Strachy

***

- Jasna cholera... Co się dzieje z tą pogodą? Chyba jeszcze nigdy tak nie pizgało - rzucił wkurzony Jurij, nie bez pewnej słuszności zresztą, chociaż sam dobór słownictwa pozostawiał naprawdę wiele do życzenia. Nikt się tym jednak nie przejął, ba, nikt tego właściwie nie zauważył, bo trzej łyżwiarze, którzy właśnie z ledwością dotarli do petersburskiego apartamentowca, z ulgą zrzucali z siebie wytargane przez wicher kurtki i lodowato zimne adidasy. Mało tego, pogoda tak bardzo dawała się ludziom we znaki, że mimo dość wczesnej jak na jesień pory trzeba było już na wejściu zapalić światło w salonie. - Żyć się nie da. Normalnie jakby Katsudon przywołał z Japonii jakiś tajfun czy inny orkan.

- Yurio, naprawdę... Czasy oskarżania ludzi o sztormy i kataklizmy minęły razem z Vasco da Gamą i Kolumbem - zauważył znów Viktor, który jako pierwszy pozbył się wierzchniego odzienia, ochoczo pospacerował do kuchni i wyciągnął z chlebaka rogaliki z różaną marmoladą, trzymane tam "na wypadek gości" (a które i tak regularnie znikały przy okazji podwieczorków). - No dobra, maksymalnie z polowaniami na czarownice. Ale o wiedźmy to ty lepiej wypytuj Georgija.

- Poza tym ostatnio więcej mieszkałem w Stanach, więc nie wydaje mi się, żeby japoński klimat był ze mną jakoś mocno zaprzyjaźniony. To już Viktor ma więcej na sumieniu. Sprowadził do Hasetsu śnieg w kwietniu - przypomniał Yuuri, który również poszedł do kuchni. - Jaką chcecie herbatę?

- Akurat jeden pies, gdzie dłużej byłeś. I tu cholernie wieje, i tam cholernie wieje - burknął Jurij, który jako ostatni mocował się z butami, ale gdy wreszcie zdołał je skopać pod wieszak, z radością podreptał prosto do pustej kanapy, gdzie rozsiadł się jak pan i władca na swoich włościach. - Daj tę z pigwą. Niezła była.

- Ha! Nic dziwnego. Sam wybierałem - podkreślił z dumą Viktor, stawiając talerz z pieczywem na przykanapowym stoliku, po czym zajął miejsce tuż przy nastolatku i wyjrzał przez oparcie mebla. - Kochanie, a czy ja też mogę?

- Jasne. Wszystkim nam zrobię taką samą.

- Czudesna. A wracając - podchwycił znów Rosjanin, spoglądając na młodszego kolegę. - Yurio, powinieneś częściej odnajdywać pozytywy w życiu. No bo sam pomyśl. Gdyby nie ta pogoda, nie wpadłbyś do nas na podwieczorek i nie spędzilibyśmy razem miło czasu, prawda?

- Ciekawe, czy ty też będziesz wykazywać się takim szeroko pojętym optymizmem, jak zaraz zarobisz w zęby za to "Yurio" - zgasił go Plisetsky, biorąc w garść rogalika i uważnie mu się przyglądając. Wyglądało to tak, jakby co najmniej doszukiwał się na nim sygnatury autorstwa Nikiforova. Węglem pisanej, oczywiście. I w ogóle zwęgleniem pokrytej. - Poza tym nie dodawaj sobie. Przyszedłem tu tylko dlatego, bo wasze mieszkanie jest bliżej. Nie chciało mi się zapitalać tyle drogi do Yakova.

- Ach, no właśnie. Tylko nie zapomnij uprzedzić pana Feltsmana, że u nas zostałeś - poinstruował z kuchni Yuuri, na co Jurij niczym kanapowy cezar wystawił nad oparcie dłoń i skierował kciuki do dołu.

- Daj żyć - mruknął, ostatecznie podejmując ryzyko wgryzienia się w podejrzany rogalik. - Ani on nie jest moim ojcem, ani tym bardziej ty. Do wieczora i tak zamierzam się stąd zawinąć, więc nie ma co komu gitary zawra-!

