Rozdział 23

Cena tajemnic

 Delikatny wiatr muskał łagodnie twarz Clive'a, gdy ten siedział na ławce, otwierając pudełko śniadaniowe. A ponieważ rzadko zdarzało mu się przynosić do szkoły jedzenie takie jak doprawiony ryż z kurczakiem, postanowił, że tego dnia zje samotnie, nie chcąc wzbudzać zainteresowania znajomych. Obawiał się, że Leo, który znał go aż za dobrze, szybko mógłby domyślić się, iż z jego stanem zdrowia znów dzieje się coś niepokojącego.

Ilekroć chłopak przeżywał ciężki okres, Amanda przygotowywała mu specjalne posiłki, chcąc w ten sposób odjąć mu trochę zmartwień. Wstawała wcześnie rano, starając się, aby wszystko było świeżo przyrządzone i znikała, jak tylko kończyła gotować. Wychodziła do pracy, nim Clive w ogóle zdążył zejść do kuchni, aby jej podziękować. Z jakiegoś powodu nie lubiła, gdy jej domownicy, którzy przeżywali ciężkie chwile, dziękowali jej za coś tak zwyczajnego, jak okazywanie troski.

Rodzice Clive'a wciąż żyli wydarzeniami z dnia, w którym chłopakowi po raz pierwszy od dawna zdarzyło się „lunatykować", jak ujął to doktor Hatton. I mimo że żadne z nich nie wierzyło w tę diagnozę, zdecydowali się, aby nazywać to w ten sposób, bo brzmiało znacznie lepiej niż „nieświadome próby samobójcze". Chociaż zamierzali udawać, że wszystko będzie w porządku, to w ciągu ostatnich kilku dni Clive niejednokrotnie widział swoją matkę, która w sekrecie przed nim sprawdza opinie o różnych lekarzach w zagranicznych klinikach i ojca, który czasem jej przy tym towarzyszył. W takich sytuacjach chłopak żałował, że nie mógł im powiedzieć, co tak naprawdę się wydarzyło. Mimo że sam do końca tego nie rozumiał, to wiedział, że miało to związek z jego wspomnieniami ze Starego Świata. Niestety, gdyby Amanda i Henry poznali prawdę, mogliby zmienić swoje nastawienie do niego diametralnie. Początkowo pewnie by nie uwierzyli, ale jeśli ktoś pokazałby im moce Węży, zmusiłoby to ich do szybkiej zmiany zdania.

Niestety taki scenariusz nie wchodził w grę. Clive zawarł układ z wszystkimi znanymi mu użytkownikami Węży, w którym uzgodnili, że nikt nie będą wciągać w to osób postronnych. Gdyby zrobił wyjątek dla własnych rodziców, inni prawdopodobnie też chcieliby się podzielić swoimi problemami z najbliższymi, a im mniej osób wiedziało o ich krwawej przeszłości, tym lepiej. Istniało ryzyko, że przez nadmierne zaangażowanie w tę sprawę mogliby zwrócić na siebie uwagę Sheeli bądź kogoś równie niebezpiecznego.

Clive wciąż czuł na swoich plecach spojrzenie Szalonej Księżniczki. Zdarzało się, że gdy w ciemnościach przemykał pojedynczy cień, jego serce zaczynało bić szybciej. Że odczuwał strach przed tym, co nastąpi za moment. A potem nie działo się nic. Cień okazywał się zbłąkanym kotem lub pustą puszką, którą zrzucił wiatr. Sheela nie atakowała, mimo że miała ku temu mnóstwo okazji. Wiedziała, gdzie mieszka Leo, a także widziała ich razem. Była też świadkiem użycia znaku Ardala, choć nie wiedziała, kto go aktywował. Tworzone przez nią potwory już wtedy świetnie sprawdzały się jako zwiadowcy, a teraz, gdy ponownie okazały się nieprzydatne, Clive mógł tylko czuć lęk przed tym, jak bardzo Sheela postanowi je ulepszyć.

