Włosy, cz. II

***

Nawet szary, dość uporządkowany Petersburg nie mógł się przeciwstawić siłom natury i kiedy październikowe słońce rozbłysło bystro nad miastem, praktycznie każde drzewo, krzew, pnącze czy bylina zaangażowało się w tworzenie ogromnego, barwnego festiwalu na cześć jesieni. Zbrązowiałe żywopłoty przypominały obecnie nieco zardzewiałe płoty, których nijak nie dało się wysmarować impregnatem, fasady budynków oplecione do tej pory bujnym, zielonym bluszczem zapłonęły czystą czerwienią, a ziemia w parkach pokryła się tak grubym kobiercem, że perscy tkacze złapaliby się za głowy i gorzko zapłakali, bo nie byli w stanie wykonać podobnego dzieła. Ten dywan wydawał się niesamowity nie tylko z tego względu, bo wyglądał jak połączenie dziesiątek tysięcy łatek, z którego każda była w nieco innym kształcie czy kolorze, ale też pachniał i wydawał całą gamę dźwięk. Nawet najlżejszy krok powodował, że podłoże odzywało się i chrupało donośnie, a skruszałe liście pękały, zmieniający się w jeszcze mniejsze fragmenty. To było aż uzależniające - tak iść i chrzęścić, i skrzypieć, i trzaskać, i trzeszczeć, i szeleścić...

Viktor zatrzymał się przed rosłą lipą, spojrzał na jej zielonożółtą koronę i wziął głębszy wdech. Jednocześnie zapach zeschłych liści wydawał się dziś szczególnie uzależniający: był niski, głęboki, przepełniony jakąś nostalgiczną nutą, jakby minionymi, jesiennymi spacerami, na które przez wiele lat chadzał tylko z Makkachinem, albo wręcz wspomnieniami robionego w przedszkolu zielnika. Viktor uśmiechnął się do siebie. Fakt, zalatywało to trochę jakąś dziką synestezją, ale zapach liści naprawdę wydawał mu się niski, coś jak aromat starych, drewnianych mebli, wiekowych książek, korzennych przypraw, ciemnych rodzynek... Tak, i rodzynek też. Rodzynek chyba przede wszystkim. W tym wszystkim rodzynki wydawały się-

- Viktor - rozległo się zaraz za plecami Rosjanina, dlatego obejrzał się przez ramię, by spojrzeć na towarzyszącego mu w nieplanowanym spacerze narzeczonego. - Chyba mam złą wiadomość.

A chociaż ton wypowiedzi raczej nie wskazywał na nic dobrego, Viktor nie mógł się powstrzymać, żeby nie ucieszyć się jeszcze odrobinę na myśl, jak to Yuuri całym sobą pasował do jesieni. Spod krótkiego, brązowego, nie do końca zapiętego kurtko-płaszcza wystawał kremowy golf, natomiast szyję dość luźno oplatały zwoje kraciastego, czerwonego szala. Nawet włosy wyglądały w tym popołudniowym świetle bardziej na ciemnobrązowe niż czarne, za to oczy przypominały swoim błyskiem małe kasztany, które dopiero co spadły z drzewa. Dla Viktora wydawało się to absolutnie jasne, że malarze minionych wieków byli w ogromnym błędzie, przedstawiając Panią Jesień jako zwiewną kobietę o słowiańskim typie urody. Przecież tak naprawdę musiał nią być Japończyk noszący okulary z niebieskimi oprawkami.

- Co się stało? - zapytał wreszcie Viktor, otrząsając się nieco z rzuconego przez Yuuriego czaru. - Musimy już wracać?

Brak natychmiastowej odpowiedzi oznaczał, że nie, nie musieli, ale o co dokładnie chodziło Viktor pojął dopiero w momencie, kiedy Yuuri znalazł się tuż przy nim. Wtedy Katsuki wyciągnął dłoń i gdy wydawało się, że zaraz pogłaska ukochanego po policzku, że może wyciągnie się na palcach i delikatnie się przytuli... łyżwiarz zdjął coś z kołnierza i pomachał Viktorowi przed oczami.

- Łysiejesz - stwierdził, potrząsając wymownie nitką babiego lata.

- Yuuuuri!

