Rozdział 9
Lśnienie Kwiatu
W zupełnej ciszy dało się słyszeć jedynie stukanie długopisem o drewniany blat. Clive siedział w swojej szklarni przed otwartym zeszytem, zastanawiając się nad poprawnym rozwiązaniem zadania z matematyki. Gdyby jego matka widziała go teraz, najpewniej wpadłaby w szał, nie rozumiejąc, jakim cudem nie zrobił tego wczoraj, gdy miał jeszcze czas, tylko znów zostawił wszystko na ostatnią chwilę. Mimo to chłopak nie mógł zaradzić temu, że o poranku, gdy powietrze było zimne, a słońce wciąż znajdowało się nisko, jemu myślało się najlepiej.
Widząc, że jedna jego eksperymentalnych substancji zaczyna gotować się w kolbie, odsunął lampkę i zmniejszył ogień dawany przez palnik. Chwilę później, gdy oleista ciecz w kolorze ciemnego fioletu nieco się uspokoiła, Clive wziął do ręki moździerz, w którym utarł kilka młodych pokrzyw. Stosując się do zrobionych wcześniej notatek, dokładnie odmierzał proporcje i czas gotowania, a gdy poczuł, że nic więcej nie zdziała, niechętnie wstał z krzesła. Drewnianymi szczypcami ostrożnie zdjął naczynie z ognia i odstawił na regale, zaraz obok innych, kolorowych substancji, żeby nieco ostygła, a sam wrócił do nauki. Zmienił kąt nachylenia światła w taki sposób, aby padało wprost na jego zeszyt i zaczął rozwiązywać kolejne zadania, co jakiś czas sprawdzając poprawność odpowiedzi. Trwało to nie więcej niż trzydzieści minut, a gdy wreszcie na białym papierze postawił ostatni znak, uśmiechnął się do siebie, zamykając zeszyt.
Przez ostatnie kilka dni nie miał czasu, żeby kontynuować badania, a do szklarni wchodził jedynie po to, aby nakarmić gołębie, dlatego potrzeba odrobienia pracy domowej wydawała się świetną okazją na nadrobienie zaległości. W czasie potrzebnym na powolne doprowadzenie eliksiru do wrzenia, Clive mógł zająć swoje myśli praktykowaniem utartych schematów rozwiązywania zadań. Prowadzenie obliczeń pomagało mu chociaż na chwilę zapomnieć o problemach, które zaczęły się wraz z wywieszeniem na szkolnej wystawie obrazu Północnej Wiedźmy.
Odkąd Leo zaczął przypominać sobie dawne życie, Clive nie mógł myśleć już o niczym innym, niż o konsekwencjach, które przyniosą wspomnienia Starego Świata oddziałujące na jego przyjaciela. Do tego wszystkiego dochodziła sprawa Willa, z którym od wczoraj bezskutecznie próbował się skontaktować. Jedyne informacje o nim, jakie docierały do Clive'a, pochodziły od Wandy. Podobno chłopak zniknął wczoraj przed południem i wrócił późnym wieczorem, jednak nikt nie słyszał, by w ogóle opuszczał swój pokój. W dodatku nagle obudził w sobie potrzebę przyozdobienia ścian cytatami niewiadomego pochodzenia, co tylko wzbudziło niepokój reszty domowników. Sprawa wydawała się znacznie poważniejsza, niż na początku Clive zakładał, przez co teraz zaczął dopuszczać do siebie myśl, iż będzie musiał udać się do swojego kolegi osobiście, jeśli nie zastanie go dzisiaj w szkole. I choć doprowadziłoby to do, już drugiego, opuszczenia zajęć w tym tygodniu, z oczywistych sobie powodów był gotów zaakceptować nawet gniew własnej matki.
Zabierając ze sobą książki, chłopak opuścił szklarnię i ruszył w stronę domu, gdzie w drzwiach frontowych spotkał swojego ojca. Na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały, a już po chwili Henry zszedł dwa stopnie niżej, poklepał syna po ramieniu i rozczochrał mu włosy.
— Ej — jęknął Clive, odganiając się od niego. — Idź już, bo się spóźnisz.
— Idę — odparł Henry, uśmiechając się nieznacznie. — A ty zjedz porządne śniadanie.
— Tak zrobię — mówił, unosząc dłoń w geście pożegnania i zamknął za sobą drzwi.
Czując, że ma niewiele czasu, szybko udał się w głąb domu, chcąc zdążyć z wszystkim przed matką, która teraz powinna przygotowywać się do wyjścia w swojej sypialni. Niestety, gdy tylko wszedł do kuchni, Amanda siedziała przy stole, pijąc herbatę i przeglądając kolorowe czasopismo, dając chłopakowi jasno do zrozumienia, że nigdzie się jej nie śpieszy.
