Łyżwiarz
***
Yuuri nieczęsto oglądał w Ice Castle trenujące dzieci, ale czasami zdarzały mu się i takie sytuacje, szczególnie kiedy narzucał sobie szybkie tempo biegu i przybywał na halę nieco przed ustalonym czasem. A że musiał cierpliwie poczekać na koniec zajęć dla uczniów, wtedy łyżwiarz albo skupiał się na rozgrzewce w zaciszu siłowni, albo stawał za bandą i rozciągał się, tak trochę przy okazji podpatrując ćwiczące maluchy.
Tym razem zjawiło się ich naprawdę sporo - nastolatki nieco spokojniej jeździły wzdłuż bandy, skręcając na środek lodowiska jedynie na czas skoku lub piruetu, a małe smyki kręciły się praktycznie we wszystkie strony, to wykonując proste żabki, to próbując swoich sił w jeździe tyłem. Całe mrowie różnorodnych poziomowo, zdolnościowo i zaangażowaniowo łyżwiarzy starało się robić swoje, nie wchodzić innym w drogę i jeszcze czerpać z tego jakąś frajdę. Chyba frajdę. Ale tylko dlatego "chyba", bo większość dzieciaków szczerzyła się lub wołała coś do kolegów z takim entuzjazmem, że ciężko było stwierdzić, czy to jeszcze naturalna radość, czy raczej typowe, młodzieńcze ADHD. Nie jemu oceniać. W końcu trochę zapomniał wół jak cielęciem był.
Nieubłaganie zbliżała się jednak pora zamknięcia lodowiska dla ogółu. Dzieci zaczęło powoli ubywać, a na tafli zostawały jedynie te malce, którym naprawdę zależało na każdej sekundzie ćwiczeń. Właśnie jednym z takich zaciętych zawodników był na oko dziesięcioletni chłopiec noszący ciemny pullover - wypisz wymaluj typowe japońskie dziecko. Czarne oczy, czarne włosy i promienny uśmiech przyklejony na pół twarzy. Był cichą gwiazdą dzisiejszych zajęć, niby niewyróżniającą się (bo i czym w takiej masie malców o podobnej urodzie), ale jednocześnie płynność wykonywanych gestów, łagodna mimika oraz delikatny czar, jaki roztaczał wokół siebie sprawiały, że ciężko było nie szukać go wzrokiem i nie skupiać na nim uwagi. Jakąkolwiek muzykę słyszał w wyobraźni, interpretował ją naprawdę ciekawie. Mało tego - chociaż na zajęciach z pewnością nie brakowało jego znajomych, chłopiec zdawał się nie widzieć i nie słyszeć nic innego poza odgłosem sunących po lodzie płóz. Nie to, że wydawał się jakimś nieprzystępnym mrukiem. Po prostu w pełni odkrywał tu swoje serce.
Myśl, aby do samego końca śledzić postępy małego tancerza, okazała się naprawdę dobrą decyzją. Gdy z lodowiska zeszła wyjątkowo liczna grupa gimnazjalistów, chłopiec wypatrzył w tym nadarzającą się okazję, a zanim Katsuki zdołał rozgryźć jego zamiary, mały rozpędził się przez całą długość opustoszałej tafli i nagle, ni z tego, ni z owego, wykonał czystego, podwójnego axla.
Yuuri na ten widok mimowolnie rozchylił usta. Tak pewny skok w takim wieku widział tylko u jednej osoby, a i to wydarzyło się już bardzo, bardzo dawno temu... No, może u dwóch osób. Tylko że tego drugiego tak naprawdę nie mógł zobaczyć.
A niech to. Szkoda, że Viktora tutaj nie było, bo od razu wyczułby w maluchu potencjał na swojego przyszłego ucznia. Chociaż... może...
- Ej, przepraszam! - zawołał Yuuri, machając do chłopca ręką. Owszem, to było szaleństwo z jego strony, grube szaleństwo nawet, ale jakoś tak nie umiał się powstrzymać. - Tak, ty. Czy możesz... czy mógłbyś tu na chwilę podjechać?
