Wierność
***
Nad Hasetsu nadciągnęła ulewa.
Najpierw spadające z rzadka krople wydawały się jedynie przypadkowymi plamkami na asfalcie, zupełnie jakby wiatr porwał jakiś grzbiet uderzającej o most fali i zrosił nią prowadzącą tamtędy drogę. Może jedna, może ze dwie drobiny trafiły przy okazji biegnącego chodnikiem Yuuriego, ale łyżwiarz zupełnie nie zwrócił na to uwagi, śpiesząc do domu po samotnym, popołudniowym joggingu.
Potem słońce zaszło za jasnoszarymi chmurami, a kropel zaczęło stopniowo przybywać. Ciężko już było mówić o przypadku, ale Katsuki, który wciąż przebywał myślami przy trudnej sekwencji kroków ze swojego nowego programu krótkiego, nieszczególnie się tym przejął. No, może ewentualnie przyspieszył nieco kroku, ale też nie za mocno, tak o, żeby utrzymać zdrowe, treningowe tempo.
Aż wreszcie letnia ulewa lunęła z nieba jak kaskada lecącej z wodospadu wody, zmieniając ciągnącą się od wzgórza ulicę w najprawdziwszy potok. Łyżwiarz odruchowo zgiął się wpół, rozejrzał się nieprzytomnie dookoła, schylił głowę i czym prędzej podbiegł pod znajdującą się jakieś kilkadziesiąt metrów dalej wiatę przystanku, ukrytą w gęstym listowiu rosnącej tuż za nią lipy. Zacinająca z ukosa ulewa wciąż moczyła Japończykowi adidasy, ale stojąc (dosłownie) przed wątpliwym wyborem utopienia się w otwartym terenie a przeczekania kataklizmu z nogami w kałuży, zdecydowanie wolał to drugie. Zresztą, wilgoć jak wilgoć, ale najbardziej dezorientujący w tym wszystkim był szum obfitego deszczu oraz szelest trzęsących się na wietrze drzew, który tutaj, za osłoną, zdawał się być jednak znacznie mniej odczuwalny. Same opady przez panujące gorąco przypominały za to bardziej łagodny kompres niż plagę egipską rodem z Petersburga.
Lipa potrząsnęła mocniej gałęziami, a zapach zieleni zmieszał się z chłodnym aromatem wilgotnej gleby. Yuuri odetchnął głęboko, zaciągając się przyjemnie czystym powietrzem, po czym zdjął zasnute deszczem okulary, by spróbować wytrzeć je w jakikolwiek suchy skrawek ubrania (o ile jeszcze jakiś istniał). No ładnie, no. Już tak niewiele brakowało, żeby dotarł do Yu-topii na obiad, aż tu nagle...
I faktycznie - "aż tu nagle" od drugiej strony przystanku, praktycznie po omacku trafiając pod oszkloną wiatę, przybiegł ktoś jeszcze. Ktoś, kto był zziajany, pochylony i przemoczony do suchej nitki jak Yuuri, ale z pewnością wydawał się również szczęśliwy, że udało mu się przeżyć najgorsze oberwanie chmury.
Yuuri zmrużył krótkowzroczne oczy, próbując zorientować się, kim był współtowarzysz deszczowej niedoli. Niestety - z dystansu wynoszącego jedną szerokość przystanku dostrzegał jedynie jaśniejszy zarys poniżej pasa, co pewnie oznaczało spodnie, oraz znacznie ciemniejszy, praktycznie czarny powyżej. Nie umiał wyszczególnić głowy, dlatego zgadywał, że czarną plamą była bluza z kapturem, którą nieszczęśnik naciągnął, żeby choć trochę uchronić się przed nawałnicą. Czy faktycznie mu to pomogło, to już była inna kwestia. W sumie to Yuuri nawet chętnie zaoferowałby schowany w plecaku ręcznik, ale raz, że już się nim wycierał po treningu w Ice Castle, więc nie byłoby to komfortowe dla żadnej ze stron, a dwa, że nie wiedział, czy leżący na wierzchu torby ręcznik w ogóle przetrwał potop.
Zanim jednak Katsuki zdołał choćby zapytać, czy wszystko było w porządku i czy może pomóc w jakiś inny sposób, rozległ się cichy, podszyty rozbawieniem śmiech.
- Cześć, piękny nieznajomy - usłyszał tuż obok siebie.
