Załamanie


***

...to był jeden z najgorszych dni w życiu Yuuriego.

Drzemiący Makkachin otworzył oczy i leniwie zamerdał ogonem, gdy zauważył zamykającego drzwi Katsukiego, ale mężczyzna zupełnie nie zwrócił uwagi na pupila. Nieco podkrążone, na wpół przymknięte oczy Japończyka praktycznie bezwiednie śledziły, jak dłonie rozpinają klamrę na piersi, jak plecak ląduje obok pustego wieszaka, jak buty dwoma bezsilnymi kopnięciami trafiają obok bagażu, aż wreszcie jak kurtka pada na podłogę, zimna, niechciana i obca jak to tylko możliwe. Yuuri przeszedł w stronę kanapy, prawie nie odrywając stóp od podłogi, i po chwili usiadł na niej tak bezwładnie, jakby ktoś nagle podciął linki, które utrzymywały go w pionie.

Wiedział, że wszystko było dobrze.

Czuł, że wszystko było źle.

Przede wszystkim zdawał sobie jednak sprawę, że znów do niego wróciło. Zawsze wracało. To znajome, puste, bezsensowne uczucie załamania, przez które wierzył, że już nigdy więcej nie da rady zrobić nic sensownego. Że jest się po prostu do niczego. To nie była wina pogody, wręcz przeciwnie - świeciło piękne słońce i nawet mimo marcowego chłodu w Petersburgu panowała dość przyjemna aura. I kuriozalnie właśnie to pogarszało sprawę, bo wydawało się, że cały świat ma się doskonale. Tylko Yuuri tu nie pasował. Psuł układankę pięknej, harmonijnej rzeczywistości, ośmielał się mieć jakiekolwiek inne zdanie w sprawie swojego samopoczucia. Był tym złym.

Od kiedy zaczął żyć z Viktorem, podobne chwile zwątpienia zdarzały się o wiele, wiele rzadziej, ale to wcale nie znaczyło, że zniknęły zupełnie. Można nawet powiedzieć, że wraz ze zmniejszeniem się ich częstotliwości takie ataki stały się jeszcze cięższe. Bo kiedy Yuuri już zaczynał wierzyć, że wreszcie był się na dobrej drodze, że odnalazł swoje miejsce na ziemi, może nawet się do czegoś nadawał... właśnie wtedy przychodził moment zawahania, który kosztował go wszystko. Lęk atakował nagle i boleśnie, wyciskał dech ze zmęczonej szlochem piersi, po czym wciągał łyżwiarza z powrotem na samo dno niewiary. Logiczne argumenty nie miały sensu, a zapewnienia, że Yuuri jest najwspanialszym, najbardziej uzdolnionym łyżwiarzem na świecie po prostu nie działały, bo wszystkie problemy kryły się nie na lodowisku, ale w jego głowie.

Właśnie taką przytłaczającą pustkę Katsuki czuł tuż po zakończeniu Grand Prix w Soczi, kiedy nie wiedział, co ma dalej zrobić ze swoim życiem. Przegrany, zjadany przez gryzące poczucie winy związane ze śmiercią Vicchana i niezdolny do spojrzenia Celestino w twarz Yuuri chciał po prostu uciec. Czuł, że każdy patrzył na niego z pretensją, w spojrzeniach wszystkich widział zawód i rozczarowanie, a tak naprawdę w cudzych oczach odbijał się tylko i wyłącznie jego własny żal. Podobna sytuacja miała też miejsce przed narodowymi, kiedy na blisko dwa tygodnie musieli się z Viktorem rozdzielić, by przygotować się do krajowych mistrzostw. Wtedy Yuuri bał się, że Rosjanin nagle zmieni zdanie i nigdy po niego nie wróci. Bo do kogo właściwie miałby przyjechać? Do niego? Do takiego nieudacznika? Nie, nie, to nie mogła być prawda...

Jasne, w porządku, takie sytuacje miały przecież swoje uzasadnienie. Chodziło o podjęcie ważnych decyzji, o wielkie zmiany, przełomowe momenty. Pewnie każdy na jego miejscu miałby podobne wątpliwości lub czułby się niepewnie. Ale dziś? Dziś chodziło o zwykłe głupoty.

I właśnie dlatego bolało to tak mocno.

