Przyjaźń
***
Początek listopada był krótkim przystankiem w ich okrutnie zapracowanym planie zawodów cyklu Grand Prix, który i tak stanowił zaledwie przedsionek małego piekiełka zwanego sezonem olimpijskim. Dopiero co Viktor wrócił ze zwycięskiego Rostelecom Cupu (który był praktycznie formalnością, szczególnie że nie występował tam ani Plisetsky, ani Katsuki), a już w następny weekend Yuuri startował w Japonii na NHK Trophy. Już sam związek dwóch solistów był w takim przypadku nie lada zagwozdką, a że Viktor dalej brnął w trenowanie i zawodową karierę naraz, to wciąż czekało na niego tyle roboty, skupienia i wyjazdów pod rząd, że o rany boskie...
...a jednak to nie zbliżające się konkursy i kwalifikacje spędzały mu sen z powiek. Chodziło o coś o wiele, wiele poważniejszego. Na swój sposób, rzecz jasna.
- Chris, potrzebuję twojej rady. - Viktor, który odpoczywał po ciężkim dniu na łóżku w sypialni, trzymał laptop na kolanach i przez Skype'a żalił się szwajcarskiemu przyjacielowi z trapiących go bolączek. - Kompletnie nie wiem, co mam dać Yuuriemu na naszą pierwszą rocznicę.
- Rocznicę? Jesteś pewien, mon ami, że nie pomyliły ci się okazje? - Christophe zmarszczył brwi do ekranu, odruchowo głaskając leżakującą na jego udach kotkę. Viktor z ogromną chęcią zrobiłby to samo z Makkachinem, tak w ramach małej, puchatej terapii, ale niestety, pudel jak zwykle wolał spacer z drugim pańciem. A kto by nie wolał... - No chyba że zdecydowaliście się na jakiś tajny ślub na Teneryfie i ukryliście to przed światem. Wtedy przesyłam najszczersze gratulacje i jednocześnie jestem zły, że mnie na niego nie zaprosiliście.
- Ślub na Teneryfie nie brzmi źle, ale rozmawialiśmy już kiedyś na ten temat i bardziej marzą nam się... a, nieważne. Tajemnica spowiedzi - urwał Viktor, uśmiechając się przepraszająco do Chrisa. - Nie no, oczywiście, że bym ci tego nie zrobił. Kto jak nie ty byłby moim świadkiem. Ta rocznica, którą mam na myśli, jest trochę mniejszego kalibru.
- Teraz to mnie nieźle zaintrygowałeś. Co też mogliście robić na początku listopada? Czyżby... anniversaire de la première nuit? - Chris uśmiechnął się nieprzystojnie.
- Tylko jedno ci w głowie. - Viktor westchnął. W sumie gdyby to tu był pies pogrzebany, odpowiedź na rosyjskie kłopoty byłaby całkiem prosta. I z pewnością związana tematycznie. - Non, ce n'est pas ça. Chodzi o coś zupełnie innego. O nasz, hm, pierwszy pocałunek.
- Ulala, jakież to niewinnie! W życiu bym się nie spodziewał, że będziesz dbać o tak urocze detale... Ale zaraz, zaraz. Jeśli to miałby być rok... czy to by nie oznaczało, że to było jakoś koło poprzedniego Cup of... - Szwajcar nagle nabrał powietrza. - Viktor!
- Oui, mon ami barbu?
- Chcesz mi powiedzieć, że wtedy, w Pekinie, całowaliście się po raz pierwszy? I że nic wcześniej... Że wy nie... - Giacometti wyglądał na tak autentycznie zszokowanego, że ledwie co potrafił składać zdania w logiczną całość. - W takim razie skąd żeś wytrzasnął takiego Erosa?! Byłem pewien, że przerobiłeś z nim połowę kamasutry, a i to tylko dlatego, że chciałeś zostawić drugą połowę na à une date postérieure! Nawet zasugerowałem Yuuriemu, że wyjątkowo dobrze wygląda, bo z pewnością jego pan zafundował mu właściwy trening na ujędrnienie tego i owego...
