Rozdział 29.5
W poprzednich odcinkach...
Promienie słoneczne z trudem przedostawały się przez ciemne chmury, malując na ich tle majestatyczne pasma, które splatały ze sobą niebo i ziemię. W korzeniach wielkiego, suchego drzewa, siedział wysoki chłopak o kruczoczarnych włosach, opierając się plecami o kolosalny pień. Z tęsknotą patrzył w dal, szukając jakichkolwiek oznak życia, ale w promieniu wielu kilometrów nie było nic poza skalistym terenem. Podobno drzewo, przy którym się znajdował, niegdyś swoimi konarami podtrzymywało cały firmament. Podobno kiedyś, setki, a może nawet tysiące lat temu, na jego gałęziach kwitły gwiazdy. Podobno w cieniu tego drzewa skryć się mogły wszystkie żywe istoty. Ostatecznie, również podobno, korzenie tego drzewa sięgały najdalszych zakamarków ziemi, mając dostęp do każdego miejsca na tym świecie, dzięki czemu każdy, kto tylko chciał, mógł podążyć ich śladem i trafić do tego miejsca. Drzewo to uznawane było za centrum świata, fundament istnienia i Początek Spirali... Ale to tylko podobno, bo są to historie, na które nie ma dowodów. Za to wszystko, na co chłopak patrzył swoimi wnikliwymi, złotymi oczami, świadczyło o tym, że ten świat umierał. Tak jak to drzewo było martwe, suche i zwęglone, tak też ten świat dążył do tego, by się do niego upodobnić.
Chłopak westchnął, wypuszczając przy tym kłęby srebrnego dymu, który mienił się drobinkami magii. Odłożył złotą, grawerowaną fajkę i spojrzał na swojego towarzysza, który siedział u jego boku i z niezręcznym uśmiechem na ustach, w ciszy wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt w oddali, jaki obrał sobie za cel.
- A więc chcesz powiedzieć... - zaczął czarnowłosy, zwracając na siebie uwagę szatyna. - Chcesz powiedzieć, że mam poprowadzić za ciebie rozdział bonusowy, bo zniknąłeś na kilka lat i teraz nie masz odwagi stanąć przed swoimi czytelnikami?
- Może...? - odpowiedział mu Ytty, przy czym jego uśmiech zrobił się jeszcze bardziej niezręczny. - Jeżeli ktoś ma to zrobić, to tylko ty, Cass!
- Wydaje mi się, że jest całe mnóstwo ludzi, którzy mogliby to zrobić za mnie i bardziej by się do tego nadawali. Ja nawet nie jestem z tej opowieści - powiedział, obracając zręcznie fajkę w palcach. - Na pewno będzie ktoś bardziej odpowiedni.
- Nie. Nie ma szans. To musisz być ty, ponieważ nie masz żadnych powiązań z tą historią. Mnie rozszarpią na strzępy jak mnie zobaczą. Ciebie nie znają, to tobie nic nie zrobią! - zawołał Ytty, wstając i pokazując palcem na Cassa. Po chwili zbliżył się i ten sam palec przyłożył do jego czoła. - Jesteś moim pierworodnym dzieckiem, tobie się na pewno uda ich udobruchać. Weź na siebie ciężar moich przewinień i ponieśmy je razem!
- To chyba nie tak powinno działać... - Cass zaśmiał się niemrawo, kręcąc przy tym głową. - No... ale co zrobić. Pomogę ci. W końcu zadałeś sobie tyle trudu, żeby wyrwać mnie z mojej opowieści i pokazać mi kolejny świat... gdziekolwiek to jest.
- To, mój drogi, jest Początek Spirali. Miejsce, w którym zaczyna się Świat. Ale to też jest część innej historii. Uznałem, że jeśli mam zachować wszelkie środki bezpieczeństwa, to nie mogę ani wykorzystać postaci, którą znają, ani tym bardziej miejsca, które znają, bo te okrutne bestie wykorzystają je na swoją korzyść. Tak więc postanowiłem użyć ciebie jako coś starego i tego miejsca, jako coś nowego.
- Gdybym tylko mógł, to bym się na ciebie obraził za to, że nazywasz mnie starociem, ale wiesz, że nie potrafię - odparł Cass, zdejmując z siebie palec Yttiego. - No dobra, to idź już, bo mam wrażenie, że ten twój rozdział zaczął się chwilę temu i już pierwsi czytelnicy cię wyczytali.
