Rozdział 12

Długa autostrada ciągnęła się czarnym pasmem aż po horyzont. Tym razem Lizzy siedziała za kierownicą, kiedy zmierzali w stronę Oregonu. W stanie Oregon.
- Nienawidzę takich dróg - narzekała. Buzz zachichotał, szukając w orzechowej mieszance nerkowców.
- A co konkretnie ci się w nich nie podoba?
- A co może się podobać? Po prostu zapierdzielasz autostradą, wiatr piździ, samochody jadą, krajobrazu za cholerę nie widzisz, bo ciągle ci wszystko śmiga. To jest po prostu nudne!
Dobrze ją znał. Kiedy się z nim droczyła i dużo przeklinała, najczęściej kłamała, natomiast gdy na coś narzekała oraz używała brzydkich słów w zdecydowanym nadmiarze, po prostu dramatyzowała, żeby tylko go rozśmieszyć. Uwielbiał to w niej. Wszystko w niej uwielbiał.
- Dobra, załóżmy więc, że masz rację... - zaczął.
- ... bo mam...
- ... puśćmy więc jakąś muzę.
Podłączył swojego smartfona i przewinął listę utworów. Myślał o czymś szybkim oraz radosnym, ale wtedy rzucił okiem na Liz. Wydawała się być zamyślona. Postanowił, że przyda jej się trochę melancholii.
Gdyby wiedziała o czym myśli, zapewne powiedziałaby „Nie baw się w Boga, Buzz". Cóż, ale oboje wiedzieli, że on nigdy jej nie słucha. Przecież był na to zbyt męski.
Z głośników poleciała piosenka Never Forget You Zary Larsson.
Lizzy spojrzała na niego ze złością.
- Musiałeś?
- Przyda ci się to.
- Nie baw się w Boga, Buzz.
Wiedział, że to powie.
- Ależ ja się nie bawię. Ja jestem twoim Bogiem - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Przewróciła oczami. Zdawało mu się, że powiedziała pod nosem „Nienawidzę cię", ale postanowił nie zwracać na to uwagi. Nie odzywała się do niego przez cały czas trwania piosenki. Miała zaciśnięte zęby, a jeep ciągle przyspieszał, jakby przyciskając gaz do dechy chciała uciec od swoich uczuć. Wiedział, że to zrobi.
Bo przecież wiedział o niej wszystko.
- Liz - oznajmił. - Od tego nie uciekniesz. Nie ma miejsca na tym świecie, które ochroniłoby się przed tym.
- Zawsze można szukać.
- A chcesz to robić?
Milczała. Buzz puścił utwór jeszcze raz.
Lizzy czuła, jak coś w jej sercu pęka. Wystarczająco dużo wczoraj płakała, tęskniąc za Sethem i jego milczącą obecnością u jej boku. Tęskniła też za rodzicami, za domem, za swoim obdrapanym przez Henry'ego fotelem, tęskniła za Saint Marine. Wyruszyła z Buzzem w tę podróż, spodziewając się samych dobrych rzeczy, a nie tego przeszywającego bólu i samotności. Miała koło siebie najlepszego przyjaciela, lecz czuła, jakby był jej obcy, jakby przez ten rok zniszczyło się coś, czego już nie da się odbudować. Tak, wystarczająco dużo wczoraj płakała. Ale mimo to z jej oczu pociekły kolejne łzy.

Nigdy Cię nie zapomnę,
Zawsze będziesz u mego boku.
Od dnia, w którym Cię poznałam,
Wiedziałam, że będę Cię kochać do dnia, w którym umrę.
I nigdy nie będę chciała niczego więcej,
I w sercu zawsze będę pewna,
Że nigdy Cię nie zapomnę,
I zawsze będziesz u mego boku aż do dnia, w którym umrę.