- Chris, serio, wstrzymaj się. - Viktor odchrząknął, starając się nie zaczerwienić przed przyjacielem. Czerwienienie się przed Chrisem już z samego założenia brzmiało jakoś tak źle i dziwnie, a jeszcze gorzej byłoby, gdyby musiał mu wytłumaczyć, jak wiele prostych reakcji przejął od Yuuriego. - Jakby to dyplomatycznie ująć... wszystko nadeszło w swoim czasie, więc nie musisz się o nas AŻ TAK martwić. Jesteśmy dużymi chłopcami.
- No w to akurat nie wątpię. Jak mógłbym zapomnieć o nocy, kiedy przed eventem w Hasetsu Yuuri kleił się do ciebie jak szalony... Ale i tak nie mogę uwierzyć, że waszym pierwszym pocałunkiem miałby być ten na wizji.
- Bo to też nie do końca tak. Całowaliśmy się wcześniej - zdradził Viktor. Uch, gdzie był ten Makkachin, kiedy potrzebował jego sierści do ukrycia twarzy? - W rękę. W policzek. W czoło...
"W nos, w ucho, ze dwa razy w szyję, przez co Yuuri strasznie się potem denerwował..." Och, lista pocałunków była znacznie, znacznie dłuższa. Zaczęło się od niewinnych, na wpół żartobliwych cmoknięć, tak jak tego na letnim festiwalu, kiedy Rosjanin po raz pierwszy zobaczył zazdrosnego Yuuriego. Zazdrosnego o brak uwagi, to prawda, ale w ogólnym rozrachunku to chyba właśnie wtedy coś zaczęło w Viktorze na poważnie kiełkować. Skryty w cieniu straganów mężczyzna zupełnie nie mógł się oprzeć, żeby nie ucałować czubków drżącej dłoni, a potem, nieco ostrożniej i o wiele chętniej, przycisnąć usta do rozpalonej twarzy. Całus złożony na gorącym policzku był słodki, szalenie słodki, i chociaż wtedy na wpół pijany Rosjanin jeszcze nie rozumiał, czym było to uczucie, które przepełniało rozmiękczone serce, to wiedział, że chciał być blisko Yuuriego. Tak blisko, żeby znów poczuć jego smak...
A że Yuuri nie wydawał się aż tak przejęty tamtym zdarzeniem, Viktor ponowił próbę kilka dni później, całując mężczyznę w skroń, gdy ten po wyjątkowo dobrze wykonanym programie krótkim podjechał do trenera, chcąc usłyszeć od niego pochwałę. Ale miał wtedy minę...! Solidne dziewięć i pół w dziesięciostopniowej skali śmierci klinicznej. Katsuki chyba nie spodziewał się, że komplement przyjmie taką postać i choć początkowo wydawało się, że zemdleje na miejscu, to gdy uciekł i zrobił dziesięć orzeźwiających rundek dookoła lodowiska, wszystko się uspokoiło.
Chociaż nie, nie uspokoiło. Spowszedniało. Od czasu do czasu Viktor całował Yuuriego i od czasu do czasu Yuuri mu na to pozwalał, pesząc się coraz mniej i mniej. W końcu zmieniło się to w jeden z ich sposobów wyrażania ekspresji. Na tyle niecodzienny, że się z nim nie obnosili i raczej ukrywali przed wzrokiem domowników czy Nishigorich, ale na tyle normalny, że zaczęli traktować pocałunki jako sposób na pogodzenie się albo za nagrodę.
Aż do programu dowolnego w Pekinie, gdzie Viktor zaskoczył Yuuriego w sposób ostateczny, a uczucia w końcu nabrały ostrości. Wtedy to pokochał tego chłopaka do szaleństwa.