Ale zanim skończył, stała się rzecz dość nieoczekiwana jak na warunki miejskie - wicher zadął tak mocno, że w kratce wentylacyjnej zadudniło cokolwiek złowieszczo, o parapet zastukały pierwsze krople ciężkiego deszczu, a światło...

A światło tak nagle i bez najmniejszego uprzedzenia sobie zgasło.

Zarówno w mieszkaniu, jak i poza nim zapadły egipskie ciemności, których grozę wzmagał uderzający o mury wiatr i fale gwałtownej, ukośnej ulewy. Wypoczywający na swoim posłaniu Makkachin zaskomlał cicho i przeciągle, prawdopodobnie zwijając się w jeszcze ciaśniejszą kulkę niż przed chwilą, a trzy pary oczu rozejrzały się bezradnie po pomieszczeniu, próbując doszukać się choćby najmniejszego źródła światła. Niestety, wysiadło wszystko, od elektronicznego zegara w kuchence po diodę telewizora i od miejskich latarni po lampy w cudzych oknach.

W końcu po kilku sekundach zduszonych złorzeczeń i nerwowych poszukiwań trzy telefony komórkowe rozbłysły niemal jednocześnie w trzech różnych punktach kuchnio-salonu.

- No bez jaj - jęknął Yurio, oświetlając podbródek ekranem. Z tapety migało do pozostałych zdjęcie świeżo wypieczonych pirożków. - Awaria? Serio?

- Dobrze, że woda zdążyła się zagrzać. - Yuuri włączył latarkę i odłożył smartfon na blat, starając się dokończyć zaparzanie herbaty. - Vit... Viktor, zadzwoń do elektrowni. Na pewno ktoś już to zgłosił, ale spytaj chociaż, ile zajmie naprawa.

- Się robi. - Komórkowa mordka Makkachina, którą Viktor oświetlał sobie widok na salon, podniosła się i powoli skierowała w stronę zacisznej sypialni.

W tym czasie Yurio oparł się brodą o oparcie kanapy i wypuścił powietrze nosem, koncentrując swoją uwagę na pozostałym w kuchni Japończyku.

- Czasami nie nadążam, jak taki lamus jak ty może być tak ogarnięty w takich sytuacjach - stwierdził nastolatek, kiedy Yuuri zaczął powoli, po jednym kubku znosić herbatę do salonowego stolika.

- Wiesz, Yurio. To wcale nie jest aż takie dziwne - wyznał Yuuri, a chociaż jego twarzy nie było specjalnie widać, to w samym głosie czaiła się delikatna, przyjazna nuta. - Jedyne, czego nie umiem ogarnąć, to ja sam. Reszta jest wbrew pozorom całkiem prosta.

- Ale wszystko ma swoje granice. No bo serio, czasami mam wrażenie, że u ciebie to już nie jest żadne rozdwojenie jaźni, ale co najmniej rozdziesiętnienie...

- Okej, już jestem! - W rozmowę wciął się Viktor, a łuna z latarki wkrótce rozbłysła zza rogu korytarza. Dzięki temu dało się zobaczyć, że mężczyzna trzymał w ramionach wielki, kraciasty koc, zapobiegawczo przytargany z sąsiedniego pokoju. - Powiedzieli mi, że mają się tym zająć w ciągu godziny, może nawet krócej.

- To dobrze. - Yuuri odetchnął z wyraźną ulgą. - W Hasetsu bywały takie tajfuny, że prądu potrafiło nie być przez całą noc, ale skoro tak... A ile macie baterii?

- Ja mam... trzydzieści jeden procent. I może z jedną trzecią powerbanka w plecaku - zdradził Yurio.

- Siedemnaście - przyznał ze skruchą Viktor.

- Za dużo Instagrama, dziadu.

