Rozdział 14


„W życiu nie ma nic specjalnie ciekawego, jeśli jedziesz drogą ciągnącą się wiele kilometrów i przed sobą widzisz jedynie TIR-y, TIR-y i jeszcze raz TIR-y. Przyznaję ci rację, Liz. To cholernie nudne".

- Andy „Buzz" Philips

Jedna siódma drogi za nimi. Zostawili za sobą Saint Marine, Hyperiona, Oregon i Stany Zjednoczone. Zmierzali do Meksyku. W Meksyku.

- Słuchaj... - zaczął Buzz, zerkając kątem oka na swoją przyjaciółkę. Dziewczyna czytała książkę, opierając ubrane w puchate skarpetki stopy na desce rozdzielczej. – Kupimy sobie psa?

- Psa?

Lizzy uniosła wzrok znad czytanego tekstu. Była zła na Andy'ego, że jej przerwał. Powieść Zaklinacz: Początek Tarana Matharu właśnie zaczęła się rozkręcać. Ale z drugiej strony, czego miała się po nim spodziewać? W końcu nie znał tego dreszczyku emocji, kiedy akcja parła do przodu, nie znał szybszego bicia serca ani przejmującego strachu, gdy ulubiony bohater był w niebezpieczeństwie. Jedyną książką, jaką przeczytał Buzz, był Mikołajek, a i to nie skończyło się dla niego zbyt dobrze.

- Powtórz jeszcze raz. Chcesz kupić sobie psa?

Wzruszył ramionami.

- Uznałem, że minęło już wystarczająco dużo czasu od śmierci Henry'ego, a taki towarzysz przydałby się nam w czasie podróży. Poza tym zawsze lubiłaś psy, więc może stałabyś się bardziej wesoła?

- Przecież jestem wesoła – obruszyła się Liz. Spojrzał na nią spod uniesionych brwi, a ten wzrok wyrażał wszystko.

Parsknęła. Co za szalony pomysł, kupno psa w czasie podróży. Dobrze wiedziała, jak wiele trzeba czasu poświęcić na wyszkolenie szczeniaka, a nie wyobrażałaby sobie opieki nad dorosłym zwierzakiem, wychowanym przez kogoś innego. Lizzy kochała zwierzęta, ale chciała od nich tego samego. Bezwarunkowego oddania i miłości, które mogła uzyskać jedynie przez towarzyszenie pupilowi od najwcześniejszych momentów życia.

Pokręciła głową.

- To kompletnie nierozsądne, Buzz. Rozumiem, że nasza droga ma być szalona i nieprzewidywalna, ale pies to jednak inne stworzenie, życie, za które bierzemy odpowiedzialność. Jeśli się na to decydujemy, musimy zapewnić mu dom oraz rodzinę, a nie śmierdzący samochód i ciągłą podróż. Chciałabym mieć psa, nie neguję twojej propozycji, lecz to nie jest czas na to.

W pierwszej chwili poczuł się urażony. Nie lubił, gdy uznawano jego decyzje za głupie. Co prawda Liz nie powiedziała nic takiego, ale tak odczuł jej słowa. Milczał jednak, nie chcąc jej zranić swoimi pochopnymi słowami. Wieloletnia przyjaźń nauczyła go przeczekania momentów złości, aby nie narażać więzi na szwank.

- Rozumiem – odparł po dłuższym czasie. – Masz rację. Przepraszam.

- Nie przepraszaj. To bardzo dobry pomysł. Gdy wrócimy, z pewnością sprawię sobie takiego zwierzaka.

Uśmiechnęła się do niego, a w myślach dodała: „Ja i Seth sobie sprawimy".

Tak, kiedy ta podróż się skończy, wszystko się ułoży. A przynajmniej powinno.

- Jak myślisz, jak rodzice zareagują na nasz powrót? – zapytała nagle. Chłopak zachichotał pod nosem.

- Wiesz, jaka jest moja matka. Stara Fili nie będzie się na mnie długo gniewać.