Zakładając, że szykowała coś niebezpiecznego, najprościej byłoby ją powstrzymać dwadzieścia cztery godziny po aktywowaniu jej nowego potwora, gdy czas dany mu przez Nintu dobiegnie końca i bestia obróci się w pył. Drugą opcją było odnalezienie jej jeszcze przed powołaniem go do życia, tyle że ponowne dokonanie czegoś takiego wydawało się teraz niemożliwe. Po tym, jak Clive zgubił swój plecak, przepadły też wszystkie odczynniki mogące oczyścić magię Nintu. Na stworzenie kolejnych nie było czasu, a inny sposób wyśledzenia jej, niż podążając za mocą, która chce do niej wrócić, był zbyt niebezpieczny. Pozostawało im poczekać na atak, a później ukryć się i przeczekać najgorsze.

Clive skinął głową, zupełnie jakby chciał przyznać sobie rację, twierdząc, iż to jedyny słuszny plan, po czym wziął do ust trochę ryżu. Czując trochę pikantny, a trochę słodki smak, uśmiechnął się mimowolnie. Drugie śniadanie przygotowane mu przez Amandę z pewnością było pyszne. Pomyślał wtedy, że nim nadejdzie moment, w którym zmuszony będzie odejść, to chciałby jeszcze nacieszyć się tym smakiem kilka razy. To było tylko samolubne życzenie, ale zdecydował się za nie walczyć z kimś, z kim samotnie nie miał najmniejszych szans. Położył dłoń na nowej torbie, sprezentowanej mu przez ojca, w jakiej trzymał kilka nowych specyfików i przez myśl przemknęło mu wtedy, że życie, którego tutaj doświadczył, było równie spokojne i przyjemne co życie na górze Caid.

Widząc, że zbliża się koniec przerwy śniadaniowej, Clive szybko dokończył posiłek i zamknął pudełko. Czekając na dzwonek, złożył dłonie na kolanach i zaczął oglądać chmury, szukając jakichś ciekawych kształtów, o których później mógłby opowiedzieć Leo. Kiedy jednak usłyszał warkot silnika, jego całą uwagę przykuł chłopak, który właśnie parkował motor w pobliżu wiaty dla rowerów. Schodząc z pojazdu, niechcący zahaczył on nogą o jeden ze stojących obok jednośladów i tym samym przewrócił go na ziemię. Zdjął kask, rozsunął skórzaną kurtkę i położył na ziemi plecak, po czym schylił się, żeby podnieść rower, ale wtedy w oddali zobaczył grupkę uczniów, którzy szli w jego stronę.

Chłopak chwycił plecak, udając, że to właśnie po niego się schylał, a rower kopnął, zupełnie jakby przeszkadzał mu, leżąc akurat w takim miejscu. Później rozmawiał przez chwilę ze swoimi znajomymi, wyglądając na lekko zaniepokojonego, aż wreszcie oddał im wyjętą z kurtki paczkę papierosów. Jego znajomi postanowili udać się w bardziej ustronne miejsce i najwidoczniej poprosili go o towarzystwo, ale ten dał im znak, aby poszli przodem. Gdy się odwrócili, jeszcze przez chwilę robił coś przy motocyklu. Poczekał, aż znikną za rogiem i wtedy szybko podniósł rower. Już miał iść za nimi, jednak w tej samej chwili zadzwonił dzwonek.

Clive, słysząc ten dźwięk, od razu wstał z ławki, tym samym zwracając na siebie jego uwagę. Chłopak, gdy tylko go zobaczył, zakłopotany podniósł nieznacznie rękę, by się przywitać, ale kiedy zza rogu wyszedł jego znajomy, szybko ją opuścił. Odwrócił się, mając odejść, jednak krótko po tym się zatrzymał. Spojrzał za siebie, na Clive'a, który ciągle stał w tym samym miejscu, cierpliwie czekając na podjęcie przez niego decyzji, jednak gdy trwało to zbyt długo, odszedł, nie chcąc spóźnić się na zajęcia.

***

Lekcje chemii z Josephine Hudson za każdym razem wyglądały w ten sam sposób. Zaczynały się od sprawdzenia pracy domowej, później nauczycielka robiła wstęp teoretyczny do badanego materiału, a na końcu rozrysowywała wszystko na tablicy, tłumacząc kolejne kroki swoim melancholijnym, usypiającym głosem. Przez to, że nie zmieniała tonacji, w której mówiła, uczniowie szybko tracili skupienie i zajmowali się innymi sprawami, które uważali za bardziej istotne.