- U mnie jest czterdzieści dwa, ale mam taki telefon, jaki mam. - Yuuri potrząsnął swoim mocno już biednym jak na obecne czasy iPhonem 5. Ekrany o przekątnej cztery cala i tak małej baterii były już praktycznie prehistorią. - Nie poszalejemy. Póki co lepiej wyłączyć zbędne aplikacje i wykorzystywać je tylko jako oświetlenie.

- Te, zaraz. "Tylko"? To co niby mamy robić w tych ciemnościach? - mruknął Yurio, a odgłosy delikatnie stukającego o stolik talerzyka wskazywały na to, że nastolatek właśnie wymacywał kolejnego rogalika. - Turlać się? Leżeć jak kłody? Spać?

- A co wy na to, gdybyśmy poopowiadali sobie straszne historie? - zaproponował Viktor z typowym dla siebie entuzjazmem, chociaż jednocześnie głębokie cienie na jego twarzy wyglądały tak, jakby mężczyzna już zdążył wczuć się w rolę.

Yuuri i Yurio spojrzeli po sobie nawzajem. Nie musieli się nawet wyraźnie widzieć, żeby wiedzieć, o czym myśleli. W końcu o pewnych rzeczach się nie zapominało.

- Znowu to samo - westchnął Katsuki.

- Na łeb upadłeś, a że łysy jesteś jak kolano, to nic nie zamortyzowało ci mózgu podczas uderzenia - dodał Plisetsky, oczywiście znacznie mniej łagodnie. - Jeszcze ci mało? A może mam przypomnieć, kto wierzgał się jak jakaś pijana tchórzofretka, kiedy ja PRÓBOWAŁEM spać po tym cholernym maratonie?

- Ej, ale przecież teraz to co innego! To bardziej jak trening na wczucie się w rolę - zaoponował Nikiforov, po czym sapnął z oburzeniem, zmieniając ton wypowiedzi na bardziej pouczający. - Powszechnie wiadomo, że w łyżwiarstwie poza elementami technicznymi ważne jest również to, aby umieć przekazywać swoją kreacją różny ładunek emocjonalny. Radość, smutek czy miłość to oczywiście najprostsze i najpopularniejsze z nich, ale czy zdajecie sobie sprawę, ile trzeba kunsztu, żeby widza zaintrygować albo zaniepokoić? I nawet jeśli prezentacja "grozy" nie przyda wam się bezpośrednio w tworzeniu programów, to wciąż ćwiczy to zdolności aktorskie i rozwija spojrzenie na interpretację tematów. Bo naprawdę... Kto jak kto, ale ja chyba wiem najlepiej, co się przydaje, aby ze zwykłego kociaka czy prosiaczka wydobyć prawdziwy potencjał artystyczny. Czy nie mam racji, panowie pierwsze i drugie miejsce serii Grand Prix?

Na chwilę zapadła cisza, choć w przeciwieństwie do tej kiedyś, z Ice Castle, kiedy to Viktor w podobny sposób ocenił i sprowadził do parteru swoich podopiecznych, Yuuri i Yurio już wiedzieli, jak obsługiwać Viktora i na czym mu tak naprawdę w tym wszystkim zależało.

Co wcale nie znaczyło, że łatwo im było zignorować taką przemowę.

- Kurna. Wyrobił się - przyznał cicho Yurio, a Yuuri skinął głową na znak zgody. - Pasuję. Nie mam sił. W każdym razie ja po włączeniu światła się stąd zwijam.

- Czyli że się zgadzacie? - Viktor zerkał z nadzieją to na jednego, to na drugiego, szukając w półmroku jakiegokolwiek znaku potwierdzenia.

- Tylko żebyś potem tego nie żałował, bo nikt cię z podłogi zbierać nie zamierza - ostrzegł nastolatek. - No? To kto ma niby opowiadać pierwszy? Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy.

- Oczywiście, że ja! - zawołał od razu starszy z Rosjan. - Dlatego właśnie wyszedłem z propozycją. Ale zanim przejdziemy do rzeczy...

