Rozdział 29.75


Coraz bliżej rozdziału 30...

Ytty przerzucił przez ramię swoją pelerynę, wiedząc, że najlepszym sposobem na rozpoczęcie rozdziału jest rozpoczęcie rozdziału słowem „Ytty". Gdy tę część miał już za sobą, przykucnął obok śpiącego Cassa i trącił go lekko palcem, jednak ten się nie wybudził. Musiał czekać tu tak długo, że aż zasnął. Gotów był kontynuować prowadzenie rozdziału bonusowego „Pozszywanych Węży", jednak nic z tego nie wyszło, bo nie pojawił się ten cały Super Stwórca (czyli Ja), aby tchnąć w życie tę linię czasu i nadać jej znaczenie.

— Bohaterowie tak to już mają, że jak się o nich nie pisze, to sobie śpią — powiedział pod nosem Ytty, wzdychając. — Dobre tyle że nie trzeba ich wtedy karmić, bo jakby tak przyszło mi wrócić do pisania, a oni by poumierali z głodu, to nie byłoby do czego wracać.

— Prawda — odpowiedziała Forsycja, a czas jakby drastycznie zwolnił.

Minęło ledwo kilka nanosekund, aż Ytty zorientował się, kto właśnie go odwiedził. Kolejne kilka nanosekund zajęło odsunięcie się od niej na tyle, by zwiększyć dystans. A gdy wreszcie dzieliła ich bezpieczna odległość, System Ochrony Autora Przed Światem Przedstawionym się dezaktywował. W końcu głupio by było nie napisać takiego systemu, gdy ktoś udaje się do własnej opowieści.

Po zapewnieniu sobie przetrwania, Ytty miał wreszcie okazję, by się przyjrzeć nowej postaci, która zawitała do tego niemal martwego świata. Na wystającym z ziemi konarze ogromnego drzewa siedziała kobieta, która z wyglądu wyglądała na nieco ponad dwadzieścia sześć lat, jednak Ytty doskonale wiedział, że to tylko pozory. Jej czarne loki otulały bladą twarz, a czarne, podkrążone oczy wyrażały ogromne zmęczenie. Wyraz twarzy miała kamienny, niezdradzający żadnych emocji, choć Ytty czuł w niej tę satysfakcję, której właśnie doświadcza, dumna z siebie, że udało jej się przestraszyć kogoś takiego.

— Ciebie się tu nie spodziewałem — wydusił z siebie wreszcie, mimowolnie rozglądając się, czy w pobliżu nie ma jeszcze jakichś niespodziewanych gości. — To nie jest twój świat.

— Jego też nie. — Skinieniem głowy pokazała na śpiącego Cassa. — Taką już mieliśmy umowę. Jeżeli opuści Bibliotekę na więcej niż trzy dni, muszę go znaleźć i znów tam sprowadzić lub zabić.

— Okrutne to słowa jak na jego starszą siostrę — powiedział, nawet nie przejmując się tym, że Forsycja potrafi powiedzieć coś takiego bez zająknięcia się. — Ale mniejsza o to. Zjawiasz się w idealnym momencie. Skoro Cass sobie smacznie śpi, a mnie gonią terminy, których i tak nie dotrzymuję, pomożesz mi dokończyć powtórkę tego, co działo się w ostatnich rozdziałach „Pozszywanych Węży".

— Rozumiem. Wypełnię twój rozkaz — odparła i skinęła lekko głową. — Jeżeli takie jest twoje życzenie...

— To niekoniecznie rozkaz. Bardziej prośba. Jeżeli muszę, to stanę przed tymi krwiożerczymi bestiami, które wysysają z człowieka nawet szpik kostny, ale wolałbym nie. To złe dla mojego zdrowia. Dlatego spadłaś mi jak anioł z nieba!

— Tak twierdzisz, ale gdy mówisz o nich, to się uśmiechasz, więc chyba jednak lubisz ich bardziej niż chcesz dać im do zrozumienia — zauważyła Forsycja, przez co sprawiła, że Ytty prychnął pod nosem z niezadowoleniem.