Mały zamrugał niepewnie, wskazał na siebie palcem, a kiedy Yuuri przytaknął gorąco, poszusował wprost do jego kawałka bandy. W sumie to trochę dziwne, że tak ochoczo zareagował, ale i tak najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że im bliżej chłopiec się znajdował, tym bardziej wydawał mu się znajomy. Tylko że na przekór dobrej pamięci Yuuri za nic nie potrafił sobie umiejscowić punktu w czasoprzestrzeni, kiedy to mógłby go widzieć. Znaczy, spotkać mogli się tak naprawdę wszędzie, w końcu Hasetsu nie było aż tak małym miastem, a jeśli malec chodził na łyżwy, to prawdopodobnie gdzieś mu śmignął w międzyczasie, tylko... tylko że to odczucie wydawało się odrobinę głębsze niż zwyczajne déjà vu. Może trojaczki o nim wspominały? Albo wpadł kiedyś z rodzicami do Yu-topii? Musiał go potem o to wypytać.
Z zupełnie bliska chłopiec sprawiał jednak przede wszystkim wrażenie miłego, potulnego dziecka, które jednocześnie uśmiechało się tak spokojnie i zaraźliwie, jakby myślało "ale to był dobry dzień". Rzeczywiście. Z takim axlem na koncie musiał być wprost wspaniały.
Tylko w sumie... jak się powinno w takich sytuacjach rozmawiać z dziećmi? W końcu poza trojaczkami nie miał szczególnie bogatego doświadczenia w tej dziedzinie, a i tak małe Nishigorich były dość specyficznymi indywiduami. Yurio natomiast, mimo swoich nastu lat, był wyjątkiem na każdym możliwym polu.
- Witaj - zaczął więc ostrożnie Yuuri.
- Dzień dobry - odpowiedział radośnie mały łyżwiarz.
- Przepraszam, że tak cię zagadałem, ale... - Yuuri stracił trochę animuszu, jednak zaraz potrząsnął głową. Ej, no! Był dwudziestoczteroletnim, dorosłym facetem! Łyżwiarzem startującym na międzynarodowych imprezach! Chyba umiał jeszcze powiedzieć dziecku coś miłego, prawda? - Widziałem twojego axla. Był absolutnie świetny.
- Naprawdę? - Chłopiec wydawał się szczerze podbudowany tym komplementem. - Dziękuję! Strasznie się cieszę, że mi wyszedł, bo bardzo, ale to bardzo zależy mi na tym, żeby jak najszybciej dogonić Viktora.
Katsuki przechylił głowę na dźwięk znajomego imienia. Zawsze to samo, co? "Ach, Viktor... Jak ty lubisz inspirować ludzi...".
- Viktora? - dopytał uprzejmie.
- Aha. Viktora Nikiforova, tego super znanego łyżwiarza figurowego. - Uśmiech chłopca złagodniał odrobinę, jakby sama myśl o idolu trochę go peszyła. Och, mały, gdybyś ty go nagle w onsenie zobaczył, to byś się dopiero zdziwił. - Naprawdę mi imponuje. Na zawodach jest... jest... no po prostu jest niesamowity.
- A gdy na niego patrzysz, masz wrażenie, że to jakaś zwiewna wróżka zleciała na lodowisko? - podpowiedział Yuuri, na co malec uniósł brwi i szybko pokiwał głową.
- Tak, dokładnie! No bo przecież bez skrzydeł nie da się wykonywać takich genialnych skoków!
Japoński as zaśmiał się cicho. Niezły był ten nowicjusz. Zupełnie jakby wyjął mu to z ust.
- Mam tak samo - potwierdził Katsuki, wspierając się łokciami o bandę. - Mógłbym go oglądać godzinami.
I to wcale nie tak, że obejrzał jakiś czas temu tę ośmio i pół godzinną kompilację programów z ostatnich pięciu lat. Zresztą, dłuższej i tak nie było.
- Czyli pan też jest fanem łyżwiarstwa figurowego? - zapytał z nabożnym podziwem chłopiec, jakby właśnie zrozumiał, że znalazł kompana w zachwytach nad jedną taką rosyjską legendą.
