Złość

***

Drobny, sypki śnieg skrzypiał pod stopami chyba głośniej niż jakiekolwiek wiekowe schody w starym muzeum, a każdy, nawet najlżejszy oddech w mgnieniu oka skraplał się na mrozie, unosząc się w przestworza w postaci mlecznobiałej mgiełki. Tak, szalała zima. Zima jak... jak nie wiem co. Nie trzeba było nawet tytułu magistra do stwierdzenia tak oczywistego faktu, wystarczyło być człowiekiem oraz mieć sprawne receptory bólu i zimna. Jak długo sprawne - to już była inna kwestia.

Nikt o zdrowych zmysłach lub bez wyraźnej potrzeby nie wyściubiał o tej porze nosa z domu i nawet psy, które musiały iść za potrzebą, czym prędzej wracały z podkulonymi ogonami do ciepłych mieszkań. Tylko zahartowane rosyjskie wróble nic sobie nie robiły z podobnej pogody. Skakały po zamarzniętym na kość chodniku i przechylały śmiesznie łebki, oglądając się to na siebie, to na siedzącego na ławce człowieka, starając się ogarnąć swoimi małymi rozumkami nowy element przestrzeni. Właściwie to traktowały nowe stworzenie jak swoistą atrakcję i nie uciekały nawet wtedy, gdy na tle dalekiego, miejskiego gwaru raz po raz rozlegało się ciche pociągnięcie nosem. Wróble po prostu żyły swoim wróblim życiem, niespecjalnie przejęte problemami jakiegoś obcego Japończyka.

Tymczasem pochylony Yuuri starał się za wszelką cenę nie myśleć o dwucyfrowym mrozie ani nie drżeć jak osika z powodu przenikającego kości zimna. Siedział, wbijał wzrok w chodnik i milczał, patrząc, jak szkła powoli zasnuwają się mgłą osadzającego się na nich oddechu. W końcu Yuuri zdjął okulary i praktycznie odruchowo przetarł je rękawem zimnego swetra. No tak, jeszcze to. A przecież gdyby tylko mógł, uciekłby do swojego pokoju i ukryłby się pod kocem, nie musząc narażać się jeszcze na fizyczne cierpienie. Problem tkwił jednak w tym, że nie miał żadnego "własnego pokoju". Istniały tylko wspólna sypialnia oraz wspólna łazienka, w których nie mógł się zaryglować, bo nie należały do niego. Był tu tylko gościem. Obcym. A teraz także przeszkodą. Dlatego właśnie wybrał najprostszą drogę i wybiegł z mieszkania tak jak stał, nie zastanawiając się nawet nad zabraniem kurtki ani czegokolwiek w tym rodzaju. Właściwie to ledwie co założył adidasy, zanim ruszył, gdzie go oczy poniosły. Tak szybko, jak się dało, szybciej niż Makkachin poderwał łeb z posłania i zdecydowanie za szybko, żeby Viktor zdążył zerwać się z kanapy i złapać go za rękę, zanim zniknął.

Katsuki naciągnął rękawy swetra na skostniałe dłonie. Tak wszystko spieprzyć...

- Yuuri! - W tej samej chwili Japończyk usłyszał zdesperowany okrzyk. Głośny, tęskny, głęboko zaniepokojony. I przede wszystkim znajomy. - Yuuri!

Zacisnął pięści. Nawet uciec porządnie nie umiał, nie w Petersburgu, gdzie spędził dotychczas zaledwie niecałe dwa tygodnie, chadzając głównie ścieżkami, które sprezentował mu Viktor. To obce, skute lodem miasto wciąż stanowiło dla Japończyka zbyt dużą zagadkę, dlatego gdy wybiegł przed apartamentowiec, w pierwszym i ostatnim odruchu przytomności ruszył na pobliski przystanek, aby skryć się przed wiatrem oraz ludzkim wzrokiem. Na swoje parszywe szczęście nie spotkał tu nikogo, ale oznaczało to również, że był wyjątkowo widoczny dla innych. Dla niego też.

