Przytulanie (NSFW)
***
Yuuri odłożył komórkę i okulary na nocny stolik, poprawił nieco rozrzuconą kołdrę, a potem ułożył się wygodniej na łóżku, uśmiechając się mimowolnie do swoich myśli. Ten dzień nie różnił się niczym szczególnym od poprzednich dni, choć jednocześnie nic w nim nie wydawało się zupełnie normalne. Ot, taka tam typowa, zaskakująca codzienność w wydaniu państwa prawie-Katsuki-Nikiforov. Solidne osiem na dziesięć z tytułu wariackich komponentów i dziewiątka za przemyślaną choreografię. No, nawet dziewięć i pół. A jednak coś mu ten dzień, ten jeden z naprawdę wielu już spędzonych w Petersburgu dni uświadomił. Pokazał, jak to ludzie się zmieniali, jak bardzo on sam się zmienił i jak w gruncie rzeczy niewiele było do szczęścia potrzeba, żeby czuć się tak po prostu, po ludzku kochanym.
Ale - po kolei.
Sprawcą całego zamieszania okazał się bowiem (jak w dobrych siedemdziesięciu dwóch procentach przypadków bywało) Viktor, a tak konkretnie to jego ręka, która praktycznie nie opuszczała ramienia narzeczonego, chociaż znajdować się tam przecież nie musiała. Zresztą, Yurio już im to wielokrotnie wytykał, że dłoń Viktora była chyba trwale przyklejona do Yuuriego, bo to przecież było absolutnie niemożliwe, aby żyć w takich warunkach i nie zwariować po dwóch minutach styczności (przecież Plisetsky szalał na ich widok po zaledwie dwóch sekundach, a to już coś znaczyło). No chyba że kryła się za tym sprawa jeszcze gorsza i Łysol tak mocno zdziadział, że musiał się trzymać Katsudona niczym laski, żeby nie upaść, ale na to już ratunku nie było. Mila znów żartowała, że Viktor znalazł na Yuurim jakąś żyłę wodną i musi go dotykać, aby nie dopuścić do wybuchu energii kosmicznej, która sprowadziłaby na całą ludzkość zagładę, więc cześć im i chwała, że tak się poświęcali dla dobra Ziemi. Georgij znów wyszedł z twierdzeniem, że pewnie byli zaginionymi dwujajowymi bliźniakami syjamskimi, którzy w dzieciństwie zostali rozdzieleni w dramatycznych okolicznościach, a gdy po latach ponownie się spotkali, podświadomie zaczęli trzymać się blisko siebie, aby odtworzyć przerwaną w wyniku operacji więź. Nie pomagały żadne tłumaczenia, że przecież między nimi były cztery lata, dwie narodowości, dwie matki (i, oczywiście, tyleż samo ojców) oraz kilkadziesiąt niemowlęcych zdjęć różnicy, a jedyne, co ich od dziecka łączyło, to łyżwiarstwo oraz zamiłowanie do pudli. W ten sposób każde z przyjaciół dorobiło się swojej własnej opinii na nietypowego zachowania dwójki narzeczonych, nie chcąc wierzyć, że żadna historia nie była ani trochę bliska prawdy. Nie, nawet ta o bliźniakach syjamskich.
Chociaż gdyby chodziło o wampira energetycznego to może, ewentualnie...
Ale! Żarty czy też nie, faktem było, że z tego niegdyś szarmanckiego, zniewalającego Nikiforova zrobiła się jakaś taka niesamowicie przymilna klucha. Bardziej niż był w dzieciństwie sam Yuuri, bardziej nawet niż bywały zwierzaki: czy to Vicchan, czy Makkachin, że już o Potyi i chomikach Phichita nawet nie wspominał. Nic i nikt nie mogło równać się z Viktorem, bo gdy tylko mężczyzna zwęszył okazję, od razu lepił się do Yuuriego niczym huba drzewna do kory, wynajdując coraz to nowe sposoby i wymówki, aby go objąć, obłapić, przytulić lub przycisnąć do swojej piersi choć na kilka sekund dłużej. Czemu? Rozwiązanie kryło się w drobnych wypadkach minionego dnia, o których Yuuri nie mógł przestać myśleć z uśmiechem na twarzy.