Ktoś mógłby zażartować, że Yuuri po prostu wstał lewą nogą, bo naprawdę trudno było inaczej skwitować drobne wypadki, które wypełniły cały jego dzień. Najpierw upadł przy potrójnym axlu, co zdarzało mu się niezwykle rzadko, mimo że przecież czymś naturalnym wydawało się to, że axle , które wymagały szczególnie dużo skupienia, łatwo się psuło. Potem Katsuki strącił otwarty bidon z bandy i wylał dobrą połowę izotoniku na taflę, zanim zdołał jakoś złapać butelkę w drżące ręce. Po ćwiczeniach prawie uderzył Yakova, gdy Japończyk zbyt gwałtownie obrócił się w bok, na co sędziwy trener przez straszny ułamek sekundy obrzucił go pogardliwym spojrzeniem. Na korytarzu ktoś obcy zagadał do Yuuriego po rosyjsku, a on nie umiał z siebie nic wydusić, zbyt wytrącony z równowagi niespodziewanym pytaniem. I kiedy Yuuri zaczął myśleć, że to już chyba koniec, że wróci do domu i zapomni o całym ponurym dniu, wkraczający na halę łyżwiarz ujrzał, jak Viktor wylądował szczególnie udanego poczwórnego loopa. Skok, który do tej pory Rosjanin umieszczał jedynie w programach galowych. Skok, dzięki któremu Nikiforov mógł stać się pełnoprawnym łyżwiarskim bogiem. Kimś idealnym. Kimś.

Yuuri stanął jak wryty, niezdolny do żadnego ruchu. A przecież powinien się cieszyć, że Viktorowi jako pierwszemu udało się opanować wszystkie pięć quadów, powinna rozpierać go duma, powinien wariacko zawołać "Patrzcie! To jest właśnie mój wspaniały narzeczony!"... Ale nie potrafił. Zamiast tego poczuł jedynie silny ucisk w żołądku i dziwną pustkę w piersi, która nijak się miała do cudowności stanu zakochania. Chciał stamtąd zniknąć. I zniknął - Yuuri bez słowa wyszedł z Klubu i pobiegł wprost do mieszkania, które nawet nie było jego.

Można by pomyśleć, że miłość powinna wszystko wybaczyć, uzdrowić i pokonać. Że od momentu wymiany obrączek wszystko powinno być idealne. Nie było. Był za to więźniem swoich lęków i nieuzasadnionych przypuszczeń, które tu, w wyobraźni, narastały do rozmiarów absolutnych prawd. Yuuri miał wrażenie, że im więcej dostawał, tym więcej powinien dawać z siebie. Ale jeśli tylko mu się nie udawało, jeśli jeden raz na tysiąc powijała mu się noga, pewność siebie natychmiast była pożerana przez słabość, a szczęście przez frustrację. Po tym wszystkim pozostawało tylko gorzkie przeświadczenie, że po prostu, tak po ludzku na Viktora nie zasługiwał.

Katsuki otoczył rękami ramiona i wcisnął między nie głowę. Już po chwili łzy wielkie jak grochy zaczęły toczyć się jedna za drugą po policzkach i brodzie łyżwiarza, zmieniając jego twarz w szkaradną, zaczerwienioną maskę. Porażka, porażka, porażka - to słowo dźwięczało mu w uszach tak często, jakby stało się jego imieniem. Nieważne, czego dokonał. Nieważne, co myśleli o nim inni. Jeśli w przyszłości nie będzie w stanie spełnić oczekiwań, czy to cudzych, czy swoich, równie dobrze mógłby być martwy. W jednej chwili trwającej nieskończenie długie minuty stał się tylko słabym, kruchym stworzeniem, które pragnęło ratunku, choć jednocześnie chciało pozostać w samotności.

Był zmęczony. Tak bardzo, bardzo zmęczony...

I w tym momencie stała się rzecz najgorsza - do mieszkania wszedł Viktor.

- Uff, wreszcie w domu. A teraz buziak od mojej świnki wyborowej, obiad i wracamy na ćwicze... - zawołał Rosjanin od progu, ale kiedy wkroczył do mieszkania i raźnym krokiem zbliżył się do kanapy, od razu dostrzegł, że coś było nie tak. - ...Yuuri?

Viktor zrzucił plecak z ramienia i natychmiast klęknął tuż przed zgiętym wpół mężczyzną.

- Yuuri, czy coś się stało? Jakiś telefon z domu? - wypytywał łagodnie Rosjanin, zupełnie zapominając o swoim radosnym komentarzu sprzed chwili. Nieważne, że pewnie był zmęczony, głodny i oczekiwał, że w drzwiach powita go śmiejący się od ucha do ucha ukochany. A Yuuri go zawiódł. Nawet w tym. - Ktoś cię zaczepiał? Kochanie... Złoto moje... Nie trzymaj mnie w niepewności. Powiedz, co się stało.

