Przyszłość

***

Zapadający nad Petersburgiem zmierzch zbliżał się cicho i niepozornie, zupełnie jakby nie chciał zwracać na siebie niczyjej uwagi. Najpierw nie było wiadomo, że w ogóle nadchodzi. Potem ostrożnie zaanonsował swoją obecność, gdy mewy zaczęły pokrzykiwać wzdłuż brzegu rzeki, oznajmiając koniec warty. A kiedy był już całkiem blisko, tak blisko, że już nie było przed nim ucieczki, powoli gasnące słońce bezgłośnie ucałowało horyzont i zaczęło zachodzić za linię wieżowców, malując pejzaż na wszelkie odcienie żółcieni. Niebo stało się soczyście pomarańczowe, a woda w Newie przybrała barwę ni to fioletu, ni to czerwieni, z każdą drobną falą i załamaniem światła zmieniając koncepcję postrzegania kolorów. Petersburg przeobraził się w zupełnie inne miasto - ciepłe, błyszczące, jakby trochę wyjęte z sennych marzeń. Miejscem, dzięki któremu zakochani zyskiwali odwagę, by wreszcie wyznać swoje uczucia, a fotografowie masowo robili zdjęcia, żeby umieszczać je na pamiątkowych pocztówkach.

I tak oto Dzień po raz kolejny spotykał się z Nocą, łącząc się z ukochaną na ten jeden, urokliwy moment, przez ludzi nazywany wieczorem.

Oczarowanemu scenerią Yuuriemu w końcu jednak udało się oderwać wzrok od widoku wznoszących się nad rzeką kamieniczek i zwrócił oczy na towarzyszącą mu dwójkę łyżwiarzy. Wysunięty z przodu Yurio zajmował się akurat prawdziwą żonglerką, bo śmiał się, jadł i mówił jednocześnie. Właściwie tylko cudem gryzł pirożka trzymanego w lewej dłoni zamiast komórki z prawej. Lecz chociaż starsi koledzy powinni mu zwrócić uwagę, że to niebezpieczne, niekulturalne, a w ogóle jego iPhone mógł się zaraz doczekać drugich (tym razem mniej markowych) śladów zębów, ciężko było skarcić chłopaka, skoro wykazał się wyjątkową jak na niego uprzejmością i przyniósł im podwieczorek.

Viktor natomiast, jak to Viktor, nie mógł się powstrzymać przed odgrywaniem roli odpowiedzialnego narzeczonego. Postawiony przed wyborem czy chronić Yuuriego przed dzikimi ciężarówkami, czy jednak przed zardzewiałymi balustradami i zimną rzeką, Rosjanin wybrał trzeci wariant - otoczył Japończyka ramieniem i przycisnął go do własnej piersi. No tak, i ta jego niemożliwa do odklejenia z ramienia dłoń. Viktor zawsze śmiał się w takich momentach, że to wszystko dlatego, że lepszy był Yuuri w garści niż taki na dachu, chociaż gdy miało się w pamięci zamek Hasestu oraz ostatnie wydarzenia związane z ice show, nie było wiadomo, czy ten żart nie miał jakiegoś drugiego dna. I pewnie miał. Drugi dach.

Z dalszych rozmyślań wyrwały Yuuriego trzy rzeczy: głośne prychnięcie, głowa Plisetsky'ego, która zwróciła się w kierunku narzeczonych oraz wyczekujące spojrzenie nastolatka.

- Dobra, dobra, nie gadajcie już tyle, tylko weźcie to wreszcie spróbujcie. Akurat zmieniłem ryż na ten zabrany z Hasetsu i jestem bardzo ciekawy efektu - ponaglił Yurio, zupełnie ignorując przy tym fakt, że Yuuri przede wszystkim podtrzymywał milczenie, po czym machnął w stronę trzymanych przez kolegów pirożków. - No chyba że nie chcecie, to łaski bez.