- O cholera... - powiedział Ytty, odwracając się tak, że czytelnik mógł wyobrazić sobie jego zszokowaną twarz, a wtedy Cass lekko stuknął go w głowę swoją złotą fajką.
Dźwięk przypominający uderzenie gongu rozległ się po całej dolinie, echem odbijając się od skał, a postać szatyna zniknęła, przemieniając się w setki motyli, które podążały za złotą fajką niczym serpentyna światła i chwilę później rozpłynęły się w powietrzu. Gdy nastała niemal całkowita cisza, chłopak o kruczoczarnych włosach westchnął, usiadł wygodniej i podniósł księgę, którą pozostawił po sobie Ytty. Przetarł dłonią grubą warstwę kurzu i przeczytał na głos tytuł.
- Pozszywane Węże - rozległ się dźwięczny głos. - To najpewniej pierwszy raz, gdy się spotykamy, ale mam przyjemność poprowadzić dla Was, drodzy czytelnicy, rozdział bonusowy Pozszywanych Węży. Ostatnia aktualizacja publikacji była bardzo dawno temu i Autor tego opowiadania jest bardzo zajętym, ciężko pracującym i szlachetnym człowiekiem, który robi wszystko, aby nie zawieść Waszych oczekiwań, jednak, jak widać, słabo mu to wychodzi. Nazywam się Casum Die Mori i będę waszym lektorem w tej krótkiej przygodzie, która ma na celu przypomnienie sobie niektórych kluczowych faktów, jakie wydarzyły się w trakcie Pozszywanych Węży, tak abyście mogli kontynuować czytanie kolejnych rozdziałów bez zbyt dużej dezorientacji. Choć nie wiem wiele o świecie, który przedstawiony został w tej historii, to z książkami mam pewne doświadczenie. Nie przedłużając, zapraszam was na podróż w czasie, do samych początków Tozoren!
***
Wszystko dookoła było zamrożone. Zastygło pokryte lodem, śniegiem i szronem. W zupełnej ciszy wydawało się, jakby w tym miejscu nawet czas został wypaczony. Niczym wspomnienie, jakiego ktoś z całego serca nie chciał utracić, krajobraz zamarł dla tej jednej chwili. Już tylko roześmiane rzędy kryształowych drzew odbijały między sobą promienie słońca wpadające przez uchylone wrota.
Dwa pozłacane węże umieszczone na skrzydłach bramy miały strzec wejścia do jaskini, ale zamiast tego zwinęły się leniwie w kłębek, ignorując nieszkodliwego intruza.
Na ziemi siedział młody mężczyzna, oparty plecami o jeden z czterech filarów ustawionych wokół zamarzniętej studni. Jego rude włosy wybielił szron, sine palce zastygły, zaciśnięte na grubym futrze, a martwe oczy do samego końca wpatrywały się z nadzieją przed siebie.
Wiedźma spoglądała na swojego gościa z ukrycia, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że jego zielone tęczówki do samego końca wpatrywały się właśnie w nią. Zrobiła pierwszy krok i oderwała się od pokrytej lodem ściany, dumnym krokiem kierując się w jego stronę. Była nienaturalnie wysoka, o pociągłej twarzy i pięknych rysach. Na szerokich ramionach miała zarzucony biały płaszcz sięgający ziemi, a jego materiał sunął po śniegu, gdy ostrożnie zdejmowała kaptur podszyty futrem. Potrząsnęła głową, wprawiając w ruch niegdyś czarne, teraz srebrne loki - jedyny dowód jej prawdziwego wieku. Zatrzymała się w bezpiecznej odległości i wyciągnęła niewielki, kryształowy flakonik, po czym wyjęła miedziany koreczek, by upuścić na grunt zaledwie jedną kroplę gęstej, oleistej cieczy. Gdy tylko dotknęła ona ziemi, cała jaskinia odżyła. Śnieg momentalnie stopniał, zmarznięta ziemia ogrzała się i zaczęła chłonąć wodę, a drzewa jabłoni strząsnęły z siebie lodową skorupę i zakwitły.
Wiedźma kucnęła przy mężczyźnie i ujęła jego twarz w obie dłonie i szepnęła mu do ucha krótkie „wstań".
W tej jednej chwili źrenice mężczyzny zwęziły się, a on sam, podążając za jej głosem, wyrwał się z ciemności. Skołowany, nie wiedział co się dzieje. Próbował coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle. Wiedźma podała mu puchar z ciepłym winem, który nagle pojawił się na krawędzi studni, a on wypił go łapczywie, po chwili odzyskując zdolność mówienia.