- A ty wiesz, jacy są moi rodzice. Niby bardzo wyluzowani w codziennych sprawach, ale szkoła jest dla nich ważniejsza, niż cokolwiek innego. Już i tak miałam z nimi problemy, bo pisałam, zamiast uczyć się biologii i innych medycznych przedmiotów.

Brwi Buzza podjechały w górę w zadziwiającym tempie.

- Chcą cię posłać na medycynę?

- Dokładnie. – Westchnęła. Pogodziłaby się z prawem, naprawdę. Przedmioty humanistyczne były jej konikiem, historia, WOS i język angielski nie sprawiały dziewczynie najmniejszych problemów. Ale medycyna? Nauki ścisłe? Matematyka, chemia i przede wszystkim biologia, z których Lizzy notorycznie zbierała pały? Nie ma mowy.

- Nie możesz im na to pozwolić. Niech Seth się uczy na lekarza, nie ty!

- Proponował mi to. Powiedział, że jeśli będę miała męża lekarza, może się ode mnie odczepią.

- Rozmawialiście o takich poważnych sprawach?

Liz zarumieniła się.

- Od czasu do czasu.

- Ach tak... - oznajmił znacząco Andy. – Od czasu do czasu...

- Zamknij się! Zresztą, co cię to w ogóle obchodzi?

- Mnie? Zupełnie nic.

Mówił prawdę, jednak ta wiadomość zmieniła coś w jego stosunku do Setha. Zawszy myślał, że chłopak jego przyjaciółki się nią nie interesował i ogólnie miał ją głęboko gdzieś. Tymczasem dowiedział się, iż się o nią troszczył... Na swój introwertyczny sposób. Może nie jest taki zły, jak myślał?

- Nie martw się – pocieszył ją. – Na pewno zrozumieją.

Lizzy prychnęła.

- Ta. Nie byłabym tego taka pewna.

***

Państwo Accardi od mniej więcej tygodnia niemal umierali ze strachu o swoje jedyne dziecko. A przynajmniej tak było przez pierwsze kilka dni. Teraz pozostała w nich jedynie wściekłość.

Głównie w matce.

- Kiedy ta młoda dama wróci, dam jej taki szlaban, że zostanie w domu do dwudziestego pierwszego roku życia! – złościła się Federica. Przez pierwsze dni Enrico próbował ją uspokajać, ale z czasem stwierdził, że się to nie opłaca i odpuścił.

Z dwójki rodziców, jeśli Liz miałaby wybierać, bardziej lubiła tatę. Mama zawsze miała wielkie parcie na tą głupią naukę, natomiast ojciec po prostu się poddawał. Mężczyzna miał łagodny, spokojny charakter, nie lubił konfrontacji. Dlatego zawsze milczał podczas kłótni Lizzy i jej matki, niechcący doprowadzając do zniszczenia ich relacji.

Kiedyś, gdy była młodsza, dziewczyna bez problemu się z nią dogadywała. Mogła jej powiedzieć o wszystkim. Z czasem, kiedy dorosła, stało się jasne, że ich charaktery i aspiracje kompletnie się różnią. Liz miała bardziej poetyckie podejście do życia, zależało jej na miłości, przyjaźni i rodzinie, a dla jej mamy liczyła się praca oraz opinia otoczenia. Tak, jak jej córki nie obchodziło zdanie innych, dla Federiki było niemal najważniejsze.

Oto była główna przepaść między nimi, której żadna z nich nie potrafiła przeskoczyć.

- Sierżant dzwonił? – zapytała kobieta, siadając ciężko na krześle w jadalni. Enrico stanął za nią i dotknął jej spiętych ramion.

- Tak. Ponoć byli widziani przed Parkiem Narodowym Redwood. Według Moore'a włamali się tam, aby zobaczyć Hyperiona.

- To drzewo?

- Najwyższe drzewo świata, kochanie – przypomniał jej delikatnie.

- Wiem, wiem. Tylko to jest jakieś szaleństwo!