Viktora nie trzeba było jednak dłużej namawiać na degustację, bo już po chwili wysunął fragment zawiniątka z papieru (wyjątkowo zmyślny sposób, żeby wkładać pirożki do małych torebek niczym drożdżówki) i ze smakiem wbił się w kraniec porcji. Yuuri poszedł za jego przykładem i również ugryzł kęs nowego, stuningowanego pirożka, wierząc, że cokolwiek Yurio przygotował, z pewnością było smaczne.

- Vkusno - wymruczał zachwycony Viktor po kilku sekundach przeżuwania. - To niesamowite, ale wyszły ci jeszcze lepsze niż wcześniej. Ten ryż jest jakby bardziej zwarty i kleisty... Naprawdę świetnie pasuje do takiej przenośnej formy. Nie rozwarstwia się i tak dalej.

- No nie? Też mi się wydawało, że konsystencja jest lepsza - przytaknął uszczęśliwiony komplementami Plisetsky, a na widok jego rozpromienionej twarzy usta pozostałych łyżwiarzy jakoś tak same rozciągały się w uśmiechach. - Na początku nie byłem do końca przekonany, ale skoro jego miękkość i słoność nieźle się komponują z chrupkim ciastem, to postanowiłem zaryzykować. I wyszło!

- Naprawdę podziwiam twój zmysł kulinarny, Yurio. Nawet najgorszy eksperyment w twoim wydaniu jest o niebo lepszy od pomysłów Viktora - pochwalił go Katsuki, na co Nikiforov spojrzał z delikatnym przekąsem na obejmowanego narzeczonego.

- No masz. Ładnych ja się rzeczy tutaj dowiaduję. Zdrada na tle obiadowym... - mruknął, choć z jego ust ani na chwilę nie schodził uśmiech. A zamiast się gniewać, Viktor tylko przelotnie ucałował Yuuriego w skroń, po czym znów ugryzł odrobinę pirożka i przełknął kęs z błogością wymalowaną na twarzy. - Mmm, no naprawdę świetne... W ogóle nie myślałeś o tym, żeby odejść i otworzyć restaurację albo coś w tym stylu? Bo do gotowania też masz niesamowity talent - zagadnął chłopaka.

- Ha! Bo to trzeba wiedzieć, jak się w życiu ustawić. Dziadek często mi powtarzał, że mam smykałkę nie tylko w nogach, ale i w rękach, a Lilia to nawet ostatnio... mi... - odparł Yurio i pewnie dalej puchłby z dumy, gdyby nie to, że zanim na dobre się rozkręcił, jego uwagę przykuło wcześniejsze pytanie. - Ej, zaraz, chwila. Jakie "odejść"? Skąd "odejść"?

- No odejść. Z łyżwiarstwa - wyjaśnił Viktor z absolutnie niezachwianą pewnością siebie, czy może raczej z pewnego rodzaju dziecięcą prostodusznością. - Skoro razem z Yuurim będziemy ci sprzątać złota sprzed nosa, to może lepiej będzie, żebyś się przerzucił na branżę gastronomiczną? Tam masz chociaż większe szanse.

- Wię... ksze... No chyba ci słońce do reszty wypaliło ten łysy mózg! - natychmiast zaperzył się nastolatek. I gdyby nie trzymane w dłoniach przedmioty, możliwe nawet, że zrobiłby z nich bardziej morderczy użytek niż tylko lepienie ciasta na pirożki. - Lepiej ty spieprzaj na emeryturę, a nie jak ten ostatni dziad wracasz tam, gdzie cię nie chcą!

- Jak na mój gust to bardzo się wtedy cieszyłeś, tam, na finale Grand Prix - zauważył Viktor.

- Nie że wracasz, tylko że będę mógł cię rozjechać na narodowych!

Yuuri westchnął i automatycznie wyłączył się z rozmowy, gdy tylko obaj Rosjanie znów zaczęli się przedrzeźniać w typowy dla siebie sposób. Normalnie jak pies z kotem... Albo jak psiarz z kociarzem.