- Nie, nie, to nie tak... Nie tak - wychrypiał Yuuri, nie podnosząc wzroku, po czym jeszcze mocniej wpił się palcami w przedramiona, a głowę wcisnął między kolana. - Proszę, zostaw mnie. Nie patrz. Idź sobie.

Słowa na pokaz. Cała jego sylwetka oczywiście krzyczała o pomoc, ale poczucie winy, że znów zaciąga jakiś niewypowiedziany dług, kazało wypowiadać raz za razem kolejne dramatyczne, nic nie znaczące frazy. Odejdź. Zostaw. Zerwij ze mną. Zasługuję na samotność. Potrafię tylko zawodzić. Nie będę nikogo ranił. Nikt nie będzie mnie ranił. Niech to się wreszcie skończy...

Nie skończyło. Nie mogło, bo Viktor nagle zdecydował się przytulić Katsukiego najdelikatniej jak tylko umiał.

- Yuuri. Yuuri. - Rosjanin najpierw ostrożnie dotknął drżącą dłoń narzeczonego, a kiedy ten jej nie odtrącił, objął ramionami kulącego się w sobie Japończyka. Viktor usiadł na kanapie i przygarnął go do siebie, umieszczając ucho płaczącego Katsukiego przy swojej piersi. Wypowiadał imię ukochanego jakby była to kołysanka. Jakby to nie treść się liczyła, ale spokojny, pełen miłości głos. - Yuuri... Mój Yuuri...

Yuuri czuł się z tym podle. Wiedział, że wykorzystuje sytuację. Że obarcza Viktora swoimi nieistniejącymi problemami, odciągając go od przygotowań przed Mistrzostwami Świata. Był najgorszy. Był nikim. Nic nie potrafił, nawet kochać.

- Przepraszam. Przepraszam. Ja... Przepraszam... - To jedyne, co był w stanie wyszlochać. Dlaczego Viktor nie chciał go zostawić? Dlaczego akceptował ręce, które wcisnęły się pod rozpięty płaszcz, żeby objąć go w pasie? Dlaczego nic sobie nie robił z tej plamy wilgoci, która pokrywała jego drogi sweter? - Tak... bardzo... bardzo... przepraszam...

- W porządku. Nie musisz. Przecież nigdzie się nie wybieram - odpowiedział Viktor, głaskając Yuuriego po plecach. Czytał mu w myślach czy może intuicyjnie podejrzewał, że powód zachowania łyżwiarza mógł przypominać tamten atak z Pekinu? – Nie puszczę cię ani na moment. Jeśli tylko chcesz, możemy tak siedzieć choćby i do wieczora. A potem wspólnie pójdziemy z Makkachinem na spacer i-

Wypowiedź natychmiast otrzeźwiła płaczącego Katsukiego.

- Nie... Musisz... Trening... - Yuuri już chciał się wyplątać z uścisku, ale od jakiegokolwiek nieprzemyślanego ruchu powstrzymały go objęcia, w których trwał. Na tyle silne, by nie uciekł, ale na tyle łagodne, że nie miał poczucia osaczenia. Viktora trzymał go jedną ręką w ramionach, drugą wokół pasa, a rosyjski policzek spoczął na głowie. Tylko tyle. Albo aż.

- Naprawdę sądzisz, że mógłbym ćwiczyć, gdybym wiedział, że siedzisz tutaj i wypłakujesz sobie oczy? - zapytał Viktor, pozwalając sobie na nieco weselszy ton. - Przecież wywaliłbym się na pierwszym lepszym toeloopie. I to potrójnym. Wiesz, jak podbudowałoby to morale Yurio? Dozbrajać wroga, też mi coś...

Zduszony ni to śmiech, ni to łkanie zatrzęsły ramionami japońskiego łyżwiarza, jakby zwiastując poprawę nastroju... Ale zaraz potem Yuuri przypomniał sobie o własnym nieudanym axlu i dwie łzy znów spłynęły po policzkach. Viktor mógł usłyszeć tylko ciche łkanie, które ponownie rozdzierało pierś jego kochanego mężczyzny. Bolało go to. Bolało ich obu. I nic a nic nie mogli z tym zrobić.

- Odpoczynek to też ważna część treningu - szepnął znów Viktor, głaskając kciukami plecy Katsukiego tak czule, jakby oswajał zwierzątko. - Poza tym możemy porozciągać się tutaj. Albo potrenujemy podnoszenia do gali. Nic na siłę.