Ilekroć refren się powtarzał, Lizzy śpiewała go razem z Zarą Larsson. I płakała, bo jej smutek nie chciał zniknąć. Opuściła swój dom, jedyny, jaki znała i kochała, by odnaleźć samą siebie, a tymczasem zdała sobie sprawę, że jakaś jej część została w Saint Marine. Albo to Saint Marine zostało w jej sercu. Jakiś kawałek Liz należał do tego miasta, czy tego chciała, czy nie. Nie była to jej ojczyzna, ale przecież każdy wie, że w człowieku istnieją dwa miejsca. To, w którym się urodził i to, w którym narodziła się jego dusza.
Tam zostawiła wszystko, na czym jej zależało, dlatego musi tam wrócić, prędzej czy później.
A Buzz? On też śpiewał. I też płakał, choć w środku. Bo to nie było tak, że nie miał uczuć. Ukrywał je tylko pod maską twardego mężczyzny, jakim chciał być. Był, jednak pewnym kosztem. Nie wszystkim dziewczynom podobają się nieczuli, chamscy dranie. Buzz był dokładnie kimś takim i jak na razie jedynie Lizzy dostrzegła chłopaka głęboko w jego duszy, jakim był naprawdę. Życzyła mu, aby znalazł kiedyś kogoś, kto doceni jego niesamowitą osobowość i wierność. W końcu to on walczył o nią oraz o jej przyjaźń, nawet wtedy, kiedy ona już dawno się poddała. Była mu winna lata wspierania, śmiechu i bliskości za to, co zrobił.
- Buzz? - odezwała się, kiedy piosenka się skończyła. Spojrzał na nią swoimi błyszczącymi oczami błękitnymi jak morze w zatoce Saint Marine. - Dziękuję ci.
- Za co? - zdziwił się. Myślał, że to już sobie wyjaśnili. Nie lubił roztrząsania jakiejś sprawy setki razy, dlatego nie podobało mu się, to, że Liz po raz kolejny mu dziękuje. Wtedy jednak powiedziała coś, czego kompletnie się nie spodziewał.
- Za to, że jesteś.