- Cóż... - Yuuri podrapał się po głowie. Może to nie tak, że oczekiwał jakiejś światowej sławy, ale wydawało mu się, że w Hasetsu nie można było nawet spokojne otworzyć lodówki, żeby nie wyjąć soku albo paczki tofu z jego podobizną. No ale z drugiej strony przegrać w bitwie na popularność z Viktorem to jak wcale nie przegrać. Przecież był bezkonkurencyjny. - Tak właściwie to nawet jeżdżę zawodowo.
- Och. - Chłopiec zasłonił usta złożonymi jak do modlitwy dłońmi, stykając palce wskazujące z górną wargą. - Zawodowo? Że na konkursach międzynarodowych? Grand Prix, Cztery Kontynenty, Mistrzostwa Świata? I czy to znaczy, że zna pan Viktora... osobiście?
- W sumie tak, znam. Trochę razem współpracujemy.
Teraz to Yuuri poczuł się nieco zawstydzony. Bo oczywiście nie kłamał, ale gdyby malec wiedział, jak daleko sięgała ta "współpraca" i co znaczyła błyszcząca na prawej dłoni obrączka... Oj, ciężko byłoby to wytłumaczyć w przystępnych dla dzieci słowach. Bardzo ciężko.
- Łał, to niesamowite - odpowiedział prostodusznie mały łyżwiarz, a potem zbliżył się do bandy i stając na ząbkach łyżew, wbił wzrok w Katsukiego. - I co? Jak to jest?
- Ale... w jakim sensie? - nie do końca zrozumiał Yuuri.
- No bo jeździ pan z Viktorem, prawda? Występuje na konkursach, lata po całym świecie, pokazują pana w telewizji i w ogóle - rozwinął chłopiec, a w jego ciemnych, brązowych oczach zajaśniał blask szczerego podziwu. - Zazdroszczę panu. Musi być pan naprawdę szczęśliwym człowiekiem.
To proste, ze wszech miar dziecięce stwierdzenie trochę zamurowało Yuuriego. Bo właśnie też tak kiedyś myślał. Że tam, na szczycie, czeka samo szczęście. Że w ogóle łyżwiarstwo to samo szczęście. Że kiedy dogoni idola, będzie mógł stanąć naprzeciwko niego i wyznać, jak wiele mu zawdzięcza, a potem przez długie lata mógłby walczyć z Viktorem, na zmianę wygrywając różne konkursy i pobijając rekordy świata. Tak to sobie zaplanował w dziecięcej główce. Wyobraźnia znosiła przecież każde, nawet najbardziej odległe marzenia.
Tylko że świat to wszystko boleśnie zweryfikował.
Ćwiczenia, nauka, studia, stypendia, wyjazdy, reklamy, trenerzy... Dużo haseł przewinęło się przez jego życiorys i rzadko kiedy były one związane stricte z Viktorem. Tak naprawdę dopiero po blisko dziesięciu latach takiej walki udało mu się dostać na Mistrzostwa Świata, a największym sukcesem było znaleźć się w tej samej salce przy okazji losowania miejsc startowych. Potem już nie miał tak dobrze - Yuuri wylądował w drugiej grupie, Viktor oczywiście w ostatniej. Dzieliło ich jakichś dwudziestu innych zawodników i ze cztery godziny konkursu, więc skończyło się na tym, że Japończyk podziwiał idola na żywo z loży przeznaczonej dla zawodników. Nie miał nawet szansy do niego podejść, bo jeśli nie pilnował go trener albo fotoreporterzy, to Nikiforov od razu był ciągnięty na konferencje prasowe organizowane dla zwycięskiej trójki. Zresztą, Yuuri z miejscem szesnastym nie miałby odwagi się do czegokolwiek przyznawać...