Forsycja odgarnęła włosy za ucho i pochyliła się nad swoją księgą. Jej delikatne palce chwyciły dolny róg okładki, która uniosła się na kilka milimetrów i czas znów drastycznie zwolnił, co wprawiło Yttiego w niemałe zaskoczenie. Zazwyczaj dwa razy z rzędu nie dawał się nabrać na próbę pozbawienia go życia przez tę samą osobę. Podszedł bliżej i dopiero wtedy zauważył, jaką to księgę trzymała Forsycja. Domknął okładkę, wyrwał jej ją z rąk, zrobił obrót, odskoczył kilka kroków w tył i odsunął ją od kobiety jak najdalej. Dopiero wtedy upływ czasu znów wrócił do normy.

— Nawet nie zauważyłam, kiedy zniknęły... — mówiła, po raz pierwszy unosząc lekko jeden z kącików ust, co u niej można było już śmiało uznać za szeroki uśmiech. — Jesteś godnym przeciwnikiem.

— Tak jak mówiłem... spadłaś mi jak anioł... Gorzej, że zapomniałem, że twój przydomek to Forsycja — Biały Anioł Śmierci.

— Nie zapominaj, że jestem też najsilniejszą Wiedźmą Egzekucyjną w zakonie — dodała.

— Już się tak nie chwal no... — Ytty naburmuszył się lekko. Co prawda Forsycja miała dwa kozackie tytuły, ale to on był Super Stwórcą. Odwrócił wzrok, nie chcąc na nią patrzeć i tylko wymruczał coś pod nosem, żeby wzięła się wreszcie za czytanie i że Cass pewnie zostawił gdzieś zakładkę w miejscu, w którym skończył.

Forsycja otworzyła księgę „Pozszywanych Węży", wyjęła zakładkę w postaci papierowego banknotu, których najwidoczniej teraz Cassowi nie brakowało, i zaczęła czytać dalej.

***

Długie i delikatne pociągnięcia pędzlem malowały promienie słońca, które przeciskały się pomiędzy liśćmi starej jabłoni. Leo siedział na swoim wysokim taborecie, pochylał się nieznacznie i z bliska doglądał, aby jego gra świateł i cieni osiągnęła pożądany efekt. Chciał odwzorować scenę ze swojego ostatniego snu, w którym Sheela siedziała w sukni żałobnej pośród kwiatów maku, a Charles przyglądał się wszystkiemu z oddali, opierając przy tym dłoń o pień drzewa.

Przez długi czas chłopak zastanawiał się, czy nie powinien czegoś zmienić, aby obraz stał się mniej oczywisty. Ostatecznie postanowił zrezygnować z obecności dwójki żołnierzy i pokojówki. Miał szczerą nadzieję, że pozwoli to na odtworzenie tego samego pierwszego wrażenia, które towarzyszyło mu tamtego poranka. Kiedy oczy tej dwójki się spotkały, w powietrzu czuć było coś magicznego. Cały ogród Laisrena, choć niezwykle piękny i zadbany, schodził na dalszy plan. Mimo że kwiaty i krzewy z niezwykłą śmiałością pokazywały swoje największe atuty, to za każdym razem wzrok Leo zatrzymywał się na Sheeli, która mocno kontrastowała z czerwienią maków. Dopiero później, wodząc za jej wzrokiem, dostrzegało się kolejną postać skrytą w cieniu.

