Przeziębienie

***

Może to z powodu osłabienia po stresujących Mistrzostwach Czterech Kontynentów, może przez zwyczajne przeforsowanie się przed zbliżającymi się Mistrzostwami Świata, a może swój ślad zostawiła ta wczorajsza zabawa przy lepieniu bałwanów, jednak Yuuri już od rana czuł, że coś było nie tak. Trochę bardziej nie tak niż po zwykłym jet-lagu i zdecydowanie bardziej nie tak niż po jakiejkolwiek romantycznej nocy spędzonej z Viktorem. Głowa wydawała się cięższa niż normalnie, nogi były jak z waty, a w skroniach tętnił lekki, przytłumiony, ale wciąż obecny ból. I nawet jeśli łyżwiarz próbował początkowo zrzucić objawy niedysponowania na poranne lenistwo, stan ten utrzymywał się nawet po porannej kawie oraz kilkugodzinnym treningu. Gorzej - zmęczony Katsuki odniósł wrażenie, że gdyby tylko zdjął rękawiczki i dotknął powierzchni lodowiska, dłonie mogłyby stopić taflę.

Lecz chociaż Yuuri wiedział, że nie był w pełni sił, zaciskał zęby i ćwiczył dalej. Wystarczyło, że przy śniadaniu podzielił się swoimi wątpliwościami z Viktorem, na co narzeczony uśmiechnął się współczująco, ucałował go w czubek głowy, po czym stwierdził, że to pewnie wina tych strasznych poniedziałków. No tak, oczywiście, poniedziałki. Miał rację. Musiał mieć. Musiał, prawda? Przecież to niemożliwe, żeby Yuuri rozłożył się w takiej chwili, przed najważnymi zawodami. W końcu liczył się każdy dzień. A każdy dzień Viktora liczył się podwójnie.

Tak więc Yuuri, który nade wszystko nienawidził przeszkadzać, być słaby i wzbudzać litości, nie umiał ponownie zebrać się w sobie, żeby powiedzieć narzeczonemu, że chyba jednak to było coś więcej niż tylko te nieszczęsne poniedziałki. Że na lodowisku było mu zimno i gorąco jednocześnie. Że chociaż mięśnie funkcjonowały całkiem poprawnie, to myśli wydawały się rozbite jak odłamki lodu. Dlatego nie mówił nic.

Sytuacja zrobiła to za niego.

- Yuuri? Co się dzieje? - Viktor, który podczas całej rozgrzewki z uwagą śledził sytuację na lodowisku, teraz spojrzał chmurnie na zatrzymującego się tuż przed nim, ciężko oddychającego podopiecznego. - Dlaczego skaczesz tylko dwójki? Czy coś jest nie tak z łyżwami? Za słabo je zawiązałeś?

- Nie wiem - odpowiedział Katsuki, zgodnie z prawdą zresztą. - Nie jestem... pewien.

- Nie jesteś? Yuuri, przecież to się czuje.

- No właśnie trochę nie czuję. Nogi mi ścierpły. Chyba za długo ćwiczyłem dziś na siłowni - wyjaśnił pospiesznie, po czym pochylił się przy bandzie, próbując opanować ciemne plamki, które jedna za drugą wyskakiwały mu przed oczami i zaciemniały widok niczym zepsute piksele na ekranie. A niech to. Wszystko szło dziś nie tak jak trzeba. Sztywne nogi, obolałe ramiona, piekące powieki... No i czy usta zawsze tak szybko mu pierzchły? Ledwie czuł je językiem. Musiał czym prędzej poprosić o balsam. - Viktor, czy mókłbś...

Yuuri zmarszczył brwi i zamrugał. Przysiągłby, że wciąż mówi, chociaż jednocześnie gdzieś w połowie pytania żadna samogłoska nie chciała już wydostać się z gardła, a spółgłoski stały się ciche i szeleszczące. O, to samo inni ludzie. Ledwie ich rozumiał. Słyszał uniesione głosy i tupanie wielu par stóp, ale nie wiedział, o co im chodziło. Rozpoznawał tylko swoje imię, wykrzykiwane z wielu miejsc naraz.