W dziesięciu powodach, dla których zakochiwał się w tym człowieku na nowo.
***
Gdy tylko budzik rozpoczynał swój niezmordowany koncert, a Yuuri walczył o to, aby otworzyć oczy, nie dając się jednocześnie zabić wschodzącemu słońcu, już czuł wokół piersi znajomy, delikatny ucisk. Ach, no tak. Nie musiał nawet zapalać światła ani okręcać się za siebie, żeby wiedzieć, po czyjej stronie leżała cała przyjemność. A leżała po stronie przeciwnej, bo to ta jedyna w swoim rodzaju osłona przeciwporanna otulała go długimi kończynami i muskała nosem tuż za płatkiem ucha, ciesząc się, że Yuuri nadal przy nim był.
No naprawdę... Tak jakby mógł być gdzieś indziej niż w tym ciepłym, pełnym pościeli i ukochanego mężczyzny łóżku. Tak jakby w ogóle wyobrażał sobie dzień od innego rozpoczęcia niż od cichego, pełnego czułości:
- Dzień dobry, złoto moje – szeptał z radością Viktor i całował go w szyję, robiąc przy okazji okrągłą, pierwszorzędną malinkę.
***
Owszem, poranki były ciężkie, ale poranki w pustym mieszkaniu były jeszcze gorsze, dlatego Yuuri, nie mogąc znieść przymusowej samotności w sypialni, zwykle naciągał na siebie pierwszy lepszy sweter, jaki złapał (w siedmiu przypadkach na dziesięć było to coś rosyjskiego, zupełnie jakby Viktor celowo umieszczał swoje ubrania w strategicznych miejscach, czekając, aż Japończyk je przechwyci) i szedł robić śniadanie, by jakoś zająć nieskładne myśli. Wstawiał wodę, wyciągał z lodówki resztki wczorajszej sałatki oraz kilka jajek, wstawiał patelnię na palnik, kroił chleb, sypał kawę na sączki... Wszystko sprawnie, trochę mechanicznie i jakby podyktowane niezawodnym zegarem biologicznym. Ale jakoś tak się działo, że gdy tylko Yuuri opuszczał gardę i zaczynał coś nucić nad przygotowywanym omletem, Viktor i Makkachin nagle zjawiali się w drzwiach mieszkania, zziębnięci i spragnieni czułości jakby wrócili z podróży koleją transsyberyjską, a nie tylko ze spaceru. A najbardziej złakniony bliskości był oczywiście on - jego pieszczoch numer jeden.
I wcale nie miał tu na myśli pudla.
- Yuuri! - wołał wtedy Nikiforov i nawet nie zdjąwszy kurtki, obejmował Katsukiego od tyłu, jednocześnie zaglądając mu przez ramię, by podejrzeć, co dobrego szykowało się na śniadanie.
- Vitya! - odpowiadał na to Yuuri, zdecydowanie mniej romantycznym, ale za to o wiele bardziej oburzonym tonem. - Zostaw mnie! Jesteś zimny!
Viktor śmiał się więc do rozpuku, żartował "dobrze, że nie oziębły!" i dalej nie puszczał ukochanego, ogrzewając się przy cieple kuchenki oraz obejmowanego termofora. A choć Yuuri początkowo wił się jak fryga i starał się za wszelką cenę uciec z jego ramion, ostatecznie musiał się poddać i zaakceptować swój los... co ostatecznie też miało swoje plusy, szczególnie gdy temperatura się wyrównywała, a głowa Rosjanina układała się grzecznie na ramieniu.
Bo trzeba było przyznać, że ten płaszcz z Viktora wprost idealnie pasował do jego wzrostu.
***
- No to co? Zamknięte? - zagadnął Viktor, stojąc tuż przy wejściu ściąganej na piętro windy, gdy po śniadaniu i ogarnięciu się jak zwykle przychodził czas na trening w Sportowym Klubie Mistrzów.
- Zamknięte, trenerze - potwierdził żartobliwie Yuuri, wyciągając klucz z zamka, by pokazać go narzeczonemu.