Ni to śmiech, ni to jęk wydostał się z gardła Viktora, a kiedy zrozumiał, że właśnie perfidnie zażartowano sobie z jego włosów, rzucił się do przodu, żeby pochwycić Yuuriego w ramiona i w ramach kary wymierzyć mu kilka publicznych i całkowicie jawnych całusów. I nic to! Na próżno! Nie dość, że Yuuri zdołał mu jakoś umknąć, to na dodatek cała jego ucieczka przypominała bardziej występ na lodowisku niż nerwowy pościg. Tańczył bowiem tak lekko, jakby nic nie ważył, a w odpowiedzi na każdy sus Viktora wykonywał dwa drobne, zwodnicze kroki w bok, zupełnie jakby przewidywał ataki przeciwnika. Może działo się tak dlatego, bo goniący go Viktor skupiał się przede wszystkim na tym, żeby złapać ukochanego, więc nie patrzył nawet na to, gdzie stawiał stopy i jak bardzo liście chrzęściły mu pod nogami. Co innego Yuuri - jego ruchy wydawały się częścią jakiejś większej taktyki, która najwyraźniej zakładała, aby nie wydawać żadnego dźwięku poza czystym, dźwięcznym, rozpraszającym uwagę chichotem. A może to było tak, że Yuuri wcale nie stąpał po dywanie zeschłych liści, ale kroczył po tych jeszcze lecących? To by doskonale wyjaśniało, jakim sposobem wyprzedzał Viktora, który prezentowaną dziś gracją przypominał bardziej mokrego Makkachina niż wielokrotnie ozłacanego mistrza świata w łyżwiarstwie figurowym. Zwyczajnie używał magii.

Yuuri śmiał się i tańczył, a wokół niego niczym konfetti spadały pożółkłe i zbrązowiałe liście. Za każdym razem, kiedy kręcił piruet albo robił długi skok, przypominający bardziej baletowy split, szalik falował na wietrze w zastępstwie zgubionej gdzieś dawno temu pajęczyny, natomiast rozpięty płaszcz wydymał się niczym poły rozkloszowanej sukienki. Wyglądał absolutnie zjawiskowo, jakby sam był jakimś fenomenem pogodowym albo naturalnym efektem zwiastującym zmianę pory roku. Jakby nie był tak do końca czymś materialnym...

Trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy to bardziej Katsuki się zawahał, czy to Nikiforov przestraszył się ostatniej myśli i dlatego nieco przyspieszył, ale końcem końców ręce Viktora wreszcie dosięgnęły Yuuriego, a Yuuri zachichotał, obracając się w stronę Viktora. Dalsza ucieczka była już zupełnie niemożliwa, nawet jeśli obejmowali się ledwie co, na słowo honoru, bardziej dla zasady niż z jakiejkolwiek potrzeby. W miejscu zatrzymała ich jednak sama podstępna Matka Natura, bo stopy zapadły się nieco głębiej w gruby dywan wielobarwnych liści, a jeden utonął w oczach drugiego.

- Och, Yuuri... - Viktor pokręcił nieznacznie głową. - Czy zdradzisz mi, czym sobie zasłużyłem na ten niewybredny żarcik, hm? Nie podobam ci się? Masz coś do moich włosów?

Uśmieszek Yuuriego powiększył się o kilka milimetrów.

- Tak właściwie to mam - zdradził i zawiesił głos, by zaraz dokończyć: - Dużo pytań.

- O? Naprawdę? - Zaskoczenie Viktora szybko zmieniło się w szczere zaciekawienie.

- Bo zawsze mnie to zastanawiało... - zaczął Yuuri i znów uniósł rękę, ale zamiast zatrzymać się na kołnierzu, by zgarnąć stamtąd kolejną nitkę babiego lata, a kto wie, czy nie od razu całego pająka, wsunął palce w grzywkę Viktora i delikatnie ją przeczesał. Zwykle nie pozwalał sobie na tak wiele w tak publicznych miejscach. Zwykle zostawiał takie pieszczoty na domowe pielesze i znacznie późniejsze godziny. - ...czemu mają taki kolor? Kiedy byłem mały, wierzyłem, że możesz być jakąś zaginioną wróżką. Potem myślałem, że pewnie przefarbowałeś się tak jak Chris. Przez jakiś czas zastanawiałem się nawet, czy to może być specyficzna odmiana albinizmu. Ale teraz, kiedy mieszkam tu już tyle miesięcy, znam podstawy cyrylicy i wiem, że ani razu nie znalazłem pod prysznicem żadnej tajemniczej tubki... no dobrze, ten wiśniowy... balsam... - zaciął się i potrząsnął głową. - Mniejsza z tym. Po prostu wciąż nie mam pojęcia, jak to możliwe. Jesteś dla mnie niekończącą się zagadką.