Ale to wcale nie tak, że Japończyk wyłączył się zupełnie. Wręcz przeciwnie. Jego myśli zaczęła bowiem zajmować inna, poruszona zaledwie przed sekundą kwestia - poważna, momentami przerażająca i zupełnie obca. Coś, co przez wiele lat traktował jako misja poboczna do głównego zadania, jakim było dorównanie Viktorowi, czego nie umiał wyjaśnić Morooce, gdy komentator zagadywał go po tym nieszczęsnym finale w Sochi i co pozostawało tak samo niewiadome teraz, kiedy wydawało się, że "japoński as" był w szczytowej formie.

Przyszłość.

Yuuri skrzywił się, patrząc w powoli przygasające, różowe niebo. Chociaż z niemałym trudem poznał, co znaczyła "miłość", jeszcze nie dotarł w swoim słowniku do strony, dzięki której mógłby z równą stanowczością powiedzieć, czym była dla niego "przyszłość". I czy w ogóle jakaś była. Bo gdzie widział się za pięć, za dziesięć lat? A za dwadzieścia? Co będzie robił, gdzie żył, w czym odnajdzie szczęście? Te dziecinne przekomarzanki z Yurio uświadomiły mu, że odpowiedź wcale nie była taka oczywista. Że to coś ponad stwierdzenie "zdobędę taki a taki medal" czy "będę u boku ukochanej osoby".

Dla Plisetsky'ego myślenie o czymkolwiek poza łyżwiarstwem nie miało na tę chwilę żadnego sensu. Był zbyt młody, zbyt żądny uwagi czy poklasku, wierzył, że może wszystko, więc naprawdę mógł wszystko. Właśnie dlatego Lodowy Tygrys Rosji marzył, by zdobyć wszystkie złota, jakie znajdą się w jego zasięgu, a gdyby jakimś cudem padł w międzyczasie z wyczerpania, miał zamiar wydrzeć trofeum choćby zębami. Więc tak, przyszłość po łyżwiarstwie właściwie się nie liczyła, ale tak w innym sensie, takim... całkiem optymistycznym. Ważne było tu i teraz, a co miało stać się potem, no, to właśnie czekało na potem. Mimo to dla kogoś, kto gotował z takim entuzjazmem, sukces w gastronomii wcale nie był czymś niemożliwym do zrealizowania. W końcu wiele sławnych osób rozpoczynało karierę w innej dziedzinie. Sportowcy z jednej dziedziny przechodzili do drugiej, aktorzy stawali się piosenkarzami i vice versa, modelki działały w reklamie, internetowi celebryci pisali książki... No a ktoś o tak wielkiej popularności jak Yurio był, jest i będzie zapraszany na różnego rodzaju ice shows i do programów rozrywkowych. Czegokolwiek sobie nie zażyczy, by robić na emeryturze, z pewnością będzie miał na to środki i kontakty.

Z drugiej strony był Viktor, którego przyszłość rysowała się niesamowicie klarownie, bo nie dość, że był w Rosji absolutną gwiazdą i osobistością, która mogła wszystko, to otwarta pozostawała jeszcze kwestia kontynuowania pracy jako szkoleniowiec. I naprawdę widać było, że mężczyzna z coraz większym zapałem angażował się w trenowanie Yuuriego, momentami aż zapominając o własnych ćwiczeniach. A to tworzył choreografie programów na kilka lat do przodu (zupełnie jakby Yuuri miał jeździć zawodowo do późnej czterdziestki), a to odnajdywał jakąś dziwną satysfakcję w konstruowaniu harmonogramów ćwiczeń (których potem musiał pilnować za nich obu Katsuki), a to przesiadywał wieczorami na kanapie w towarzystwie książkowych wieżyczek, doszkalając się z anatomii czy też z zasad właściwego żywienia (i zasypiając w jednej dziesiątej lektury jak jakiś student wycieńczony sesją). A Yuuri, który był tylko Yuurim, wyjmował mu wtedy podręcznik z rąk, okrywał narzeczonego kocem i całował w czoło, świadom, że to właśnie był świat, z którym Viktor wiązał swoje nadzieje. Że naprawdę sprawiało mu to frajdę, a kiedy miewał te swoje milion pięćset pomysłów na sekundę, aż im dwóm nie starczało nóg na ich zrealizowanie, wydawało się, że zwyczajnie brakowało mu uczniów. Bo brakowało. Podświadomie czy też nie, Rosjanin przygotowywał na dalszy rozwój swojej, cóż... po prostu szkoły. I nawet jeśli na wielu polach Viktor był dość specyficznym szkoleniowcem (lecz wciąż świetnym choreografem), to jednak o tym właśnie marzył.