Clive słyszał z opowieści Willa, że dawniej, gdy jeszcze miała nieco więcej energii, zwracała uwagę każdemu, kto korzystał na zajęciach z telefonu, przysypiał, bądź tęsknym spojrzeniem wyglądał przez okno, odpływając myślami gdzieś daleko. Przy tym ostatnim zawsze stawała się najbardziej stanowcza. Podchodziła do ławki takiego ucznia, uderzała w nią podręcznikiem, a gdy on, zazwyczaj przestraszony, odwracał się do niej, mówiła: „Tak lepiej. Jestem o wiele fajniejszą puszystą chmurką niż wszystkie te, które widzisz za oknem". Te słowa tak do niej przylgnęły, że wszyscy od razu zaczęli nazywać ją „Panią Chmurką". A przez to, że kształtem rzeczywiście przypominała puszystą chmurę, która w każdej chwili mogła zmienić się w chmurę burzową, efekt był jeszcze bardziej satysfakcjonujący.

Teraz jednak, po latach pracy, wydawała się zmęczona tym wszystkim i z obojętnością podchodziła do tego, czy ktoś w ogóle jej słuchał. Nie zważając na śmiechy w sali, szepty, a nawet na cichą muzykę, która dochodziła ze słuchawek dziewczyny w pierwszym rzędzie, Josephine Hudson po prostu robiła swoje. Pisała na tablicy, rzadko kiedy odwracając się i patrząc na swoich uczniów, ale gdy trzasnęły drzwi, odłożyła białą kredę i spojrzała pobłażliwie na stojącego w progu chłopaka w skórzanej kurtce, której kolor był tak samo intensywnie czerwony, jak jego farbowane włosy.

— Dzień dobry, Athan — powiedziała, opuszczając nieco okulary w kocich oprawkach, żeby spojrzeć na niego własnymi oczami. — Spóźniłeś się.

— Tak wyszło — odpowiedział, po czym rzucił plecak na blat i usiadł w pierwszej ławce. Dziewczyna w słuchawkach, widząc to, zabrała swoje rzeczy i przesiadła się dalej. Athan, nic sobie z tego nie robiąc, wyjął telefon i wydawało się, że zaczął kompletnie ignorować nauczycielkę.

— Dzień dobry — powtórzyła pani Hudson.

— Dzień dobry — odparł, nawet na nią nie patrząc. — Nie przeszkadzaj sobie. Muszę tylko komuś odpisać.

Cała klasa w napięciu czekała na dalszy rozwój wydarzeń, uważnie się im przyglądając, ale nic się nie stało. Josephine zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech i najzwyczajniej w świecie wróciła do prowadzenia zajęć. Nie zawracając sobie głowy uczniem, który do samego końca nie oderwał wzroku od telefonu komórkowego, kontynuowała omawianie materiału.

W momencie, w którym zadzwonił dzwonek, kobieta pożegnała się z uczniami, jednak ani na chwilę nie przestała pisać na tablicy. Chciała dokończyć to zagadnienie, bo nawet jeżeli nikt już nie chciał jej słuchać, to wciąż pozostawała nikła szansa, że robi to choć jedna osoba. Ostatecznie w sali został tylko Clive i kilka innych uczniów, którzy zdecydowali się notować do samego końca. Był tam też Athan, z tym że wszystko wskazywało na to, iż jemu po prostu nigdzie się nie śpieszyło. Leżał na swoim ramieniu, w dłoni wciąż trzymając odblokowany telefon.

Parę minut później Josephine Hudson postawiła ostatnią kropkę w swoich notatkach, odwróciła się i po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła. Podziękowała wszystkim za obecność i pożegnała ich raz jeszcze. Clive wstał, spakował swoje rzeczy i dołączył do Leo, który czekał na niego na korytarzu. Przed wyjściem usłyszał jednak, jak pani Hudson prosi Athana o zostanie w sali.