Viktor skorzystał z nadarzającej się okazji i kiwnął na kolegów, zapraszając ich do rozsiądnięcia się na zabezpieczonej kocem podłodze. Właściwie nie było potrzeby, żeby opuszczać miękką kanapę, ale siedzenie na klęczkach lub po turecku (jak to niechlujnie robił Yurio) wydawało się tak samo nieodzownym elementem opowiadania strasznych anegdot jak naturalnie panujący półmrok. Dlatego właśnie już po chwili łyżwiarze zebrali się dookoła trzech rozświetlonych komórek, położonych tuż przy sobie na kształt prymitywnego wzoru do wzywania duchów, a na kolanach Yuuriego bezgłośnie położył się złakniony troski Makkachin.

- Ech, moje drogie malcziki... - zaczął Viktor, wznosząc oczy ku pogrążonemu w ciemności sufitowi. - W sumie dobrze się złożyło, że wreszcie mamy okazję szczerze porozmawiać, bo o wielu rzeczach związanych z ciemną stroną łyżwiarstwa figurowego tak naprawdę jeszcze nie wiecie...

- Że co nie wiemy? - rzucił Yurio, za to Yuuri spokojnie upił łyk herbaty. Znał ten ton, tak samo jak rozpoznawał figlarny uśmieszek czający się w kącikach (obecnie ozdobionych groteskowym cieniem) ust.

- Zaczyna się.

- Jestem z was najstarszy, a poza tym mieszkam tu od małego, więc doskonale pamiętam czasy, kiedy Sportowy Klub Mistrzów wcale nie był tak przyjaznym miejscem jak teraz. Kiedy panowały trzy zupełnie inne stany skupienia materii: pot, krew i łzy - obwieścił dramatycznie Viktor, przybierając minę człowieka, który niejedno przeszedł w życiu i z niejednego pieca jadł chleb. Chociaż w przypadku tego konkretnego Rosjanina to raczej w niejednym piecu chleb palił. - Dziś mamy Internet, mamy sklepy całodobowe, mamy panią Aleksandrę na recepcji... Ale kiedyś nie było tak wspaniale, oj, nie było. No bo przyznajcie się. Czy słyszeliście kiedyś o Zakazanej Kombinacji?

- Czyżby jakaś z poczwórnym axlem? - rzucił bez przekonania nastolatek, ale Nikiforov tylko zaśmiał się pod nosem.

- Nie do końca. Kombinacja, o którą mi chodzi, jest wykonalna, jakkolwiek bardzo trudna. Chodzi o poczwórnego toeloopa z potrójnym toeloopem i potrójnym loopem.

- Jakby się uparł... - Plisetsky nie wydawał się być pod wrażeniem tej informacji. Co prawda nie pamiętał, żeby któryś ze znanych mu łyżwiarzy ją skakał, choć jednocześnie kombinacja wydawała się względnie możliwa do zrobienia - Ale co jest w tym takiego niesamowitego?

- Ha, widzisz. Bo groza tej kombinacji nie polega tylko na stopniu trudności ani kosmicznej ilości punktów za nią. - Viktor wziął telefon i podstawił go sobie pod brodą, złowieszczo oświetlając twarz. - Prawda jest taka, że gdy ktoś ją w końcu poprawnie skacze... na lodowisko przybywa duch łyżwiarza, który złamał kark przy nieudanej próbie!

Posępny śmiech rozszedł się po salonie, wieńcząc opowieść.

- Viktor? - W tym momencie odezwał się Yuuri, głaskając przylepionego do jego boku Makkachina. - A czy przypadkiem nie próbowałeś tej samej kombinacji w zeszłym tygodniu?

- Może troszeczkę... - przytaknął znacznie mniej grobowo, a bardziej potulnie Rosjanin. - No ale mi nie powiesz, że nie wywołałem wtedy strasznego demona! I to najgorszego z możliwych!

- Faktycznie, wywołałeś. Pana Feltsmana, który zjechał cię od góry do dołu i jeszcze poprawił na boki - obwieścił Katsuki i westchnął. - I miał akurat sporo racji. Przecież tego loopa można spokojnie przesunąć do innej kombinacji i wtedy będzie to lepiej wyglądać, a tak to praktycznie zatrzymałeś się przy lądowaniu. No i po co? Przecież obcięliby ci za to GOE.

