Odgłosy

***

Klik, klik, klik, klik, klik...

Skulony na lewym boku Yuuri powoli otworzył oczy i trochę tak odruchowo wyciągnął rękę przed siebie, chcąc ustalić swoje położenie na ciemnej mapie wszechświata. Nie zdołał jednak zrobić tego z pomocą sąsiedniej części łóżka, bo była ona pusta. Pusta i zimna, jakby ktoś, kto powinien tu leżeć, nagle gdzieś przepadł. Tylko że to nie była nieobecność kogoś, kto na chwilę wyślizgnął się spod kołdry, by na palcach pójść do toalety albo wyskoczyć z psiakiem na szybki, bo niezapowiedziany spacer. Ten ktoś raczej zapomniał, że istniało coś takiego jak noc, czas wolny, sypialnia i człowiek, do którego można się było przytulić. I który mógł się odwdzięczyć tym samym.

Klik, klik, klik, klik, klik...

Ciche, miarowe stukanie w tle nie ustawało, dlatego Yuuri w końcu wstał, rozejrzał się po pokoju, westchnął ciężko i ruchem posuwisto-człapiącym skierował się do wyjścia z sypialni. Odgłosy dochodziły gdzieś z dalszej części mieszkania, jakby z salonu, gdzie z wszelkim prawdopodobieństwem jego nieobecny "ktoś" uskuteczniał swój mały, galopujący, łyżwiarski pracoholizm. Tylko czemu ten pracoholizm musiał tak często współzawodniczyć ze stanem pół-lunatykowania, kiedy to Katsuki usilnie starał się wierzyć, że zimna podłoga była tylko snem i że wcale nie krążył po mieszkaniu, szukając swojej zagubionej kotwicy? Czy naprawdę nie dało się tego konfliktu rozwiązać polubownie, za porozumieniem stron, z czego rosyjska zaprzestałaby działań pracopodobnych, a japońska wzięłaby go do niewoli i wycofałaby się do pierzynowych okopów?

Klik, klik, klik, klik, klik...

Ale nie, to nigdy nie było takie proste. Gdy Yuuri wyjrzał zza rogu, od razu spostrzegł, że na kanapie siedział jego zaginiony narzeczony, który na tę okoliczność wyewoluował w stan wyższy nawet od poważnego trenera. Viktor, wciąż ubrany w gładkie, materiałowe spodnie i białą koszulę, niczym rasowy księgowy uzupełniał coś na laptopie, a jego palce tak sprawnie przebiegały po klawiaturze, że stukanie brzmiało jak terapeutyczne odgłosy natury, na przykład bębnienie deszczu o parapet albo kamyki toczące się po zboczu. Tak skupionemu mężczyźnie do perfekcyjnego image'u pracownika biurowego brakowało już chyba tylko okularów, takich o - szykownych, wąskich, z cienkimi, nienarzucającymi się oprawkami. Bez dolnej krawędzi. I najlepiej w szarym bądź czarnym kolorze, żeby podkreślały błękit jego oczu. Tak, takiemu księgowemu mógłby wybaczyć wszystkie machlojki, defraudacje, pranie brudnych pieniędzy oraz zaginione faktury. A, i nadgodziny może też.

Yuuri chętnie uśmiechnąłby się na to wyobrażenie, ale że nie miał siły, dlatego zdołał tylko wznowić marsz i po cichu, ledwie słyszalnie dla skupionego łyżwiarza podszedł do kanapy. Usiadł na niej. Przechylił się. Odetchnął. Rozluźnił mięśnie.

Klik, klik, klik, klik, kli-

Poczuł się bezpiecznie.

- Yuuri - powiedział cicho Viktor, przerywając pisanie, gdy Japończyk uniósł jego łokieć niczym szlaban, zepchnął laptop nieco na bok i ostatecznie ułożył głowę na jednej z nóg Rosjanina. - Jeszcze tylko pięć minut i już do ciebie idę. Zostały mi dwa ostatnie mejle.

- To pięć minut miało być jakieś pół godziny temu - mruknął w odpowiedzi Yuuri, sadowiąc się wygodnie na udzie. Ciepłe. Pewnie od komputera.