- Yuuri. - Głos zbliżył się, a jego barwa ze strachu przerodziła się w nieopisaną ulgę. - Yuuri...

Łyżwiarz uniósł głowę i zobaczył przed sobą Viktora. Rosjanin stanął tuż przed nim, czerwony, zasapany, niemal na skraju przerażenia. Cienkie, szare włosy były rozwichrzone praktycznie na wszystkie strony świata, przybierając kształt lewitującej wokół głowy aureoli, a klatka piersiowa unosiła się zdecydowanie zbyt szybko, gdy mężczyzna pospiesznie łykał powietrze. Narzeczony trzymał w garści czapkę oraz szalik Yuuriego, wzięte najprawdopodobniej z myślą o nieznoszącym zimna Japończyku, lecz sam Viktor miał na sobie tylko luźną, paskowaną koszulę, domowe spodnie i kapcie. Uch, normalnie trafił swój na swego... Tylko gdyby ktoś natknąłby się teraz na Nikiforova, byłby święcie oburzony, jak żywa legenda mogła doprowadzić się do podobnego stanu. I z czyjej winy tak się stało.

- Zostaw mnie - odpowiedział krótko Yuuri, z powrotem wbijając wzrok w swoje stopy. Starał się nie wyglądać żałośnie, choć jednocześnie wydawało mu się, że zaraz zgubi zęby od tego zimna.

- Yuuri, posłuchaj... - zaczął Rosjanin i kucnął tuż przed ukochanym, próbując pochwycić jego spojrzenie. Kiedy taktyka lekceważenia i żartowania sobie problemu zawiodła, zaczął grać dobrego psychologa. - Jeśli tylko mogę coś dla ciebie zrobić, objąć, pocałować albo cokolwiek zechcesz...

- Przestań! - warknął Katsuki, unosząc głowę, by natrafić na błękitne oczy. Zmartwienie i niezrozumienie było w nich boleśnie łatwe do odczytania. - Właśnie o to mi chodziło! Właśnie takiego zachowania mam dość!

Więc Viktor zamilkł. Poruszył ustami parę razy i z wyrazem kompletnej bezradności wpatrywał się w Yuuriego, czekając na jego werdykt. Tak jakby nie usłyszał go wcześniej...

Zaczęło się od błahostki, od czegoś, co pewnie w innej sytuacji przemknęłoby zupełnie niezauważenie. Krzątający się po kuchni Yuuri po prostu w pewnym momencie zajrzał do lodówki i widząc ubywające zapasy, zapytał Viktora, czy mogą iść następnego dnia na zakupy. Wtedy siedzący na kanapie Rosjanin z dumą sięgnął swój książkowy kalendarz (jego trenerska chluba i prezent urodzinowy od Minako), rzucając żartobliwe "zaraz sprawdzę, czy pan prezes ma wolny termin". Lecz kiedy tylko zajrzał do środka, wchodzący do salonu Katsuki zauważył, że przez czoło mężczyzny przemknęła zmarszczka niepokoju. Nic takiego, ledwie chwila strapienia, zanim znów zawołał wesołym tonem "już rezerwuję!". Ale dla Yuuriego to oznaczało coś innego. To była świadomość, że tak naprawdę Viktor nie miał czasu.

A on głupi myślał, że wyprowadzaniem Makkachina na spacery i domowymi obiadkami załatwi sprawę "pomagania" w tym trudnym okresie. Że oczyści go to z poczucia winy, że kradnie Viktorowi jego cenny czas, szczególnie teraz, kiedy z wieloma rzeczami praktycznie się nie wyrabiał. Przecież Yuuri doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile bandaży ostatnimi czasy ubywało z apteczki, o której Rosjanin wślizgiwał się do łóżka albo jak często bywał rozkojarzony, gdy na lodowisku jednocześnie słuchał Yakova i spoglądał na poczynania podopiecznego... I tak od słowa do słowa rozmowa przerodziła się w dyskusję, a dyskusja w kłótnię, doprowadzając tym samym do skrajnie napiętej sytuacji. Wreszcie Yuuri wyrzucił Viktorowi, że ten wyraźnie się przeforsowuje i że to zdecydowanie za trudne, żeby dalej odgrywał dwie role naraz, a Viktor odpowiedział, że jedyne, co jest trudne, to taka jałowa gadanina. Więc Yuuri ją skończył. Zamilkł i okręcił się na pięcie, wybiegając bez zastanowienia z mieszkania.