A jednak wciąż się starał. Wciąż startował w konkursach, wciąż zbierał punkty do rankingu, zajmował pierwsze istotne miejsca na Grand Prix i Czterech Kontynentach, tak uparcie, że w niecałe dwa lata później stanął w ścisłym finale w Soczi. Jak to się skończyło, wiedział doskonale. I to było aż śmieszne, jak jeden, głupi, przypadkowy filmik sprawił, że dopiero wtedy Viktor go zauważył, a jakby tego było mało, to jeszcze na dodatek przyjechał, został trenerem, zakochał się i planował spędzić z nim resztę życia. A Yuuriemu wydawało się tak, jakby trochę na to wszystko zapracował, choć jednocześnie zupełnie na to nie zasłużył. No bo zrobił to, o czym marzył... tylko od zupełnie nie tej strony, na której mu zależało.
Więc czy ta droga pomiędzy mogła być nazywana szczęściem? I czy to teraz właśnie nim było?
- Wiesz... nie wiem, czy jest czego zazdrościć. Nie chcę cię oszukiwać, że przyszło mi to łatwo - odpowiedział w końcu malcowi. Yuuri zamyślił się, ważąc w głowie każde kolejne słowo. - Momentami było ciężko, bardzo ciężko. Szczególnie gdy z juniorów przeszedłem do seniorów i musiałem się przeprowadzić do zupełnie innego kraju. Czekało na mnie mnóstwo wyzwań. Wiele rzeczy było niewiadomych.
- Ale to chyba dobrze? - Chłopiec przechylił lekko głowę. - W sensie... Mógł pan spotkać różnych ludzi, popróbować nowych rzeczy... czy nie?
- Tak, ale... - Jak mu powiedzieć, że w świecie dorosłych to tak nie działało? Że każda decyzja niosła za sobą jakieś konsekwencje? Że najgorsze nie jest to, co na zewnątrz, tylko to, co z czasem budziło się w człowieku? - Może inaczej. Łyżwiarstwo bywa ciężkie, ale jednocześnie nie można się zniechęcać. Jeśli natrafisz na jakąś przeszkodę, zawsze spróbuj ją pokonać, a jeśli nie dasz rady... Możesz na chwilę uciec.
- Uciec? Ale jak to? - Wydawało się, że głowa chłopca zaraz przekręci się o dziewięćdziesiąt stopni i będzie leżeć na uchu.
- Żeby zastanowić się nad dalszą strategią. To pomocne. Momentami. - Yuuri pomyślał o swoim powrocie do Hasetsu, a także o tym, jak sam Viktor na chwilę wycofał się z zawodów, żeby go trenować i nabrać do wszystkiego dystansu. - Ale przede wszystkim pamiętaj o tym uczuciu, które towarzyszy ci teraz. Bo co cię najbardziej motywuje?
Chłopiec w jednej chwili wyprostował się i zmarszczył wyraźne, czarne jak dwa pociągnięcia węglem brwi.
- Chcę jeździć z Viktorem na jednym lodowisku.
- Dobrze. I tego się trzymaj - poradził Katsuki.
Jednocześnie powstrzymał się przed chęcią sprostowania, że Viktor z pewnością nie będzie już jeździł zawodowo, gdy chłopiec zdoła trafić na jakieś mistrzostwa. Z drugiej strony... na jakichś ice shows... albo gdyby wzięliby go do swojej szkółki łyżwiarskiej...
Tylko czemu męczyło go to dziwne przeczucie, że skądś kojarzył tego...?
- Yuuri! - Nagle z oddali rozległ się przytłumiony głos Yuuko, a Katsuki mimowolnie się odwrócił. Och. Czyżby wołała go, bo wreszcie nadeszła jego kolej na trening? - Yuuri, to było świetne! Zrobiłeś to! Zrobiłeś podwójnego axla!
...bursztynowe oczy chłopca rozbłysły jak dwie gwiazdki, gdy usłyszał od nieco starszej koleżanki pochwałę...