- Gaz?
- Zakręcony.
- Lampy?
- Zgaszone.
- Makkachin?
- Na straży.
- Ajacię?
Zabrzmiała krótka melodia, drzwi się rozsunęły, a Yuuri, wchodząc razem z Viktorem do windy, po raz pierwszy zawahał się przy odpowiedzi.
- A... ajacię? - powtórzył. Ogarnęło go poczucie winy, że mógł zapomnieć o czymś naprawdę ważnym. - Co to jest?
- Powinieneś kojarzyć – wyjaśnił ze śmiechem Viktor, wsuwając dłoń pod ręką Yuuriego, by objąć go w pasie i przy okazji powstrzymać od zawrócenia do mieszkania. - A ja cię tak mocno kocham, że powiesiłem te wyprane skarpetki na suszarce.
Yuuri odpowiedział uśmiechem, myśląc, że miłość objawiała się w naprawdę dziwnych momentach... Oraz w zwykłej, mokrej bieliźnie.
***
- Vitya! Przestań się wreszcie obijać! - upominał Yakov, patrząc na podopiecznego z groźnym błyskiem w oku i niesamowicie chmurną miną, tak chmurną, że żaden, nawet najwybitniejszy grecki rzeźbiarz nie byłby w stanie oddać tylu fałdek na czole naraz. I chociaż Nikiforov dość znacznie górował wzrostem nad Feltsmanem, to na starym szkoleniowcu nie robiło to absolutnie żadnego wrażenia. Z pewnością już nie takich chłystków ustawiał on do pionu... choć może lepiej było powiedzieć, że sprowadzał do parteru?
- Wcale się nie obijam - odparł jednak Viktor, wzruszając lekko ramionami. Po samym tylko głosie można było poznać, że i jemu nie brakowało opanowania, które Yurio zwykł nazywać „beznadziejnym typem naiwności", a Mila „brakiem instynktu przetrwania". - Mówiłem ci już, że do dwunastej zajmuję się Yuurim.
- Mówiłeś, owszem, z nas dwóch to nie ja mam sklerozę... Ale jest już prawie pierwsza, a ty dalej nie zacząłeś swoich ćwiczeń! Weź się w końcu do roboty! Ciągle tylko zasłaniasz się wymówkami, że trenujesz Katsukiego - wytknął Yakov, a potem zmierzył wzrokiem klatkę piersiową Nikiforova, czy może raczej to, co się przed nią znajdowało. - i nim samym też się zasłaniasz!
Otoczony przez rosyjskie ramiona Yuuri zrobił skruszoną minę i skurczył się w sobie, co było na tyle karkołomnym w realizacji zadaniem, bo Viktor obejmował go w pasie niczym wielkiego, pluszowego misia. I właśnie dlatego tak uparcie tłumaczył mu, że te wymachy rękami to wcale nie dlatego, że Yakov cieszył się, gdy widział ich ćwiczących wspólny program galowy. W ogóle tak energiczne wymachy nigdy nie wróżyły niczego miłego. Nigdy.
Za to Viktor, ani na chwilę nie tracąc swojego typowego dobrego humoru, oparł się podbródkiem o czubek głowy narzeczonego i zaśmiał się tak lekko, jakby wcale nie dyskutowali o czymś ważnym, ale o warunkach bytowych pand w Syczuanie.
- No dobra - przyznał z uśmiechem, a Yuuri westchnął, tak zapobiegawczo i za całą ich trójkę. - Masz mnie!
***
Ale nie dość, że na lodowisku Yuuri musiał żyć z wielką naroślą przyczepioną wokół piersi, to również po zajęciach czekała na niego swoista powtórka z rozrywki. Tego dnia złożyło się bowiem tak, że razem z Viktorem kończyli treningi mniej więcej w tym samym momencie, więc z zawczasu ustalili, że spotkają się w szatni i wspólnie wrócą do ciepłego mieszkania... Ha, wrócą. W tym tempie to chyba za jakieś milion lat. Plus minus. Bo nawet podczas takiego zwykłego przebierania się, kiedy Japończyk uniósł koszulkę ponad głowę, odsłaniając tym samym nagie ciało na niepowołany widok, nastąpiły nieprzewidziane komplikacje o bardzo przewidzianym kształcie.