- No tak, to całkowicie zmienia postać rzeczy. Szczególnie że Yuuri musiał mieć naprawdę dużo roboty przy obcałowywaniu twojego czoła, zanim mógł przejść do kolejnej bazy - zakpił Chris, a biała kotka zawtórowała zadowolonym miałknięciem, gdy pan podrapał ją za łopatką. - Viktor... Zapewniam cię, że arystokratycznie dzierlatki, na które nie można było nawet prosto spojrzeć, nie mówiąc już o innych aktywnościach, wymarły razem z dinozaurami. Takich rzeczy to się już nawet w podstawówkach nie robi.
- Masz przed sobą żywy przykład, że jednak się robi i w życiu bym nie zamienił tamtych dni na inne - uciął Viktor, siłą wyrwany z przyjemnych wspomnień. Pan Nikiforov sprzed dwóch lat też by takiego zachowania nie zrozumiał, ale dziś... dziś nawet nieszczególnie uwielbiana kawa smakowała wybornie. - Więc? Dasz mi jakąś radę? Czy tylko worek suchych żarcików?
- Jak ty mnie uwielbiasz zbywać... Rozumiem, że striptiz odpada? - Chris zignorował zmarszczone brwi Viktora i westchnął teatralnie, wspierając dłoń o brodaty podbródek. - W sumie nawet nie jestem pewien, co preferuje Yuuri. Masumi może też nie jest jakoś bardzo wylewny, ale przynajmniej wiem, że podoba mu się to, co sam organizuję. No wiesz, kolację, pokaz na rurze, masaż, jakieś tête-à-tête... albo cztery pod rząd...
- Całkowite pudło. W kwestiach kolacji już dawno się poddałem, jedyna rura, którą umiem obsługiwać, to ta kanalizacyjna w prysznicu, co do masażu... długo by opowiadać o tej historii... a w tej ostatniej sprawie to powiedzmy, że mamy grandprixowy celibat.
- Ou. Okrutnie nieciekawie.
- Może, ale wiesz też, jak to mówią. Na pusty żołądek wszystko smakuje lepiej - zdradził Rosjanin, dla siebie zachowując drobne, sypialniane szczegóły ich ostatnich postanowień. To, że nie mogli pozwolić sobie na sto procent nie oznaczało przecież, że pięćdziesiąt nie było przyjemne. Czy tam sześćdziesiąt dziewięć. - Poza tym chciałbym wymyślić coś, co go zaskoczy, a nie co go za-
- Vitya, już jesteśmy! - rozbrzmiało niespodziewanie z daleka, a kliknięcie drzwi, krótkie szczekanie oraz szczęśliwy sprint czterech włochatych łap podpowiedziały, że ukochana dwójka właśnie wróciła z wieczornego obchodu parceli. I rzeczywiście, już niebawem do sypialni zajrzał Makkachin i bez uprzedzenia wtarabanił się na łóżko, obwąchując Rosjanina z takim zapałem, jakby zdążył zapomnieć, jak pachnie wykąpany człowiek. - Zrobić ci herbaty?
- Poproszę! - Viktor rozpromienił się jak czterystuwatowa żarówka, a potem, analogicznie, niczym ta przepalona lampa zgasł, gdy uświadomił sobie, że temu wszystkiemu przysłuchiwał się ktoś jeszcze. Ktoś bardzo niepowołany. - O jasna...
- Nie słyszałem tego - powiedział czym prędzej Christophe, na co Viktor zmrużył podejrzliwie oczy.
- Czego?
- Niczego - padła poprawna odpowiedź.
- Chris, nie żebym coś sugerował, ale u nas w Rosji mamy bardzo długą tradycję uciszania niewygodnych świadków. Przerabialiśmy już wszystko, od betonowych bucików po sprawdzony strzał w... - zaczął Viktor, ale Szwajcar natychmiast wszedł mu w słowo.
- Nic nie wiem, okej? A z pewnością nic, o czym miałby wiedzieć Yuuri - ponowił Giacometti, a jego kotka machnęła nerwowo ogonem, gdy pan posmyrał ją w złym miejscu. - Sacrébleu... Jestem tym chyba bardziej zawstydzony niż gdybym się dowiedział, że nazywa cię puchatym królisiem albo misiaczkiem-pysiaczkiem.