- Yuuri! - rozbrzmiało znów tuż obok jego ucha, choć zmiana w tonacji czy nawet płci nadawcy zawołania podpowiedziała, że wylądował w innym, tym razem właściwym świecie. - Yuuri, kochanie. Złoto moje. Słońce mego życia. Skarbie najdroższy. Ukojenie strapień. Pocieszenie zmęczonych łyżwia-
- Cicho, Viktor. - Japończyk wyciągnął rękę spod kołdry i potarł nią zmęczone oczy, chociaż jednocześnie miał przemożną ochotę pacnąć nią frazesującego narzeczonego w czoło albo co tam się nawinęło. - Uch, Boże, co to był za sen...
- Jaki sen? Jakiś ciekawy? - zagadnął siedzący na łóżku Rosjanin, który najwyraźniej zmierzył się już z najgorszą częścią wstawania, a aromat świeżo zaparzonej przez niego kawy zaczął powoli napływać nad łóżko.
- O mnie. Śnił mi się... młodszy ja - doprecyzował Yuuri, choć z niejaką niepewnością.
W sumie intrygujące było to, że jakoś tak naturalnie założył, że mały Yuuri miał dziesięć lat, lecz skoro wiedział o Viktorze, to musiał już być co najmniej dwunastolatkiem. Z jednej strony trochę głupio, że doszukiwał się logiki w sennych marzeniach, ale z drugiej - może zawsze wyglądał na nieco młodszego niż był...?
- Och. Ojej. To ja bym się chętnie zgłosił na ochotnika, żeby móc poznać jeszcze bardziej uroczego ciebie. O ile to w ogóle możliwe. - Viktor zmrużył ciekawsko oczy. - A jak bardzo młodszy?
- Bardzo. - Yuuri westchnął przeciągle i bezwładnie opuścił dłoń na kołdrę. - Chyba trochę za bardzo...
No tak. Czasami sny były tylko głupawymi zapychaczami mózgowej przestrzeni. Czasami nie śniło się nic poza ciemnością i noc mijała jak mrugnięcie okiem. A czasami, chociaż tylko czasami, senne mary przypominały o ważnych rzeczach i zagnieżdżały się w głowie na cały dzień, o ile nie na dłużej.
Ulotne wspomnienie z dzieciństwa zdołało już całkiem głęboko zapuścić korzenie.
- Ja... - zaczął po dłuższej pauzie Yuuri, zerkając na swoje ręce. Był tutaj. Nie tam, na początku nieznanej drogi, kiedy nie wiedział, ile lat zajmie mu osiągnięcie jakiegoś solidnego poziomu. Był tuż obok Viktora, bezpieczny, kochany i głaskany przez niego po rozczochranych włosach. - Ja o tak wielu rzeczach zapomniałem.
- Na przykład? - Viktor nie przestawał inwigilować, na co Katsuki zmarszczył brwi.
Jedno musiał jednak przyznać - mały Yuuri był o wiele lepszym słuchaczem. I zadawał jakieś takie bardziej przemyślane pytania.
- ...że byłeś moją miłością już od pierwszego wejrzenia telewizora - stwierdził więc Japończyk, po czym odkręcił się na bok i przytulił się do ramienia narzeczonego, jakby zamierzał porwać go z powrotem do łóżka. - ...i że jazda na łyżwach sprawiała mi kiedyś ogromną frajdę - zdradził nieco ciszej.
- To raczej oczywiste. To drugie, rzecz jasna. Chociaż miło mi słyszeć o tym pierwszym. - Viktor westchnął, a potem dość niecodziennie jak na siebie wślizgnął się z powrotem pod kołdrę. Może po prostu wyczuł zmianę w głosie Yuuriego. A może coś z tego mamrotania rozumiał. - Och, Yuuri... Nic nie poradzę na to, co spotkało cię w przeszłości, chociaż z pewnością zrobiłbym wiele, żeby ochronić cię od wszystkiego, co złe. Ale to było wtedy. Poradziłeś sobie. Wypracowałeś naprawdę świetny styl. Zdobyłeś i zdobędziesz jeszcze niejedno złoto. Masz rodzinę, przyjaciół, Makkachina... masz mnie. Więc niezależnie od tego, co się wydarzyło, to przecież nie wszystko zamyka się w czasie przeszłym? Hm? Teraz chyba też jesteś całkiem szczęśliwy, prawda?