- Viktor, daj już spokój - jęknął Yuuri, gdy wokół brzucha owinęły się znajome ręce, a policzek przylgnął do pleców. Chłodny kompres z Rosjanina na rozgrzanej ćwiczeniami skórze nawet nie był takim złym pomysłem, ba, to było całkiem miłe doznanie, oczywiście gdyby nie to, że wiązało się z tym stanem coś innego, znacznie mniej komfortowego. - Puść mnie. Jestem cały mokry od potu i pewnie śmierdzę. To żadna przyjemność.
Viktor pokręcił jednak głową i zamiast poluzować chwyt, nieco go wzmocnił, a chwilę potem przyciągnął Yuuriego bliżej siebie i ostatecznie usadził go sobie na kolanach. Katsuki sapnął. Dlaczego on nigdy nie słuchał, co się do niego mówiło... Ostatkiem sił Japończyk ściągnął koszulkę i już miał wygłosić miażdżącą tyradę zaczynającą się od słów "Viktorze-jeszcze-nie-Katsuki-Nikiforov, ty to sobie możesz w domu pozwalać na takie nieobyczajne zachowanie, a nie w publicznej szatni", jednak zapomniał języka w gębie, kiedy tylko się za siebie obejrzał. Ujrzał bowiem mężczyznę tak uradowanego i wniebowziętego, jakby rzucona wypowiedź stanowiła coś zgoła innego niż oznajmienie, że Yuuri wcale nie miał ochoty na żadne przytulanki, a już szczególnie w takich warunkach.
- A ja uważam wręcz przeciwnie - zdradził wreszcie Rosjanin, po czym uśmiechnął się w ten podejrzany sposób, który sugerował, że jego myśli były tak samo nieczyste jak sportowa bluza po czterech godzinach treningu. - Przypomina mi to zapach wyjątkowo upojnej nocy...
Georgij nawet próbował pytać, co się stało, gdy chwilę potem wszedł do szatni i napotkał narzeczonych siedzących na dwóch krańcach jednej ławki. Może to i lepiej. Chyba ciężko byłoby mu wytłumaczyć, czemu Viktor, któremu tak się pewna woń podobała, skończył z pustymi rękoma, głośnym sapnięciem rozbrzmiewającym w uszach, niespełnionym marzeniem w głowie oraz przepoconą koszulką na twarzy.
***
- Makkachin! - rzucił Yuuri w przestrzeń, czekając na nieuniknione. Wiedział, że zaraz z głębin mieszkania wybiegnie stęskniony psiak i niczym pełna czułości torpeda z napędem na cztery łapy staranuje pierwszego człowieka, który pojawi się na jego radarze. - Wróciliśmy!
I nawet nie trwało to długo, bo już po chwili rozbrzmiało głośne, chaotyczne tuptanie po panelach, a potem wielka, kudłata kulka, która najwidoczniej okupowała przez ten czas puste łoże w sypialni, wyskoczyła zza rogu, śmignęła przez salon i wepchnęła się prosto w ramiona kucającego za progiem Katsukiego. Cóż to był za atak radości! Szczęśliwy Makkachin kręcił łbem i skakał, próbując wylizać każdy kawałek japońskiego pańcia, jaki nawinął mu się pod język, a Yuuri śmiał się i w rewanżu targał pudla za uszami, czując się szczęśliwy z powodu tej bezinteresownej, psiej miłości... Ach, no tak, w sumie nie tylko psiej. W końcu Viktor też śmiał się na cały głos, a kiedy tylko zamknął drzwi i odłożył oba plecaki na bok, również dosiadł się do tego wesołego powitania. Rosjanin jednak, zamiast próbował wepchnąć się w kolejkę i przejąć na siebie atak pudla, otoczył Yuuriego zza pleców, tworząc w ten sposób ludzko-psią kanapkę. No tak. Tak jakby kiedykolwiek ktokolwiek mógł poddać w wątpliwość, kto był w tym domu najbardziej uwielbianym osobnikiem...
