Ławka

***

To była scena po prostu jak z obrazka. Dwie osoby zajmowały ławkę w parku...

Nie, nie, to wcale nie przez to, że to była jakaś specjalna ławka. To była ławka jak każda inna, ławka jak wiele jej podobnych, rozstawionych po całych petersburskich Polach Marsowych. Intensywna biel farby wskazywała co prawda na to, że mebel był niedawno odnawiany, chociaż z drugiej strony wyraźne przetarcia na siedzisku świadczyły o tym, że staruszek czas i tak zaczął na nowo nadgryzać swoim wysłużonym zębem świeżą warstwę lakieru. Ale tak poza tym ławka nie wyróżniała się niczym. W sumie w całym scenariuszu ławka nie wydawała się jakoś specjalnie istotnym elementem. To miło, że znajdowała się akurat pod bujnym, rozłożystym bzem, ale tak właściwie mogła równie dobrze stać pod jakimś dębem. Albo pod jesionem, bo czemu by nie. Wiśnia też byłaby mile widziana, szczególnie gdyby jeszcze kwitła, rozrzucając dookoła siebie delikatne, różowe płatki...

Ekhem. Także ten. No. Ławka jak ławka. Ona była.

Tak samo jak było dwóch zapatrzonych w siebie mężczyzn, stanowiących kwintesencję całej kompozycji. Jeden z nich, ciemnowłosy, siedział na skraju ławki, pozwalając, aby drugi, ten o jasnej czuprynie, rozpostarł się wzdłuż mebla i położył głowę na kolanach pierwszego. Japończyk uśmiechał się łagodnie, mimowolnie przeczesując palcami srebrzyste kosmyki Rosjanina, a ten wyciągał rękę do góry, by w odpowiedzi głaskać ukochanego po policzku. Nad ich głowami rozpościerało się błękitne, letnie niebo, we włosach delikatnie tańczył wiatr. Słońce przedzierało się przez gąszcz różowego bzu i błyskało wesołymi refleksami na zwróconych ku sobie sylwetkach. Byli dla siebie całym światem. W oczach zakochanej pary błyszczała miłość, ich dłonie dotykały najczulej na świecie, usta poruszały się tak delikatnie, jakby składały pocałunki, a w szeptach słychać było pieszczotliwe...

- ...pamiętaj, żeby kupić brokuły i makaron, bo chciałbym coś zrobić z tą resztką łososia - powiedział Yuuri tak spokojnie i z takim wyrazem twarzy, jakby opowiadał o szemrzących strumykach i kwieciu bujającym się na bezkresnych łąkach. - A, i weź jeszcze dużą zgrzewkę papieru toaletowego. Kończy się.

- Tak jest, kochanie. Brokuły i makaron. Szykuje się wspaniały obiad - odpowiedział Viktor z promiennym uśmiechem, traktując wypowiedź niczym najpiękniejszy komplement świata.

- I papier.

- I papier - poprawił Rosjanin. - A może wezmę jeszcze jakiś popcorn? Bo chyba Yurio miał do nas wpaść na film.

- To dopiero jutro, dziś robię pranie. Ale faktycznie, możesz kupić na zapas - przyznał Yuuri, przeciągając kciukiem po jasnej brwi. Viktor zamruczał, wyraźnie zadowolony z zapowiadającego się planu dnia.

- Perfect - podsumował. Rozparł się wygodniej na kolanach, splatając wolną dłoń z dłonią narzeczonego, i przymknął powieki, szykując się do zapadnięcia w słodki letarg. Po krótkiej chwili jednak z powrotem otworzył oczy i spojrzał w górę. - Yuuri? W sumie tak mnie trochę zaczęło zastanawiać, czy ta sceneria nie zobowiązuje nas do... wiesz... jakichś bardziej inspirujących rozmów.

- A to papier toaletowy nie jest wystarczająco inspirujący? - zapytał z teatralnym zaskoczeniem Yuuri, udając, że nie dostrzega problemu.

- Jak kupię perfumowany, to może nawet będzie. Najlepiej taki o zapachu róż - zgodził się Rosjanin, by chwilę potem zrobić dość niepocieszoną minę. - Ale jeśli trafi się tylko zwykły, biały, tłoczony w misie, to chyba nici z jakiegokolwiek romantyzmu.