- Tak? - Viktor uniósł brwi i spojrzał na zegar. - No popatrz, jak ten czas szybko leci. Co to tam się mówiło w takich sytuacjach w szkole? Normalnie panta rhei.

- Nie filozofuj - wytknął Katsuki, zamykając oczy. - A dokończyć możesz w łóżku. Przy mnie.

Viktor zaśmiał się cicho i dźwięcznie.

- Oj, chyba nie byłbym w stanie, a to wszystko z dwóch prostych powodów. Po pierwsze nie chciałbym ci przeszkadzać stukaniem. - Jakby na potwierdzenie tej tezy dłoń Viktora spoczęła nie na klawiaturze, ale na głowie Yuuriego, czule przeczesując rozczochrane przez sen włosy. - A po drugie w życiu nie mógłbym się skupić na pisaniu, bo zamiast w ekran patrzyłbym tylko na ciebie.

- Pierwszy argument oddalam, bo o wiele bardziej przeszkadzasz mi tym, że ślęczysz tu po nocy. - Yuuri ziewnął i od razu poczuł, że senność znów bierze nad nim górę. No tak. Wszystko przez zapach ubrań Viktora oraz jego rękę, która głaskała z czułością czarną czuprynę. Zabójcza kombinacja. Normalnie bez kawy nie podchodź. - A co do tego drugiego, to przecież nie zabraniam ci na mnie patrzeć. Oczywiście jeśli tylko grzecznie wróciłbyś do sypialni...

- To faktycznie byłaby propozycja nie do odrzucenia, gdyby nie ten drobny szczegół, że już do mnie przyszedłeś - zauważył Viktor, na co Katsuki wydął policzek. - Ach, Yuuri, Yuuri. Przecież nie umiem ci się oprzeć nawet w dzień. Nie utrudniaj mi zadania jeszcze bardziej tymi swoimi słodkimi, nocnymi zagrywkami.

- Nawet się nie staram... - szepnął z ustami niemal przyciśniętymi do nogi Viktora.

- No i o to właśnie chodzi.

Klik, klik, klik, klik, klik...

W bitwie między człowiekiem a elektroniką ostatecznie doszło do niejakiego remisu. Wygięty na prawo Viktor jeszcze przez chwilę z o wiele mniejszym zaangażowaniem i o wiele dłuższymi przerwami wypisywał coś na klawiaturze, najwyraźniej starając się, żeby i wilk był syty, i owca cała (to znaczy żeby Yuuri mógł odpoczywać na jego udach, a na zepchniętym na siedzisko komputerze dało się dokończyć te ostatnie wiadomości). Wreszcie mężczyzna westchnął głośno i zamknął klapę laptopa. Dla pogrążonego w letargu Japończyka pozostało zagadką, czy narzeczonemu udało się wysłać wspomniane e-maile, czy może poddał się w trakcie misji. Dość szybko jednak o tym wszystkim zapomniał, szczególnie że Viktor postanowił wreszcie wrócić do domu nie tylko ciałem, ale i duchem.

Pat, pat, pat, pat, pat...

Yuuri poczuł jak przez mgłę, że Viktor ostrożnie uniósł jego głowę i ułożył płasko na kanapie, a sam wstał i zaczął chodzić po salonie, a to odnosząc jakiś kubek do zlewu, a to zostawiając komputer na stoliku tuż obok telewizora. Potem nastąpiła nieco dłuższa przerwa, najprawdopodobniej na poczochranie Makkachina po grzbiecie - tak w ramach nagrody za to, że pudel postanowił spełnić swą psią powinność i razem z Viktorem czuwał w salonie, aż pańcio nie położy się spać. Na sam koniec Viktor wrócił do kanapy, zgasił stojącą przy nim lampę i wreszcie nachylił się nad ukochanym, by zabrać go ze sobą w o wiele lepsze dla pary miejsce.

Pat, pat, pat, pat, pat...