- Yuuri? - zagadnął po chwili Viktor, z nosem wciśniętym gdzieś pod kołnierzem kurtki narzeczonego.
- Hmm?
- Wiesz, jest u nas taka bajka o dziadku, co ciągnął rzepkę... I babci, która ciągnęła dziadka... I wnusia, który ciągnął...
- Tak? - Yuuri przerwał wywód o przewidywalnym finale, jednocześnie próbując okiełznać szalejącego w ramionach Makkachina. Co ten Viktor? Na bajki mu się zebrało? W takiej chwili? - No i?
- No i właśnie tak się czuję, że jeśli sam sobie nie naderwę jakiejś rzepki, to chyba... zaraz...!
Ale co "zaraz" miało się stać, Viktor nie wyjaśnił, bo zamiast tego Yuuri poczuł na brzuchu rosnący nacisk złączonych dłoni i zanim sam zdołał silniej objąć pudla, Japończyk poleciał prosto do tyłu, kończąc w ramionach szczęśliwego, turlającego się ze śmiechu Rosjanina.
***
Przygaszone lampy. Miły, przytulny półmrok. Delikatnie błyszczące z perspektywy cudzej klatki piersiowej oczy. Bardzo ładne oczy. Bardzo niebieskie oczy... Yuuri patrzył w nie jak urzeczony, jednocześnie bawiąc się krańcem pasiastej koszulki, za którą skrywał się wcale apetyczny tors ukochanego. W tym czasie ręka Viktora powoli przesuwała się po plecach leżącego na nim Yuuriego, powoli, monotonnie, zaczynając ruch gdzieś w okolicach łopatek, a na strategicznej linii spodni kończąc. Nic więcej nie robili i nic nie mówili. Chwile na kanapie miały to do siebie, że mogły być szaleńczo rozgadane, ale mogły być również milczące, jeśli akurat tego potrzebowali. Teraz potrzebowali.
Tyle mówili do siebie w Klubie, że to cud, że nie zdarli sobie od tego gardeł, jakkolwiek obecna cisza wiązała się nie tyle z odpoczynkiem, co przede wszystkim z koniecznością poukładania sobie spraw w odpowiednie szufladki, szczególnie gdy kwestie zawodowe zaczynały mieszać się z tymi prywatnymi. W głowie Yuuriego wciąż huczało bowiem od słów "ten salchow był za niski!", "niedorotowany!", "ręce wyżej!", "jeszcze raz!", "stać cię na więcej!", "jesteś ospały!", "powtórz!", "za wolno!", które Viktor-trener nie wahał się wypowiadać ostrym, pouczającym tonem, chociaż jednocześnie tutaj, na kanapie, Viktor-narzeczony znów obejmował go tak jak zawsze i głaskał tak troskliwie, jakby chciał przekazać, że jego salchowy i piruety były wciąż najwspanialszymi na świecie. Że nawet jeśli dziś był ten gorszy dzień, to jutro, gdy tylko japoński łyżwiarz zrozumie, jakie błędy popełnił, trener znów zawoła do niego "świetny axel!", "lepiej!", "dobra wysokość!", "tak trzymać!", "plus trzy GOE!", "to było perfekcyjne!", "wiedziałem, że potrafisz!, "mój Yuuri!".
Wsparcie. To taka dziwna rzecz. To takie dziwne, że ręce, które bez zbędnych czułości poprawiały jego sylwetkę na lodowisku, teraz dotykały go w tych samych miejscach z zupełnie innymi, łagodniejszymi uczuciami. To takie dziwne, jak różne bywały dwa uściski tej samej osoby...
***
- Juuuż! - zawołał z zadowoleniem Viktor, wychodząc z kabiny, by ustąpić miejsca zajmującemu się wycieraniem twarzy Yuuriemu. Po tylu miesiącach grupowych kąpieli w onsenie wspólne korzystanie z łazienki stało się w sumie dość częstą praktyką. - Prysznic jest wolny!