Yuuri skinął głową. Chociaż nie zgadzał się z tymi słowami, to samolubnie zdecydował, że przyzna ukochanemu rację. Nie, nie, inaczej... Chciał, żeby Viktor miał rację, bo to by znaczyło, że nie stanowi dla niego ciężaru.

- Yuuri... - Viktor westchnął. Chyba nie do końca podobało mu się to przeciągające się milczenie. - Wiem, że jestem przygłupi w niektórych kwestiach, ale przecież wiesz... Mam nadzieję, że wiesz... Że zawsze będę z tobą. Pal sześć licho wszystkie złote medale świata. To nie z nimi chcę wziąć ślub, tylko z tobą. To ciebie kocham.

- Nie, bo... bo jestem... beznadziejny...

- To ja jestem beznadziejny. Jestem beznadziejnie zakochany w tobie i jestem beznadziejnym psychoterapeutą, bo nie umiem ci pomóc. Mogę ci tylko, cholera, oddać całe swoje życie. Tylko tyle! - mruknął z nieudawaną złością. Katsuki przestał płakać, zszokowany, że to coś takiego było w stanie wyprowadzić Viktora z równowagi. - Yuuri, nie będę ci prawił mądrości, ale chcę, żebyś wiedział dwie rzeczy.

Viktor rozluźnił objęcia i zanim Yuuri się spostrzegł, rosyjskie dłonie obejmowały jego twarz, a błękitne oczy spoglądały wprost w brązowe.

- Masz prawo być smutny. Absolutnie i nieodwołalnie - oznajmił Viktor, po czym zbliżył się i złożył  delikatny pocałunek na czole Yuuriego. - I masz prawo być kochany.

Ciężka gula w gardle nieco zelżała, a zbolały, zmęczony grymas pojawił się na opuchniętej od płaczu twarzy. Nie musiał. Och, nic nie musiał... Yuuri przymknął oczy i dał się przygarnąć z powrotem do torsu Viktora, podczas gdy zaplecione dłonie ukochanego spoczęły wokół jego talii. Słyszał oddech Rosjanina, czuł jak kanapa ugina się, gdy dołączył do nich Makkachin, lecz nie był w stanie na nic zareagować. Powtarzał jak zaklęcie dwa proste słowa i robił to tak długo, aż wreszcie zapadł w płytki sen, gdy w końcu zdołał się nimi oszukać.

Przynajmniej do kolejnego razu.


***

Przypisy-chan

To chyba najtrudniejsze posłowie jakie przyjdzie mi napisać.

Może dało się to odczuć, ale ten one-shot jest bardzo personalnym tekstem, bo napisałam go pod wpływem takiego samego dnia jaki miał Yuuri. Czułam się absolutnie niepotrzebna, głupia, co miało pójść źle to poszło, nikt nie miał dla mnie czasu i spędziłam pół godziny bezsilnie płacząc w poduszkę. Jedyna różnica w tym, że nie mam żadnego Viktora ani Makkachina na wezwanie na ratunek, a jedynym, co mi mogło towarzyszyć, to kubek herbaty.

Wiem, że nie każdy lubi takie teksty, że pewnie oczekujecie fluffu i samych romantycznych sytuacji, ale YoI dla mnie to też ważna seria ze względu na mądre podejście do problemów. Yuuri ma niską samoocenę, czuje się momentami przytłoczony ciężarem oczekiwań, nie umie poradzić sobie ze strachem, ale mimo to cały czas szuka sposobu, żeby być silniejszym, żeby poradzić sobie z lękami. Tylko że one nie znikają, tak jak w prawdziwym życiu. Ktoś może być super łyżwiarzem i być wciąż bardzo niepewny siebie, a ktoś może pisać tonę słodkich historii i czuć się jednocześnie mega niekochany.

Stąd też właśnie powód, aby pokazać, że w Yuurim przez cały czas siedzi ten strasznie zagubiony człowiek. Bo to normalne, tak bywa. Chyba każdy miewa takie dni, kiedy ma się ochotę po prostu zniknąć.

Bardzo, bardzo dziękuję an-nox oraz DaryavonDayern (które są prawdziwymi specjalistkami od smutnych fików), że zerknęły na ten one-shot swoimi wprawnymi oczami i doprowadziły go do porządku. Nie jestem znawcą takich tematów, więc pewnie nie wszystko wyszło jak trzeba i nie wiem, czy udało mi się to dobrze przedstawić, ale w każdym razie pisałam tak szczerze, jak tylko umiałam.

Dziękuję i do zobaczenia w weselszym poniedziałku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top