- Od razu zoofilia - mruknął Viktor, jednak w oburzeniu trochę przeszkadzał mu Makkachin, którego akurat czochrał po grzbiecie. Przynajmniej szale nieco się wyrównały. - A ty jak nazywasz Masumiego?
Wydawało się, że Christophe będzie udawał niedostępnego, milcząc i przypatrując się czemuś, co znajdowało się ponad jego laptopem. Dość szybko jednak na szwajcarskim obliczu pojawił się flirciarski, źle skrywany uśmieszek, potem puścił oczko do kogoś znajdującego się po genewskiej stronie świata, a w końcu mężczyzna parsknął półgębkiem i zaśmiał się perliście.
- To już tajemnica moja i mojego nieokiełznanego ogiera - podsumował cicho Giacometti, poruszając brwiami. A naprawdę było czym poruszać. Brwi Chrisa były niekwestionowanym liderem w poruszaniu się, szczególnie tym wymownym, dwuznacznym i sugerującym zbereźne cuda.
- Ale żeby aż tak... - W odpowiedzi Viktor błysnął pojednawczym, wszystkowiedzącym uśmiechem. Czyli o wilku mowa, a wilk tuż-tuż.
O nic więcej nie zdążył już jednak zapytać (i całe szczęście, bo prędzej czy później w powietrzu zaczęłyby szybować jakieś niewybredne żarciki na temat "ujeżdżania" oraz innych metod spod szyldu kija i marchewki (powiedzmy, że kija i marchewki (znaczy, czyjegoś kija i marchewki na pewno...))), bo w korytarzu petersburskiego mieszkania rozległ się odgłos powolnych, zbliżających się kroków.
- A powiedz jeszcze, czy mam ci przynieść herbatę do sypialni, czy może wolisz przyjść do... o. - W drzwiach pokoju pojawił się niczego nieświadomy Yuuri. Tak bardzo nieświadomy, że zamiast porażać wychwalanym przez Rosjanina kanonem piękna, miał na sobie szare, dresowe spodnie oraz rozciągnięty T-shirt i akurat zajmował się wycieraniem rąk w kraciastą ścierkę. Lecz nawet w tak mało atrakcyjnym wydaniu japoński narzeczony wciąż przebijał wcześniejsze aluzje Chrisa o eony wspaniałości. Według Viktora, oczywiście. - Rozmawiasz z kimś?
- Si vous dites quelque chose... - ostrzegł szybko Nikiforov, a potem uśmiechnął się do swojego kochanie, kiwając ręką w swoją stronę. - W porządku, nie krępuj się. To ktoś znajomy.
- Bonjour, Yuuri! - przywitał się Szwajcar, gdy tylko Japończyk pojawił się w zasięgu oka kamerki. - A może powinienem zacząć się przestawiać na Katsuki-Nikiforov, skoro w takim tempie idziecie po złoto? W porównaniu z wami moja Kanada to był jakiś horror. Potrzebuję co najmniej boskiej interwencji, żeby wejść do finału.
- Nie przejmuj się, Chris. Mam jakieś takie dobre przeczucie, że bez problemu nadrobisz punkty w Grenoble. - Yuuri przysiadł bokiem na łóżku i nachylił się tak, że zetknął się z narzeczonym ramionami, dzięki czemu lepiej wpasował się w ramę okienka Skype'a. - No i to miło, że konsultujecie między sobą kolejność naszych nazwisk, ale po Rostelecomie obstawiałbym raczej, że Viktor dostanie kolejny medal do kolekcji niż papier w jakimkolwiek urzędzie.
Chris otworzył szerzej oczy, nie wiedząc, czy ma się wpatrywać w łagodnie uśmiechającego się Yuuriego, czy może w Viktora, który wydawał się tym oznajmieniem chyba nie mniej zaskoczony.
- Wow, tego się nie spodziewałem. Czyżby pan Tygrysek zrobił ci przyspieszony kurs asertywności? Bo jeszcze nigdy wcześniej nie słyszałem u ciebie tylu zakamuflowanych uszczypliwości pod rząd.