Enrico westchnął w duchu. Nie przyznawał się do tego, lecz pomysł córki bardzo mu się podobał. Był przeciwny zadzwonieniu na policję, ale uległ żonie, jak zwykle zresztą. Po raz pierwszy zdał sobie jednak sprawę z tego, że miłość do Lizzy powinna mu wystarczyć, aby postawić się kobiecie. Jego mała dziewczynka miała więcej odwagi niż on kiedykolwiek. Być może powinien zastanowić się nad swoim postępowaniem. Zmienić je.

Nigdy nie był za posłaniem Liz na medycynę. Czemu więc nie odzywał się podczas kłótni jej i matki? Czemu nie wspominał wieczorem, gdy on i żona byli sami, że ich córka kompletnie sobie nie radzi z naukami ścisłymi? Czemu nie pomagał Lizzy dostać się na wymarzone dziennikarstwo? Dlaczego popełnił tyle błędów jako ojciec?

Lizzy również popełniała błędy. Ale ona odważyła się zawalczyć o ich naprawę. On też może.

Świat schodzi na psy, gdy dorośli biorą przykład z siedemnastolatki, lecz może czasami warto stoczyć się w dół, aby wstać tysiąc razy silniejszym? Może warto spojrzeć na młodszych, uwierzyć, że mogą mieć rację i spróbować robić to samo? Może duma nie jest najważniejszą rzeczą na świecie?

Pan Accardi dobrze wiedział, jak mądra jest jego córka. Nigdy nie podejmowała głupich decyzji. Nie była taka. Skoro postąpiła tak, jak postąpiła, powinien wierzyć, że nie zrobiła tego bez powodu. Jeśli zawrócą ją z tej drogi, znienawidzi ich do końca życia, a tego by nie zniósł.

- A może powinniśmy się cieszyć z tego, że nasza córka ma odwagę do robienia takich rzeczy? – zasugerował nieśmiało. - Nie każdy byłby w stanie wyruszyć w podobną podróż, aby odnaleźć siebie. Czy ty dałabyś radę?

Federica gwałtownie wstała, patrząc prosto w oczy męża. Jej wzrok rzucał gromy.

- Oszalałeś, Enrico. Mielibyśmy być z niej dumni? Niby z jakiej racji?!

- Jest naszą córką, powinniśmy wspierać ją w każdej jej decyzji, jaką podejmie, a nie wymuszać, żeby poszła na jakąś durną medycynę! - krzyknął, tracąc cierpliwość.

- Sugerujesz, że moje decyzje są błędne?!

- Więcej: są debilne! Idziesz ślepo przed siebie, nie patrząc na jej pragnienia ani potrzeby. Odkąd skończyła szesnaście lat i poszła do liceum, z kochającej matki stałaś się katem, który z batem w dłoni czeka na jej najmniejsze niepowodzenie! Lizzy nie jest taka jak ty, zrozum to wreszcie! Nie będzie chciała robić kariery, dla niej nie liczą się konkursy ani wysokie lokaty w rankingach najlepszych kwiaciarni. Ona pragnie czegoś innego, pragnie rodziny, miłości i spokoju, a to, co teraz robi, będzie w stanie jej to dać. Chce zawalczyć o siebie i my powinniśmy ją w tym wspierać, a nie próbować stłamsić jej ogień życia!

Pani Accardi aż zachłysnęła się z wściekłości. Kilka razy otworzyła i zamknęła usta jak ryba wyrzucona na brzeg, a później wzięła zamach oraz mocno uderzyła męża w policzek. Ani drgnął, czym jeszcze bardziej ją rozwścieczył.

- Odwołaj to! – wrzasnęła. Pokręcił spokojnie głową.

- Nigdy nie będę przepraszać za prawdę.

Przez chwilę patrzyła na niego z furią w oczach, a potem odwróciła się na pięcie i wbiegła po schodach na górę. Natomiast Enrico z delikatnym uśmiechem wzruszył ramionami, po czym wyszedł z domu.

Wrzesień 2015 roku był niezwykle gorący, dlatego mężczyzna cieszył się ze swojego stroju, prostego T-shirta oraz szortów. Włożył ręce do kieszeni, spacerując chodnikiem. Słońce paliło go w plecy, powietrze stało w miejscu, a on nie skupiał się na tym, gdzie idzie. Przynajmniej przez pierwsze kilka minut. W końcu zawędrował w okolice Willow Street, tam, gdzie mieszkał chłopak jego córki. Nigdy nie rozmawiał dłużej z Sethem.

