Rozdział 13
„Myślałam, że pieniądze są więcej warte niż dobry człowiek, przynajmniej dla niektórych. Nie oznacza to jednak, że przyjmuję to wiedzę z łatwością i mnie ona nie boli. Chciałabym to zmienić. Dlatego dzisiaj zamiast zacząć od łapówki, postanowiłam pójść po większej linii oporu. Udało się? Udało".
- Lizzy Accardi
Pokłócili się trochę, nim doszli do porozumienia. Buzz chciał „łagodnie" przekonać właściciela lodowiska, aby ich wpuścił z wypożyczonym rowerem, natomiast Liz miała zamiar użyć swoich słodkich oczu oraz – w ostateczności – łapówki. Wiedziała, co pomyślałby o tym Seth. Pewnie byłby zawiedziony. A może wcale nie? Może bawiłby się tak dobrze, jak teraz Buzz, kiedy patrzył na jej zdenerwowanie?
- Nie znam bardziej upierdliwego gościa – mruknęła pod nosem Lizzy, postępując do przodu wraz z kolejką. Wątpiła w to, aby udało jej się przekonać faceta w kasie. Bała się, że od razu wezwie ochronę i ją wyrzuci. Bo przecież uczciwi ludzie nie przyjmowali łapówek?
„Dziewczyno, weź się w garść" – pomyślała. Wyprostowała się i poprawiła fryzurę. Jeśli miała wejść na to lodowisko z rowerem, musiała grać pewną siebie, nawet jeśli tak nie było. Musiała spełnić ten punkt. Był dla niej ważny. Jeżeli tego nie zrobi ze względu na swoje tchórzostwo, nigdy sobie tego nie wybaczy.
Nagle przypomniała sobie o kartce, którą Andy wepchnął jej do kieszeni. Nie zrozumiała nic z tego, co mówił, ponieważ za bardzo chichotał. Wiedziała, że uruchomi aparat, aby później ośmieszać ją na ich wspólnych urodzinach. Mniejsza z tym. Nie obchodzi jej to. Już nie.
Buzz napisał:
„TY, LASKA! Uśmiech, głowa do góry, biust do przodu, tyłek do tyłu i idź podbić świat, bo ten frajer nie jest ci potrzebny!".
Pamiętasz, Liz? Śmialiśmy się z tego dobre pięć minut i chodziliśmy jak kaczki, bo tak to mniej więcej wychodzi*. I, żebyś się nie wkurzała, przez frajera nie mam na myśli Setha, tylko tego gościa z kasy. Znajdziemy inne lodowisko, jeśli ci się nie uda. Ale ci się uda, zobaczysz.
Tylko w to uwierz, przyjaciółko.
Jej oczy mogły się zaszklić. Mogła się wzruszyć. Ale Lizzy już nie chciała płakać. Nie dzisiaj i nie jutro. Teraz tylko uśmiechnęła się, schowała wiadomość od Buzza tam, skąd ją wzięła i uniosła wysoko brodę do góry. Da radę. Po prostu nie ma innej możliwości.
- Dzień dobry – rzekła, kiedy już doszła do kasy. – Chciałabym się pana o coś zapytać.
Pana? Dobre sobie. Chłopak siedzący za ladą był w jej wieku, może trochę starszy. Jego blada skóra oraz okulary w grubych oprawkach przypominały jej Setha, jednak chłopak, którego kochała, nie miał tylu pryszczy na twarzy.
- Słucham – odparł znudzonym głosem.
- Ja i mój przyjaciel mamy do spełnienia ważne zadanie, które wymaga wprowadzenia roweru górskiego na teren lodowiska oraz zamknięcie go na około godzinę. Wszystkie osoby, które znajdują się aktualnie na lodzie, powinny z niego zejść i wyjść z budynku, łącznie z panem i właścicielem.
Powiedziała to wszystko na jednym wydechu, mocnym oraz pewnym siebie głosem. Była z siebie dumna, chyba jednak nie przekonała kasjera.
- Słuchaj no, paniusiu – zaczął gniewnie, wstając. Był niższy od niej, co zauważyła mimochodem. – Nie wiem, skąd się urwałaś, ale teraz proszę cię grzecznie, abyś tam wróciła, inaczej wezwę ochronę.