Viktor powiedział to z taką rzeczowością, jakby największym problemem wcale nie był papier sam w sobie czy raczej trywialność rozmowy o sprawach toaletowych niższego szczebla, ale to, że mógłby mu się trafić w rzucik w misie. W misie. Tak jakby króliczki albo kotki stanowiły gwarancję udanego pożycia małżeńskiego.

- W takim razie co proponujesz? - Yuuri pochylił się, zasłaniając Viktorowi widok na niebo. Nie, właściwie to nie zasłaniał go. On był całym niebem. Aniołem, którego codziennie widział o poranku, nie dowierzając, że stworzenie zaplątało się akurat w jego pościeli... Oczarowało swoją niewinnością i czystością, skradło jego duszę i... i... Hm, i to już chyba był ten moment, kiedy wypadało spuścić swojego wewnętrznego Coelho ze smyczy.

- Powinienem klęknąć i zadeklamować ci jakiś wiersz Puszkina - stwierdził więc Viktor i uśmiechnął się. W tym uśmiechu czaiła się radosna zapowiedź o kształcie serca. - Ty w odpowiedzi oblałbyś się uroczym rumieńcem i wspomniał mi coś o miłości tak rozległej jak gwieździste niebo. Wtedy ja stwierdziłbym, że to dlatego, że jesteś piękny niczym zorza polarna, potem przypieczętowałbym komplement pocałunkiem i tak dalej, i tak dalej...

- Najbardziej przemówiło do mnie to "i tak dalej". Brzmi bogato - zauważył z uroczą kpiną Yuuri. - Widzę, że ty to sobie bardzo dokładnie zaplanowałeś. To jak miałem zacząć? Że kosmicznie mocno cię kocham?

- No masz. Trafił mi się ścisłowiec. - Viktor westchnął, robiąc przy tym minę godną cierpiącego poety. - I to jeszcze taki twardo stąpający po ziemi.

W zamian Yuuri odwdzięczył mu się najbardziej uroczym, jaśniejącym uśmiechem, jaki Rosjanin widział od... No, podejrzewał, że od jakiegoś kwadransa. Plus minus dziesięć minut.

- Bez przesady - zaprzeczył łagodnie Japończyk. - Gdyby było aż tak źle, to powiedziałbym raczej, że pokonałem w pogoni za tobą siedem tysięcy trzysta trzydzieści osiem kilometrów, a tak w ogóle podziwiam cię od dwunastu lat, trzech miesięcy, dwudziestu trzech dni i... Viktor?

- Yuuri... - Nikiforov nie umiał dłużej wytrzymać całego tego rozdmuchanego, żartobliwego klimatu, dlatego zasłonił twarz dłońmi, mamrocząc pod nosem: - Ja już nic nie wiem. Nic nie rozumiem. Ani trochę.

- Ale czego? - Yuuri zdawał się podziewać niewiedzę narzeczonego, dlatego Viktor w końcu nieśmiało zerknął spomiędzy palców.

- Nie mam pojęcia, kiedy zacząłem być wobec ciebie mniej wymagający. Możesz mi szeptać na ucho listy zakupowe z ziemniakami i papierem toaletowym w rolach głównych, możesz się nawet nabijać z moich komplementów, a ja i tak jestem absolutnie szczęśliwy - zdradził, starając się nie pokazać rumieńca. - To nienormalne.

- Och... Czy ja wiem, czy nienormalne? Może po prostu cieszysz się z prostych rzeczy? - Yuuri nachylił się i pocałował koniuszki palców, za którymi skrywała się twarz ukochanego. - Jak dla mnie nie musisz się wcale wysilać z Puszkinem ani niczym takim. Cokolwiek powiesz, ja i tak ci uwierzę. W końcu związałem się z tobą, a nie jakimś koneserem literatury romantycznej.

Yuuri położył dłoń na prawej dłoni Viktora, przypominając o obecności pewnej złotej ozdoby.

- A jeśli naprawdę kupisz mi ten papier, to będę absolutnie pewien, że kochasz mnie na zabój - dodał po chwili. Viktor odsunął ręce sprzed twarzy i spojrzał na dziwnie zadowolonego Yuuriego.