- Nie, skąd. To żadne uszczypliwości. - Katsuki pospiesznie zamachał rękami. - Pewnie to dziwne zabrzmi, ale kiedy wiem, że dzieli nas łącze internetowe, to po prostu czuję się jakoś tak... pewniej. Bez urazy, oczywiście.
- A może to dlatego, bo żadne lepkie ręce nie mogą przenikać przez ekrany? - zauważył nie bez drobnej ironii Viktor, dla podkreślenia swojej pozycji obejmując Yuuriego w pasie. - Te jego nawyki przejęte przez pana choreografa o ponadprzeciętnym tyłku... Jestem przekonany, że jak już założą to swoje studio taneczne, to Chris będzie bez skrępowania macać i korygować wszystko, co mu wpadnie w ręce.
- Phi! Powiedział, co wiedział, pan spontaniczny nudysta. Za to ty powinieneś mi od razu wyjaśnić, że masz te wybitne pośladki na wyłączność. Zresztą, skoro już przy nich jesteśmy... - Christophe sprawnie przeszedł ze świętego oburzenia w swój niedyskretny uśmieszek numer pięć. - Yuuri? A czy nie chciałbyś może dostać czegoś od Viktora w najbliższym czasie?
- Chris! - Viktor poczuł się zdradzony i już sądził, że sprawa rocznicy najzwyczajniej w świecie się posypała, kiedy Yuuri nieco się wyprostował, a potem niepewnie zatrzepotał rzęsami.
- Dostać? Ale z jakiej okazji? - Katsuki wydawał się tak samo poinformowany w kwestii zbliżającego się święta jak Christophe na początku ich wideorozmowy. Jeśli nie mniej. - Przecież do urodzin jest jeszcze daleko...
Chris natychmiast zrobił triumfalną minę w stylu "Widzisz? Zamiast robić tajemnicę z prezentu powinieneś jako niespodziankę potraktować samą rocznicę", a to wszystko przekazał za pomocą zaledwie jednej, uniesionej brwi i wydętych ust. Serio. Gdyby szkoła taneczna z Masumim nie wypaliła, mógłby śmiało i z sukcesem zostać mimem.
- Mniejsza o takie szczegóły. Po prostu zagubiony trener chce wiedzieć, jak podbudować morale swojego ulubionego ucznia. - Giacometti puścił oczko, zbywając w ten sposób dociekania Katsukiego. - Więc? Na co miałbyś ochotę? Może coś przy okazji NHK Trophy?
- Kompletnie się nad takimi rzeczami nie zastanawiałem, ale jeśli nie musiałoby to być nic materialnego, to w sumie chciałem pójść coś pozwiedzać. Co prawda w Osace już byłem przy okazji innych zawodów, ale tym razem myślałem, żeby wybrać się gdzieś tylko... no. Tylko we dwójkę. - Yuuri, nieco onieśmielony wyznaniem, umknął spojrzeniem w stronę ciemnego okna i uśmiechnął się jakoś tak nieuchwytnie. - Na przykład na taras widokowy, do parku Mino albo coś takiego.
- No i proszę - przyklasnął Chris, na co jego kotka przeciągnęła się i ostatecznie zrejterowała ze szwajcarskich nóg. Makkachin za to zamerdał ogonem, podzielając optymizm szczerzącego się z laptopa łyżwiarza. - W porządku, mon ami, nie musisz mi dziękować. Najważniejsze, że wiecie już, co robić. Znajdźcie sobie jakieś ładne drzewko albo inną fontannę i machnijcie to swoje słodkie, niewinne rendez-vous.
- Drzewo? - powtórzył Yuuri, spoglądając to na ekran, to na Viktora. - Rendez-vous?
- W sensie że mamy się bawić tak dobrze jak w Barcelonie - wyjaśnił pokrętnie Rosjanin, obawiając się, że sprawa zaraz jednak wyjdzie na jaw. A jeśli wyjdzie sprawa, to wraz z nią wyjdą też farbowane włosy z głowy Giacomettiego. Już on się o to postara. - A z tobą, Chris, policzę się na Trophée. Szykuj tyłek, bo nie dam ci żadnej taryfy ulgowej.