Nigdy nie postawił się żonie.

Nigdy nie pokłócił się z Federiką.

Nigdy nie czuł się tak wolny.

Dzisiaj był dzień słowa „nigdy", a Enrico postanowił złamać kolejną zasadę.

Zadzwonił do drzwi Adlerów.

- Kto tam? – usłyszał głos chłopaka. Uśmiechnął się, jego twarz wydawała się być bardzo zmęczona. Mimo to odpowiedział żartobliwie:

- Jezus Chrystus.

- Liz...? – Seth natychmiast otworzył. Kiedy zobaczył ojca swojej ukochanej za drzwiami, mina mu trochę zrzedła. – Ach. To pan.

- Dzień dobry, Seth. Mogę wejść?

- Jasne, proszę.

Odsunął się, robiąc przejście Accardiemu. Kiedy przypomniał sobie o ojcu, który skacowany chrapał na kanapie, oraz otaczających go potłuczonych butelkach i szklankach, było już za późno. Tata Liz zdążył nadepnąć na szkło, a ono rozpadło się pod jego butem.

- Mhm... - jęknął pan Adler. Próbował się odwrócić, w skutek czego spadł z tapczanu. – Kto tu wszedł, do kurwy nędzy? Seth!

- To tylko ja, tato. Potknąłem się – powiedział pospiesznie chłopak, wpychając Enrico do kuchni, gdzie ojciec nie mógł go zobaczyć. Mimo to mężczyzna doskonale słyszał, co działo się w salonie.

- Jak mi się jeszcze raz potkniesz, to tak dostaniesz, że...

- Jasne. Nie ma sprawy. To się już więcej nie powtórzy.

- A pamiętaj, zegar tyka, tik-tak, tik-tak... Pas nie będzie czekał wiecznie!

- Z pewnością – odparł Seth, nie zważając na gadaninę pijaczyny. Z dreszczem odrazy wtoczył Richarda z powrotem na kanapę i przykrył go kocem. Chwilę później znowu rozległo się obrzydliwe, charczące chrapanie, a chłopak wrócił do swojego gościa. Enrico opierał się o blat, patrząc na niego uważnie.

Adler musiał przyznać, że Lizzy była do niego podobna. Miała te same oczy, te same gęste, nieco kręcone włosy i tą samą oliwkową skórę. Jedynym, czego nie odziedziczyła po tacie, był pokaźny wzrost oraz mocna budowa. Dziewczyna, którą kochał, miała drobną sylwetkę. Uwielbiał to w niej. Lubił patrzeć, jak jego duża dłoń w całości przykrywa jej malutkie palce, lubił czuć jej miękką skórę na swojej, lubił mieć przy sobie jej delikatne ciało, lubił widzieć swoje stopy w trampkach, które przy jej stopach w trampkach wyglądały jak kajaki. Te wszystkie małe rzeczy, które w niej uwielbiał, to wszystko składało się w całość, w wielką układankę, którą codziennie układał z miłości do niej.

- Co pana tutaj sprowadza? – zapytał. W pierwszej kolejności ojciec Liz pokręcił głową.

- Mów mi Enrico, chłopcze.

- Dobrze, więc... Co cię tutaj sprowadza, Enrico?

Mężczyzna westchnął i podszedł do Setha. Byli niemal tego samego wzrostu, co nieco go zdziwiło, ale nie było teraz ważne. Najpierw zastanowił się, zanim cokolwiek powiedział. Nie chciał popełnić błędu.

Zrobił to już zbyt wiele razy.

- Na początku chciałem po prostu z tobą porozmawiać. Nie mieliśmy do tego zbyt wielu okazji – oznajmił. – Lecz teraz, gdy zobaczyłem to, co zobaczyłem, mam do ciebie tylko jedno pytanie. Czy twój tata cię... bije?