A dla takiego marzyciela jak on był to wystarczający powód, aby to "coś" robić.

Yuuri zasępił się. Nawet gdy myślał o innych znajomych łyżwiarzach, bez większego problemu widział dla nich możliwość dalszej realizacji zawodowej. Phichit byłby królem ice shows i internetowym celebrytą, Minami miał w zapasie studia medyczne, JJ pewnie przejmie schedę trenerską po rodzicach, Chris odnajdywał się w modelingu, Otabek kochał motocykle, Emil to mógł nawet foki w zoo dokarmiać, a byłby przeszczęśliwym człowiekiem... Każdy miał coś.

A Yuuri? No właśnie, a Yuuri... Yuuri nie wiedział, czego chciał. Tuż za bramką z napisem "zdobycie złota Grand Prix" oraz przylegającym słupkiem "oraz pięć złotych medali Mistrzostw Świata, skoro Viktor to wymusił, o ile oczywiście nie nabawi się przy tym kontuzji" zaczynały się chaszcze, przez które myśli Japończyka nie umiały się przebić. Największym celem, jaki miał od małego, było doścignięcie i spotkanie Viktora. Dalej nie było już nic. Nie istniało ani wtedy, kiedy przegrany Yuuri wrócił z Detroit do Hasetsu, nie wiedząc, co ze sobą począć, i nie istniało teraz, gdy szedł obok dwóch bliskich osób, z których każdy miał jakieś plany. Tylko on jeden nie. Samo mieszkanie u boku Viktora to nie było to. Viktor oznaczał dom, schronienie, wsparcie, osobiste szczęście, ale nie cel życia. Tak samo dla Viktora Yuuri nie był jedyną istniejącą wartością. Poza nim był jeszcze cały świat...

- Ej, Katsudon. Ka-tsu-don! Jest tam kto? - Grymas złości, tak samo zresztą jak rzadko widziany uśmiech, zszedł już z twarzy Plisetsky'ego, a zamiast tego nastolatek wydawał się nieco przejęty, kiedy tak wymachiwał komórką przed oczami Katsukiego. - Co tak zamilkłeś? Tylko nie gadaj, że się strułeś.

- Co? - Japończyk nie w porę załapał, o jakim zatruciu mowa, ale gdy poruszył lewą dłonią, przypomniał sobie, że wciąż trzymał niedokończonego pirożka. No tak, to musiało naprawdę dziwnie wyglądać, szczególnie że w normalnych okolicznościach Yuuri wprost nie mógł się oderwać od smakołyków Yurio, na które Viktor udzielał mu tymczasowej dyspensy. - Ach, nie, nie, wszystko w porządku, naprawdę! Ja się tak tylko... zamyśliłem.

- Nad czym? Nad pirożkami? - próbował zgadnąć Viktor. - Czy nad restauracją Yurio?

- Przestań z tym "Yurio"! Jak cię kopnę w zad, to poszybujesz aż do Newy! A to akurat blisko! - odgryzł się nastolatek, a potem zwrócił się z powrotem ku Yuuriemu. - Pewnie znowu poszło o jakieś łyżwopitolenie albo inne durne problemy. Normalnie ma to wymalowane na twarzy. Zatwardzenie jak przy nauce salchowa.

- Tak jakby - przyznał w końcu Yuuri, niepewnie skubiąc ustami kraniec chłodnego pirożka. Nie był pewien, jak zareagują na to koledzy, ale wiedział też, że raz uruchomieni nie dadzą mu spokoju, aż nie dowiedzą się prawdy. - Po prostu zastanawiałem się nad swoją przyszłością.