— Dzień dobry — powiedział, podchodząc do kuchenki, jednak kobieta tylko na niego spojrzała i nie zareagowała.
Clive poczuł, jak sytuacja robi się coraz bardziej niezręczna, co z pewnością było częścią jej planu. Odkąd tylko chłopak skończył piątą klasę podstawówki, Amanda żądała od wszystkich jego wychowawców, by na bieżąco zgłaszali nieuzasadnione nieobecności jej syna telefonicznie. Mimo że nigdy nie było takiej potrzeby, wczoraj wykonano do niej pierwszy telefon tego typu, informując o poniedziałkowym zajściu. Od tamtego czasu kobieta zachowuje się, jakby Clive nie istniał. Chodzi naburmuszona, omija go szerokim łukiem i nie mówi nic, poza powtarzaniem co jakiś czas, jak bardzo jest rozczarowana. Dotąd chłopak widział takie zachowanie kilka razy, jednak nigdy nie doświadczył tego na własnej skórze. Zazwyczaj ofiarą podobnego nękania padał jego ojciec, stąd doskonale zdawał sobie sprawę, że na śniadanie nawet nie miał co liczyć.
Słysząc, iż woda właśnie się zagotowała, Clive zaczął przygotowywać herbatę. W czasie, który był jej potrzebny na zaparzenie, zajął się przygotowywaniem tostów, wciąż czując na sobie wzrok Amandy. Nie miał pojęcia, że coś podobnego może być aż tak stresujące. Otworzył lodówkę, szukając dżemu truskawkowego, a gdy go nie znalazł, westchnął ociężale. Mógłby przysiąc, że przez sekundę, kątem oka ujrzał na twarzy swojej matki triumfalny uśmiech. Oczywiście, że nie zrobiła wczoraj zakupów. Usiadł na drugim końcu stołu i w milczeniu zabrał się za jedzenie tostów bez żadnych dodatków. Po skończonym posiłku podszedł do zlewu, ostrożnie zmywając po sobie naczynia. Uważając, by nie hałasować bardziej niż to konieczne, pilnował, by jego matka nie znalazła powodu, dla którego miałaby wszcząć awanturę.
Widząc, że nic już więcej się nie wydarzy, Amanda zamknęła swoje czasopismo i udała się na górę, chcąc przygotować się do wyjścia. Clive odetchnął z ulgą, samodzielnie przygotował sobie drugie śniadanie, a następnie złapał plecak i wyszedł.
W drodze do szkoły nie było nic wyjątkowego. Zatrzymując się na skrzyżowaniu, na którym zazwyczaj o tej porze wpadał na Leo, wyjął telefon z kieszeni i sprawdził, czy nie dostał od niego jakichś wiadomości. Kiedy nie zauważył nic nowego, postanowił dać przyjacielowi więcej czasu. Postał tam jeszcze kilka minut, kręcąc się w miejscu i z nudów kopiąc krawężnik, aż zrezygnowany ruszył dalej, gdy Leo nie dawał żadnych znaków życia.
— Mógłby chociaż napisać, jeśli znów opuszcza zajęcia — burknął pod nosem.
Nie chcąc się spóźnić już na pierwsze zajęcia, Clive przyśpieszył kroku, by nadrobić stracony czas. Przeciskając się między ludźmi, gdzieś z boku ledwo dostrzegł znajomą burzę popielatych włosów. Zatrzymał się, widząc Willa, który zboczył z głównej drogi i skręcił w stronę parku. Zaniepokojony podejrzanym zaufaniem swojego kolegi, chłopak przeszedł na drugą stronę ulicy i ruszył za nim, trzymając się na uboczu. Widząc, że Will znika za ceglanym murem, zdecydował się podbiec bliżej, aby nie zgubić tropu. Niestety, gdy tylko doszedł do miejsca, w którym widział go po raz ostatni, jego już nie było. Zdziwiony niemal nie upuścił plecaka. Rozglądał się dookoła, ale nigdzie nie mógł odnaleźć Willa.
— Wydawało mi się? — pytał sam siebie, powoli zaczynając myśleć, że może faktycznie to, co widział, było jedynie iluzją spowodowaną zbyt małą ilością snu.
Dopiero kiedy na murze zobaczył cztery proste rysy, dotarło do niego, że to wcale nie było złudzenie. Upewnił się, iż nikt go nie obserwuje, po czym zbliżył się do zadrapania, jakie pozostawić po sobie mogły jedynie pazury niedźwiedzia. Przyłożył do nich dłoń i, zupełnie jakby sam nie mógł w to uwierzyć, rozwarł lekko usta.