Przynajmniej do momentu, aż całkiem nie stracił kontaktu ze wszystkim.

***

- ...wy możecie pamoć mnie s moim bagażom? Wy panimajecie... - usłyszał jako pierwsze po dłuższej przerwie.

Yuuri od razu zorientował się, że był to głos Viktora. Tylko dlaczego Rosjanin wydawał się taki zaniepokojony? I dlaczego nie umiał go zrozumieć? Co, Viktor? Czy coś się stało? To jednak serio była wina tych łyżew, tak? Coś się zepsuło?

- Da, kanieszna - odpowiedział na to inny mężczyzna.

Tego Katsuki już nie rozpoznał. W sumie nie znał wszystkich w Klubie, szczególnie tych z części hokejowej i sekcji koszykówki, ale możliwe też, że w identyfikacji przeszkadzał brak specyficznego pogłosu, który zawsze towarzyszył im na hali głównej...

- Spasiba - rozległo się, a zaraz potem rozbrzmiało podwójne kliknięcie i następujące po tym dwa głuche uderzenia.

Dopiero wtedy Yuuri zrozumiał, że nie tylko nikt go nie słyszał, ale że przysłuchiwał się rozmowie z zamkniętymi oczami. Powoli rozchylił więc ociężałe powieki, ostrożnie zamrugał i dostrzegł, że znalazł się w jakimś małym, ciasnym pomie... Ach, nie, nie, to nie tak, to nie pomieszczenie. To był samochód. A sądząc po wystroju, to konkretnie taksówka. Aha, więc to tak... Yuuri spróbował przełknąć ślinę, ale gardło miał ściśnięte i suche na wiór. Tylko właściwie dlaczego był w taksówce? Przecież praktycznie nigdy jej nie zamawiali, no chyba że akurat wracali z zawodów z jakimś większym bagażem. Ale teraz nigdzie nie byli. Chyba nigdzie... Nigdzie, prawda?

Skrzywił się, gdy skronie zapulsowały tępym bólem. Uch... Czemu miał wrażenie, jakby nie tylko głowa, ale i cała pamięć go bolała...?

Lecz zanim Yuuri zdołał sobie cokolwiek uporządkować i zrozumieć, co miała taksówka do jego nieszczególnego stanu zdrowia, drzwi z prawej strony otworzyły się i Japończyk poczuł na policzkach powiew chłodnego powietrza. Tym bardziej chłodnego, bo jego skóra była rozpalona.

- Da, ja prjamu za wami, tolka... O Boże, Yuuri. Obudziłeś się... - Viktor, który akurat pojawił się w przestrzeni między drzwiami, rozszerzył oczy i zamarł na widok oprzytomniałego Yuuriego. Zaraz jednak, kiedy tylko pierwszy szok już minął, Rosjanin ostrożnie się uśmiechnął, wyciągnął rękę i czule pogładził narzeczonego po twarzy. No tak. Lodowaty. Jak zawsze nie nosił rękawiczek. - W porządku, złoto moje. Już dobrze. Wytrzymaj jeszcze chwilę, a zaraz będziemy w domu.

Tak jakby miał jakieś inne wyjście niż wytrzymać...

Uwaga była jednak za długa, by wypowiedzieć ją na głos, dlatego Japończyk tylko kiwnął zmęczoną głową i przymknął powieki. Ten jeden raz postanowił zostawić wszystko w rękach Viktora. Dosłownie w rękach. Nie minęło bowiem kilka sekund, kiedy Yuuri został obrócony na prawy bok, a potem ktoś - ten miły, pachnący znajomą, ledwie wyczuwalną wodą kolońską ktoś - zarzucił sobie jego dłonie za szyję, chwycił za uda i podźwignął na wpół nieprzytomnego mężczyznę na plecy.

Tylko Viktor... Przecież tak się nie robiło podnoszeń do gali... To będzie strasznie głupio wyglądać...