Tylko że Viktor wcale nie chciał tego skończyć. I przede wszystkim nie umiał przestać poświęcać się w imię Yuuriego.

- Jak możesz tak mówić? Czy nie widzisz, dlaczego jest mi z tym wszystkim źle? Jak bardzo się ranisz? Jak mocno cię to wykańcza? - wyrzucał dalej Japończyk. Każde kolejne pytanie było głośniejsze i wypowiadane coraz bardziej agresywnym tonem niż poprzednie. Wszystko dlatego, że minione sytuacje, kiedy to pozwalał Viktorowi wziąć na siebie więcej obowiązków niż to konieczne, męczyły go niczym zadry wbite w sumienie. - Dlaczego mimo to udajesz, że to nic takiego?

I to była wina Yuuriego, tylko jego. Bo nie powinien traktować poranionych stóp Viktora tylko jako wymówki do porozpieszczania biednego narzeczonego. Bo nie zauważył, że śpiący na kanapie mężczyzna był zwyczajnie zmęczony, a nie słodki i wart ukradkowego pocałunku. Bo te późne powroty do domu, tak jak miało to miejsce ostatniej nocy, stanowiły wyraźną oznakę przepracowania, a Katsuki powinien zrobić z tym coś więcej niż tylko przewrócić się na bok i mamrotać jak skończony dureń.

- Bo to naprawdę nic takiego - powtórzył Viktor tak samo jak w mieszkaniu, co jeszcze mocniej rozsierdziło Yuuriego.

- Kłamiesz - wypalił. Wiedział, że tak będzie. Mógł się domyślić, do czego prędzej czy później doprowadzi to całe trenowanie i uczestniczenie w zawodach jednocześnie. - Udajesz zadowolonego, żeby nie pokazywać, jak bardzo ci przeszkadzam.

- Yuuri, nie kłamię. Tak po prostu bywa. Wiedziałem, na co się piszę. - Viktor rozpostarł szary szalik, po czym zarzucił go na szyję zziębniętego Japończyka. Nie zważając na jego marsową minę zaplótł materiał dwa razy wokół ust, chroniąc spierzchnięte wargi oraz czerwony od mrozu nos przed dalszym zimnem. - To, że miewam zapracowane dni nie oznacza wcale, że cierpię jakieś katusze. Nawet jeśli z boku wygląda to tak, jakbym nie miał chwili wytchnienia, to czuję się z tym dobrze. Właściwie czuję się świetnie, bo widzę efekty wszystkich starań. I uwierz mi, że gdyby ciebie tu nie było, zarzynałbym się na lodowisku sam z siebie, tak po prostu, bo nie miałbym co ze sobą zrobić. Więc jeśli pytasz, czy jest mi z tym wszystkim źle, to nie, nie jest. I zrobiłbym jeszcze więcej, żebyś tylko nie był smutny.

- Nic nie rozumiesz - żachnął się Yuuri, odsuwając szalik sprzed ust. - Właśnie to jest najgorsze. Nienawidzę litości. Nie znoszę być słaby ani sprawiać problemów.

- W takim razie bądź dla mnie wsparciem. Czekaj na mnie. Jak się spóźnię, nie wahaj się mnie opieprzyć. A jeśli naprawdę chcesz mi pomóc... - Viktor spojrzał zmęczonym wzrokiem na Yuuriego, a jego palce zacisnęły się mocniej na skraju trzymanej czapki. - To przede wszystkim nie wybiegaj tak nagle z mieszkania. Żadne treningi do północy nie są tak straszne jak myśl, że mogłoby ci się coś stać.