***

Trzymali się za ręce, stojąc kilka metrów od brzegu Jeziora Kraterowego. Jeepa zaparkowali niedaleko, aby się nie przeziębić, biegnąc do samochodu z zimnej wody. Ręczniki rzucili pod stopy.
- To już będzie drugi punkt, przyjaciółko - zauważył Buzz.
- Możemy zrobić dzisiaj jeszcze jeden.
- Sądzę, że powinniśmy celebrować naszą listę. Ostatecznie gdy w końcu wrócimy do Saint Marine, czekają nas takie problemy, że aż boję się o tym myśleć.
- Tak. Ale czeka tam też dom - powiedziała cicho Lizzy. Spojrzał na nią kątem oka.
- Nadal go kochasz, co?
- A spodziewałeś się czegoś innego? Gdyby nie był dla mnie ważny, ten związek skończyłby się po miesiącu. Tak, kocham go, bardziej niż kogokolwiek innego.
- A ja? - zapytał z bólem wyraźnie słyszalnym w głosie.
- Ciebie też kocham, ale jako najlepszego przyjaciela, a nie mężczyznę, z którym chcę spędzić życie.
- Jakoś nie przeszkadzało ci to w olaniu mnie na cały rok.
- Nadal cię to boli?
- Tak, wyobraź sobie, że tak! Byłaś najważniejszą osobą w moim życiu i nagle straciłem cię przez jakiegoś dupka!
- Nie mów tak o nim! - krzyknęła. - Nie musisz go lubić, ale masz go przynajmniej szanować, jeśli mamy się dalej przyjaźnić!
- Och, a więc teraz każesz mi wybierać? Albo ty i on, albo nic?
- Właśnie tak! Nie chcę zrezygnować ani z niego, ani z ciebie, ale zrobię wszystko, żeby z nim być, nawet zerwę kontakt z tobą, jeśli mnie do tego zmusisz!
Patrzyli na siebie, dysząc ciężko. Ich ręce zacisnęły się w pięści, po niedawnym ciepłym uścisku nie było ani śladu. Ta sytuacja przypominała trochę kłótnie przed poszukiwaniami Hyperiona, ale była bardziej zajadła. Czy już zawsze przed wykonywaniem kolejnych punktów z listy mieli się kłócić?
Lizzy tego nie chciała.
- O co ci chodzi, Buzz? - zapytała wprost. Założyła ręce na piersi i czekała na odpowiedź.
A w nim wszystko buzowało. Patrzył się na jej spokojną twarz. Zastanawiał się, czy ma jej odpowiedzieć. Już i tak wystarczająco bolała ją ich nadszarpnięta przyjaźń, nie chciał przysparzać jej kolejnych zmartwień. Zdał sobie jednak sprawę, że jeśli teraz tego nie zrobi, ich więź nigdy się nie odbuduje, zniszczona przez sekrety i niewypowiedziane słowa.
- Nienawidzę go, rozumiesz?! Nienawidzę go za to, co zrobił! - odparł w końcu. Kiedy już to z siebie wyrzucił, uklęknął i ukrył twarz w dłoniach, nie chcąc na nią patrzeć.
- Ale... Jak? Czemu? - Liz niemal nie mogła w to uwierzyć. Uniósł błyszczące łzami oczy.
- Odebrał mi cię. Odebrał cię twojej rodzinie i pani Logan. Sprawił, że przestałaś wierzyć w siebie, stałaś się nudna oraz mdła, zaczęłaś robić rzeczy, których wcześniej się brzydziłaś, żeby mu się tylko przypodobać. To są wystarczające powody, a ja nie wiem, czy kiedykolwiek będę mógł mu wybaczyć.
Przez chwilę po prostu się na niego gapiła. Przez ostatnie dni wałkowali wciąż te same tematy: Seth, Liz, Buzz, ich przyjaźń... Może... Może ta kłótnia pozwoli im pójść naprzód? Skupić się na przyszłości, którą chcieli spędzić razem, radości czerpanej z podróży, robienia rzeczy szalonych i niemożliwych, tak, jak to miało być? Ta droga nie miała być źródłem łez, ale śmiechu. Na razie miała z tym niewiele wspólnego.
Andy patrzył się na małe kamyczki pod swoimi nogami, kiedy klęczał, unikając wzroku przyjaciółki. Nie wiedział, co zrobi. Znał ją jak nikogo innego, ale jeszcze nie miał z nią do czynienia w podobnej sytuacji. To było dla niego nowe, nieznane i... musiał przyznać, choćby tylko przed samym sobą, że trochę się bał.
- Uważam, że zakończyliśmy już ten temat - odezwała się nagle. - Każde z nas musi to przerobić we własnym zakresie. Nie przekonam cię do lubienia Setha, nawet nie będę próbować. Życzę sobie jednak, abyś mówił o nim z szacunkiem, przynajmniej w mojej obecności. W porządku?
Mówiła rzeczowo i spokojnie. Ta jej strona była mu obca. Niespodziewanie zdał sobie sprawę, że osoba, którą znał od dziecka, dorosła i zmieniła się, również sama przez siebie. Nie wszystko było winą Setha. Może właśnie to była prawdziwa ona? Nie był pewny.
Był jednak pewny tego, że nieważne, kim stanie się w przyszłości, on zawsze będzie kochał tą piękną dziewczynę z zielonymi oczami.
Podała mu rękę. A on ją przyjął i wstał. Stanęli naprzeciwko siebie, aż nagle Andy uśmiechnął się łobuzersko.
- Powiem to ostatni raz. I prawdopodobnie nigdy więcej w ciągu tej drogi - zastrzegł. Lizzy uśmiechnęła się, przewracając oczami, ciekawa, co tym razem wymyślił. Wtedy Buzz przytulił ją mocno. - Kocham cię, Liz.
Odwzajemniła uścisk tak mocno, jakby miała go już nigdy nie spotkać.
- A ja kocham ciebie, kretynie.
- Ja? Kretyn?
- Tak, ty kretyn.
- Sądzę, że muszę ci się odwdzięczyć za takie chamskie odzywki - powiedział powoli, strzelając kostkami dłoni. Lizzy wiedziała, co to oznacza i zaczęła się cofać.
- Buzz, błagam cię, nie rób tego...
- Więc teraz jestem Buzzem? A wcześniej byłem kretynem, co?
- Wiesz, jak to jest. Kobieta zmienną jest i te rzeczy... - Próbowała się tłumaczyć, lecz widząc jego złowieszczy uśmiech naprawdę straciła wszelką nadzieję.
- Ciekawe więc, czy równie szybko przystosuje się do zmiany temperatury.
Nim zdążyła zareagować, chwycił ją w pasie i zarzucił sobie na plecy. Następnie rzucił się w stronę wody, nie zważając na protesty oraz głośne krzyki dziewczyny. Nic z tego. Chwilę później byli cali mokrzy, radośni, po prostu szczęśliwi.
- Buzz! - zawołała Liz ze złością. - Miałam najpierw zdjąć ciuchy!
- Cóż, przynajmniej nie musiałaś tracić czasu. - Wzruszył ramionami.
- A w czym będę jechać, geniuszu?
Mrugnął do niej.
- Jak dla mnie możesz nago.
Rzuciła się na niego z pięściami. Była silniejsza, niż się spodziewał, więc na chwilę zdołała go zatopić, ale on odegrał się trzy razy mocniej. Chlapali się w wodzie i wskakiwali na siebie, urządzili nawet małe zawody oraz konkurs. kto zrobi najwięcej obrotów przed wpadnięciem do wody - skakali z dużej skały, miniaturowego klifu nad brzegiem jeziora. Nie towarzyszyły im żadne rozterki, tak, jak przy Hyperionie. Nie myśleli o niczym poważnym. Niektóre punkty na ich liście wymagały refleksji, inne nie. Ten akurat należał do tych drugich.
Niezależnie od tego, jak dalej potoczy się ich życie, Buzz i Lizzy będą razem, śmiejąc się i będąc szczęśliwymi. W końcu wspięli się już na najwyższe drzewo świata oraz wykąpali się w jeziorze wulkanicznym.
A to już coś, prawda?

Kolejny rozdział za nami! Szykujcie się na rowerowe opony jeżdżące po lodzie w następnym :) Do zobaczenia w czwartek po południu (wolne!!!), Drodzy Czytelnicy!

SomeoneWhoIsWicked pozdrawia

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top