- Już dobrze, Yuuri - rzucił znów Rosjanin, powoli kierując się w stronę apartamentowca. I nawet jeśli silił się na pogodny ton, próbując pocieszyć wczepionego w jego ramiona ukochanego, brzmiało to trochę tak, jakby uspokajał sam siebie. - Już dobrze. Lekarz powiedział, że to tylko przeziębienie i że najważniejsze to to, że nie rozbiłeś sobie głowy. A z gorączki zaraz cię wyleczymy, zobaczysz. Dostaniesz aspirynę na zbicie temperatury, wyśpisz się, wypoczniesz, a potem przyniosę ci coś dobrego do jedzenia. O, i zrobię specjalną herbatę. Taką, jaką w dzieciństwie dawała mi babcia, jak bywałem u niej na daczy.

Dopiero po całym tym monologu do Yuuriego zaczęło docierać, co się działo, czemu do tego doszło i jak to się właściwie stało, że nagle teleportował się ze Sportowego Klubu Mistrzów wprost do taksówki stojącej pod ich mieszkaniem... a w każdym razie dotarłoby, gdyby wspomnienia nie wydawały się zbyt mocno zamglone. Bo to przecież było niemożliwe, żeby tam, na lodowisku, tak zwyczajnie zemdlał. Niemożliwe, prawda? W końcu zamknął oczy tylko na momencik. Właściwie to tylko mrugnął, o, dokładnie jak teraz... Znaczy, prawie dokładnie jak teraz, tylko z otwartymi oczami na początku. I może na końcu też. Ale tak poza tym wcale nie czuł się aż tak tragicznie. Owszem, zrobiło mu się trochę duszno i może faktycznie obraz stał się taki niewyraźny, ale przecież tak było zawsze. Zawsze czuł gorąco po dużym wysiłku i zawsze trochę niedowidział, gdy zdejmował okulary na czas treningu. No a w ogóle Viktor powiedział, że to wszystko była wina poniedziałku.

Tylko że teraz ten sam Viktor mówił, że to było jednak przeziębienie... a Yuuri nie miał innego wyjścia, jak tylko mu uwierzyć. W końcu sam nie miał sił na wymyślanie czegokolwiek innego. Nie miał nawet siły, żeby się o to wszystko obwinić.

- ...to jak? Masz na nie ochotę? - zagadnął niespodziewanie Viktor, ale Yuuri, który nie usłyszał początku pytania, tylko mocniej wtulił się w plecy Rosjanina. Było mu tylko nieswojo, ale nie za bardzo umiał umiejscowić źródło tego uczucia.

- Tak... Tak, może... być... - szepnął więc, nie będąc również pewnym, czy wypowiedziane słowa dotrą do uszu Viktora, czy tylko wpadną i utoną w zagłębieniu pod kołnierzem beżowego płaszcza. - Przepraszam, Viktor... Przepraszam i kocham... cię...

Viktor usłyszał to i nawet delikatnie wzmocnił chwyt na udach Yuuriego, lecz zamiast się rozczulić lub odpowiedzieć typowym dla niego romantyzmem, zaśmiał się cicho pod nosem.

- Yuuri. Nie mów takich rzeczy - pouczył. - Brzmisz jak na jakimś łożu śmierci. Jakbyś żegnał się ze światem.

- Nie mógłbym... cię zostawić...

- Oho. Czyli jest z tobą naprawdę źle. Skupiasz się na mnie zamiast na Makkachinie - zażartował Rosjanin, ale na tym limit jego wesołości chyba się wyczerpał, bo głos lekko mu się załamał, a potem dodał już o wiele spokojniej. - Może i słusznie, Yuuri.

Viktor umilkł na chwilę, na dłuższą chwilę, na boleśnie długą chwilę, a kiedy zdołał już opanować gardło, wyznał miękkim półszeptem:

- Bałem się, Yuuri. Jak nigdy wcześniej w swoim życiu się bałem. Nawet kiedy chodziło o Makkachina, to jakoś tak zdawałem sobie z tego sprawę, wiedziałem, że to możliwe, ale że dziś... i że ty...