Viktor i Yurio natychmiast spojrzeli po sobie, wyraźnie zdziwieni tą odpowiedzią.

- Jaką znowu przyszłością? - rzucił młodszy z Rosjan. - Co jutro na obiad ugotować czy jak?

- Nie no, chodzi o taką większą przyszłość - doprecyzował Yuuri. - Za dziesięć lat albo coś. Czym się będę zajmował, gdzie mieszkał, w tym stylu...

- Czy to nie oczywiste? - Plisetsky prychnął z wyższością. - Będziesz siedział na dupie w mieszkaniu łysego Łysola i jak znam życie, nie pozwoli ci zdjąć łyżew z nóg do usranej śmierci. A jak w to wątpisz, spójrz na jego wyszczerzony ryj.

- No tu się zgodzę z Yurio. Pomijając łysienie. - Viktor rzucił mu lekko mściwe spojrzenie, po czym znów złagodniał na widok Yuuriego. - Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiasz?

- No bo... Jakoś tak słuchałem tego, co mówicie i... - Yuuri poczuł się winny. Zawsze myślał za dużo, przez co sprawiał innym ludziom problemy, ale jednocześnie niemyślenie było rzeczą jakoś strasznie abstrakcyjną. Myśli przychodziły same. Gdyby mógł je w jakikolwiek sposób zatrzymać, pewnie byłby o wiele spokojniejszym człowiekiem. I jednocześnie nie byłby w tym miejscu, w którym stał. - Wy doskonale wiecie, co chcecie robić, a ja...

- A ty to co? Jesteś jakiś inny? Masz cztery nogi? Dwie głowy? Ja pierdzielę, ale ci się zebrało. - Yurio przewrócił oczami, łamiąc przy tych chyba wszystkie zasady właściwego postępowania z introwertykami. - Chyba jeszcze umiesz powiedzieć, co lubisz robić, nie?

Yuuri zamrugał, a potem ostrożnie skinął głową. Pomyślał o jeździe na łyżwach. O Viktorze. O spacerach w trójkę, a właściwie to w czwórkę, bo przecież Makkachin był absolutnie niezbędny. O całej reszcie znajomych, których lubił widywać na zawodach. O porannej kawie, o tostach grubo smarowanych dżemem, o deszczowych wieczorach, o grubym kocu zawiniętym wokół nóg dwójki ludzi, nawet o stykających się ze sobą szczoteczkach do zębów i rosnącej górze wspólnego prania. Pomyślał o Petersburgu, który stał się dziwnie bliski, a potem o Hasetsu, do którego tak czy siak zawsze wracał. I pomyślał o wygrywaniu. Strachu pomieszanym z ekscytacją. Nienawidził tego i ciągnęło go to.

Pomyślał o swoim życiu i stwierdził, że tak w sumie to był z niego całkiem dumny.

- Umiem - potwierdził na głos Katsuki, jakoś tak spokojniej niż jeszcze przed chwilą, na co Plisetsky wojowniczo wypuścił powietrze nosem.

- No to to właśnie rób - podsumował, po czym wzruszył ramionami, jakby cała reszta wyjaśnień wydawała się absolutnie zbędna i niewarta strzępienia sobie języka. - Też mi filozofia.

Jeśli Yuuri nie zdębiałby przed chwilą, to zrobiłby to w tej chwili. Czyli co? Zamiast wynajdywać sobie kolejny niesamowity cel, miał po prostu dbać o to, co już miał? Cieszyć się z tego i pielęgnować te uczucia? Miał... Zaraz, zaraz. Dlaczego to brzmiało tak mądrze i tak prosto? Dlaczego o tym wiedział, a mimo to zadawał sobie miliony pytań zaczynających się od "dlaczego"?

Aha, no tak. Stara towarzyszka zwana Wątpliwościami. Jak to dawno jej nie słyszał. Chyba całe dwa tygodnie...

Mimo to Viktor również był pod wrażeniem prostoty, z jaką Yurio to wszystko wyłożył, dlatego zagwizdał cicho i pokiwał z uznaniem głową.