Leo odsunął się od obrazu, odłożył pędzel i skrzyżował ręce na torsie, zadowolony z własnej twórczości. Chociaż przed nim było jeszcze mnóstwo pracy, to już teraz mógł powiedzieć, iż udało mu się odwzorować tęskne spojrzenie Charlesa, na którym zależało mu najbardziej. Wciąż nie rozumiał, co takiego łączyło tę dwójkę, jednak z pewnością nie była to relacja romantyczna, jak przedstawił to na obrazie. Nie był też aż tak naiwny, aby uwierzyć, iż między Emisariuszami mogło zrodzić się coś więcej niż zwykła podejrzliwość i ostrożność. Na zamku każdego z nich traktowano na równi i mieli status gości honorowych, to w rzeczywistości byli przecież władcami swoich królestw. Musieli mieć to na uwadze za każdym razem, gdy mijali się na korytarzu czy spotykali w jadalni. I właśnie dlatego jeszcze dziwniejsze wydawało się ich pojednanie w ostatnich dniach Starego Świata, kiedy koniec był już przypieczętowany, ale żadne z nich o tym nie wiedziało.

Sheela uwielbiała wykorzystywać ludzi i patrzeć, jak ochoczo wykonują wszystkie jej polecenia, jednak nie miała żadnego motywu, aby spotykać się z Charlesem w tajemnicy. Zazwyczaj była przesadnie szczera i nie przejmowała się tym, co inni mogli o niej pomyśleć. Zdarzało się jej prosić o rozgrzany metalowy pręt, patrząc przy tym pokojówce prosto w oczy i wyjaśniając jej, że użyje go, by przebić jej udo. Szaleństwo, z którym się urodziła, prawdopodobnie całkowicie pozbawiło ją poczucia moralności i strachu przed konsekwencjami. Gdy Laisrean zamknął ją w wieży, śmiała się przez wiele nocy, wykrzykując jego imię. Nikt nie wiedział, jaka nieprzewidywalna myśl mogła tym razem zrodzić się w jej głowie, jednak, jeżeli tylko miała jakiś plan, nie wytrzymałaby bez mówienia o tym wszystkim wokół.

***

— Sheela była szalona i w oczach wielu nie nadawała się na nowego władcę, a jednak, przez prawo krwi, znalazła się na zamku króla Laisreana, by przejąć moc jednego z Węży Północnej Wiedźmy — mówiła Forsycja, podnosząc wzrok i wyglądając zza księgi, ale w pobliżu nie było już ani Yttiego, ani jej Archiwów Śmierci, które ze sobą zabrał. Forsycja kontynuowała. — Laisrean podarował jej Nintu Prastare Rzemiosło, której zdolność pozwalała tworzyć potwory. Ruch ten, choć na pierwszy rzut oka bardzo ryzykowny, tak naprawdę został dobrze przemyślany. Zdolność wytwarzania potworów była potężna, nawet jeżeli istoty, które tworzy, żyją dwadzieścia cztery godziny. Czas ten, choć ograniczony, wystarczyłby, żeby dokonać wielu zniszczeń. Sheela otrzymała tak niebezpieczną zdolność, a jednak nigdy jej nie użyła, ponieważ materiał, który wykorzystywany był do stworzenia potwora, to strach — coś, czego księżniczka Ubar nie znała. Po tym, gdy się odrodzili, coś jednak uległo zmianie, ponieważ moc Nintu znów została użyta. A przekonał się o tym Leo na własnej skórze.

***

Czarne ptaszysko zaskrzeczało, otwierając czerwone ślepia, tym samym ukazując odpowiedź na pytanie, dlaczego aż tak bardzo intrygowało Leo. Ten ptak miał dwie pary oczu.

Chłopak odruchowo się cofnął, ale wtedy stało się coś jeszcze dziwniejszego. Czerwone gałki oczne zaczęły otwierać się na całym ciele kruka, a on sam przestał przypominać to, za co Leo miał go do tej pory. Ptak rozlał się niczym gęsta smoła i zmienił w coś, co wyglądało jak macki zakończone ostrymi haczykami. Szybko uczepił się nogi Leo i z niewiarygodną siłą wywrócił go na trawnik. Niczym jeden żywy organizm, dziwna mięsista breja targała swoją ofiarę po ziemi i ciągnęła za sobą w cień.

Chłopak próbował się wyrwać, szarpał się i wbijał palce w napastnika, ale ten nie przestawał ani na chwilę, jakby w ogóle nie czuł bólu.