„On nie jest moim tatą. Na bycie tatą trzeba sobie zasłużyć i bynajmniej nie tworzeniem kolorowych abstrakcji na ciele".

Chciał zaprzeczyć. Tak podpowiadał mu rozum. Nie mów prawdy, nie mów prawdy, nigdy nie mów prawdy. Ukrywaj swój ból. Niech nikt nie wie, co przeżywasz. Ale Seth widział w tych słowach swoją przyszłość, ostatni rok liceum bez znęcania i poniżania, normalne życie z Lizzy oraz ich przyszłymi dziećmi, które nigdy nie musiałyby poznać swojego porąbanego dziadka. Gdyby przytaknął... Zmieniłoby się wszystko. Czy na lepsze?

Enrico dostrzegł jego wahanie.

- Mogę ci pomóc, Seth. Nie jestem nikim ważnym, ale mam swoje kontakty i wiem, co robić w takich sytuacjach. Mogę dać ci dom, przynajmniej do czasu, aż uzyskasz pełnoletność. Mogę zaofiarować ci wolność i samodzielne decydowanie o sobie. Mogę podarować ci życie, spokój, bezpieczeństwo oraz zwyczajną rodzinę. A jeśli nie, to przynajmniej mogę dać ci nadzieję - urwał na chwilę, by wziąć oddech. - Daję ci teraz szansę, synu. Na przeprowadzkę do nowego, lepszego świata i na miłość mojej córki. Bo, mimo całej mojej sympatii do ciebie, nigdy nie zgodzę się na to, aby Liz... była zagrożona poprzez spotykanie się z kimś takim.

- Ja też, proszę pana – odpowiedział Seth, w przejęciu zapominając o tym, że przeszli na ty. Postanowił być zupełnie szczery. – To dlatego tak się wszystko potoczyło. Nie chciałem jej narażać.

Mężczyzna uśmiechnął się. Widział już, dlaczego na jakiś czas stracił swoją córkę. Nie potępiał jej za to, kiedy zobaczył, w kim się zakochała. Ten chłopak się o nią troszczył. Chciał zrobić wszystko, żeby była bezpieczna, nawet jeśli miał ją od siebie odtrącić. Dobrze wybrała. Jak zawsze zresztą.

- Jesteś dobrym chłopakiem, Seth. – Położył mu dłoń na ramieniu. – To, co ci ofiaruję, nie będzie łatwe. Wręcz przeciwnie, będzie cholernie trudne. Będziesz musiał powiedzieć całemu światu, co naprawdę działo się w tym domu. Chcesz spróbować?

Czy warto? Przyznać się do najciemniejszych tajemnic, narazić na litościwe spojrzenia, współczucie, sąd? Adler nie miał bladego pojęcia. Wiedział tylko jedno.

„Zrobię dla ciebie wszystko, Liz".

- Jasne, proszę pana. Chcę tylko uciec od niego.

- Masz to jak w banku, synu. I mów mi po imieniu, do diabła.

- Jasne... Enrico.

Boże, powiedzcie mi, że tego nie spieprzyłam. Błagam, powiedzcie mi, że tego nie spieprzyłam!

Tajemnica Setha miała co prawda wyjść gdzieś na końcu opowiadania, ale stwierdziłam, że byłoby to diabelnie nienaturalne. Poza tym, Enrico musiał coś ze sobą zrobić po kłótni z żoną... (Co sądzicie o rodzicach Liz?). Relacja teść + zięć nigdy nie jest łatwa, jednak może ta dwójka zdoła się naprawdę zaprzyjaźnić? Nie dla Lizzy, ale dla samych siebie?

Rozdział był ostatnim z mojego zapasu, w związku z tym czas dodawania trochę się zmieni. Przykro mi, lecz tak musi być. O modyfikacjach napiszę jeszcze dzisiaj w kolejnym powiadomieniu/notce.

Tymczasem...

Dziękuję za dwa tysiące wyświetleń!!!

SomeoneWhoIsWicked pozdrawia (i mówi, że to najdłuższy rozdział w historii Poznaj mnie naprawdę!).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top