- Oj Yuuri, bo ty nic nie rozumiesz... Trzeba przekraczać swoje granice, poszerzać horyzonty. Sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga! - rzucił podniośle Viktor, ale że nikt nie podzielił jego entuzjazmu, skończył z przekąsem: - A poza tym na takie maszynki do quadów jak wy trzeba znajdować nowe sztuczki. I jeszcze zobaczysz! Kiedyś zrobię to perfekcyjnie!

- Tak, tak, oczywiście, przecież nikt nie twierdzi inaczej... Ewentualnie staniesz się tym duchem łyżwiarza z opowieści. - Yuuri pogładził Viktora po nodze, próbując obłaskawić w ten sposób lekko obrażonego mężczyznę. - To co? Teraz kolej na Yurio?

- No jasne. I w ogóle to możecie się schować z takimi bajkami dla dzieci. Ja mam o wiele lepszą historię. Prawdziwą - pochwalił się Jurij, powoli zniżając głos. - W duchy i tak już nikt nie wierzy, a potwory to są w co drugim filmie dla przedszkolaków. Ale wiecie, co jest naprawdę straszne? Zwyrodnialcy i oszołomy. Bo istnieją naprawdę i nigdy nie wiadomo, czy jakiś nie mieszka tuż obok. - Tu Yurio spojrzał wymownie na siedzącego po lewej stronie Viktora.

- Chyba ciągle się na nas gniewa za tę sprawę z workiem karmy - szepnął teatralnie Nikiforov, co Plisetsky zbył pogardliwym prychnięciem.

- Wy to tam ciul - burknął głośniej niż zamierzał, ale zaraz opanował się i wrócił do cichej, monotonnej opowieści. - Ale była ostrzejsza sprawa. Tutaj, na przedmieściach, jakiś niecały rok temu. Mówią, że żył tu sobie facet, który zajmował się specyficznymi zleceniami. Bardzo, bardzo specyficznymi... Wypychał zwierzaki.

- Nie no, Yurio. - Viktor wzdrygnął się, a kto wie, czy ciemność nie skrywała też bladych jak prześcieradło policzków. - Nie przy Makkachinie. On się w to nie bawi.

- To niech nie słucha, psia jego... kość. - Nastolatek potrząsnął głową. - Dobra, cicho. To jeszcze nie koniec historii. Kiedy wydawało się, że facet zamknął biznes i razem z rodziną zmył się z okolicy, pojawiła się u niego starsza babka. Była dziwna. Nie chciała zdradzić wiele konkretów i głównie jęczała, że zaraz będzie musiała pożegnać ukochanego członka rodziny. Facet wyczuł, w czym rzecz, no i wiecie. Zgodził się.

- O do... Ale co... co ona właściwie chciała... - Viktor przełknął ślinę. - ...wypchać?

- Ona? - Jurij zamilkł na chwilę, udając, że się namyśla, aż w końcu wzruszył ramionami i odparł: - Swojego psa. Chyba jakiegoś małego teriera. Tak bardzo nie mogła się z nim rozstać, że chciała go dalej nosić ze sobą w torebce.

- Boże, serio? Niby czegoś takiego się spodziewałem, ale... ale wypychanie pupila, z którym spędziło się kawał życia... - Nikiforov pokręcił głową. - To jest szaleństwo.

- Ano może jest - potwierdził Jurij i uśmiechnął się tajemniczo. - Ale najwidoczniej było normalne dla tego faceta, skoro po całej rozmowie jak gdyby nigdy nic wrócił do domu kończyć wypychanie swojej żony.