- Pomocy - wyrzucił z siebie z trudem.
Wiedźma uśmiechnęła się lekko, patrząc z nostalgią za wrota, które strzegły dostępu do jej jaskini. Przez chwilę zastanawiała się nad czymś, po czym wróciła wzrokiem do mężczyzny.
- Jak wiele potrzebujesz? - zapytała.
- Wszystko! - wykrzyczał z bólem mężczyzna. - Daj mi wszystko, co tylko jesteś w stanie.
- Nie potrzebujesz wszystkiego - mówiła, patrząc na niego z litością. Zamknęła oczy zawiedziona, kręcąc przy tym głową. - Wszystko ma ogromną cenę, mój królu.
- Wiem - odparł pewien siebie. Nie zamierzał jeszcze odpuszczać. - I jestem gotów ją zapłacić. Zgodzę się na wszystko.
***
- I tak właśnie Laisrean, król Tozoren, poznał Północną Wiedźmę - powiedział Cass, przewracając stronnicę księgi na kolejną stronę. - Ale to był dopiero prolog. To był początek, od którego wszystko się zaczęło. Północna Wiedźma, której bał się cały Stary Świat, podarowała Laisreanowi piętnaście duchów, które dotrzymywały jej towarzystwa od stuleci. Podarowała mu część siebie, którą wchłonęła od innych istot sobie podobnych, jakie spotkała na przestrzeni setek, a może i nawet tysięcy lat swojego życia. A każdy z tych duchów posiadał moc niezwykłą, wystarczającą, by władać światem. Laisrean jednak nie chciał władać światem. Zależało mu tylko na przetrwaniu swojego królestwa. Aby zapewnić pokój, z magią podarowaną mu przez Wiedźmę podbił pozostałe sześć królestw, a następnie zrobił coś, czego robić nie powinien - przekazał tę magię innym ludziom. Zrzekł się części swojej potęgi na rzecz tego pokoju, który chciał zaprowadzić. Zebrał na swoim zamku przyszłych władców podbitych państw i podarował każdemu z nich jedną z magii Północnej Wiedźmy. Udowodnił, że nie zależało mu na władzy, jednak nieświadomie sprawił, że świat, który chciał chronić, później spotkała zagłada. Został zniszczony, ale za sprawą żony króla Laisreana - Charlotte, która za wszelką cenę chciała uratować jak najwięcej istnień, część mieszkańców Starego Świata odrodziła się, zachowując uśpione wspomnienia. I właśnie w tym miejscu zaczyna się prawdziwa historia.
***
Nieprzyjemny dla ludzkiego ucha dźwięk budzika, który wtedy przypominał bardziej stado natrętnych, piszczących myszy, wybudził Clive'a ze snu. Chłopak wyciągnął rękę w kierunku telefonu, chwytając go nieporadnie i przyciągając do siebie. Przesunął palcem po ekranie i znów nastała błoga cisza.
Poranne powietrze było zimne i orzeźwiające, w pewien sposób bardzo nostalgiczne. Wpadało do szklarni przez uchylone w dachu okno, tworząc iluzję świata, w którym czas stanął w miejscu. Świata, gdzie wszystko zastygło pod grubą warstwą śniegu, lodu i szronu jedynie po to, aby Clive mógł spać już wiecznie.
Chłopak zbliżył zmarznięte dłonie do palnika, na którym przez całą noc podgrzewał szklaną kolbę i trwał tak przez chwilę, przyglądając się oleistej cieczy w złotym kolorze. Wszystko wskazywało na to, że eksperyment się udał, jednak, aby ostatecznie to potwierdzić, trzeba było sprawdzić efekty w praktyce.
- Jarz się mocno, o Słońce Bluźnierczej Wiedźmy - szepnął, wkładając w te parę słów namiętność i przekonanie.
W tej jednej chwili cała ciecz zalśniła magią tak silną, że ogrzała chłopaka od wewnątrz przez sam fakt, iż trzymał ją w pobliżu. Szklana kolba zadrżała i Clive, nie zwlekając ani chwili dłużej, przesunął na krawędź stołu wszystkie niepotrzebne rzeczy, by chwycić doniczkę. Upuścił do niej złotą kroplę oleistej substancji. Lśniąc w locie, rzeczywiście przypominała jarzące się słońce, a kiedy dotknęła ziemi, zaczęły się dziać rzeczy niezwykłe. Suche liście na powrót stały się zielone i łodyga, na której zakwitły białe kwiaty, uniosła się ku górze. Storczyk Grace odżył w mgnieniu oka i tak samo szybko znów zwiędnął.