— Myślisz, że będzie miał kłopoty? — zapytał Clive, przysiadając na parapecie. — To nie pierwszy raz, gdy się spóźnia.

— I nie pierwszy, gdy ją ignoruje, patrząc ciągle w ten telefon — odpowiedział mu Leo. — Nawet jeśli, to ciągle jakieś ma.

— Masz rację. Ale właśnie dlatego, że za każdym razem potrafi się w coś wplątać, pewnie jest już tym zmęczony... — mówił, próbując coś zobaczyć przez uchylone drzwi. — A tak poza tym, ty też nie słuchałeś, tylko przeglądałeś obrazki w telefonie.

— Mam swoje powody. No i to nie były obrazki, a referencje. Do następnego obrazu. Szukam inspiracji do tła, bo jeśli chodzi o postać, to doskonale wiem, kogo chcę namalować.

— Znów chcesz malować jakiegoś Węża? Nie lepiej w końcu się wyspać?

— Przecież wiem, co robię. Znam swoje limity.

— A ja znam ciebie. Wkręcisz się w szkic, później w dobieranie palety, a potem w te wszystkie rzeczy, których nie rozumiem. Rano dostanę wiadomość, że nie możesz wstać, ale najgorsze jest to, że nie od ciebie, a od Deana, bo ciebie nie uda się obudzić.

— To brzmi, jakby Leo znów zamierzał nie spać całą noc — wtrąciła się Wanda, wyglądając zza Clive'a i uśmiechając się promiennie. Pomachała na pożegnanie koleżankom, które zdecydowały się na wspólną wycieczkę do sklepiku, a potem splotła dłonie za plecami i czekała, aż zostanie wtajemniczona w rozmowę.

— Bo tak jest — potwierdził Clive. — Ubzdurał sobie, że namaluje całą kolekcję liczącą aż piętnaście obrazów i teraz szuka inspiracji.

— No to przynajmniej stawia wysoko poprzeczkę — odparła.

— Muszę czymś zająć myśli — mówił Leo, wzruszając ramionami. — Powiedz mi, Wanda... Co byś zrobiła, jeżeli jakaś chora na umyśle nieznajoma dziewczyna chciałaby zabić ciebie i całą twoją rodzinę przy użyciu sług ciemności?

— Leo! — upomniał go Clive.

— Daj spokój. To tylko pytanie teoretyczne — odpowiedział.

— Coś jak ten test osobowości? — zapytała.

— Dokładnie.

— Jeśli chce zabić moją rodzinę, to chce zabić też Willa?

— Tak.

— Czy na tym się skończy?

— Nie wiadomo.

— Czy was też będzie chciała zabić?

— Najpewniej.

Wanda milczała przez chwilę, uparcie nad czymś myśląc. Przestąpiła z nogi na nogę i zaczęła marszczyć brwi, aż po chili jej twarz nagle się rozpogodziła. Uniosła głowę, gotowa do udzielenia odpowiedzi.

— Poszłabym z tym na policję — powiedziała z uśmiechem, wyraźnie dumna z takiego rozwiązania. — A oni by mnie wyprosili, bo przecież nikt mi nie uwierzy w żadne „sługi ciemności", jak to określiłeś. Wróciłabym do domu i pewnie zostałabym zmuszona do tego, aby osobiście władować jej kulkę w łeb. Powiedziałeś, że używa sług ciemności, ale nie mówiłeś nic o tym, że sama jest jednym z nich. A jeśli nie jest, to jest człowiekiem. Wystarczy, że się jej pozbędę, a tym samym pozbędę się też problemu, prawda? Jej życie za życie was wszystkich nie wydaje się takim złym układem.

— Zadziwia mnie to, z jakim spokojem mówisz o zabiciu człowieka — powiedział Clive, wzdychając. I mimo że doskonale wiedział, iż Wanda wcale nie bierze tego na poważnie, to jej odpowiedź wydawała się zadziwiająco trafna.