Wszyscy umilkli - i to tak bardzo, że znów dało się słyszeć odległy gwizd wentylacji i szum zacinającego deszczu. Nieszczelne okno jakieś piętro albo dwa wyżej głucho uderzało o ramę, z rzadka przejeżdżały samochody, którymi ostatni śmiałkowie odważyli się przedzierać przez zalane i zawiane miasto, w szybach odbijały się światła reflektorów... I tylko w ciemnym apartamencie wciąż panowała grobowa cisza, a każdy zawiesił się na wiadomej wizji, tym bardziej niepokojącej, kiedy słyszało się te wszystkie delikatne odgłosy stukania, drapania i popiskiwania, dochodzące z innych mieszkań...

- Wow, Yurio. To było naprawdę dobre - pochwalił wreszcie Yuuri, jednocześnie poklepując po dłoni wczepionego w jego przedramię Viktora. Reakcja Rosjanina stanowiła komplement sam w sobie. - A przede wszystkim niespodziewane. Świetna puenta.

- Się wie. Po coś się w końcu nasłuchałem tych historyjek opowiadanych na obozach treningowych - odparł z dumą Plisetsky. - I co? Zatkało kakao, panie duchu z obitym zadem?

- Ta dzisiejsza młodzież... - szepnął Viktor pół żartem, ale pół wciąż serio.

- Ci dzisiejsi emeryci - odciął się, a potem Jurij szturchnął Yuuriego w bok. - A ty, Katsudon? Teraz twoja kolej.

- Nie no, co wy. Zupełnie nie znam się na takich rzeczach - próbował zaraz wytłumaczyć, ale nastolatek zbliżył się i zmierzył Japończyka wzrokiem. A przynajmniej na tyle, na ile pozwalał mu to półmrok.

- Niemożliwe, żebyś niczego nie kojarzył. Przecież grasz w te swoje slashery jak porąbany. Z naciskiem na "porąbany". - Yurio wydawał się nieugięty.

- Ale to nie jest nic specjalnego, naprawdę. Gram dla odprężenia, nie dla strachów. - Yuuri za to za wszelką cenę starał się uniknąć konfrontacji, uciekając od zielonych oczu jak najdalej się tylko dało. I się udało. Na całe kilkanaście centymetrów. - No, może utkwiła mi taka jedna...

- No i idealnie, więcej nie trzeba. A gorzej niż Łysol przecież nie będzie.

- Tylko że to jest dosłownie jedno zdanie. Pewnie nawet znacie. - Katsuki odwołał się po raz ostatni.

- Jak jedno zdanie, to zdążyłbyś je powiedzieć już ze trzy razy - zawyrokował Jurij (i już drugi raz tego dnia miał bezsprzeczną rację). - Przestań się czaić jak jakiś snajper w pokrzywach. Davai.

Yuuri zamyślił się. W sumie faktycznie - skoro to tylko jedno zdanie...

- Tylko się nie śmiejcie - uprzedził tak na wszelki wypadek, po czym odchrząknął i powiedział spokojnym, cichnącym na kolejnych słowach głosem: - Ostatni człowiek na świecie usłyszał pukanie do drzwi...

Tym razem, w przeciwieństwie do historii Jurija, nie zapadła długa, wymowna cisza. Wręcz przeciwnie - niemal jednocześnie od strony lodówki rozległo się delikatnie stuknięcie, zegar nad piekarnikiem zapiszczał cienko, a wiedziony szóstym zmysłem Makkachin uniósł łeb na sekundę przed tym, jak światło niespodziewanie wróciło. Oślepieni mężczyźni odruchowo zamknęli oczy, a pudel równie szybko jak się poderwał, tak wepchnął pysk pod łokieć Yuuriego. Wystarczyło jednak kilka chwil, żeby sytuacja znów wróciła do bezpiecznej, choć wciąż zawodzącej przez hulający wiatr normy.

- No, nareszcie. W końcu mogę odgrzać obiad. - Yuuri jako pierwszy wstał i ruszył do kuchni, a za nim ruszył Makkachin, chyba tak na wypadek, gdyby światła znów miało zabraknąć. - Zostało nam trochę ryżu z warzywami z wczoraj. To jak, Yurio? Skusisz się?