— Zostaw mnie! — krzyknął, mimo że sam nie wierzył, iż coś takiego może mu pomóc.

W panice zobaczył jeszcze postać dziewczyny, która obserwowała wszystko w milczeniu. Stała w oddali i nie reagowała, zupełnie jakby taki widok był dla niej czymś zwyczajnym. Walcząc z potworem, Leo popadał w coraz większy obłęd, aż wreszcie ktoś przebił dziwną istotę ostrą gałęzią. Stworzenie jęknęło, poluzowało uścisk i zapowietrzyło się, a później od razu zniknęło.

— Wszystko w porządku? — zapytał ciemnowłosy chłopak, podając swoją dłoń i pomagając Leo podnieść się z ziemi. — Nic ci się nie stało?

— Nie wiem... — odparł, oglądając poranioną kostkę. — Raczej się zagoi. Dziękuję.

W ostatniej chwili Leo przypomniał sobie jeszcze o dziewczynie w cieniu, ale jej już nie było. Wrócił spojrzeniem na swojego wybawcę i teraz kiedy miał czas, aby przyjrzeć się jego twarzy, doznał szoku.

— Przecież ty jesteś... Caim. Skąd się tu wziąłeś?

***

— Caim uratował Leo — kontynuowała czytanie Forsycja. — Znalazł się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie, tym samym zaskarbiając sobie zaufanie chłopaka. Leo zaprosił na chwilę Caima do siebie do pokoju i właśnie tam Caim na własne oczy zobaczył obrazy Leo. Do tego czasu zdążyło powstać więcej obrazów. Poza ukrytym obrazem Północnej Wiedźmy, Caim znalazł też obraz Veviny Strażniczki Oryginału, Sile Liczącej Owcy i wiele szkiców, na których pobieżnie przedstawiono pozostałe Węże. Gdy zobaczył swojego Lorcana, Caim zrozumiał, że Leo musi być kimś wyjątkowym. Węże ukazują się pod swoją prawdziwą postacią jedynie w momencie przeniesienia ich do innego użytkownika, w czasie specjalnej ceremonii, którą odprawiał Laisrean w towarzystwie swoich najbliższych. Jeżeli Leo widział wszystkie te ceremonie, to lista osób, którymi mógłby być, znacząco się zawężała. Caim nie mógł jednak wypytać o to Leo, ponieważ wkrótce po tym zjawił się Clive. Widząc, że nie ma więcej czego tam szukać, Caim odszedł. Clive natomiast upewnił się, że z Leo wszystko w porządku i również został odprawiony przez swojego przyjaciela. Następnego dnia, chcąc na własne oczy upewnić się, że osoba, która zaatakowała Leo to Sheela, Clive użył swojej wiedzy, by ją zlokalizować za pomocą pozostałości magii, której użyła, by zaatakować Leo.

***

— To coś, co wygląda jak brokat, to szczątki pozostawione przez twór Sheeli. Można powiedzieć, że z tego tworzony jest szkielet jej projektu — wyjaśnił.

— W takim razie nie powinno to być mniej świecące? Przecież potwór był czarny i udawał czarnego ptaka.

— Przez lata magia Nintu uległa deformacji. Gdyby była stosowana zgodnie ze swoim pierwotnym założeniem, jej potwory byłyby złote, a niektóre może nawet rozświetlałyby noc.

— Więc Sheela zmieniła tę magię w swoją własną?