— Ardalu... czy mógłbyś? — zapytał niepewnym głosem.
W odpowiedzi na jego słowa wszystko wokół zawirowało. Cała przestrzeń uległa wypaczeniu, zagięła się i skręciła, powodując niewielkie mdłości, już chwilę później Clive znajdował się w szkole. Odwrócił się, zauważając za plecami drugi symbol pazurów niedźwiedzia.
— Dziękuję — powiedział.
Miejsce, do którego trafił, było szkolną piwnicą. Uczniowie zapuszczali się tu niezwykle rzadko, co czyniło je idealnym punktem do otworzenia przejścia. Ardal, jako przewodnik, który bezpiecznie prowadził swoich użytkowników własnymi ścieżkami, zawsze służył im wiernie. Nigdy nie działał pochopnie, toteż Clive nie miał najmniejszej pewności, czy jego wołanie o pomoc zostanie wysłuchane. A mimo to się udało.
Niestety, Willa już dawno nie było w pobliżu. Clive wyszedł na parter i rozejrzał się po korytarzu, ale i tu nie mógł znaleźć żadnego śladu jego obecności. Zamiast tego wpadł na Leo, który niósł ze sobą płótno przykryte materiałem. Wyglądał znacznie gorzej niż poprzedniego dnia, ledwo trzymał się na nogach i co chwilę zasłaniał usta, nie mogąc powstrzymać się przed ziewaniem.
— Cześć, Clive — powiedział, kładąc mu dłoń na ramieniu, choć bardziej przypominało to szukanie oparcia. Zrobił to z takim naciskiem, że gdyby tylko chłopak odsunął się lekko, on z pewnością upadłby na ziemię.
— Czekałem na ciebie — mruknął, zdejmując z siebie jego rękę. — Nie zasypiaj na stojąco. Co się stało?
— Zarwałem nockę — odparł, opierając obraz o ścianę. — Namalowałem jakiś prowizoryczny pejzaż i powiesiłem go na wystawie zamiast Północnej Wiedźmy. Zabieram ją do domu. To był błąd, żeby wystawiać ją na pokaz. Nie mam zamiaru rujnować ludziom życia.
— A więc to dlatego jesteś wcześniej.
— Ta... Ale już mi wystarczy tej szkoły — mówił, przecierając ze zmęczenia oczy. — Jest mi zimno, nogi mam jak z waty, a do tego zaczyna mnie boleć głowa. Idę do domu. Nie pisz do mnie do wieczora. Założę się, że będę spał jak zabity.
— Jesteś pewien, że nic ci nie będzie?
— Nic a nic. Potrzebuję tylko trochę snu. — Zasunął bluzę pod samą szyję i naciągnął mocniej rękawy, otulając się ciepłym materiałem. Uśmiechnął się, wzruszając ramionami i podniósł z ziemi obraz. — Spotkałem Willa na schodach. Wygląda na to, że już wszystko z nim w porządku, ale dla bezpieczeństwa nie zaczynałem z nim tematu wracających wspomnień. Zostawię to tobie. Ja już dość namieszałem.
Po tych słowach Leo pożegnał Clive'a i udał się w stronę wyjścia, by już chwilę później zupełnie zniknąć za drzwiami. Najwyraźniej przez ostatnie dni nie przestawał myśleć o sprawie obrazu i Starego Świata, przez co znalazł się na skraju wyczerpania psychicznego. Jeżeli wystawienie pracy, która nie powodowała powrotu traumatycznych wspomnień, pozwoli mu wreszcie chwilę odpocząć, Clive ten jeden raz mógł nawet powstrzymać się przed wypominaniem liczby godzin, jakie w tym miesiącu opuścił jego przyjaciel.
Zauważając, że ma jeszcze trochę czasu do dzwonka, chłopak postanowił udać się na pierwsze piętro, aby przyjrzeć się zamiennikowi Północnej Wiedźmy. Od razu, gdy dotarł na miejsce, ujrzał Willa stojącego przed szkolną wystawą. Wpatrywał się w nowy obraz Leo w milczeniu, toteż i Clive, nie chcąc mu przeszkadzać, stanął obok, nie wypowiadając ani słowa. Teraz obaj oglądali panoramę jesiennego lasu u podnóża wysokiej góry. Nieprzerwane pasmo koron drzew mieniło się przeróżnymi odcieniami brązu i czerwieni, to wznosząc się, to opadając, przez co momentami przypominało delikatne morskie fale. Pomimo swojej niechęci do malowania pejzaży, Leo z poświęceniem zadbał o każdy szczegół. Ta praca powstała jedynie po to, by zastąpić wcześniejszą, a mimo to wyraził nią całego siebie. Jak zwykle wszystko, za co się zabrał, musiał doprowadzić do końca.