- Nadal wiele mi do niej brakuje... - wymamrotał niezadowolony. - Jej magia była o wiele bardziej posłuszna i niezawodna.
***
Cass obracał przez chwilę w palcach niewielką kulę światła, zastanawiając się nad czymś i oglądając ją z każdej strony, po czym upuścił ją na ziemię. Ogromny filar światła eksplodował, oślepiając chłopaka na chwilę, po czym zgasł. W miejscu, w którym upuścił swoją magię, znajdowała się dziura na kilka metrów w głąb ziemi.
- Zastanawiałem się, czy mógłbym odtworzyć to całe „Słońce Bluźnierczej Wiedźmy", jednak nic z tego. Moja magia kompletnie nie nadaje się do pracy z tym elementem. W świecie DF2, z którego wyrwał mnie Ytty, byłaby to magia najwyższego poziomu z rodu bogini życia. Założę się, że Clive nie miał łatwo, próbując opracować taką magię. Patrząc na to, że jednak w jego przypadku kwiatek ożył, a nie wybuchł, to ma do tego talent i może pewnego dnia uda mu się osiągnąć zamierzony efekt. Wygląda na to, że główny bohater tej powieści ma jakiś związek z Północną Wiedźmą i może używać jej zaklęć, ale dlaczego? Clive zachował wspomnienia z poprzedniego życia i badał magię Starego Świata, próbując użyć jej w swoim obecnym świecie. Z jednej strony prawie mu się udawało, z drugiej wyglądało na to, że ten świat odrzucał tę magię. Dziwna sprawa. Eksperymenty przeprowadzał w starej szklarni, która niegdyś należała do jego zmarłej ciotki. Wkrótce po doświadczeniu kolejnej porażki wrócił do domu, a później udał się w odwiedziny do swojego kolegi.
***
Leo zamknął drzwi za swoim gościem i ziewnął szeroko, a następnie odwrócił się w stronę Clive'a, dłonią wskazując mu drogę do pokoju. Nadal był w piżamie, a jego rude, gęste włosy pozostawały w nieładzie. Sądząc po worach pod oczami, nie spał dziś dłużej niż parę godzin, a teraz jeszcze musiał zajmować się młodszym bratem, co z pewnością stało się dla niego ciosem ostatecznym.
W pokoju Leo panował ogromny bałagan, który na swój własny i unikalny sposób, nieco szalony, ale przemyślany, rzucił wszystko w odpowiednie sobie miejsca. Drewniana podłoga była zasypana różnorakimi pudełkami z farbami, których część nie nadawała się do dalszego użytku. Na parapecie ustawione były kubki z pędzlami pokrytymi zaschniętą farbą w różnorakich kolorach, a pod oknem leżały oparte o ścianę obrazy, jakie Leo malował własnoręcznie już od podstawówki.
- Cześć Clive! - zawołał Dean, młodszy brat Leo, który siedział u niego w pokoju. Uśmiechał się promiennie, położył ręce na blacie i przeciągnął się, przygotowując do wstania. Najwidoczniej ten nawyk także zdobył, gdy obserwował starszego brata przy pracy.
Dean był bardzo podobny do Leo. Miał ten sam zadarty nos, te same szmaragdowe oczy i te same gęste włosy, jednak o znacznie bardziej intensywnym odcieniu. Przez długi czas chorował, często opuszczał zajęcia i miał zaległości, dlatego Clive pomagał mu w nauce za każdym razem, gdy tylko był potrzebny. Tego dnia właśnie coś takiego miało miejsce. Leo musiał skończyć pracę na wystawę swojego klubu szkolnego, więc Clive zaoferował pomoc przy obowiązkach starszego brata w rozwiązywaniu zadań z matematyki.
- Namaluję portret - powiedział po jakimś czasie Leo, przerywając pozostałym naukę, splatając palce i odwracając się do Clivea plecami. Dłonie położył na stoliku i przez długi moment milczał, zbierając myśli. - Twój portret.
- Nie dzięki, nie chcę być oglądany przez wszystkich ludzi na szkolnym korytarzu - odparł całkowicie poważnie.