Yuuri w jednej chwili przestał mocować się z okularami i uśmiechnął się bezsilnie pod nosem. Aha. Czyli tak to mieli rozegrać.
- Cześć - odpowiedział, decydując się schować szkła do kieszeni podwiniętych spodni. W sumie przy takiej wilgotności powietrza oraz nie do końca szczelnym dachu i tak nie wydawały się szczególnie przydatne.
- Długo tutaj czekasz? Czyżby na jakiś autobus? - zapytał figlarnie przybysz, najwyraźniej oczekując, że rybka złapie haczyk. Niestety, było dziś na jakikolwiek połów zdecydowanie zbyt mokro.
- Nie. To nieczynny przystanek - zgasił go Yuuri.
- A-aha. - Mężczyzna stracił nieco animuszu, ale szybko się otrząsnął i zaatakował ponownie. - Bo pomyślałem sobie, że może mógłbym ci jakoś pomóc i zabrać cię na przejażdżkę.
- Naprawdę? - zaciekawił się Katsuki. - A czym?
- Tramwajem zwanym pożądaniem.
Yuuri parsknął, co nieco ośmieliło mężczyznę do dalszego zagadywania.
- Jak tu trafiłeś?
- Byłem na treningu i właśnie wracałem do domu, kiedy nagle się rozpadało.
- A to pech. Ja znów wyszedłem po swojego... ten... kolegę, ale że nie wziąłem parasola, dlatego musiałem na chwilę przybiec tutaj. I muszę powiedzieć, że to wcale nie była zła decyzja - przyznał, pospiesznie rozglądając się dookoła, jakby dopiero co przypomniał sobie o sprawie szukania zaginionego "znajomego". - Tylko to dziwne, że dookoła nie ma nawet żywej duszy.
- To mało uczęszczana droga - zauważył Yuuri. - Zresztą, nawet gdyby ktoś był na tyle odważny, żeby tędy przechodzić, to w takiej ulewie możemy go nawet nie zauważyć.
- Uhm, rozumiem...
Zapadła cisza, o ile można było mówić o ciszy w kontekście głośnego, jednostajnego, wielowarstwowego szumu. Deszcz wciąż bowiem niezmordowanie padał, choć jednocześnie wydawało się, że po pierwszej, gwałtownej pompie ulewa odrobinę osłabła, a cokolwiek miało się oberwać z ołowianych chmur, to już dawno zleciało na ziemię lub poszło na dno zatoki. Wciąż jednak nie było mowy o ruszeniu się z miejsca, tak samo jak wątpliwe było to, żeby ktokolwiek, kto by tędy przejeżdżał, zorientował się, że pod wiatą stoją dwa, mokre, niebosko wyglądające stworzenia. I w ogóle nawet najbardziej odważny kappa musiał się w taką pogodę poddać i zaszyć pod suchym mostem.
- W takim razie co robimy? - rzucił zakapturzony mężczyzna.
- To znaczy?
- Wiesz, jeśli to tak dłużej potrwa, nabawimy się niezłego przeziębienia. Jest dość zimno, mokro, do domu daleko... Za to ty wydajesz się być bardzo miły... - stwierdził swobodnie, przysuwając się nieco do Katsukiego. - W takim razie... może moglibyśmy sobie jakoś pomóc?
Oho. Sytuacja alarmowa na godzinie dziewiątej. Yuuri uznał, że co jak co, ale właśnie nadszedł odpowiedni moment, aby wyciągnąć swoją broń ostateczną. Nie, nie gaz pieprzowy. Kastetu też nie nosił. Ani beretty, chociaż Yakov regularnie go namawiał, żeby załatwił sobie jakąś kieszonkową, tak na wszelki wypadek, na te ciemne, rosyjskie uliczki. Tarczę i argument na wypadek wyjątkowo nachalnych adoratorów miał jeden, ale za to wyjątkowo skuteczny.
No i w razie czego zawsze miał jeszcze łyżwy w plecaku...
- Wybacz, ale jestem już zaręczony - odparł Yuuri, z dumą pokazując złotą obrączkę na palcu prawej dłoni.
Zakapturzony człowiek zatrzymał się, zamarł, a kto wie, czy z powodu niespodziewanego zwrotu akcji nie uniósł nawet ze zdumieniem brwi. Tak, tak to przynajmniej wyglądało, jakby uniósł brwi. Bardzo wysoko.