Na to wezwanie Katsuki odwrócił w jego kierunku głowę i właśnie miał odpowiedzieć, że zaraz idzie, tylko opłucze szczoteczkę do zębów, lecz na widok narzeczonego otworzył szeroko oczy i jęknął - nie dlatego, że Viktor stał nagi i dumny jak go sam Bóg stworzył (no a w sumie miał być z czego dumny... znaczy że Viktor... chociaż w sumie Bóg też...) ale z powodu tego, co działo się tuż pod jego stopami. No naprawdę, no. Jak z dzieckiem. I to wielkim, mokrym dzieckiem.
- Viktor, serio... Weź się wytrzyj jak należy, zanim wyjdziesz spod tego prysznica. - Yuuri szybko złapał za długi, kąpielowy ręcznik i podszedł do narzeczonego, zanim ten zdążył rozpostrzeć rosyjskie wody terytorialne na dalszą część łazienki. - Nie dość, że się przeziębisz, to jeszcze przez ciebie pół posadzki jest zalane.
Ale zanim Viktor zdążył zrobić tę swoją skruszoną minę (no niedoczekanie jego!), Yuuri rozłożył ręcznik za plecami mężczyzny i narzucił go na jego wciąż błyszczące od kropel ramiona. Zajmowanie się Viktorem czasami przypominało opiekę nad Makkachinem, kiedy trzeba było pouczać psiaka, żeby czegoś nie robił, żeby się nie ruszał, żeby stał spokojnie, żeby nie merdał ogonem podczas kąpieli, żeby nie otrząsał się jak wariat, tylko dał się spokojnie wytrzeć, żeby tak wyzywająco nie patrzył, żeby nie unosił rąk i nie kładł ich na biodrach Yuuriego, żeby...
- Wow, złoto moje... - szepnął Viktor, delikatnie odsuwając ukochanego od siebie. - Powoli... W ten sposób na pewno nie przestanę być wilgotny...
Yuuri zatrzymał się w połowie wycierania ręcznikiem brzucha Viktora, na którym zawiesił się na stanowczo zbyt długi moment, i nieznacznie spąsowiał. Szlag. Zagalopował się. Tak mocno skupił się na tych blednących po ostatnich pocałunkach śladach, znaczących tors oraz ramiona Viktora, i tak bardzo nie mógł przestać dotykać tych perfekcyjnych mięśni, że całkiem zapomniał, co robi. Co zrobić. Co robić...?
- Czy chcesz się jeszcze umyć? - zapytał cicho Nikiforov, gładząc kciukiem rysujący się pod skórą fragment miednicy Katsukiego. Nie było szans na ucieczkę, nie wtedy, kiedy Yuuri odsłonił przed nim swoje myśli. Znowu go złapał. Znowu objął. I znów zahipnotyzował. - Bo ja chętnie zrobię powtórkę i jeśli mogę ci przy okazji jakoś pomóc...
- Chcę - odpowiedział niejednoznacznie Yuuri, czując usta Viktora na swoich.
***
Ręcznik spadł, bo nie było czasu ani sensu go odwieszać. Drzwi kabiny pozostały uchylone, bo brakowało rąk, aby je domknąć. Kałuża na łazienkowych płytkach zaczęła rosnąć, bo mężczyźni postanowili połączyć przyjemne z pożytecznym i wziąć kolejną kąpiel w trakcie zajmowania się swoimi nieczystymi intencjami...
Dlatego wszystko potoczyło się tak, jak potoczyć się musiało. Viktor objął go, a potem objął ich obu, całując spragnione wargi i poruszając dłońmi wzdłuż zetkniętych ze sobą członków. Yuuri zaś zarzucił Viktorowi ręce za szyję i za każdym razem, gdy zaciśnięte palce przesuwały się od krańca po same jądra, delikatnie wbijał paznokcie w kark kochanka. Każdy z nich sprawiał drugiemu rozkosz na swój sposób, każdy kochał i wielbił bez konieczności używania wielkich słów. Słowa były nieważne, nieistotne, czy to angielskie, czy rosyjskie, japońskie, francuskie, zabawne, nawet tajskie przekleństwo się tam zabłąkało... Wystarczyło, że było gorąco, głośno i mokro. Ale gorąco było od namiętności, nie od kąpieli, głośno od jęków, zamiast od szumu prysznica, a mokro od dzielonej śliny oraz oblepiającego brzuchy nasienia, bo woda stanowiła w tym przypadku zaledwie wymówkę.