- Dlaczego akurat papier ma robić za dowód mojego uczucia?

- No bo będziesz musiał przeparadować z nim przez ulicę - zaśmiał się Katsuki. - Gwiazda Rosji niosąca tak przyziemne zakupy zamiast tuzina toreb od Louisa Viton? Och, Vitya... Przecież to największa oznaka miłości, jaka może być. I najcudowniejsza.

Viktor skapitulował i szybko obrócił się w bok, wyciągając ręce, aby przytulić się do pasa Yuuriego. Yuuri na to pisnął, absolutnie zaskoczony tak pozytywnym odzewem, ale zaraz potem rozległ się cichy chichot i ramiona Japończyka otuliły głowę Rosjanina. Dalsza rozmowa została zastąpiona śmiechem oraz okazjonalnymi, przypadkowymi całusami gdzie-się-tylko-dało.

Ławka jak ławka, narzeczeni jak narzeczeni... Scena jak to scena. No i ganiający po parku pudel, trochę zapomniany, a trochę jak inspicjent, który nie ujawnia swojej obecności, dopóki sztuka toczy się swoim scenariuszem. I choć pewnie zapowiadała się z tego bajka o księciu na białym koniu, to opowieść o mężu z białą rolką była o wiele bardziej w stylu dwóch zaskakujących się nawzajem łyżwiarzy.


***

Przypisy-chan

Super-Dziab przybywa ocalić poniedziałek!

Za pomysł na ten one-shot serdecznie dziękuję mojej przyjaciółce (nie wie o tym i nigdy się nie dowie), która przy okazji oglądania zdjęć z sesji ślubnej opowiadała mi o tym, jak z mężem siedzieli w takiej właśnie romantycznej pozie i dywagowali nad smakiem czipsów jakie kupią na wieczór. To się nazywa prawdziwa miłość, prawda? No ale skoro nasze łyżwiarskie chłopaki muszą przestrzegać nieco bardziej zdrowego żywienia, popcorn został zepchnięty do roli dania specjalnego na wypadek gości, za to na czoło "fabuły" wyszedł papier toaletowy XD

Z dziwnych ciekawostek - Pola Marsowe według mojego headcanonu są całkiem niedaleko mieszkania Viktora i Yuuriego (chociaż trzeba przejść most Dworcowy). Ponadto tamtejsze ławki w parku serio są białe, a i sporo bzów tam kwitnie.

Ponadto myślę, że Yuuri jest nieco bardziej ścisłym umysłem niż Viktor (nie jakoś wybitnie, ale jednak bardziej niż Bardzo Liryczny Nikiforov). W 11 odcinku był przecież z Yuuriego niemal drugi Seung-gil-kalkulator! Z drugiej strony ścisłe umysły potrafią być nie mniej utalentowane artystycznie... tak myślę... khem... _^_


Mam jeszcze dwa ogłoszenia parafialne. Czy ktoś się wybiera w weekend na Warsaw Cup na Torwar? Światowej klasy łyżwiarze pojawią się w stolycy i będą szusować całkowicie za darmo (znaczy, widzowie nic nie płacą za wstęp, ale jak uda się wygrać medal to mogą zgarnąć ładne hajsy). Na pewno wpadnę w piątek, a zapał mam na cały event :D W każdym razie serdecznie polecam, jeśli możecie, bo wrażenia na żywo są naprawdę świetne.

A poza tym - jeśli ktoś czuje się zainteresowany, zachęcam do wzięcia udziału w nowym, świątecznym challengu. Pełną obsadę na 23 dni już mamy, ale nadal zachęcam do przyłączenia się "na ananasa" i pisania swoich świątecznych one-shotów, tym razem na dowolne dni (o szczegółach dowiecie się z "Kronik Dziaba Anonima"). Mogę już uprzedzić, że 11-12 grudnia będą dla mnie dość trudnymi dniami przez obowiązki, więc moje "reakcje" będą opóźnione, ale tak czy siak nie zapomnę o wstawieniu ogłoszeń o nowych fanfikach.

W takim razie trzymajcie się i do zobaczenia w kolejnych Pozdrowieniach!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top