- Znowu zaczynasz. Unikasz odpowiedzi. Zbywasz mnie - wytknął mu Japończyk, na co Rosjanin westchnął i naciągnął na uszy ukochanego jego ulubioną uszatą czapkę. - To już nie jest Hasetsu, rozumiesz? Nie możesz skupiać się wyłącznie na mnie i traktować jak księżniczkę, która nic nie robi.

- A ty to wszystko nadinterpretujesz - stwierdził spokojnie Nikiforov, marszcząc brwi na widok dreszczy przebiegających po całym ciele Katsukiego. Szalik i czapka stanowiły tylko dowód troski, ale kompletnie nie załatwiały sprawy zimna. - Chodź. Możesz być na mnie zły w mieszkaniu.

- Nie chcę być zły - fuknął Yuuri, chociaż było bardziej niż oczywiste, że w jego głosie pobrzmiewała właśnie nerwowość. Nagle Katsuki uniósł dłonie i położył je na policzkach narzeczonego, ściskając jego twarz tak, jak czasami Viktor robił to Makkachinowi, gdy próbował przemówić do psiego rozumku. - Chcę, żebyś przestał skupiać się na mnie, a zaczął myśleć o sobie. Bo czy ty w ogóle widzisz, jak się zachowujesz? Nawet porządnie się nie ubrałeś ani nie zabrałeś ze sobą komórki, tylko od razu pobiegłeś za mną! Jesteś nierozsądny! A gdybym uciekł gdzieś dalej albo gdybyś stracił mnie z oczu, to co? Goniłbyś za mną w kapciach? Zadzwoniłbyś na policję z palca? Zanim będziesz udzielać mi rad, Viktorze Nikiforov, najpierw zacznij być świadomy tego, ile sam możesz zrobić.

- Pszesiesz szam wyszetłesz besz kułtki - wydukał Rosjanin z ustami ułożonymi w spłaszczone "O". Mimo to patrzył potulnie na Yuuriego, wyjątkowo mocno zaskoczony jego trzeźwą oceną w chwili wzburzenia. - W takym rasze szo mam wetłuk szyebie szrobisz?

- Do Mistrzostw Europy zajmij się sobą. Trenowanie mnie to sprawa drugorzędna. - Yuuri wreszcie puścił Viktora, by chwilę potem założyć ręce na piersi. - Choreografię przecież znam, a poza tym na razie skupię się tylko na elementach i utrzymaniu formy. Więc po co masz się we mnie wpatrywać jak sroka w gnat? Zrobisz to w lutym, przed Kontynentami.

- Ale przecież powinienem czuwać nad choreografią... - odpowiedział Rosjanin, delikatnie rozcierając szczękę, ale zrozumiał, że tak nic nie ugra. Wreszcie westchnął i opuścił ramiona. - Dobrze, załapałem, żadnego forsowania się na dwa etaty. Co wcale nie znaczy, że większa ilość randek z Yakovem mnie cieszy. Bo nie cieszy. To jak, teraz jesteś zadowolony?

- Wcale - mruknął Yuuri, jeszcze mocniej wciskając głowę między ramiona. - Przede wszystkim jestem zmarznięty...

Ach, jak dobrze, że Viktor już o nic więcej nie dopytywał. Zrobił tylko przerażoną minę, a potem czym prędzej zabrał go z ławki, wziął pod rękę i poprowadził z powrotem do mieszkania, gdzie czekał na nich zaniepokojony nagłym zniknięciem pańciów Makkachin. W samym salonie Viktor bez słowa wyswobodził Yuuriego z zimnych ubrań, usadził go na kanapie i szczelnie otulił  kocem, pozwalając wytrząść mu się z całego dokuczającego zimna. Sam Nikiforov zignorował swoje przemoczone kapcie i poszedł napuścić do wanny ciepłej wody. Dużo ciepłej wody. Tyle wody, żeby wystarczyło na dwóch dorosłych mężczyzn.