— Dlaczego zabrał Wiedźmę? — zapytał Will, nie odrywając wzroku od obrazu.
— Ponieważ wspomnienia z nią związane były dla wszystkich zbyt traumatyczne — odpowiedział Clive, uśmiechając się smutno. — Nie chciał doprowadzić reszty do szaleństwa.
— Rozumiem.
— Nie zapytasz o nic więcej?
— A muszę? — mówiąc to, spojrzał pewnie w chłodne oczy Clive'a. — Niecałe pięć minut temu użyłeś przejścia stworzonego przez mojego Węża. W całym swoim życiu Ardal przysiągł wierność tylko jednej osobie, więc nie jest trudno domyślić się, kim tak naprawdę jesteś. A jeśli chodzi o Leo... Jego obrazy mówią same za siebie.
Will ostrożnie wyciągnął przed siebie rękę i palcem wskazał na pejzaż. W cieniu drzew, z dala od blasku zachodzącego słońca, kryły się drobne, błękitne kwiaty, których płatki lśniły nieśmiało. Chociaż autor obrazu robił wszystko, by jego dzieło nie przywodziło na myśl żadnych wspomnień ze Starego Świata, przegapił jeden, niewielki szczegół. Nieważne, jak bardzo się starał, nie mógł pominąć czegoś, o czym nie miał żadnego pojęcia. Podświadomie umieścił na polanie swoje ulubione kwiaty z poprzedniego życia. Clive znieruchomiał, gdy dotarło do niego, co Will chciał mu przez to przekazać.
— Jak wiele pamiętasz? — zapytał.
— Całkiem sporo. Nadal miesza mi się chronologia i mam pewne luki w pamięci, jednak wciąż jest to wystarczające, by wiedzieć, iż jesteś niebezpieczny.
— Nie jestem twoim wrogiem, Will. Znamy się od dziecka — powiedział, próbując przekonać go do siebie. — Możesz to potwierdzić, prawda?
— Nie jesteś wrogiem Willa. Ale co z Malcolmem? Co teraz, gdy mam wspomnienia Starego Świata?
Clive milczał. Niemalże zapomniał, że wraz z powrotem wspomnień, wraca także przeszłość, przyzwyczajenia i niekiedy system wartości osoby, którą było się dawniej. Dotychczas Will zawsze ciężko pracował zarówno w szkole, jak i na zajęciach sportowych, sprawiając przy tym wrażenie beztroskiego. Był koleżeński, miał masę znajomych i wiecznie chodził radosny, jednak teraz wydawał się poważny i zdystansowany. Mówił spokojnym, opanowanym tonem, nie okazując zbędnych emocji. Zupełnie jakby wrócił do roli kamerdynera na zamku w Tozoren. Jakby za wszelką cenę chciał bronić jego mieszkańców przed niebezpieczeństwem, jakie mogło czaić się poza murami twierdzy.
— Nigdy nie byłem wrogiem Malcolma. — Westchnął z uśmiechem. — Ale to również powinieneś pamiętać. Spotkajmy się po szkole i porozmawiajmy na spokojnie. Powiem ci wszystko, co wiem. Nawet to, czego nie powiedziałem jeszcze Leo.
— Czy to...?
— Tak. To randka — powiedział z kamienną miną.
— Co? — jęknął Will, powoli panikując. Cofnął się o krok i co chwilę uciekał gdzieś oczami, nie wiedząc, w jakim miejscu zawiesić spojrzenie. — Wybacz, Clive, ale... wolę dziewczyny.
— Widzisz? Nadal wszystko bierzesz zbyt poważnie i zachowujesz się jak Will, więc nie próbuj udawać kogoś, kim nie jesteś — odparł z wyraźną ulgą w głosie, lekko uderzając go przy tym kolegę w ramię. — Żartowałem z tą randką. Ale w kwestii spotkania byłem bardzo poważny. Nie spóźnij się. Chociaż z twoim Wężem to chyba niemożliwe.
------Notatka od Autora------
Mam nadzieję, że część czytelników, która pisze matury, nie marnuje tu teraz czasu, tylko powtarza matmę xD
No i kolejny rozdział, ze względu na mój zbyt napięty grafik, pojawi się dopiero w niedzielę 26.05.2019 r. Wyczekujcie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top