Viktor go obejmował. Przyparł do ściany i nieustannie dotykał ustami, pozostając w kontakcie bliższym niż kiedykolwiek w ciągu dnia. I nawet gdy Yuuri krzyknął i złapał Viktora za barki, niemal stając na palcach z powodu ogarniającego ciało orgazmu, ten wciąż przy nim był. Nie puszczał nawet wtedy, gdy rozkosz przyćmiła Yuuriemu zmysły, a kolana jakoś tak zwyczajnie się pod nim ugięły. Trzymał i trwał do końca, do ich ostatecznego końca, aż wydawało się, że sięgnęli gwiazd, a potem znów odnaleźli się w swoich ramionach - ciągle byli razem. Spleceni, zmęczeni i tak zwyczajnie szczęśliwi.
- Kocham cię, ljubow moja - na wpół szepnął, na wpół jęknął Viktor, gdy doszedł zaledwie chwilę po Yuurim. Dumny, wyprostowany Rosjanin w jednej sekundzie stracił wszystkie siły, zgarbił się i opierając się czołem o ramię Japończyka, otoczył go rękami. - Boże, jak ja cię bardzo, bardzo kocham...
Yuuri zamknął oczy i uśmiechnął się, w odpowiedzi obejmując Viktora wokół piersi. Tak, to musiała być prawda. Rzadko kiedy wierzył w coś bez zawahania, ale wtedy, w tej kabinie, gdy byli nadzy i wycieńczeni, wiedział, że zrobiłby dla tego człowieka wszystko.
Słowa potrafiły być słodkie i zwodnicze, ale te ciepłe, drżące, pokryte gęsią skórką i pocałunkami ramiona kłamać przecież nie mogły.
***
No a teraz, kiedy nastał wieczór, a tuż za wieczorem przyszła noc, nadszedł dziesiąty raz, kiedy Viktor owinął ręce dookoła pasa Yuuriego i wtulając się policzkiem w poduszkę, cierpliwie czekał, aż Japończyk nasyci swój głód mediów społecznościowych. Ach, ta jego biedna, zmęczona utyskiwaniami Yakova i łazienkowymi sensacjami sowa. To słodkie, że chociaż Viktor padał na twarz, ledwo widział na oczy i zasypiał na stojąco, to wciąż podświadomie wyciągał ręce przed siebie, by odszukać swoją bezpieczną przystań. Swoją małą kotwicę. Swoje koło ratunkowe...
- Z czego się śmiejesz, Yuuri? - mruknął Viktor, dostrzegając uchylonym okiem zadowolenie malujące się na twarzy ukochanego oraz jego trzęsące się ramiona.
- Nie, nic. Przepraszam, że cię budzę - odpowiedział Katsuki, wsuwając rękę pod kołdrę, by pogłaskać narzeczonego po splecionych dłoniach. - Po prostu cieszę się, że tutaj jesteś.
- Hmm... Skoro tak mówisz... - Viktor ziewnął i przysunął się jeszcze bliżej Yuuriego. - Och, Yuuri... Wiesz... Że uwielbiam się do ciebie przytulać...?
Jeśli "uwielbianie" miało być słowem oddającym to, jak wielką przylepą był jego narzeczony, to wydawało się to mocnym niedopowiedzeniem. Yuuri jednak nie zaczął opowiadać, dlaczego Viktor bywał bardziej bezpośredni niż Makkachin i bardziej nieznośny niż trojaczki, jak mimo tego wszystkiego Yuuri czuł się przy nim swobodnie, jak czuł się źle, gdy ukochanego przy nim nie było, jak tęsknił i szukał zastępstwa, gdy musieli się rozdzielić, lecz ostatecznie nikt nie okazał się nawet w jednej setnej tak dobry jak on i tylko on, ani jak to się stało, że Yuuri mimo swoich chwilowych humorów potrzebował pewnych ramion do życia.
Bo go rozpieścił. Zmienił Katsukiego jak nie zmienił nikt i nic na calutkim świecie.