Viktor szedł powoli w stronę sypialni... chyba sypialni... raczej sypialni... a jeśli nawet nie sypialni, to Yuuri nie miał nic przeciwko temu, żeby po prostu szli przed siebie jak najdłużej to było tylko możliwe. Uspokajający odgłos kroków, ręce przytrzymujące go w pasie oraz pod kolanami, gładkość koszuli, którą dotykał jego policzek - wszystko to sprawiało, że Katsuki czuł się niesamowicie szczęśliwy. Niby nie było w tym nic niezwykłego, to fakt, ale przez to, że przed zaśnięciem nie słyszał niskiego, melodyjnego głosu Viktora i nie czuł jego rąk oplatających go wokół piersi, Yuuriemu wydawało się, że coś, co zostało mu zabrane, wreszcie wróciło na swoje prawowite miejsce.

Tak jak oni wrócili do zasłoniętego roletami pokoju i do wielkiego, miękkiego łóżka.

Pat, pat, pat, pat, pa... m.

Odłożony na materac Yuuri skrzywił się, gdy ręce wysunęły się spod jego ciała, a miejsce bawełnianej koszuli zajęła gładka, ciepła kołdra. I tylko kołdra. Nikt nie położył się tuż obok, nikt nie przerzucił nogi przez kolana, nikt nie wczepił się w jego koszulkę niczym dziecko w maskotkę. Znowu to samo. Znowu bez niego.

Japończyk mimowolnie wyciągnął spod pierzyny dłoń, zamierzając uczepić się uciekającego narzeczonego, ale ta została szybko pochwycona przez inną dłoń, a na czubkach palców poczuł lekki pocałunek.

- Jeszcze tylko prysznic i już do ciebie wracam - obiecał Viktor, odkładając rękę ukochanego z powrotem na kołdrę. - Jeszcze tylko pięć minut, zolotsye.

"Ładne mi stammi vicino" westchnął Yuuri, na powrót kładąc się na lewym boku i zwijając się w wygodną kulkę. Nie miał siły się na niego złościć. W ogóle nie miał siły nie kochać Viktora...

I tak Yuuri znów pozostał sam na sam ze swoimi rozpływającymi się we śnie myślami oraz odległym odgłosem kąpieli, który obiecywał, że pusta przestrzeń obok zaraz przestanie być taka pusta, a miejsce klikania, stukania i szumienia zajmie inny, równomierny i piękniejszy niż cokolwiek innego odgłos.

Pa-pam, pa-pam, pa-pam, pa-pam, pa-pam...


***

Przypisy-chan

Dzień dobry po pyrko-przerwie! Udało mi się nie zginąć podczas tego męczącego tygodnia zwieńczonego poznańską imprezą, więc mogę mieć nadzieję, że powoli wrócę do swojego typowego, spokojnego grafiku. Z tego powodu dzisiejsze Pozdrowienia raczej nie będą należeć do kategorii wybitnie skomplikowanych rozdziałów. Po ostatnim one-shocie i tak niewiele byłoby rzeczy, które byłyby w stanie przebić tamtą akcję ^^" Więc cóż... To tylko scenka o sennym Yuurim napisana bardziej w ramach pobudzenia wyobraźni niż z powodu konkretnego pomysłu.

I konia-zrzędę temu, kto nie pomyślał niczego zbereźnego po zobaczeniu tytułu rozdziału :P

Na szczęście już wyzdrowiałam (przynajmniej gorączka odpuściła, za to w czwartek nabawiłam się drobnego urazu pleców, niestety), więc komentowanie i wysyłanie paczek powinno przebiegać bez problemów. Jednocześnie chciałabym podziękować wszystkim, którzy odwiedzili stoisko Bubonerii, byli na tyle uprzejmi, że latali za mną po terenie Targów albo czekali na opóźniony pociąg na dworcu ^^"  Miło było Was zobaczyć i chociaż skromnie się ukłonić za to, że czujecie tyle sympatii do tych one-shotów. Nie mogłabym marzyć o niczym wspanialszym, widząc prawdziwe, uśmiechnięte osoby.

Dziękuję raz jeszcze za wszystko i do przeczytania w środę, w Kwiaciarni!

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top