***
Leo i Clive przyjaźnili się - zauważył Cass, uśmiechając się lekko. - Ytty już tak ma, że nieczęsto daje swoim postaciom wielu przyjaciół, a już na pewno nie takich, z którymi można spędzać często czas. Chyba jestem trochę zazdrosny. Ale mniejsza o to. Kontynuujmy. Gdy Clive uczył Deana matematyki, w pewnym momencie, aby odpocząć, chłopiec poprosił go, by opowiedział mu jedną ze swoich historii. Clive więc opowiedział mu historię o chłopcu, który był tak potężny, że mógł mieć wszystko, o czym tylko zamarzył. Wszystko, co go otaczało, chciało mu służyć. Czasem odwiedzał on świat ludzi i podziwiał jego piękno, po czym wracał do swoich zajęć. Gdy po raz kolejny odwiedzał ludzi, okazywało się, że minęły setki lat i wszystko, co zapamiętał, zdążyło się zmienić. Sprawiło mu to przykrość, więc postanowił, że jedno istnienie, które podoba mu się najbardziej, będzie takie samo jak on. Podarował temu istnieniu wieczność, tak, aby zawsze na niego czekało i się nie zmieniało. Zadowolony ze swojego dzieła odszedł, a gdy wrócił raz jeszcze, zauważył, że to jedno istnienie niemal pochłonęło wszystkie inne istnienia. To, co stworzył, w jego mniemaniu nie było dobre, więc zdecydował się to zniszczyć. Ale ponieważ wcześniej chciał, aby było wieczne, tak jak on, nie mógł tego zniszczyć, nie niszcząc przy tym siebie. Przez bezsilność, którą czuł pierwszy raz w życiu, zaczął popadać w obłęd... Ale to nie chłopiec jest punktem zwrotnym w tej historii, tylko to jedno istnienie, które podobało mu się najbardziej. Istnienie, które później okazało się być Północną Wiedźmą i której obraz wyrył się w pamięci Leo na tyle mocno, że postanowił ją namalować. Leo namalował obraz Północnej Wiedźmy i został on umieszczony na szkolnej wystawie. Sprawiło to, że oglądali go wszyscy uczniowie, którzy tamtędy przechodzili. A wśród tych uczniów znalazł się też Will, starszy kolega Clive'a, który przez kolejne dni dziwnie się zachowywał.
***
- Cześć, Will - powiedział przyjaznym tonem Clive, ale nie spotkał się z żadną odpowiedzią. - Will, czy wszystko w porządku?
Clive zamknął podręcznik i podszedł do wysokiego chłopaka o popielatych włosach, ale nawet gdy stanął tak blisko, że mogli sobie spojrzeć w oczy, on nie reagował. Wciąż szedł przed siebie, a mętne, nieobecne spojrzenie wbijał w drewnianą podłogę, najwidoczniej starając się zebrać myśli. Każdy krok stawiał z taką ostrożnością, jak gdyby źle postawiony mógł pociągnąć go na samo dno piekieł.
- Will? - Clive zawołał raz jeszcze, jednak ponownie nie udało mu się otrzymać odpowiedzi. Poskutkował dopiero kontakt fizyczny.
Will zamarł, gdy poczuł, że ktoś szarpnął go za rękaw beżowego swetra. Jego źrenice rozszerzyły się, a płytki oddech przyśpieszył. W tym jednym momencie, gdy napinał wszystkie swoje mięśnie, bardziej niż kapitana szkolnej drużyny siatkarskiej przypominał spłoszonego kota, który uważnie kalkuluje swoje szanse na ucieczkę. Przełknął głośno ślinę i odwrócił się, a jego niespokojne dłonie drżały w niepewności.