- O. Ou. Jaka szkoda... - stwierdził z nieukrywanym smutkiem, ale zaraz trochę się ożywił. - No cóż, spróbować nie zaszkodziło, a przegrać w bitwie, w której na pewno cała masa osób musiała walczyć o twoje względy, to w sumie żadna hańba. Więc? Kim jest ta szczęśliwa osoba, która zdobyła twoje serce?
- Po pierwsze nie było żadnej bitwy. Już prędzej tania oferta last minute - poprawił Yuuri, nieco zawstydzony takim pochlebnym przypuszczeniem. - Po drugie to łyżwiarz figurowy. Całkiem znany nawet.
- Tak? A jak się nazywa? Coś tam kiedyś oglądałem, może akurat skojarzę...
Yuuri poczuł się trochę nieswojo bez okularów, szczególnie stojąc przed koniecznością takiego osobistego wyznania, więc ostatecznie wyciągnął szkła, wsunął je na nos i zerknął kątem oka na swojego towarzysza. Spod naciągniętego na głowę kaptura wyzierało trochę jasnych włosów.
- Viktor Nikiforov - powiedział ciepło.
- Zaraz, zaraz... Ten Viktor Nikiforov? Z tych Viktorów Nikiforovów? O jasny gwint, przecież to największa szycha w sportowym biznesie! Nie znać go to jak nie wiedzieć, kim jest George Clooney! Albo nie znać żadnej piosenki Madonny! Ale jak? Jak ci się właściwie udało usidlić takiego playboya i bawidamka? - dopytywał rozentuzjazmowany mężczyzna, jednak zaraz potrząsnął głową, jakby nagle zmienił zdanie. - A zresztą, głupie pytanie. Jeśli dla kogokolwiek miałby stracić głowę, to wyłącznie dla kogoś tak niesamowitego jak ty.
- Przeceniasz mnie.
- Nie śmiałbym. Zresztą, jeśli nie wierzysz moim słowom, zapytaj narzeczonego. Jestem pewien, że powie ci dokładnie to samo. - Opatulony bluzą mężczyzna zaśmiał się, a jego głos rozbrzmiał jak delikatne, czyste dzwoneczki. - Więc? Jaki on jest na co dzień? Miło byłoby wiedzieć, z kim przegrałem.
- W sumie to ciężko określić go jednym zdaniem. - Yuuri przeniósł spojrzenie z mężczyzny na drogę, gdzie deszcz rysował nieskończenie przeplatające się kręgi na kałużach. Z jednej strony przyznawanie się do miłości było trudnym zadaniem, ale z drugiej dla tak wieloletniego fana jak on mówienie o Viktorze przychodziło już z przedziwną łatwością. - Jest niesamowicie utalentowany, wysportowany, uśmiechnięty... przystojny, oczywiście... praktycznie nigdy się nie złości, jest cierpliwy, uczuciowy, otwarty, ma świetnego pudla imieniem Makkachin...
- O, ja też mam pudla! I mówią, że jest ze mnie niezła dusza towarzystwa - pochwalił się rozmówca. - A tak przy okazji... Jak całuje? Bo chyba już się całowaliście, skoro jesteście zaręczeni, co?
- W sumie... nie najgorzej - przyznał ostrożnie Yuuri, nie mogąc powstrzymać się od niewielkiego uśmiechu. - W porywach katsudon na dziesięć.
- Robię się zazdrosny - westchnął mężczyzna. - No a wady? Przecież musi być w nim coś niedoskonałego. Może chociaż w tym go pobiję.
Wtedy Yuuri już całkiem zaśmiał się pod nosem.
- Powinieneś z czymś trafić, bo obawiam się, że z wymienianiem jego niedoskonałości wcale nie będzie krócej. Viktor jest przede wszystkim okropnym lekkoduchem, często bardzo niepoważnym i nigdy nie umiem przewidzieć, co w danym momencie zrobi albo powie. Nieustannie o czymś zapomina, najczęściej o obietnicach, ubraniach i o słabej głowie do alkoholu... Bywa jak wielki miś, o, albo jak taki koala, który nie chce się ode mnie odczepić, tylko bez najmniejszego uprzedzenia włazi mi pod prysznic albo w trakcie przebierania... Przedkłada moje dobro nad swoje, przemęcza się, wstaje zbyt wcześnie, chodzi spać zbyt późno, ubiera się zbyt lekko, nie nosi kapci... czapki zresztą też nie... jego kuchnia to jakieś nieporozumienie...