Zacisnęła zęby. Mogła odwrócić się i odejść, wręcz miała na to wielką ochotę. Andy nie miałby jej za złe. Czuła jednak wewnętrzny przymus, aby załatwić to tutaj, na tej ulicy, na tym lodowisku w Oregonie. Nie wiedziała tego teraz, ale to była część jej charakteru. Lizzy miała kiedyś stać się żoną i matką, która bezwzględnie walczy o dobro swojej rodziny, nawet jeśli miałoby to poważne konsekwencje.
Tak, ta dziewczyna zrobiłaby wszystko dla ludzi, których kochała. Dosłownie wszystko.
Położyła dłonie na ladzie i spojrzała głęboko w oczy chłopaka.
- To dla mnie bardzo ważne. Jeśli tego nie zrobię, nigdy nie wrócę do mojego chłopaka.
- Ach tak? I dlatego teraz szwendasz się po świecie ze swoim „przyjacielem"? – powiedział z przekąsem i zrobił cudzysłów palcami.
- Wiem, jak to wygląda, ale nie miałam innego wyboru.
- Nie chcę strzelać morałami, jednak zawsze jest wybór.
- Powiedział gość, który siedzi na kasie.
Zrobił naburmuszoną minę. Do Liz dotarło, że tak go nie przekona i westchnęła.
- Posłuchaj mnie... - urwała, nie wiedząc, jak się do niego zwrócić. Zauważył to i oznajmił:
- Oliver. Oliver McKenzie.
- Posłuchaj mnie, Oliver. Mam do wykonania dwadzieścia jeden punktów z listy, po tym zostanie osiemnaście. Dopiero jak je spełnię, będę mogła do niego wrócić.
- Dlaczego?
Nie widziała innego sposobu i opowiedziała mu o podróży jej i Buzza. Klienci za nią niecierpliwili się, niektórzy krzyczeli, inni przeklinali, kolejni rozglądali się obojętnym wzrokiem. Liz nie zwracała na to uwagi, głęboko pochłonięta swoim zadaniem. Musiała przekonać Olivera, aby wpuścił ją na to lodowisko.
Gdy skończyła, chłopak przez chwilę patrzył się na nią w zamyśleniu. W końcu odepchnął się od blatu i otworzył drzwiczki małego pomieszczenia, w którym siedział. Lizzy patrzyła się na niego z zaskoczeniem, a on zawołał:
- Lodowisko zamknięte! Wszystkie rezerwacje odwołane!
Rozległy się chóralne jęki i protesty, ale Oliver wiedział, jak uciszyć niezadowolonych.
- W ramach rekompensaty mają państwo trzy wizyty za darmo – dodał. Ludzi natychmiast przestali narzekać oraz błyskawicznie wyszli, a kasjer odwrócił się do dziewczyny.
- Pewnie stracę przez to pracę, lecz dla kogoś takiego jak ty warto zaryzykować – uśmiechnął się i podał jej rękę. – Mów mi Ollie.
- Lizzy – przedstawiła się. Nadal nie mogła uwierzyć w to, co zrobił. – A co z tymi, którzy teraz jeżdżą?
- Dzisiaj sobota, skarbie. Otwieramy później.
Odwrócił się, by otworzyć halę, jednocześnie każąc jej przyprowadzić przyjaciela. Liz natychmiast pobiegła po Buzza, cały czas uśmiechając się szeroko od ucha do ucha. Udało się!
Kiedy Andy ją zobaczył, od razu wiedział, że przekonała kasjera. Przytulił ją mocno i pogratulował. Niby nie zrobiła nic wielkiego, tylko chwilę pogadała, lecz wymagało odwagi. A poza tym widział, że była z siebie bardzo zadowolona oraz ubodłoby ją, gdyby nie okazał zachwytu. Lizzy była trochę próżna, nawet, jeśli nie chciała się do tego przyznać.
- Buzz, to jest Oliver – przedstawiła chłopak Liz. Uścisnęli sobie dłonie.
- Buzz? Serio? Masz tak w dowodzie? – zaciekawił się McKenzie. Andy pominął milczeniem fakt, że nie jest jeszcze dorosły.
- Tak naprawdę mam na imię Andy Philips.
- Więc czemu Buzz?
- To długa historia.