***
- To było dziwne spotkanie, które stanowiło punkt zwrotny, ponieważ sprawiło, że Clive zaczął się zastanawiać, co tak mogło zszokować jego kolegę. Wtedy jednak nie spodziewał się, co właśnie się wydarzyło. Rozstał się z Willem i udał się na piętro szkoły, gdzie na wystawie sztuki zobaczył na własne oczy obraz namalowany przez Leo. Był w szoku, że ktokolwiek mógł tak odwzorować Północną Wiedźmę jedynie z jego opowieści. Zrozumiał, że Leo musiał ją kiedyś widzieć na własne oczy, więc on również musi mieć wspomnienia ze Starego Świata. Okazało się, że obraz powstał podświadomie, a Leo, choć faktycznie ma te wspomnienia, są jeszcze głęboko uśpione. Clive wyjaśnił mu o co chodzi, po czym udał się na rozmowę z Willem. Ale nim zdołał dotrzeć do Willa, on już zdążył przypomnieć sobie wszystko, co tylko był w stanie. Will okazał się mieć wspomnienia Malcolma - kamerdynera Laisreana i jego bliskiego przyjaciela, który służył mu jeszcze nim Laisrean udał się do Północnej Wiedźmy z prośbą o pomoc i towarzyszył też Laisreanowi na długo po tym, aż do dnia jego śmierci. Duchy podarowane Laisreanowi przez Wiedźmę czerpały siły z jego energii życiowej, przez co Laisrean starzał się nieco szybciej niż pozostali. Chcąc uchronić się przed zbyt szybką śmiercią ze starości, oddał kolejne duchy Wiedźmy. Ardala Znawcę Lasu otrzymał Malcolm. Eleonore Pani Gwiazd podarował swojej żonie Charlotte, natomiast... - Cass sunął palcem po tekście, przewertował parę stron i wrócił z zakłopotanym uśmiechem do poprzedniej. - Natomiast jego generał Edwin otrzymał ducha, którego imienia najwidoczniej Ytty jeszcze nie ujawnił, jak i jego tytułu. Wiadomo tylko tyle, że Edwin był w stanie przywołać z jego pomocą piorun z nieba, gdy pojedynkował się z Malcolmem. Tak więc Will przypomniał sobie poprzednie życie i zrodziła się w nim niepewność co do własnej tożsamości. Uporządkować mu to wszystko pomógł Clive w rozmowie, w której wyjawił, że sam również był jednym z Emisariuszy, czyli spadkobierców królestw, których przygarnął Laisrean i że został zamordowany, ale nie wie, dlaczego miało to miejsce ani co zrobił źle. Will i Clive rozeszli się, obiecując sobie ostrożność w sprawach związanych ze Starym Światem, jednak parę dni później Will, używając mocy Ardala, przeniósł się z jednego miejsca w drugie, gdzie czekał na niego niespodziewany gość.
***
Will stał nieruchomo i nieważne, jak bardzo chciał teraz odwrócić się na pięcie, uciec jak najdalej i o wszystkim zapomnieć, teraz to było niemożliwe. Nie był w stanie się ruszyć ani o krok, sparaliżowany przez poczucie winy. Bezmyślność, jaką się wykazał, korzystając z przejść Ardala w tak widocznych miejscach, musiała oczywiście dać mu się we znaki. Jako Malcolm przywiązał się do tej magii tak mocno, że stosował ją niemal na każdym kroku. Pojawiał się niespodziewanie, niejednokrotnie wpadając na członków służby lub gości Laisreana, ale nawet wtedy nie starał się ukrywać swoich umiejętności. W Tozoren wszystko było inne, w pewien sposób łatwiejsze... jednak teraz nie znajdował się w Tozoren. Nie był też więcej Malcolmem, więc nie potrafił zrozumieć, dlaczego wiedząc o tym wszystkim, popełnił tak oczywisty błąd.
- Nie pozwolę ci znów uciec, Malcolmie - oznajmił twardym głosem.
Will raz jeszcze poczuł, jak pętla na jego szyi się zaciska. Ten chłopak miał wspomnienia ze Starego Świata i w tamtej chwili to była jedyna pewna rzecz. W końcu inaczej nie mógłby tak szybko go odnaleźć czy poznać jego imię z przeszłości. Ufając słowom Clive'a, odrodzili się jedynie ci, którzy mieli w swoich ciałach magię Północnej Wiedźmy. Siedmiu Emisariuszy, trzech doradców Laisreana i Clive - ewenement w całym tym zamieszaniu, którego nikt nie był w stanie wyjaśnić. Ósmy Emisariusz, czekający na otrzymanie swojego Węża aż do dnia, w którym umrzeć miał król.
- Nie nazywaj mnie Malcolmem - powiedział wreszcie, zdejmując ze swojego nadgarstka obcą rękę. - To nie tak, że nie uważam już tego imienia za swoje, jednak tutaj wszyscy nazywają mnie Will. Chciałbym, żebyś też tak robił, jeśli już czegoś ode mnie potrzebujesz.
- Znam twoje obecne imię, ale sądziłem, że łatwiej będzie, jeśli najpierw użyję tego starego - odparł, a na jego twarzy pojawiło się coś na kształt ulgi.
- Więc... jak mnie znalazłeś? - zapytał, podnosząc z ziemi swoją sportową torbę i zarzucił ją na ramię. - W końcu nie wydaje mi się, żeby przyciągnęła cię tu jakaś niewidzialna, mroczna siła.
- Znalazłem cię w galerii zdjęć na stronie internetowej twojej szkoły. Widocznie odnoszenie sukcesów w zawodach sportowych także ma swoje minusy - mówił, wzruszając ramionami.