— Nie. To Nintu sama w sobie ją zmieniła, gdy jeszcze stąpała po ziemiach Starego Świata. Chłopiec, o którym kiedyś ci opowiadałem, stworzył piętnaście istot wyższych, by naprawiły jego błąd i zabiły Wiedźmę, którą powołał do życia. Jedną z tych istot była Nintu obdarowana magią zdolną tworzyć potwory, jakie miały zapolować na Wiedźmę. Mogły rozszarpać ją na strzępy, tak, aby nigdy więcej nie zdołała się zregenerować. Ich zęby zarażały światłem, które paliło i powodowało nieuleczalne rany, więc gdyby wbiły się w ciało Północnej Wiedźmy, zniszczyłyby ją na zawsze. Wiedźma jednak zauważyła to wystarczająco wcześnie i ukryła się na długie lata, a Nintu błąkała się po świecie ludzi, próbując ją odnaleźć. Zatrzymywała się w wielkich miastach i w małych osadach, odwiedzała bogatych ludzi i biednych wieśniaków, aż w końcu zapomniała o celu swojej podróży. Widziała głód i ubóstwo, a także przepych i bogactwo. Nie rozumiejąc, co powoduje różnice w sposobie życia tylu ludzi, starała się im pomóc. Wydarła ze swoich włosów złote ozdoby i rozdała je potrzebującym, ale to nie wystarczyło. Nieważne, jak wielu osobom pomogła, do jej światła wciąż lgnęli inni, błagając ją o ratunek. Oddała swoją delikatną suknię i przywdziała szorstkie odzienie, sprzedała pantofelki, a gdy nie miała już nic więcej, jej lśniące oczy straciły swój blask. Rozpaczliwie szukała czegoś jeszcze, co mogłaby oddać, ale nie miała już nic. Nie mogąc pomóc im materialnie, zaczęła brać na siebie ich cierpienie, smutek i strach. A gdy nie mogła już dłużej go unieść, przeniosła go na swoje bestie. W ten sposób była w stanie pomóc setkom, jeśli nie tysiącom potrzebujących. Robiła to z takim poświęceniem, że nawet nie zauważyła, gdy poza własnym bogactwem, oddała ludziom także swój czas.

— Zestarzała się? — zapytał Leo, trochę nie rozumiejąc jej postępowania. — Węże mogły się starzeć?

— Mogły. I to właśnie robiły. Ich czas życia był ograniczony, aby pchnąć je do działania. Chłopiec nie mógł pozwolić sobie na stworzenie kolejnego potwora pokroju Północnej Wiedźmy, więc później już nikt nie otrzymał od niego nieśmiertelności. Nintu była na skraju śmierci, słaba i samotna. Porzucona nawet przez swoje bestie, które wyniszczał strach, jaki im ofiarowała, leżała u podnóża góry, oparta o starą jabłoń i czekała na śmierć. Ale to nie śmierć do niej przyszła...

— Tylko Północna Wiedźma.

— Tak. Północna Wiedźma zjawiła się przy niej w chwili, w której Nintu najbardziej potrzebowała obecności drugiego człowieka. Przez dekady pomagała innym, jednak jej nikt nigdy nie pomógł. Nikt poza Wiedźmą, która ujęła jej dłoń w obie ręce najdelikatniej jak mogła i przyłożyła do swojej piersi. Gdy Nintu poczuła bicie jej serca, zrozumiała, jak bardzo pragnie żyć. Wiedźma dała jej wybór. Zaproponowała jej, że zostanie z nią aż do śmierci lub że zostanie z nią na zawsze. Nintu, widząc łagodny wyraz jej twarzy, zrozumiała, że na świecie są znacznie gorsze rzeczy niż Północna Wiedźma, za którą kazano jej gonić. Poprosiła o ratunek. A Wiedźma spełniła jej prośbę. Pozwoliła jej żyć wewnątrz siebie, zmieniając ją w Węża. Tamtego dnia Nintu zmarła, by odrodzić się na nowo.

— I tak powstał każdy z Węży Północnej Wiedźmy? Wykorzystała ona strach przed śmiercią, by posiąść każdą z piętnastu magii? — zapytał Leo.

— Tak. Tak powstał każdy z Piętnastu Węży poza Eleonore, która śmierci się nie bała, bo była równie nieśmiertelna co Wiedźma, ale inaczej.