- Przepraszam... - powtórzył pokornie Yuuri.

- Myślałem, że tam, na lodowisku, coś sobie zrobię. Przecież ledwie złapałem cię za ręce, kiedy leciałeś na lód. Byłeś taki bezwładny, bezwolny, jak jakaś szmaciana lalka. Jakby... jakby ktoś nagle ściął cię z nóg - dopowiedział Viktor, wychodząc do windy. - Pamiętasz z tego cokolwiek?

Dwa powolne, przeczące ruchy obolałą szyją. Tak szczerze to nie pamiętał. Nawet obecna rozmowa w połowie rozmywała się przed zmrużonymi oczami, a w połowie wydawała się jedynie gorączkowym majaczeniem.

- No tak. Moja śpiąca królewna niewiele pamięta. Ja cię kocham, a ty śpisz - westchnął Nikiforov, gdy w tle rozległ się chrobot klucza i zaniepokojone popiskiwanie Makkachina, który raczej nie spodziewał się powrotu pańciów o tej porze. - Ale zostawmy to już. Najważniejsze, że nic ci nie jest.

Wcale nie najważniejsze. Nie dość, że Yuuri poczuł się w tamtym momencie wyjątkowo bezsilny, to jeszcze w gardle urosła mu jakaś dziwna gula. Taka... inna gula. Nie ta związana z przeziębieniem. I jakkolwiek Yuuri pragnął wynagrodzić ukochanemu przebyty stres, wyjaśnić mu wszystko, pocieszyć, przygarnąć, przytulić - nie był stanie zrobić nic więcej poza przelotnym przyciśnięciem ust do zimnego karku.

- Viktor... Nie martw się... Proszę, nie martw się... Nie możesz się martwić - powiedział więc, próbując znaleźć frazę, która dobrze oddałaby jego myśli.

- Jak mam się nie martwić, kiedy dzieje ci się krzywda? Naprawdę, Yuuri. Znowu mi to robisz. Znowu przedkładasz mój interes nad własne dobro - wytknął Rosjanin, ale zaraz ucichł, bo podróż wreszcie dobiegła końca.

Chory Yuuri został ostrożnie posadzony na krańcu łóżka, cały czas podtrzymywany przez parę silnych, troskliwych rąk. Potem Viktor niemal od razu zdjął z niego kurtkę i treningowy dres, po czym wpakował narzeczonego pod kołdrę, nie przejmując się prysznicem czy pidżamą. I najwyraźniej widok bezpiecznego łyżwiarza, otulonego pościelą niczym noworodek w powijakach, zadziałał lepiej niż tysiąc obietnic, próśb czy przeprosin, wypowiadanych na urywanym oddechu, bo Viktor westchnął z ulgą, pochylił się i pogłaskał Yuuriego po włosach. Czule, z miłością. Jakby wcale nie obwiniał. Jakby mimo wcześniejszych wyrzutów bardzo się o niego troszczył.

- Dobrze, w porządku. Załapałem. Już nie będę się zamartwiać ani jęczeć. Od teraz zamierzam cię tylko rozpieszczać - obiecał ostatecznie Rosjanin, odgarniając czarne, sklejone potem kosmyki. - A ty już tak więcej nie rób, okej? Jakby Yakov miał za mało powodów, żeby chcieć mnie wykląć z Klubu...

- Ehehe... Grzeczny Vitya... - zażartował Yuuri, uśmiechając się ostatkiem sił. - Dziękuję...