Mógłby powiedzieć dokładnie to samo - Yuuri był niekończącą się zagadką, szczególnie w takich momentach jak ten, kiedy odnajdywał w Viktorze tak dużo powodów do zachwytu, podczas gdy jemu samemu wiele rzeczy zwyczajnie spowszedniało. W którym miejscu kończyło się bycie fanem, a zaczynała romantyczna miłość? Próbował to rozgryźć od dobrego półtora roku. Bezskutecznie.

- Schlebiasz mi, ale odpowiedź jest znacznie prostsza niż mogłoby się wydawać - stwierdził więc.

- To znaczy?

Viktor przez chwilę nawet się zastanawiał, czy powinien rozpoczynać długi wykład na temat tego, jak w dzieciństwie sam dużo nad tym rozmyślał. Zaczęło się kilku sytuacji, gdy dzieciaki z sąsiedztwa w mało sympatycznych, podwórkowych pyskówkach wyzywały go od staruchów, potem zaczął pytać o wyjaśnienia nauczycieli, czytał książki, nawet zawracał głowę siwiejącemu (jeszcze) Yakovowi, aż wreszcie dowiedział się, że jego problem najprawdopodobniej był związany z zaburzeniami melanocytów, które nie produkowały odpowiedniego barwnika. U starszych ludzi działo się to naturalnie, natomiast u młodych mogła zawinić albo genetyka i dziedziczenie pewnych tendencji po przodkach (no tak - dzięki, mamo), albo złe warunki środowiska, które ostatnimi czasy nieustannie wpływały na rozwój chorób cywilizacyjnych. Z czasem i przyspieszeniem Internetu Viktor trafił również na tak wiele osób, które siwiały, łysiały bądź miały inne zaburzenia skóry głowy, że jego własny problem przestał go cokolwiek dziwić. I tak, we wczesnej młodości to był dla niego pewien kłopot, tak samo zresztą jak posiadanie długich włosów, ale z czasem przekuł swoją odmienność w niesamowitą zaletę, dzięki której mógł z łatwością zwrócić na siebie uwagę wielu dziesiątek sędziów... i jednego narzeczonego.

Jak jednak miał to odpowiednio opisać, żeby nie wyszedł z tego rozwleczony, melancholijny monolog, który miałby być porównaniem, że tak jak jesienne liście traciły chlorofil, tak i on w naturalny sposób stracił swoją barwę? Viktor nie był pewien, dlatego ostatecznie zbliżył się i potarł nosem nos Yuuriego, wyznając cicho:

- Po prostu taką mam urodę.

To był błąd - może nie jakiś kosmiczny i nie śmiertelnie poważny w skutkach, ale jednak wystarczyło, żeby Yuuri nadąsał się odrobinę, jakby cała jego sylwetka mówiła "ja tu wychodzę ze swojej strefy komfortu, a ty mnie zbywasz najgorszym możliwym frazesem świata?". To jednak tylko tym bardziej sprowokowało Viktora, żeby się uśmiechnąć, a chwilę potem nawet zaśmiać się szczerze.

- Ej, zaraz, złoto moje! - zawołał, kiedy zauważył, że policzek Yuuriego rósł nieproporcjonalnie szybko do rozmiaru przewiny. - Nie złość się tak! To akurat była szczera prawda! Bo chyba zauważyłeś, że większość naszych łyżwiarzy w Klubie ma blond włosy? No właśnie. To specyfika Rosji - wyznał, pospiesznie układając sobie w głowie skróconą wersję wieloletniego śledztwa. - Oczywiście tak samo sprawa ma się z moimi rodzicami. Mama to nawet miała w młodości taki mysi blond, delikatnie szarawy, ale to oczywiście było w czasach zanim zaczęła się farbować. Końcem końców chodzi więc o to, że to naturalne, pozostałe po przodkach uwarunkowanie do życia na zimnych terenach. Żeby było łatwiej poradzić sobie na śniegu i takie tam. Dlatego można powiedzieć, że jestem dzieckiem genetyki i odrobiny szaleństwa.

O, i tyle. Maksimum informacji w minimalnej formie. Viktor był z siebie naprawdę dumny, że coś, co przychodziło mu całkowicie naturalnie w kontakcie z mediami, zdołał wykorzystać na potrzeby prywatnej, międzynarzeczeńskiej rozmowy. Jednocześnie poczuł się trochę zaniepokojony faktem, że Yuuri wciąż nic nie mówił, tylko wzdychał i patrzył ze skupieniem na włosy ukochanego, jakby zastanawiał się, co się z nim stanie na właściwą starość. No bo... co się stanie? Co będzie, jeśli naprawdę wyłysieje, jak mu to insynuowali wszyscy dookoła?