Po tej odważnej deklaracji i machnięciu ręką na pożegnanie, Rosjanin pospiesznie zamknął laptop, słysząc ostatnie, zadowolone "na to właśnie liczę!". Gdy zapadła błoga cisza, zakłócana jedynie jednostajnym sapaniem Makkachina i nikłym hałasem przejeżdżających ulicą samochodów, Viktor wreszcie pozwolił sobie opaść na znajdujące się za plecami poduszki. Niech to brodata gęś kopnie tego Chrisa. Najpierw pół rozmowy sprowadza wątek na wiadome, nieuczesane tematy, a na koniec wyjeżdża z romantycznym zwiedzaniem i całowaniem pod jakąś fontanną. I to pewnie jeszcze taką obleganą przez multum zakochanych. Normalnie schemat na schemacie i schematem pogania.
A on chciał inaczej, chociaż trochę...
- Viktor? Jesteś pewien, że nic się nie stało? - zagadnął ostrożnie Yuuri, świdrując narzeczonego swoimi pełnymi, brązowymi niczym jesienne kasztany oczami.
- Tak, wszystko w porządku. Po prostu uświadomiłem sobie, że miałeś rację z tym, że prawdziwego przyjaciela można mieć tylko jednego - westchnął Viktor i uniósł ręce, żeby jednocześnie pogłaskać oba ukochane stworzenia. - Czyli co? Chcesz się wybrać ze mną na randkę, tak?
- Ale oczywiście postaram się na nią zasłużyć! - wyjaśnił z zapałem Yuuri, wojowniczo przyciskając pięść do piersi. - Poniżej podium nie ma mowy!
Viktor zaśmiał się i przygarnął Yuuriego bliżej siebie. Mimo upływu czasu wciąż był okrutnie słaby wobec tej jego galopującej nieświadomości i niekonwencjonalnych zachowań. Ktoś inny uznałby spacer po mieście za normalną powinność pary, że o kwestii narzeczeństwa nawet nie warto było wspominać, a jednak ten tutaj Katsuki Yuuri po prawie roku trwania w związku wciąż traktował to tak, jakby musiał coś "udowadniać" albo "zasługiwać". Takie starania niesamowicie bawiły Viktora, ale musiał jednocześnie przyznać, że gdzieś w głębi serca trochę mu to schlebiało, bo oznaczało, że Yuuriemu wciąż zależało.
A chyba nie istniał na świecie człowiek, któremu walka o względy - nawet taka z wiatrakami - nie podobałaby się chociaż odrobinkę.
- Dobrze, dobrze. Tylko nie zapominaj, że mi też się coś od życia należy za to złoto z Moskwy. Inaczej mogę nie dać z siebie wszystkiego we Francji - przypomniał Viktor, kładąc palec na swoich ustach. - A myślę, że takie międzynarodowe trofeum nie zasługuje na mniej niż... hm... osiemdziesiąt trzy buziaki w całuśnej skali wynagrodzenia. Więc? Co ty na to? Czy już wiesz, co mogłoby mnie odpowiednio podekscytować?
Uszy obejmowanego mężczyzny pokryły się bardzo miłą dla oka karminową czerwienią, usta na chwilę wygięły się w trudną do zinterpretowania podkówkę, wzrok wyrażał coś pomiędzy popłochem a niezrozumieniem, aż wreszcie Yuuri wyciągnął się do góry i niespodziewanie dla samego Viktora pocałował go prosto w... policzek.
- W takim razie niech to będzie kumulacja na wspólne potem - obiecał Japończyk półszeptem, delikatnie muskając palcami obdarowane całusem miejsce.