***
- „Caim to stalker, który nie wie, kiedy przestać..." - przeczytał Cass, trzymając w ręku żółtą karteczkę samoprzylepną, którą Ytty nakleił na tę stronę księgi. - A więc wygląda na to, że Caim to stalker, który nie wie, kiedy przestać. Najwidoczniej jest całkiem niezły w zbieraniu informacji. Byłby z niego dobry szpieg. W Tozoren całe dnie spędzał w bibliotece, ucząc się i czytając wszystkie księgi, jakie miał pod nosem. Doszło nawet do tego, że przez jakiś czas tam spał, bo nie miał sił, by wracać do swojej komnaty. I taka właśnie osoba, która jak się w coś zaangażuje, to walczy o to do końca, dopadła Willa. A w jego przypadku również wszystko zaczęło się od obrazu Wiedźmy, tylko że Caim nie był uczniem tej samej szkoły, a jedynie zobaczył zdjęcie tego obrazu w Internecie. Z tego też powodu od razu zmienił miejsce zamieszkania, przeprowadził się do miasta, w którym żyli pozostali bohaterowie tej powieści i zaczął szukać powiązań z obrazem. Patrząc na to, że obraz nie wisiał na szkolnej wystawie więcej niż trzy dni, Caim jest bardzo... zaangażowanym człowiekiem. Postanowił poprosić Willa o pomoc. Okazało się, że Caim chce pozbyć się swojej magii, ponieważ dla niego jest ona bardziej jak klątwa niż dar. Moc, którą otrzymał to Lorcan Zwiastun Nieszczęść, jeden z pięciu śmiertelnie niebezpiecznych Węży, które stworzył Chłopiec, by pozbawić Wiedźmę życia, gdy popadł w obłęd. Węże te mają brutalne moce i ciężko je kontrolować, toteż nieświadomy tych zdolności, Caim w dzieciństwie pozbawił życia własnych rodziców i nabawił się traumy - mówił Cass, czytając ten akapit ze ściągi, bo jednak sam nie lubił poruszać takich tematów, więc Ytty postanowił mu pomóc kolejną notatką na żółtej karteczce. - Caim, w poprzednim życiu Nevin, pamiętał, że Charlotte, żona króla Laisreana, zabrała od niego siłą jeszcze jednego Węża - Vevinę Strażniczkę Oryginału i z jej pomocą leczyła go, wydłużając mu życie. Chciał, by zrobiła to samo z jego Lorcanem i uwolniła go od życia w ciągłym strachu przed magią, którą został przeklęty. Ale Will nie miał pojęcia, gdzie teraz przebywa Charlotte. Od Clive'a dowiedział się, że jest w tym mieście, ale tylko Clive znał jej obecną tożsamość, więc bez niego ten plan by się nie udał. Will więc zaaranżował spotkanie Clive'a i Caima.
***
- Nie mam zamiaru grać w żadne gierki, okłamywać cię czy zwodzić. Nie będę przed tobą niczego ukrywał, ponieważ wierzę, że jesteś jedyną osobą, która może pomóc mi osiągnąć cel. Wszystkie inne opcje przepadły. Nie mam już nic, tylko was. Musicie mi pomóc.
Po tych słowach pochylił się, prosząc tym samym o pomoc. Trwał tak przez chwilę, jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Clive milczał, walczył z własnymi myślami i w końcu wstał od stołu, odwracając się w stronę drzwi.
- Odmawiam - powiedział stanowczym głosem.
W tej samej chwili Will chwycił go za rękaw, nie pozwalając mu odjeść. Spojrzał na niego błagalnie, jak gdyby nie rozumiał, co właśnie się dzieje, ale głęboko wierzył, że wszystko da się jeszcze naprawić.
- Poczekaj. Nadal nie wyjaśnił, czego od nas chce - mówił, próbując go jakoś przekonać, jednak Clive w odpowiedzi zmarszczył gniewnie brwi.
- Wystarczy - przerwał im Caim, pomagając wyswobodzić rękę Clive'a. - On już wie, dlaczego szukam Charlotte. Domyślił się od razu. Inaczej by nie wstał.
- W takim razie, dlaczego? - spytał, wciąż nic nie rozumiejąc. - Czy to jest coś, czego nie potrafisz zrobić?