- Tak mi się coś właśnie wydawało, że to lubisz, Vitya - szepnął więc tylko z uśmiechem Yuuri, po czym zgasił lampkę nocną i po raz dziesiąty tego dnia wpasował się w ramiona Viktora. Pierwsze i jedyne, jakie znał i kochał z każdej strony. - Tak mi się coś właśnie wydawało...
***
Przypisy-chan
Dzieeeeeń dobry!
Moja dzisiejsza radość ma całkiem ważny powód, bowiem jest to dokładnie setny one-shot z serii! Oczywiście nie samych "Pozdrowień", bo tu dobiłam zaledwie do trzydziestu historyjek, ale ponieważ uniwersum to jedność z "Małymi, słodkimi codziennościami", to właśnie tu wypada ten niesamowicie okrągły jubileusz. Mało tego, jakiś tydzień temu minął rok odkąd zaczęłam one-shoty publikować, więc już w ogóle rozbiłam bank. Gdzie ja, naiwna, sądziłam po obejrzeniu anime, że tyle mi się będzie chciało. Ale chciało mi się. Dzięki Wam. Wasze wsparcie w formie komentarzy jest absolutnie najcenniejsze i kiedy widzę odzew, to wiem, że to nie ucieka w pustkę. Rysownicy fanartów mają o tyle dobrze, że mogą drukować i sprzedawać swoje prace. Twórcy fanfików mają o wiele bardziej pod górkę, więc każdy kontakt z czytelnikiem jest absolutnie na wagę złota. Ja co tydzień dostaję od Was same złote medale ;u;
W życiu bym nie pomyślała, że wyobraźnia pozwoli mi na stworzenie tylu sytuacji, że będzie to tak różnorodne, że w ogóle odważę się pójść w pewne, khem, gatunki i w ogóle że się rozwinę. Na pewno będzie to trochę nieskromne stwierdzenie z mojej strony, ale tak, mimo wszystko widzę postęp - "Herbata z cytryną" zaczynała się od jakichś 500 słów, a ten tutaj one-shot ma ich siedem razy więcej (i w ogóle głupio mi schodzić poniżej tysiączka). Zaprzyjaźniłam się z opisami (bo to wcale nie była moja ulubiona część pisania), popracowałam nad interpunkcją (przy wyliczeniach niestety wciąż leżę) i stał się ze mnie nagle całkiem romantyczny człowiek (ścisłowiec się kłania). Więc jeśli mogę coś doradzić, to tylko jedno - piszcie. Oswajajcie się z tym, przetrwajcie załamania i spadki weny i piszcie, a będzie lepiej. A jak wam się wydaje, że jest super, to wciąż piszcie, bo może być super-ultra-hiper.
Dobra, dosyć tego pitolenia. Mam nadzieję, że setny one-shot wyszedł miło i delikatnie podsumowująco jeśli chodzi o uczucia Viktora i Yuuriego (którzy przecież dzięki przytulaniu w ogóle mogą żyć) :3
Przepraszam też, jeśli nastawiliście się na ogromne ilości treści z lekka nieobyczajnych, ale fakt faktem - w 1/10 takie było. Właściwie nawet 2/10 z grą wstępną. Ale nie martwcie się, już szlifuję coś pełnowymiarowego dla spragnionych gagatków. Będą państwo zadowoleni...
Za to już w najbliższą środę... Właśnie <3 W najbliższą środę, z okazji Walentynek (bo czemu by nie skorzystać z okazji) rozpocznę publikację kolejnego wieloczęściowego fanfika, tym razem zupełnie odseparowanego od Dziabowersum. Będzie to alternatywna historia z dużą ilością nieporozumień, romantycznych sytuacji, humoru, wyznań przypadkowych i specjalnych, słodkich sytuacji z zakochanymi wariatami w rolach głównych oraz wspierających ich bliskich w rolach drugoplanowych.
A przede wszystkim będzie to historia pełna... kwiatów ;)
Bądźcie więc czujni i nie zapomnicie sprawdzić profilu w środę, a tymczasem ja uciekam poprawiać rozdział pierwszy i... do zobaczyska!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top