Chris mógł sobie malkontencić i wierzyć w wyższość nieskrępowanych pieszczot nad zwykłym, czułym milczeniem. Miał prawo nie rozumieć, jak Viktor zignorował obecność ukochanego na łóżku w sypialni i zamiast tego wybrał spacer z Yuurim do kuchni, gdzie czekała na nich idealnie zaparzona herbata. Jego sprawą było, czy nudny wieczór zakończony pretensjonalnym "kocham cię" faktycznie zasługiwał na takie określenie. Ale Viktor był wdzięczny przyjacielowi za to, że już wiedział, co było dla niego cenne i że najlepszym sposobem na uczczenie rocznicy pocałunku było odświeżenie sobie pamięci z tamtego czasu.
Na osiemdziesiąt trzy różne sposoby, oczywiście.
***
Przypisy-chan
Hej-ho, hej-ho, majówkę by się miało! Mam nadzieję, że wypoczywacie sobie w najlepsze, a dzisiejsza dawka poniedziałkowych Pozdrowień nie okaże się aż tak potrzebna do ogólnego zadowolenia. Niemniej fajnie będzie, jeśli wizyta Chrisa (pierwsza taka! uwierzycie?) w tym zbiorze Wam się spodoba. One-shot dedykuję MalyZwyrolek, który zainspirował mnie do tego, aby pozwolić pogadać Viktorowi i Chrisowi nieco więcej niż tylko w ramach "Kwiaciarni dla dwojga". Jak to ostatecznie wyszło, pozostawiam Waszej ocenie.
...ale coś czuję, że te małe, słodkie zbereźności w wydaniu brodatej twarzy nie były wcale złe ;)
Wybaczcie, że już nie będę przytaczać wszystkich fanfików, do których nawiązywałam, bo jest ich tu całkiem sporo. Największą zagadkę może stanowić "osiemdziesiąt trzy" wspomniane pod koniec, ale sądzę, że kiedy rzucę hasło "obietnica z Dystansu", to wielu sobie przypomni, w czym rzecz. Ewentualnie pobiegnie nadrabiać, również polecam. Jednocześnie możecie zauważyć, że akcja tego rozdziału dzieje się już w trakcie kolejnej serii Grand Prix (przy okazji - zawody z cyklu potrafią się odbywać w różnej kolejności). Tak, do tego to doszło i tak długo już czekamy na jakieś informacje o filmie, że zaczynam wysuwać się z akcją dość poważnie naprzód. Do finału raczej nie dotrę, ale niczego wykluczyć nie mogę. Przecież kiedyś zarzekałam się, że nie chcę wyjść poza pierwszą zimę, a tyle wakacyjnych akcji jeszcze czeka do opisania ^^"
Pojawiło się trochę francuskiego, jako że i Chris, i Viktor się nim płynnie posługują. Już wyjaśniam, co znaczą:
anniversaire de la première nuit - rocznica pierwszej nocy
Non, ce n'est pas ça. - Nie, to nie to.
Oui, mon ami barbu? - Tak, mój brodaty przyjacielu?
à une date postérieure - w późniejszym terminie
tête-à-tête - sam na sam
sacrébleu - cholera
Si vous dites quelque chose... - Jeśli coś powiesz...
rendez-vous - spotkanie
No i na koniec - jak może pamiętacie, wspomniałam pod ostatnim one-shotem, że urodziła mi się nieco większa koncepcja na najbliższe trzy teksty. Zachęcam Was więc do zgadywania, co pojawi się następnym razem. Nawiązanie do tego wydarzenia jest dość konkretne, a żebyście tak zupełnie nie błądzili w gąszczu informacji, podpowiem, że już kiedyś, w jednym z poprzednich one-shotów (stu dziesięciu, także powodzenia), była o tym mowa. I tak, następny rozdział będzie czegoś kontynuacją. Całkiem miłą kontynuacją...
(aczkolwiek oczywiście nie wykluczam napisania kiedyś o innych scenkach, które zostały tu wspomniane ;3)
Zagadka brzmi ciekawie? A może wolicie tajemnice i zostawicie wszystko w rękach losu? W takim razie nie zapomnijcie zajrzeć do Pozdrowień za tydzień. Obiecuję, że rozpłyniecie się mocniej niż lody na asfalcie :3
Ciao!~
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top