5
× ×
Poznałem go jednego dnia, gdy księżyc górował w swej pełnej okazałości.
Siedział na łóżku i patrzył przez okno, jak zawsze oparty brodą na łokciach.
Nagle na zewnątrz przejechała karetka na sygnale. Chłopak szybko zatkał uszy i skulił się w drobną kulkę. Długo się nie prostował.
- Ej, wszystko gra? - Zagaiłem, odkładając książkę na szafkę nocną.
Nie odpowiedział. Zgasiłem lampkę nocną, a mrok przykrył nasz pokój.
Podszedłem do jego łóżka i powoli na nim usiadłem.
Materac lekko się trząsł od dygającego chłopaka, który łapczywie próbował złapać zagubiony oddech. Przestraszył go zbyt głośny dźwięk?
Schowałem go w mocnym uścisku, na co on tylko mocniej się wzdrygnął. Zacząłem głaskać jego plecy. Skryłem szczelniej te wąskie ramiona w swoich.
- Już dobrze - uspokajałem go. - Jesteś bezpieczny.
Minęła dłuższa chwila, zanim mocno wtulił się w mój tors. Położyłem się z nim i okryłem nas pościelą.
Poczułem mocny zapach szamponu jabłkowego, którego używał. Zatopiłem nos w jego włosach i przyciągnąłem go bliżej siebie, o ile w ogóle było to możliwe.
Od tamtego momentu spaliśmy w jednym łóżku, dzieląc tą samą kołdrę. Ale nie ogrzewaliśmy siebie nawzajem. Nie wiedziałem, czy by tego chciał.
× ×
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top