Sheela, choć miała do dyspozycji naprawdę potężną magię Nintu, ostatecznie wciąż była zwyczajnym człowiekiem. Jeśli chcieliby ją powstrzymać, nim zrobi coś, czego później nie będzie można cofnąć, to pozbycie się jej faktycznie mogło być najlepszym rozwiązaniem. Z tym jednak, że w rzeczywistości coś takiego nie wchodziło w grę. Zabicie człowieka to było dla nich zbyt wiele. Nawet jeżeli Sheela stanowiła realne zagrożenie, to w tym życiu jej także dano drugą szansę. Prawdopodobnie błądziła, próbując sobie wszystko poukładać i nie miała nikogo, z kim mogłaby szczerze porozmawiać. Co prawda zdawała się mieć dobry kontakt z chłopakiem, którego widzieli z nią w kawiarni, ale nie było gwarancji, że cokolwiek mu wyjawiła.

— Ewentualnie mogłabym ją przekonać, żeby tego nie robiła — kontynuowała Wanda. — I zanim powiesz, że to wcale nie jest takie proste, warto spróbować. Wystarczy dowiedzieć się, dlaczego chce zabić całą moją rodzinę. Może jest szalona, ale jeśli chce posunąć się do zabójstwa drugiego człowieka, to coś istotnego nią musi kierować.

Clive westchnął, uśmiechając się z niedowierzaniem. Chociaż pytanie Wandy o radę wydawało się najgłupszym pomysłem, na jaki wpadł dziś Leo, to ostatecznie okazało się niezwykle pomocne. Chcąc rozwiązać problem polującej na nich Sheeli, trzeba było pozbawić ją woli walki. A żeby to się udało, musieli poznać motywy, które nią kierują. Niestety, do grona ludzi, którzy Szaloną Księżniczkę znali wystarczająco dobrze, aby wyjaśnić jej działania, należała tylko pokojówka Dorothy oraz Pierwszy Emisariusz Charles. I żadne z nich nie było w stanie teraz pomóc.

W tym samym czasie Athan wreszcie wyszedł z sali i zamknął za sobą drzwi. Przeszedł stanowczym krokiem obok uczniów ze swojej klasy, marszcząc gniewnie brwi i zarzucił plecak na ramię, kierując się w stronę schodów. Wcześniej jednak zatrzymali go znajomi, z którymi Clive widział go w czasie przerwy śniadaniowej. Jeden z nich poklepał go po ramieniu i oddał paczkę papierosów, nie próbując nawet zrobić tego dyskretnie. W jednej chwili ludzie wokół zaczęli szeptać i wykonywać ledwo zauważalne gesty, którymi wskazywali na Athana.

— Trochę straszny ten nasz kolega — powiedziała Wanda. — Zadawanie się z tymi gośćmi nikomu jeszcze nie wyszło na dobre. Ostatnio złamali rękę pierwszorocznemu, który zaszedł im drogę.

— I nie wyrzucili ich? — zapytał Leo. — Albo chociaż nie zawiesili?

— Nie. Kazali dzieciakowi powiedzieć, że spadł ze schodów — odparła, zaciskając mocniej pięść. — A gdybym tam wtedy była, to by mieli za swoje. Wszystko bym nagrała i zniszczyłabym ich reputację w Internecie, a szkoła musiałaby się ich pozbyć.

— Przynajmniej nasza klasa miałaby jeden problem z głowy.

— Jeśli mówisz o Athanie, to go tam nie było — odparł Clive. — W ogóle nie było go w szkole przez ostatnie dni. Poza tym nie wziąłby udziału w takim pobiciu. Masz o nim mylne zdanie, Leo.

— Ty natomiast jesteś zbyt naiwny, Clive. Nie wszyscy są tacy dobrzy, za jakich chcesz ich uważać.

— Jeszcze zobaczymy — powiedział, uważnie obserwując poczynania Athana.

Chłopak stał na schodach, trzymając się barierki. Schował kartonik do kieszeni i powoli zaczął schodzić w dół, ale nim zupełnie zniknął z pola widzenia, odwrócił się i pobiegł z powrotem na górę. Szybko dogonił swoich znajomych, zatrzymując ich tuż przed jedną z sal lekcyjnych. Wyjął paczkę papierosów, zamierzając im ją oddać, ale wtedy drzwi do sali otworzyły się i w progu stanęła Josephine Hudson.