- Pewnie straciłem przez to cały urok osobisty, co? - próbował odgadnąć Viktor, uśmiechając się smutno. Fakt, jego wyjaśnienia nijak się miały do koncepcji Yuuriego, szczególnie tych osadzonych w baśniowych klimatach, które po zderzeniu z rzeczywistością kruszyły się i zabierały Nikiforovowi cząstkę jego wyjątkowości. Słaby był z niego wzór do naśladowania, nie ma co. Słaby był z niego nawet człowiek do kochania, bo z pewnością zestarzeje się w paskudny sposób i będzie przynosić Yuuriemu wyłącznie wstyd. - A trzeba było skupić się na tej historii z wróżkami... Czekaj, może jeszcze to naprawię... Dawno, dawno temu, w odległej krainie, parze królewskiej urodziło się małe, srebrnowłose elfiątko, które z biegiem czasu zaczęło coraz mocniej pragnąć pójść do świata ludzi...

- Już, wystarczy. - Niespodziewanie palec Yuuriego skończył na wargach Viktora, powstrzymując go przed dalszym mówieniem. Czyli co? To też spaprał? - Wcześniejsza wersja podoba mi się znacznie bardziej.

- Jednak? - Tego się nie spodziewał. Ba, nie sądził nawet, że tak szybko zasłuży sobie na zobaczenie uroczego uśmiechu, kiedy ukochany wycofał palec i położył mu dłonie na  ramionach. - A to czemu?

Przez całkiem długą chwilę Yuuri trzymał go w niepewności, a choć zdecydowanie powinni zacząć zbierać się do domu, do tęskniącego na kanapie Makkachina, Viktor stwierdził, że chyba nie miał nic przeciwko temu, żeby poczekać na odpowiedź jeszcze odrobinę dłużej. I kiedy stali tak tuż przy sobie, a przedzierające się przez koronę lipy promienie padały złotymi refleksami na ciemne włosy, oczarowując bez reszty beznadziejnie zakochanego Rosjanina, Viktor poczuł na ramionach nacisk, zmuszający go, by nieznacznie się pochylił. W tym samym momencie coś zasłoniło mu widok na park i gdy już miał podnieść skargę, że on się tak nie bawił, że chciał poobserwować pięknego Pana Jesieni... poczuł na czole dotyk miękkich ust, a do uszu doleciało czułe wyznanie, które sprawiło, że w jednej sekundzie stał się najdumniejszym posiadaczem siwych włosów na świecie.

- Bo to znaczy, że jesteś stworzony do tego, żeby być łyżwiarzem.


***

Przypisy-chan

Cześć i czołem, kochani! Pewnie w wielu częściach pogoda już się popsuła, więc ciężko mówić o wczuciu się w klimat złotej jesieni, ale rzutem na taśmę chciałam jeszcze skorzystać z tych przyjemnych wspomnień. Przepraszam też, że dzisiejszy one-shot nie wprowadza nic nowego do sytuacji, a jedyne, co w nim znajdziecie, to jeszcze więcej roztkliwiania się nad pięknem liści i włosów Viktora. Przy okazji - zawarte tu wyjaśnienia są jak najbardziej prawdziwe oraz występujące na świecie i osobiście podejrzewam, że Viktor jest właśnie taką mieszaną genetyki + popsutych melanocytów + uwarunkowania klimatycznego.

Chciałabym jeszcze przypomnieć/ogłosić o otworzeniu przedpłat na trzecią książkę z Dziabowersum - "Miejsce nam przeznaczone". Przelewy przyjmuję do 4 listopada, wysyłka zamówień odbędzie się 26 listopada. Kupować egzemplarze można zarówno przez Allergo (żeby było bezpieczniej), jak i przez kontakt bezpośredni ze mną (jeśli ktoś mi ufa). Przestrzegam też, że kto nie zamówi książki z wyprzedzeniem, ten już jej nie złapie. O szczegółach dowiecie się z "Kronik Dziaba Anonima" lub z linku do Allegro, który podam w pierwszym komentarzu.

Dziękuję Wam za czytanie i trzymajcie się w tych nieco gorzej zapowiadających się, mocno deszczowych dniach.

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top