej pokojówce, by ta nie ujawniła ich obecności.

***

Sophie stała naprzeciw chłopaka, który w tym życiu nazywał siebie Clive i z trudem była w stanie zachować spokój. Wiele razy zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby tamtego dnia Sheela nie zatrzymała Dorothy. Co by było, gdyby Dorothy powiedziała wszystkim o tym, co usłyszała i o wątpliwościach, jakie wtedy czuła. O podejrzeniach względem Emisariusza Góry Caid. Być może wtedy Charles mógłby przeżyć.

Dziewczyna, mimowolnie znów przywołała na myśl obraz, który ją prześladował od chwili, w której wróciły jej wspomnienia o Starym Świecie. Przywołała wizję z przeszłości, której nie była w stanie zapomnieć.

Charles klęczał na ziemi, a przed nim stał białowłosy chłopak z płaszczem podszytym futrem bestii północy. Wokół zdążyli zebrać się już gapie. Ten, który dziś zwie się Clive, uśmiechnął się lekko, niemal automatycznie. Jego zimne spojrzenie mierzyło przestraszonego Charlesa, który nie miał odwagi, by wstać z ziemi. Sophie pamiętała, że gdy Charles tylko ją zobaczył, odwrócił się w jej stronę przepełniony żalem. Do brązowych oczu zaczęły napływać mu łzy. Dziewczyna zdołała wyczytać z ruchu jego warg krótkie „przepraszam", nim z nieba spadł słup złotego światła, przebijając się przez barierę Malcolma niczym przez stary pergamin. W jednej chwili padła bariera, której zadaniem była ochrona zamku przed atakami z zewnątrz i ochrona ludzi z zewnątrz przed Emisariuszami. Zniknęła, a wraz z nią przepadł tez Charles. Jedyne, co po nim pozostało, to trochę popiołu, nad którym stał białowłosy, wyciągając przed siebie dłoń zaciśniętą w pięść.

„Odzyskiwanie Ionhara kompletne" — usłyszała w głowie słowa pozbawione wszelkich emocji, które nie dawały jej spokoju nawet i w tym życiu. To właśnie ten człowiek, którego miała teraz przed sobą, zabił Charlesa.

Sophie przez cały czas walczyła ze wspomnieniami, które nagle pojawiły się w jej głowie. Wydawać by się mogło, że nie były to jej wspomnienia, tylko dziewczyny żyjącej w innych realiach, innym świecie i innym czasie. Jako Sophie nie miała z tym wszystkim nic wspólnego, ale, teraz gdy zobaczyła Clive'a, który ma rodzinę, przyjaciół i szczęśliwe życie, coś w niej pękło. Może i te wspomnienia nie miały nic wspólnego z jej obecną sytuacją, może w jego przypadku było tak samo, ale emocje, które wywoływały, były równie prawdziwe jak wszystko to, co doświadczyła w obecnym życiu. Sophie całym swym istnieniem czuła, że jeżeli chce się pozbyć tych wspomnień i powrócić do dawnego życia, najpierw będzie musiała pozbyć się tego człowieka.

— Zdecydowałam. Mam jedną rzecz, z którą mógłbyś mi pomóc. — powiedziała, a złość, która dotychczas malowała się na jej twarzy, została ukryta przez obojętność. Zupełnie tak, jakby na chwilę postanowiła stłumić swoje sumienie, by zrobić to, co musi być zrobione. — Chciałaby, żebyś zniknął raz na zawsze. Zarówno ty, jak i wszystko, co z tobą związane.


------ Notatka od Autora ------

Tada! Jest nowy rozdział! I nie po pół roku! Nie po pięciu miesiącach, nie po czterech i nie po trzech! Pojawia się po ponad jednym (niemal dwóch xD)!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top