Pytanie tak podobne jak to ze snu rozbrzmiało echem w głowie Yuuriego. Gdzieś się w tym wszystkim pogubił, być może dawno temu, a może jakoś ostatnio. Kiedy przegrywał i kiedy wątpił, kiedy cel wymykał mu się z rąk, kiedy nie umiał spojrzeć sobie w oczy... Ludzie sami definiowali sobie szczęście. Tylko oni je sobie wręczali i wyrywali. Wszystko siedziało tak po prostu, w głowie.
Ale kiedy myślał o tym tak na spokojnie, w pełni świadom, w ciepłym łóżku i otoczony bezpiecznymi ramionami, Katsuki uświadomił sobie, że w jednym punkcie Viktor miał rację. Tu i teraz, i w przyszłości, tej wspólnej, bo razem się o nią postarają, może mówić o szczęściu. Wysiłki małego Yuuriego przecież nie przepadły. Nie szkodzi, że nie wszystko z tamtych lat zdołał ochronić. Bo to nie "przez niego" tego wszystkiego dokonał, tylko "dzięki niemu". Dzięki temu jednemu, bezcennemu uczuciu.
- Tak, jestem szczęśliwy - odpowiedział znacznie pewniej niż samemu sobie sprzed lat. Yuuri uniósł głowę i całując narzeczonego w nos, potwierdził to, o co walczył przez pół naprawdę udanego życia. Tylko czasami tak o tym zapominał. - Jestem, bo wreszcie cię dogoniłem.
***
Przypisy-chan
Dzień dobry~ Dawno sobie nie filozofowaliśmy z Yuurim, więc przyszedł czas na odświeżenie łyżwiarskich tematów. Chociaż tak po prawdzie to chyba każda dziedzina ma bardzo podobnie. Najpierw są marzenia, potem trochę twardej rzeczywistości, aż w końcu, kiedy człowiek sobie poradzi z trudnościami i będzie sobie małym ekspertem (o stalowej dupce), to wszystko przychodzi łatwiej i milej. Oczywiście jestem przekonana, że Yuuri przez większość kariery dobrze się bawił i odczuwał satysfakcję z wyników, natomiast jakieś ważniejsze, życiowe kopniaki, które sprawiły, że Yuuri przycichł, mogły się przytrafić z przejściem do seniorów, kiedy to trzeba zacząć osiągać The Wyniki, żeby zasłużyć sobie na przychylność sponsorów, żeby dotrzeć do lepszych trenerów i tak dalej. No i jak to Wam powie stara ciotka Dziab - na starość wszystko, co działo się w dzieciństwie, wydaje się prostsze i fajniejsze. No a te czekolady to już nie to samo co kiedyś...
Ogólnie jestem ciekawa, na jakim etapie (i czy w ogóle) odgadliście, że chłopczykiem był Yuuri. Już samo skakanie axla mogło na to wskazywać, jak również przyłożenie dłoni do ust i kwestia dorównania Viktorowi. Z drugiej strony niespecjalnie jeszcze potrafię w takie budowanie zwrotów akcji, więc się nie zdziwię, że ta sprawa przeszła jakoś bokiem _^_
Beta drugiej książki idzie wyjątkowo sprawnie (pewnie dlatego, że w dalszych one-shotach w końcu naumiałam się pisać ^^"), dlatego w tym tygodniu rzucę info o szczegółach, wysyłce i zamówieniach. Jednocześnie przypominam, że wciąż zostało mi tak z dwadzieścia kopii, które były zaklepywane, a po które nikt się nie zgłasza... Oczywiście czekam do 21 czerwca, ale ani dzień dłużej.
Za to za tydzień pojawi się upragniony, pikantniejszy rozdział, więc możecie powoli ostrzyć swoje noże i widelce :3 Ewentualnie odpalać wentylatory, inaczej od nadmiaru gorąca spłoniecie żywkiem. Muahahahaha~
Pozostaje mi tylko życzyć Wam wszystkiego chłodnego i do zobaczenia w środowej Kwiaciarni ;)
Muah!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top