Ollie pokiwał głową, nie odzywając się ponownie. Był dziwnym człowiekiem. Milczącym i spokojnym, a jednocześnie ze skłonnością do szaleństwa. Gdy Lizzy zapytała się o to swojego przyjaciela, powiedział, że „to taki typowy, zakompleksiony nerd". Może i prawda, ale bardzo sympatyczny nerd.
Wprowadzili rower górski na teren lodowiska. Wypożyczyli go oraz mieli oddać jutro w nienaruszonym stanie, ale nastolatkowie doskonale zdawali sobie sprawę, że jazda po takim terenie nie może skończyć się dobrze. Na pewno upadną i się poobijają. Dawali temu więcej niż dwieście procent szans.
Dlatego przygotowali się stosownie do tej przygody.
- Macie poduszki? Naprawdę? – spytał Oliver, widząc, jak Buzz wyciąga coś z worka na śmieci. Liz pokręciła głową.
- Nie. Lepiej.
Mieli pluszaki.
Misie, żyrafki, żółwiki, krokodylki, delfinki, smoczki, koniki morskie, pieski, kotki, małpki i Bóg wie co jeszcze. Wykupili cały zapas sklepu z zabawkami. Na początku Andy faktycznie chciał wziąć poduszki, ale dziewczyna przekonała go do zmiany zdania. W końcu będą mieli jakiś towarzyszy w dotąd pustym samochodzie. Całe tylne siedzenie, podłoga i duża część bagażnika będzie przez nie zajęta.
- Pomożecie mi się wystroić? – zapytała Accardi, która miała jechać pierwsza. Jednocześnie odsłoniła zęby w szerokim uśmiechu, a on uczynił jej twarz tak piękną, że oczarowani chłopcy od razu rzucili się do działania. Kilka minut później spod miękkiej masy wystawały jedynie oczy Liz, jej dłonie i nogi.
- Jak ja mam, u diabła, w tym jechać? Nie potrafię się ruszyć! – protestowała.
- Wolisz się połamać i wrócić do wkurzonych rodziców w trybie przyspieszonym? – uciszył ją Buzz. Skutecznie. Oliver zachichotał, wpatrując się w Lizzy. Andy dostrzegł to i pośpiesznie wskazał dziewczynie rower. – Wsiadaj, mędzidupo, i przestań narzekać.
- Ja? Mędzidupa?
- Tak, ty mędzidupa.
Zaśmiała się, sztywnym krokiem podchodząc do niego. Szybko stało się jasne, że sama nie wsiądzie, dlatego Buzz oraz Ollie musieli ją podsadzić. Złapała kierownicą i z wahaniem oparła stopy na pedałach.
- W tym szybciej spadnę niż bez tego – odezwała się po raz kolejny, usiłując zsiąść. Buzz złapał siodełko od tyłu.
- Mędzidupa! – zawołał, pchając ją do przodu. Z ust dziewczyny wyrwał się pisk, gdy wjechała na lód. Wkrótce potem zaczęła się przejmująca walka o równowagę, która – ze względu na wrodzoną niezdarność Liz – zakończyła się po kilku sekundach.
- Kuźwa! – zaklęła dziewczyna, dotykając obolałego biodra. – Co za pieprzony rower!
Kopnęła ramę przedmiotu, który poleciał... Zaraz, poleciał? Chyba: zaczął się ślizgać na drugą stronę lodowiska. Gwoli ścisłości, nie była to mała powierzchnia, dlatego jeśli nikt by go nie zatrzymał, zabrałoby im sporo czasu przyprowadzanie go z powrotem do miejsca, z którego Lizzy wystartowała. Buzz szybko to zrozumiał.
- Ej! – krzyknął, rzucając się do przodu. – Ja też chcę się przejechać!
Kiedy tylko jego stopa znalazła się na lodzie, poleciał do tyłu, jednak sprawność surfera pozwoliła mu na walkę z grawitacją, skutkiem czego wylądował na brzuchu. Śliskie podłoże, wygładzone do granic możliwości przez łyżwy, sprawiło, że poszedł w ślady przed chwilą kopniętego roweru. Zrobił to tylko w o wiele szybszy sposób.
- Ratunku!!! – zaczął się drzeć. Ollie ruszył mu na ratunek, lecz skończył w podobny sposób.
A Lizzy leżała, opakowana w pluszaki, i się śmiała.