W normalnych warunkach Plisetsky miałby wielką ochotę odgryźć się, że przecież już mówił, że nie zamierzał tu zostać dłużej niż do powrotu prądu, a w ogóle co to jest "trochę" na ich trzech, ale ostatecznie odmruknął na znak zgody. Jednocześnie ani na centymetr nie ruszył się z koca, wlepiając zielone oczy w osłupiałego tak jak on Nikiforova.

- Wiesz co? Ty to na serio masz przerąbane - wyznał cicho Jurij, jakby trochę współczująco, na co Viktor bezradnie skinął głową. - Normalnie Frankenstein...

Bezgłośnym, lecz wciąż jednomyślnym werdyktem Rosjanie ogłosili zwycięzcę w pojedynku na opowieści z dreszczykiem i udali się do kuchni za Yuurim, żeby pomóc mu w przygotowywaniu obiadu. Nic między sobą nie mówili, tylko od czasu do czasu rzucali sobie porozumiewawcze spojrzenia lub patrzyli mimowolnie w okna, zastanawiając się nad jedną, intrygującą myślą.

Wichury i ciemność były straszne. Ale ludzie wciąż straszniejsi.


***

Przypisy-chan

Czołem! Prawdopodobnie to nie jest dobra pogoda, aby Was dobrze nastroić do opowieści z dreszczykiem, ale może to i dobrze - lepiej, żeby Viktuuri zabijało cukrem, nie strachem ^^" Poza tym sądząc po nadchodzącym maju, to nie przerażających kombinacji trzeba się bać, ale egzaminów i matur...

Z nawiązań znalazło się tu miejsce na wspominki o "Horrorze" oraz "Trupie" (to drugie w ogóle nieco mnie zainspirowało, żeby Yurio mógł się odwdzięczyć pięknym za nadobne za ten nieszczęsny worek karmy). Ponadto czudesna oznacza po rosyjsku "cudownie", a malcziki "chłopców". W kwestii pani Aleksandry natomiast... cóż, powiedzmy, że nie jest to zupełnie przypadkowe imię, więc milcząco przytaknę na te fandomowe uśmieszki ;)

Trzy straszne historie, które pojawiły się w tym rozdziale, mają różne genezy. Opowieść Viktora została stworzona specjalnie na potrzeby tego fika i nie była ona przesadnie straszna, a raczej śmieszna. Jeśli chodzi o anegdotę Yurio - ha, część pewnie rozpoznała w tym fabułę mojego opowiadania "Srebrna żyłka", które zupełnie nie jest powiązane z Dziabowersum (znaczy, nie było - do tego momentu), a do którego przeczytania i tak zachęcam. Znajdziecie je na profilu. W przypadku Yuuriego historia została stworzona całkiem dawno temu, aż w 1948 roku, przez niejakiego Fredrica Browna i jest uznawana za "najkrótszy horror świata".

Swoją drogą - kto według Was wygrał w tym pojedynku i dlaczego to nie był Viktor? ;)

Ale żeby usprawiedliwić naszego kochanego łysolka, zdradzę, że kombinacja, o której wspominał, naprawdę jest dość trudna do wykonania i do tej pory wieki temu zrobił ją wujcio Pluszczenko. Kto wie, czy to nie jego duch objawia się śmiałkom... (a nie, sorki, przecież Płaszczka żyje i ma się dobrze)


Muszę się przy tej okazji przyznać, że plany znów mi się zmieniły - chciałam dać coś innego (również całkiem wesołego), ale w międzyczasie urodził mi się głowie dość ciekawy pomysł, aby rozwinąć to w coś większego. I jestem absolutnie pewna, że Wam się to spodoba. Z tego też powodu w trzy nadchodzące poniedziałki będę publikować one-shoty, które będą ze sobą nieco powiązane tematycznie, a wy będziecie mogli na podstawie fabuły odgadnąć, co pojawi się w następnym rozdziale. Zaczynam od 30 kwietnia i już nie mogę się doczekać, co z tego wyjdzie!

Na dziś to już jednak koniec, a wszystkich czytelników zapraszam na środę do romantyczno-randkowej Kwiaciarni.

Muah!

😚


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top