— Co to ma znaczyć? — zapytała.

— Niech cię to nie interesuje, gruba. Idziemy — powiedział jeden z chłopaków. — Chodź, Athan.

— Athan, oddaj mi to — mówiła dalej nauczycielka, wyciągając rękę w stronę swojego ucznia. — Nie wolno takich rzeczy przynosić do szkoły. Muszę to zabrać.

Widząc, że czerwonowłosy zamierzał spełnić prośbę Josephine, jeden z jego znajomych, którzy właśnie próbowali uciekać, postanowił pociągnąć go za sobą. Kiedy jednak Athan nie wyraził chęci, by z nimi iść, przeklął pod nosem i popchnął go na nauczycielkę. Chłopak stracił równowagę i przez przypadek łokciem trącił kobietę w twarz, a okulary, które nosiła, spadły na ziemię.

Josephine Hudson potarła policzek, schyliła się i podniosła z ziemi pęknięte szkła.

— Nic się nie stało — powiedziała z bezsilnym uśmiechem wymalowanym na twarzy, powoli doprowadzając się do porządku. — Wracaj na zajęcia, Athan.

Chłopak, gdy tylko zobaczył jej smutne spojrzenie i gdy dotarło do niego, co się właśnie stało, zacisnął mocno szczękę i bez ostrzeżenia rzucił się na znajomego, który spowodował ten wypadek. Przewrócił go na ziemię i zaczął okładać pięściami. Nie grało dla niego roli to, że w czasie przerwy śniadaniowej razem śmiali się i rozmawiali, ani też to, że w tej szkole był jedną z nielicznych osób, które się go nie bały. Chociaż pozostali starali się go powstrzymać, on wyrywał się im raz za razem i robił wszystko, by jeszcze raz uderzyć swoją ofiarę. Nie zareagował, gdy Josephine Hudson w panice wołała jego imię, lub gdy chłopak zasłaniający się dłońmi wołał o pomoc. Zrobił to dopiero wtedy, gdy kątem oka dostrzegł w tłumie chłodne spojrzenie Clive'a, jakie zmroziło mu krew w żyłach. Było ono jak wyrok ciążący nad jego duszą, sprawiało dyskomfort i w ułamku sekundy wywołało u niego ogromne poczucie winy.

— Ja... — zaczął, powoli rozumiejąc, czego właśnie się dopuścił. Rozejrzał się dookoła, na twarzach wszystkich widząc już tylko strach. Wstał, opuścił głowę i odszedł w stronę gabinetu dyrektora, ocierając z knykci krew. — Przepraszam.

***

Tego dnia Athan stał się głównym tematem rozmów zarówno w szkole, jak i poza nią. Do końca zajęć plotek na jego temat namnożyło się do tego stopnia, że gdyby nie Wanda, która z jakiegoś powodu zawsze z łatwością zdobywała tylko te prawdziwe informacje, to prawdopodobnie Clive i Leo już sami nie wiedzieliby, co działo się w gabinecie dyrektora.

Podobno rodzice chłopaka, którego pobił Athan, wpadli w szał, gdy tylko się o tym dowiedzieli. Przez kilka godzin próbowano wyjaśnić sprawę i ostatecznie pomogła postawa pani Hudson, która wstawiła się za Athanem. Niestety, nawet ona nie mogła zrobić więcej, niż tylko wszystkich uspokoić, a ostateczną decyzję o tym, czy Athan będzie mógł wciąż uczęszczać do szkoły, miała w ciągu kilku najbliższych dni podjąć rada pedagogiczna. Do tego czasu zawieszono obu uczniów.

Clive wyszedł z budynku szkoły, poprawiając torbę zawieszoną na ramieniu. Jeśli chciał dotrzeć do Grace na czas, by zdążyć przed deszczem, musiał się pośpieszyć. Zamierzał odwiedzić ją, by poradzić się w sprawie Sheeli i podzielić się wnioskami, do jakich doszedł po dzisiejszej rozmowie, ale gdy pod wiatą rowerową zobaczył Athana, postanowił najpierw podejść do niego i porozmawiać. Chłopak siedział na betonie, oparty o słupek i zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Jego czerwony motor pomalowany był czarną farbą, przednia lampa rozbita, a siedzenie rozerwane nożem.