I jakoś tak przypadkiem się zdarzyło, że kiedy kąciki ust uniosły się ku górze, powieki znów opadły i się zamknęły. Yuuri nie miał jednak sił ponownie ich otworzyć. Został tak, otoczony ciemnością i ciepłem, czując ostatni, miękki pocałunek na czole, zanim Viktor na dobre nie wyszedł z pokoju. Nie zamknął jednak drzwi do sypialni, pewnie tak zapobiegawczo, żeby można było natychmiast przybiec, gdyby chory potrzebował szklanki wody albo żeby nie czuł się tak do końca odosobniony i samotny. Yuuri słyszał więc stukanie butów (a potem szuranie kapci, zupełnie jakby Viktor bał się zakłócać spokój narzeczonego plaskaniem gołych stóp), odgłosy odwieszanej odzieży, szelest przetrząsanej apteczki oraz ciche komentarze, gdy Rosjanin upominał "zostaw, Makkachin, pańcio musi mieć teraz spokój". A chociaż gorączka wciąż bezlitośnie trawiła wspomnienia i myśli, to jednak przebijające się ponad to poczucie bezpieczeństwa sprawiło, że Yuuri mógł zapaść w drugi, tym razem znacznie spokojniejszy sen.

...więc to nie była wina poniedziałków...


***

Przypisy-chan

Dzień doberek! To co powiecie Wy? Czy to aby na pewno nie jest wina poniedziałków? ;)

Przy okazji ogarniania "Codzienności" do druku wróciłam sobie do wielu bardzo wczesnych historyjek... w tym i do pierwszego oficjalnego one-shota z serii. Napisałam wtedy o sytuacji po utracie przytomności przez Yuuriego, lecz dopiero ostatnio w pełni uświadomiłam sobie, jaki potencjał daje w sobie to, co działo się przed "Herbatą z cytryną". Uwierzycie, że przez ten rok kompletnie się nie przejmowałam, że o czymś takim wspomniałam? No właśnie. Zła Dziab. Zła Dziab, która marnuje dobre motywy.

I tak powstała ta część. Heh, tak dużo się od tamtego czasu zmieniło... Konstrukcja zdań się poprawiła, opisy stały się nieco dłuższe (ta, nieco XD), poruszane emocje trochę rozszerzyły swój zakres. Jednocześnie wciąż się mnóstwo uczę (na przykład - dziś zaczęłam trochę bardziej ogarniać konstrukcję dialogów i już nie maltretuję tak narratora wewnątrz kwestii bohaterów). Ale jeden problem pozostał ten sam - niepewność, jak to ostatecznie wyszło i czy się przyjmie. Jednak z tym stworkiem nauczyłam się żyć. Jakoś. Chyba _^_

Ale wracając do konkretów - tłumaczenie tajmu~ Tym razem jeszcze bardziej starałam się oddać akcent i wymowę, więc zapis nie jest dokładnie taki, jaki być powinien (w końcu słyszy to Yuuri, który z rosyjskim na tamten moment znał go bardzo niewiele).

...wy możecie pamoć mnie s moim bagażom? Wy panimajecie... - ...czy może mi pan pomóc z bagażem? Rozumie pan...
Da, kanieszna
. - Tak, oczywiście.
spasiba - dziękuję
Da, ja prjamu za wami, tolka... - Tak, idę za panem, tylko...

Jubileuszowy Pałac Sportu, w którym umieszczony jest Klub Sportowy „Jubileusz" (na wzór którego w YoI mamy Sportowy Klub Mistrzów), ma na swoim terenie nie tylko lodowisko dla łyżwiarzy figurowych, ale także lodowisko hokejowe i klub koszykówki. 

Natomiast jeśli chodzi o samą utratę przytomności przez Yuuriego, to cóż... miałam najlepszy możliwy research w tym względzie, bo mnie samej udało się kiedyś zemdleć tak na totalny amen ^^" Więc nauczka z tego taka, że nigdy nie wiadomo, jakie życiowe doświadczenia się przydadzą do pisania fanfików.

Mam nadzieję, że taki spokojny, nieco tkliwy klimat przypadł Wam do gustu (bo osobiście bardzo się cieszę, że mogę robić też takie rzeczy w ramach Pozdrowień). W piątek wrzucę przypominajkę a propos zamówień na Codzienności, a na dziś już więcej nie męczę. Odmeldowuję się, życzę dobrego, pełnego spokoju Wielkiego Tygodnia (oraz więcej zdrowia niż dzisiejszy Yuuri!) i do zobaczenia w kolejnych rozdziałach różnych rzeczy!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top