— Eleonore, jeśli dobrze pamiętam, miała jedynie nieśmiertelny umysł, a jej magia pozwalała jej podróżować między ludzkimi ciałami przez setki lat, prawda? Przynajmniej tak mówiła Grace.

— Tak, to prawda. Ale o Eleonore porozmawiamy kiedy indziej. Spójrz, świeci — powiedział Clive, pokazując mu probówkę. — Co powiesz na mały spacer?

***

— Leo i Clive udali się w pogoń za złotym pyłem, który, zupełnie oczyszczony, pragnął wrócić do swojego stwórcy. Z jego pomocą znaleźli dziewczynę o czarnych włosach, która siedziała w restauracji z blondwłosym chłopakiem. Gdy tylko ich zauważyła, Leo i Clive uciekli. Nie spodziewali się jej spotkać tak prędko, a już na pewno nie nawiązać z nią kontakt wzrokowy — mówiła Forsycja, starając się ignorować Yttiego, który znów się pojawił, siedząc teraz naprzeciwko niej i słuchając jej opowieści zupełnie tak, jakby opowiadała mu bajkę na dobranoc. — Przecież znasz ten tekst.

— Po jakimś czasie się go zapomina i czytając można odnieść wrażenie, jakby czytało się go pierwszy raz — powiedział. — Ogólny zamysł pamiętam doskonale, ale dobór słów, którego używa się przy pisaniu, za każdym razem jest unikalny, stąd za każdym razem poznaję tę opowieść na nowo.

— Interesujące — odparła, uśmiechając się lekko, po czym wróciła do opowiadania. — Leo i Clive znaleźli dziewczynę, która stała za atakiem na Leo i postanowili się wycofać, jednak ona im na to nie pozwoliła. Od razu wysłała za nimi swoje potwory, które w formie kruków, momentalnie ich wytropiły. Clive stoczył walkę z potworami Sheeli i ledwo udało im się uciec, używając pieczęci Ardala, którą Will zostawił w pobliżu, by móc się przenosić w różne miejsca w mieście. A ponieważ Clive nie miał czasu wybierać trasy, którą uciekną, Ardal przeniósł ich tam, gdzie znajdował się użytkownik jego magii. Właśnie tak wylądowali w pokoju Willa.

***

Clive upadł na ziemię, cały zakrwawiony i brudny od mazi, z której zbudowane były istoty Sheeli. Podniósł wzrok, żeby ocenić, gdzie ich przeniosło i od razu pożałował, że nie wybrał innego miejsca.

Na łóżku obok leżał przerażony Will. W dłoniach trzymał książkę, ale w chwili, w której w jego pokoju znalazło się dwóch znajomych, wyglądających jakby właśnie ledwo uszli z życiem, przestał skupiać się na tekście. Ściągnął nogi bliżej siebie, robiąc im miejsce i nieważne, jak bardzo próbował, nie był w stanie wykrzesać z siebie żadnego słowa.

— Jeżeli w ciągu tego tygodnia ona cię nie zabije, to ja to zrobię! — krzyknął Leo, padając bezsilnie na łóżko obok Willa. — Nie mam już do ciebie siły, Clive.

——————Notatka od Autora——————

Bądźcie wdzięczni, bo uratowałem tę serię przed tragicznym końcem. Na chwilę straciliśmy głównego bohatera, ponieważ przez literówkę chłopak nie skinął, a skonał, jednak już go odratowałem! Nie ma za co.

***

Ytty wciąż siedział naprzeciwko Forsycji i jeszcze intensywniej się w nią wpatrywał. Splótł palce i milczał, tworząc napięcie, aż wreszcie powiedział, o co mu chodzi.

— Nie powinnaś mieć dostępu do tekstu poza fabułą — powiedział, komentując dziwne zachowanie kobiety, która wyczytała nawet notatkę od autora. — Robi się niebezpiecznie. Muszę wprowadzić parę zmian, więc na dzisiaj skończymy.

— Ale... — Forsycja wstała, jednak nie zdążyła dokończyć zdania, bo rozdział się skończył. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top