- Wow, to na serio dużo. Właściwie nawet więcej niż tych dobrych stron. Gdybym to ja był z kimś takim, pewnie bym nie wytrzymał nawet jednego dnia, tylko od razu zamordował go w afekcie - stwierdził z zaskoczeniem zakapturzony mężczyzna. - Musisz go strasznie kochać.
- Bardzo. - Yuuri spuścił wzrok. - Okropnie rzadko mu to mówię, ale jest dla mnie kimś absolutnie nie do zastąpienia. I nie umiem sobie wyobrazić życia bez niego.
- Nic straconego. Możesz to przećwiczyć teraz i powiedzieć mu przy najbliższej okazji. Jakby co przecież nikt nas nie usłyszy, a ja oczywiście zachowam to w tajemnicy. Obiecuję - zaproponował.
- Tak mówisz? W takim razie... - Yuuri ruszył z miejsca, po czym zrobił kilka kroków w lewo. - Kocham cię, Vitya. Kocham cię i dziękuję, że przy mnie jesteś - wyszeptał , dając się przytulić zakapturzonemu mężczyźnie. - Choć trochę nie rozumiem, po co pchałeś się w taką ulewę.
- Jak to po co? - zdziwił się Viktor, całując Yuuriego w czubek mokrej głowy. - Żeby jak najszybciej się z tobą spotkać i usłyszeć tak cudne słowa. Ewentualnie żeby poderwać jakiegoś przystojnego nieznajomego na opuszczonym przez Boga i ludzi przystanku. Niestety, trafiła mi się strasznie trudna sztuka. Zaobrączkowany i na dodatek wierny jak diabli.
- Paskuda. - Yuuri dźgnął Viktora palcem między żebra i uwolnił się z uścisku. W następnej chwili dojrzał nadarzającą się okazję i wybiegł spod wiaty, zmierzając przez siąpiący delikatnie deszcz prosto w stronę Yu-topii. - Nie wpuszczę cię dziś do onsenu!
- Yuuri!
Viktor ruszył za uciekającym narzeczonym, śmiejąc się i moknąc razem z nim, aż wreszcie udało mu się chwycić swoje podstępne kochanie w pasie i zawirować z nim we wspólnym piruecie na środku wyludnionego chodnika. Przystanek za to został na swoim stałym miejscu, sztywny i milczący nawet w obliczu dwojga wyznających sobie miłość zakochanych, i tylko lipa zaszumiała, machając liśćmi na do widzenia. Żałowała, że deszcz tego lata nie padał częściej, a ludzie nie zaglądali pod nią częściej.
W końcu aż miło było popatrzeć na takich jak ci dwoje - jedno broniło swoich uczuć, nawet jeśli były to tylko urocze żarty, a drugie instynktownie wiedziało, gdzie znaleźć tego pierwszego.
***
Przypisy-chan
Dzień doberek! Mam nadzieję, że dzisiejsza scenka poprawiła nieco nastrój oraz odbiór ostatnich ulew przetaczających się nad Polską i że może będziecie uważniej spoglądać na przystanki, czy nie czai się tam jakieś zmoknięte Viktuuri ;)
Nie jestem pewna, czy podstęp z zakapturzonym nieznajomym mi się udał (raczej nie... w pierwszej fazie), ale też nie na tym mi głównie zależało. Raczej na takim radosnym, niezobowiązującym flircie naszej kochanej pary. Przyda im się przed kolejnymi one-shotami, kiedy to zamierzam poruszyć pewne mniej wesołe wątki. Nie, żadne kłótnie tym razem, ale przyznam, że plakat nadciągającego filmu trochę poruszył moją wyobraźnię...
Przypominam, że w najbliższy weekend jestem na Animatsuri, więc jeśli się nie wstydzicie, zajrzyjcie na stoisko Bubonerii, gdzie postaram się być jak najczęściej (a jak nie, łapać mnie można przez siedzącą tam Dar lub Wattpada). Jak ktoś wpadnie i ładnie się przywita, dostanie naklejkę za darmoszkę (ale ode mnie, nie ze stoiska) :3 Przy okazji zapowiem też, że na Niuconie najpewniej przyjdzie mi prowadzić ze dwa panele, więc nie zapeszając, zapraszam Was również do Wrocławia.
Na dziś się odmeldowuję i niezmiennie zapraszam na środowe kwiatkowanie :3
Muah!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top