Clive znieruchomiał. Wszyscy, którzy go otaczali, naprawdę bardzo mało wiedzieli o świecie, w którym przyszło im żyć. Nie mieli też pojęcia o konsekwencjach, jakie muszą ponieść, jeżeli chcą ten świat zmieniać. Moce Węży potrafią czynić niebywałe cuda, ale nie są wszechmocne. Aby to zrozumieć, trzeba zderzyć się z naprawdę brutalną rzeczywistością.
- To nie tak, że nie potrafię tego zrobić. Tego po prostu nie można zrobić, Will... - jęknął, opuszczając bezsilnie ramiona. - Caim chce się spotkać z Charlotte i prosić ją, aby użyła magii Veviny. Chce odzyskać rodziców. Zamierza zmienić koncept życia i śmierci, naruszyć równowagę i stworzyć rzeczywistość, w której oni wciąż istnieją.
Will początkowo wyglądał, jakby żadne słowo Clive'a do niego nie dotarło, jednak już po chwili oprzytomniał i spojrzał na Caima z niedowierzaniem. Przez cały ten czas chciał mu pomóc z całego serca, jednak nie spodziewał się, iż jego celem jest coś tak szalonego i nierealnego.
- Caim... Wydaje mi się, że Clive ma rację. Nawet moce Węży nie potrafią wskrzeszać ludzi - powiedział, unikając patrzenia mu w oczy. - Przepraszam. Nie wiedziałem, że to tak poważna sprawa i dałem ci złudną nadzieję. Wierzyłem, że nawet jeżeli cały świat nie będzie w stanie ci pomóc, Clive to zrobi... Ale to zbyt wiele. Prosisz o zbyt wiele, Caim.
- Wcale, że nie. Posłuchajcie tylko... - mówił, wciąż nie tracąc nadziei. - Laisrean wdrapał się na górę Północnej Wiedźmy, gdzie jego serce przestało bić. A jednak Północna Wiedźma przywróciła go do życia, dając mu dodatkowe dwadzieścia lat. Nawet jeżeli moi rodzice mieliby ograniczony czas, to mogliby znów żyć.
- Laisrean jest złym przykładem - przerwał mu Clive. - Jego serce przestało bić raptem na dziesięć minut, ciało było nienaruszone, a umysł silny. Jak wiele czasu minęło od śmierci twoich rodziców?
- Niecałe pięć lat - odparł, tym razem już mniej pewny siebie.
- Przykro mi z powodu twojej straty, jednak nic nie możemy z tym zrobić.
***
- Jak widać, Caim nie powiedział Willowi wszystkiego. Nie chodziło tylko o to, by pozbyć się mocy Lorcana. On chciał także powrotu swoich rodziców. I choć początkowo spotkanie z Clive'em wydawało się bezowocne, dla Caima znaczyło bardzo wiele, bo przez dobór słów, którego użył, Caim zrozumiał, że magia Veviny, którą obecnie dysponowała Charlotte, naprawdę może wskrzesić jego rodziców, jednak w tym celu musi zmienić cały świat.
Cass zamknął księgę powierzoną mu przez Yttiego. Raz jeszcze rozejrzał się po pustkowiu, na którym się znajdował, zacisnął dłoń w pięść i podniósł ją do góry, przysłaniając tym samym słońce. Ziemię wokół chłopaka pokrył krąg światła, który zaczął się rozrastać i sunął w dal, za horyzont, aż do granic widoczności, jednak w pewnym momencie załamał się i pękł, zostawiając po sobie świetliste drobinki tańczące w powietrzu.
- Ciekawe jak wiele mocy potrzeba, by zmienić cały świat. Magia, którą to pochłonie, prawdopodobnie zabierze użytkownikowi wszystko. Nie tylko moc magiczną, siłę życiową, ale też wspomnienia, świadomość i być może całe jego istnienie. Być może wymaże tego kogoś z pamięci wszystkich ludzi, którzy będą żyć w tym nowym świecie bez niego... Ale to tylko moje przypuszczenia. Nie wiem, jak działa Vevina. Nie wiem też, co w głowie ma Ytty, ale wydaje mi się, że na dzisiaj wystarczy. Zdrzemnę się chwilkę i wrócę do Was już jutro, drodzy czytelnicy.
***
Ytty wyjrzał zza kamienia, sprawdzając, czy wszyscy sobie już poszli. Wyciągnął z kieszeni plik banknotów z umówioną sumą, przysunął go bliżej Cassa i zniknął, nim ktokolwiek mógł go zauważyć. Krążą pogłoski, że pewnego dnia powróci. I że ten dzień może być bliżej niż się wydaje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top