Jak ja uwielbiam się śmiać. Boże, jak ja uwielbiam się śmiać. W sposób nieskrępowany i wolny, niczemu nie podlegający, taki, który może trwać wieczność i jeszcze trochę. Znacie to? Wiecie, o czym mówię?
Siedzę na bandzie lodowiska, opakowana w koc i trzymam w dłoniach aparat. Moje ubrania są całe mokre, ale mimo wszystko czuję ciepło. Patrzę, jak Buzz jeździ na rowerze po lodzie. On potrafi utrzymać równowagę dłużej niż ja, w końcu jest surferem. Za cel postawił sobie pokonanie minuty. Trwa to już pół godziny i nadal mu się nie udało. Jest niesamowicie wkurzony.
Oliver poszedł tłumaczyć się przed szefem. Pewnie już nie wróci. Dał mi swój numer telefonu, abym napisała do niego, czy udało mi się spełnić wszystkie punkty z listy i czy wróciłam do Setha. Uważa, że nasza historia jest niesamowicie wzruszająca. Osobiście sądzę, że w tak rozpaczliwej tęsknocie nie ma nic wzruszającego – jest tylko ból, a on rzadko bywa przyjemny.
Tak więc Buzz jeździ, Oli zniknął, a ja siedzę na bandzie i robię zdjęcia. Pewnie wszystkie będą rozmazane, bo nie potrafię przestać się śmiać. A kiedy to piszę? W sumie w tym samym czasie. Robię zdjęcie, a później piszę zdanie. I tak w kółko. Czas szybciej leci, jeśli nie skupiam się tylko na rekordzie mojego przyjaciela. Może próbować go pobić nawet i jeszcze przez godzinę, tylko niech nie przesadza. Ostrzegłam go, że będę siedziała tu do południa i ani chwili dłużej.
To już trzeci punkt. Zostało osiemnaście. Teraz czas na Meksyk, a później na Europę. Niedługo całkowicie opuścimy Stany Zjednoczone.
Tęsknię za Sethem. Chciałabym, aby był teraz przy mnie. On zawsze dawał mi wsparcie, nawet jeśli milczące. Kiedy czułam go obok mnie, wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. Nic nie mogło mnie złamać. Teraz też nie może, ale to nie to samo.
Pamiętam, jak pewnego razu mieliśmy niezwykle nudną lekcję matematyki. To było zastępstwo, nasze klasy zostały połączone. Stoły ustawiliśmy w kształt litery „U". Siedziałam koło Buzza po jednej stronie, Seth po drugiej. Kiedy pani zaczęła omawiać równania różniczkowe, chcąc wprowadzić nas w dział, zanim go na dobre zaczniemy, myślałam, że zasnę. Położyłam się na ławce i już miałam zamknąć oczy, kiedy natrafiłam na jego wzrok. Zawsze lubił matmę, jednak tamtego dnia wydawał się równie załamany tym tematem, co ja. Spojrzał na mnie, a ja na niego. Nagle zaczęliśmy się uśmiechać. A później śmiać. Tak naprawdę śmiać. Nie mogliśmy przestać. Pani się odwróciła i zwróciła nam uwagę, kazała się uspokoić, ale my nie zwracaliśmy na nią uwagi. W końcu wstawiła nam uwagi, jednak my nadal się śmialiśmy.
To był jeden z nielicznych momentów, kiedy byliśmy przy sobie całkowicie wyluzowani. W każdym innym jakaś część mnie była spięta w jego obecności. Pewnie jakaś jego w mojej też. Nie przeszkadzało mi to, póki mieliśmy takie momenty.
Rzecz numer jeden, którą w nim uwielbiam. W nim, w naszym związku, w nas.
Potrafiliśmy się po prostu śmiać.
* serio, spróbujcie się tak ustawić, laski. To naprawdę wygląda jak kaczka!
Dzisiejszego dnia, 26 maja 2016 roku chciałabym:
- życzyć Wam niesamowitego długiego weekendu! Niech żyją cztery dni wolnego!
- podziękować za każdy miły komentarz. Jeszcze przytyję od tych słodkich słów ;)
- powiedzieć: WOW! Już prawie dwa tysiące wyświetleń i ponad trzysta głosów! To niesamowite do kwadratu i sześcianu przy okazji!
Do zobaczenia w sobotę, Drodzy Czytelnicy!
SomeoneWhoIsWicked dziękuje za wszystko i pozdrawia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top