- Yuuri? - zagadnął wreszcie Viktor, kiedy tylko wrócił z łazienki i pochylił się nad opatulonym niczym indiański wódź ukochanym. W tle wciąż szumiała przygotowywana kąpiel. - Ale wiesz... Jesteś na mnie zły tylko zawodowo? Co? To nie tak, że masz dość mojego trenowania, bo przestałeś mnie kochać?

Ten wariat... On naprawdę, naprawdę, naprrrawdę nic nie rozumiał. Zastanawiał się nad czymś takim i jednocześnie zajmował się Yuurim, bez mrugnięcia okiem znosząc jego wahania nastrojów. Nic się nie nauczył, nic a nic. Kompletnie. Pusto jak w bębnie przed losowaniem. Przecież jeśli ktoś tu miał z kimś zerwać, to powinien to być Viktor. A jednak tego nie zrobił. Po co? Odpowiedź nasuwała się sama.

- Niestety, Viktor - odparł więc Yuuri i pochylił się do przodu, żeby oprzeć głowę o brzuch Rosjanina. Pozwolił, by zimna złość została na zewnątrz, ustępując miejsca innym uczuciom. Tym, które były w nim od samego początku. - Niestety, ale jesteś już tak głupi, że umiem cię tylko kochać...


***

Przypisy-chan

One-shot ze specjalną dedykacją dla MaPiness, która jakiś czas temu (zbyt długi czas temu) poprosiła mnie o więcej wkurzającego się Yuuriego. Przepraszam, że tyle mi to zeszło v__v Nie chciałam też psuć poniedziałku taką specyficzną dość sytuacją, która znów nie ma bezpośredniego happy endu (zapomnijcie o wspomnianej kąpieli - chociaż była wspólna, nie była szczególnie rozgadana ani całowana). Ale...

Ale właśnie. Kolejność one-shotów zrobiła się ostatnio bardziej zakręcona niż do tej pory. Wszystko dlatego, że trzy części dzieją się idealnie dzień po dniu: najpierw jest "Zima", potem właśnie "Złość", a wreszcie "Bliskość". W "Bliskości" Yuuri dość mocno przeżywa właśnie tę tutaj kłótnię (była wspomniana) oraz to, że Viktor tak bardzo się o niego troszczy, chociaż jednocześnie Yuuri sprawia mu problemy (i tak dalej, i tak dalej, dużo skomplikowanych rzeczy). Starałam się, żeby to była kłótnia w stylu Viktuuri - mało krzyków i szaleńczych oskarżeń jako takich, dużo unikania i milczenia. Pamiętajmy, że Yuuri przy problemie ze stworzeniem programu dowolnego dość długo ignorował Viktora, a w Barcelonie sprzeczka o orzechy miała dość milczący charakter. Tym razem jednak przerzuciłam ciężar poczucia winy Yuuriego na kolejny one-shot, a tu dałam mu się trochę mocniej...  hm, "wyżyć"? No, na pewno uzewnętrznić. I w sumie pozłościć też.

Na szczęście w ramach rekompensaty za "częstsze randki z Yakovem" Yuuri wyjdzie niebawem z własną propozycją. A jak się ona skończy, to już oczywiście wiecie ;)

Nu, to tyle. Zaczynam modlić się o siły na przyszły tydzień, bo wypada wrzucić "Pozdrowienia" w poniedziałek, zrobić ostatnią część "Teorii" na piątek, a "Opowieści" w niedzielę, między śledzikiem a karpiem zapewne. A to znów oznacza, że powoli kończymy bożonarodzeniowe odliczanie. Komu dzisiaj spadł cukier przez mojego one-shota, serdecznie zapraszam do świątecznych prac innych autorów, którzy rozpieszczają czytelników w najlepszy literacki sposób. Wszystko znajdziecie w biblioteczce na moim profilu albo w książce "Świąteczne odliczanie z Yuri!!! on ICE".

Do zobaczyska!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top