- Wow! Nie wiedziałem, że umiesz być takim dobrym wsparciem mentalnym... No to co? Może chciałbyś jakąś posadę w naszej szkole łyżwiarskiej, hm? Na przykład na stołówce? - Viktor przyciągnął do siebie narzeczonego i mrugnął figlarnie do nastolatka, żeby nie było wątpliwości, co kryło się pod określeniem "naszej". - Bo wybacz, ale akurat miejsce mojego wspólnika jest już zajęte. Bez Yuuriego nie byłbym nawet w połowie tak produktywny, jak jestem.

- Ty do mnie mówisz, łysa pało? - Twarz Plisetsky'ego zaczęła doskonale komponować się z czerwienią zachodzącego słońca. - A wsadź se to wszystko w...!

Viktor zaniósł się szczerym śmiechem, który nie tylko zagłuszył słowa Yurio, ale okazał się być tak zaraźliwy, że Yuuri w końcu musiał się poddać i się uśmiechnąć. Wciąż momentami zapominał, że nie był z tym wszystkim sam. Że nie tylko w codziennych sprawach mógł poprosić bliskich o pomoc, że nie byli nie tylko od otwierania słoików z miodem i pożyczania filmów, ale gdy potrzebował rozgadać jakiś temat, nieważne, jak ostatecznie trywialny mógłby się okazać, to też mógł się z tym do nich zwrócić.

I że na ich wsparcie mógł liczyć w tej problematycznej przyszłości.


***

Przypisy-chan

Dzień dobry i mam nadzieję dzień ubogacony :) Wszak YoI to nie tylko śmiechy, seksy i rozczulenia. To także niezłe pole do filozoficzno-życiowych popisów. Do napisania tego one-shota skłoniły mnie trzy rzeczy: po pierwsze moje własne doświadczenia (choć gdybym czerpała z nich więcej, to Yuuri by się tu z pewnością rozkleił), po drugie gryzł mnie malutki niedosyt po napisaniu "Teorii" (no bo z pewnych względów ciężko było akurat wszystkie przemyślenia Yuuriego tam zawrzeć), a po trzecie chodzi o stary, ale jary oficjalny art.

Jak ja dawno tego nie robiłam <3 I w ogóle na ten temat bardzo długo chciałam coś napisać, ale nie mogłam z niczym wyjść poza wstępny dialog. Swoje odleżało i o, się rozwinęło.

A wracając do właściwej kwestii - ano tak, lubię eksploatować motyw Yuuriego niepewnego swoich działań, szczególnie że wiele osób po szkole czy studiach może się z nim utożsamiać. Oczywiście z naszej perspektywy jest oczywiste, że Yuuri sobie poradzi, że będzie uwielbiany, że ma Viktora, który nie da mu zginąć... Tylko to wcale nie musi być satysfakcjonujące. Najlepiej mieć przed sobą cel, po prostu, natomiast Yuuri z pewnością wiele rzeczy musi sobie przeorganizować. Otrząśnięcie się z Sochi zajęło mu przecież dobre cztery miesiące! I na spokojnie, poza największą gorączką związaną z sezonem, kiedy do Yuuriego wreszcie dociera, że tak, dogonił Viktora, że zdobył ważne trofea, że ma dwadzieścia cztery lata, trzeba powoli myśleć o czymś, co będzie dalej.

No ale my wiemy, co będzie dalej. W końcu Yuuri bez łyżew usechłby tak samo szybko jak Viktor _^_

Plus farma pudli sama się nie wychowa!

Dobsz, to tyle z Dziabowych mądrości. Mam nadzieję, że wy takich problemów na swojej drodze mieć nie będziecie, a jeśli już nawet, to od natłoku fajnych możliwości. Trzymajcie się ciepło i do zobaczyska! (a gdyby Wattpad ciągle miewał humory, pamiętajcie - poniedziałek to "Pozdrowienia", środa "Kwiaciarnia", a w piątek "Archiwum" (muszę popracować nad niedzielami))

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top