— Przynajmniej nie przebili ci opon — zaczął Clive, siadając obok. — W filmach zawsze przebijają opony.

— Czego chcesz?! — warknął, podnosząc na niego wzrok przepełniony furią, który po chwili złagodniał. Jego prawe oko było zaczerwienione i spuchnięte. — Ach, to tylko ty, Clive... Wybacz, mam gorszy dzień.

— Płakałeś — powiedział, kiwając głową ze zrozumieniem, ale nim Athan zdążył cokolwiek powiedzieć, zaśmiał się ledwo słyszalnie. — Przepraszam, za dużo czasu spędzam z Leo i udziela mi się jego poczucie humoru. Co się stało?

— Zgubiłem soczewkę, przez co mi oko zaczęło łzawić — odparł, pocierając je jeszcze mocniej.

— Tak myślałem. — Clive oparł się o ten sam słupek, o który opierał się Athan. — Przypuszczam, że ty i twoi znajomi już nie będziecie się przyjaźnić.

— Nie, żebyśmy w ogóle kiedykolwiek to robili. Ciągle mieli jakieś durne pomysły, a mnie traktowali jak chłopca na posyłki. Josephine prosiła, żebym skończył tę znajomość, więc chciałem przestać z nimi rozmawiać, tyle że nie wyszło. Teraz przynajmniej nie muszę się martwić, że jeszcze będą chcieli mnie w swojej paczce.

— Mówiąc, że Josephine tego chciała, masz na myśli panią Hudson?

— Tak. Pomogła mi kilka razy, więc żeby była spokojniejsza, zamierzałem ograniczyć kontakt z moimi „znajomymi", jak to ująłeś. Starałem się zrobić to zwyczajnie, powoli ich dystansując, tyle że jak zobaczyłem ich podejście do Josephine, coś we mnie pękło. Przestałem ich widzieć jako ludzi. Później, gdy mnie pchnęli i przez to ją uderzyłem, wpadłem w szał. Po raz pierwszy poczułem, że chcę kogoś zabić. No i teraz mam za swoje. Znowu niszczę sobie życie.

— Słyszałem, że na razie cię zawiesili, więc wciąż jest nadzieja. Zaufaj pani Hudson i po wszystkim kup jej jakąś drogą bombonierkę, bo sądząc po tym, ile dla ciebie zrobiła, to naprawdę jej się należy — mówił, klepiąc go po ramieniu. — Muszę już iść, ale jeśli sprawy się skomplikują, bądź jeśli po prostu będziesz chciał pogadać, zawsze możesz liczyć na to, że cię wysłucham. Mój numer masz, więc możesz też dzwonić, jeśli przydarzy ci się coś niezwykłego. Postaram się pomóc.

— Za każdym razem, gdy cię widzę, Clive, jakiś absurdalny głos w mojej głowie podpowiada mi, żeby zrobić ci krzywdę. A później rozmawiam z tobą i dziękuję sobie za to, że tego nie zrobiłem.

— Dobra, jeśli jeszcze raz powiesz mi coś takiego, to nawet ja będę się ciebie bał — mówił, powoli wstając. 

— Wybacz. Nie robię tego specjalnie.

— Wiem. Do zobaczenia, Athan.

— Do zobaczenia, Clive. Dzięki za wszystko.

------Notatka od Autora------

Ponownie należy podziękować pewnemu tajemniczemu Lisowi, że w nieznanych nikomu okolicznościach pilnuje, abym pisał rozdziały, a dodatkowo wrzuca swoje, bym pamiętał, że da się inaczej niż raz na miesiąc xD

Powiem szczerze, że ten rozdział pisało mi się wyjątkowo trudno. Pierwsza jego wersja była paskudna, więc musiałem się trochę namęczyć, aby doprowadzić go do formy, którą mógłbym Wam pokazać. 

Oczywiście mimo że akcja wróciła do szkoły, to nie traćcie czujności, bo Sheela nigdy nie śpi i wkrótce może się wydarzyć coś przerażającego D:

Do następnego! ;D 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top