Komunikacja

***

- Viktor, ty chyba oszalałeś! - zawołał Yuuri i niewiele brakowało, a tonacja jego głosu z podniesionego oznajmienia przeszłaby do czystego krzyku. Atmosfera była tym bardziej napięta, bo w ciemnej sypialni paliły się już tylko dwie nocne lampki, odbijające się w okularach Japończyka lekko żółtawymi refleksami, oraz leżąca na łóżku komórka, na ekranie której wciąż wyświetlała się strona ISU z przydziałami do kolejnego Grand Prix. - Rozumiesz w ogóle, na co się porywasz? Chcesz ze mną jechać do Osaki, chociaż w kolejny weekend masz własne Trophée de France?

- Tak, chcę. - Viktor wbił wzrok w Yuuriego, nic sobie nie robiąc z jego marsowej i bardzo rzadko widzianej miny. - A potem tak samo zamierzam lecieć z tobą do Stanów. Nie widzę w tym nic niezwykłego.

- Chyba nie mówisz poważnie...

Może to były złe słowa, może po prostu nie ten moment, co trzeba, ale jednak wystarczyło, żeby przez twarz Rosjanina przemknął grymas złości.

- Yuuri, nie zrozum mnie źle. Ty nie masz w tej sprawie nic do gadania. To ja jestem twoim trenerem i to ja decyduję, kto z twojej ekipy jedzie, żeby cię wspierać - podkreślił, a potem ruszył przed siebie, zamierzając wyminąć Yuuriego i położyć się do łóżka. - Ach, no tak, mój błąd. Przecież ty nie masz żadnej ekipy.

Yuuri złapał Viktora za ramię, powstrzymując go przed odejściem.

- Ta ostatnia uwaga była kompletnie niepotrzebna - powiedział cicho.

- Tak samo jak nie jest potrzebne to, żebyś nagle robił z tego taką aferę - odparł Viktor, jednocześnie zaciskając trzymaną dłoń w pięść. - Zostaw. Jesteśmy w domu, nie na lodowisku. Jak tak bardzo chcesz to przedyskutować, to proszę bardzo, zrobimy to jutro. W Klubie.

- Nie zamierzam czekać, bo jeśli jesteś taki chętny do łączenia roli zawodnika i trenera, to nie zapominaj, proszę, o byciu moim narzeczonym. - Mimo to Yuuri posłusznie puścił Viktora i cofnął się o krok, żeby spojrzeć mu prosto w twarz. - I jako narzeczonemu oznajmiam, że zabraniam ci jechać do Japonii. Stany są jeszcze w porządku, ale w Osace...

- ...w Osace będziesz wśród swoich, z zupełnie świeżymi programami i oczekiwaniami po poprzednim sezonie, a to cię sparaliżuje - zawyrokował zimno Viktor. - Nie. Mowy nie ma.

- Dziękuję, że tak we mnie wierzysz - wycedził Yuuri.

- To w umiejętności wierzę, nie w psychikę.

Konkluzja zabolała Katsukiego jak uderzenie w brzuch. Nie. Tak dłużej nawet on nie umiał dać rady.

- Więc trzeba było sobie wybrać kogoś stabilniejszego emocjonalnie! - wypalil, a żółć podjechała niemal do samego gardła. - Bo może cię to zaskoczy, ale brałeś wszystko w pakiecie! Nie tylko kukiełkę do trenowania, ale i człowieka!

- Właśnie widzę! Razem z czubkiem góry lodowej w postaci idiotycznego egoizmu!

- To nie egoizm! To racjonalizm!

- Aha, a do tej pory to co to było, co? Wiara, że specjalnie wydłużą cykl zawodów, żebyśmy się dobrze wyspali? A może że przydzielą nas do tych samych konkursów?

- Tak, taką właśnie miałem nadzieję! Na to, że moje przydziały nie zaburzą ci treningów i że chociaż raz nasze terminy się zbiegną!

- Więc dziękuję bardzo, jeśli wolałbyś, żebyśmy powyrzynali się o punkty jeszcze przed finałem!

Zarzuty i wymówki nie przestawały płynąć z ust obu mężczyzn, boleśnie raniąc nie tyle dumę czy poczucie racji którejś ze stron, co trafiając w samo serce. Leżący w kącie łóżka Makkachin w pewnym momencie sprzeczki przestał machać ogonem, za to skulił się w sobie, niepewny, co się dzieje i co ma robić. Wreszcie po zaostrzającej się wymianie zdań chyłkiem zeskoczył z materaca i odszedł do drzwi, zatrzymując się przy nich na chwilę. Tam ostatni raz spojrzał na ukochanych pańciów - którzy nie byli już dłużej tymi znanymi, kochanymi pańciami, a zamiast tego marszczyli złowrogo brwi, obrzucali się winą i byli gotowi skoczyć sobie do gardeł jak jakieś dzikie, obce, walczące o dominację wilki - po czym położył uszy po sobie i uciekł do salonu, byle dalej od kłótni. Kłótni, która trwała jeszcze dobre pół godziny, a która skończyła się...

...niczym.

Ten jeden raz nic z tym nie zrobili.

Ten jeden raz nie przeprosili, nie wybaczyli, nie przytulili.

Ten jeden raz spali odwróceni do siebie plecami.

...czy raczej spaliby, gdyby pół nocy nie wpatrywali się przed siebie w ciemne ściany...

Ten jeden raz poranek nie przyniósł ukojenia, a kawa nie przywędrowała do łóżka, choć stała tam, na blacie, jak stać musiała - swoisty wyrzut i niewykorzystany rozejm w jednym.

Ten jeden raz pożegnali się bez pożegnania.

Ten jeden raz - wiadomo, że pierwszy, lecz nie wiadomo, czy nie ostatni.

Nawet zielona herbata smakowała tego dnia nieco inaczej, jakoś tak bardziej gorzko, wręcz nieprzyjemnie, zupełnie jakby Yuuri przez pomyłkę zalał liście wrzątkiem. Ale nie, drugi kubek był taki sam, cierpki i nieznośny jak wyrzut sumienia. Ten trzeci, zrobiony dwie godziny później, również. To by jednak było łatwiejsze w zaakceptowaniu rozwiązanie, gdyby popełnił błąd podczas gotowania. Prawda była znacznie mniej przyjemna i bardziej oczywista - bo to naprawdę paliła go gorycz poczucia winy.

I zupełnie jakby dopasowując się do napiętej atmosfery panującej w cichym mieszkaniu, niebo wkrótce zasnuło się ciężkimi, ciemnoszarymi chmurami. Wyjątkowa jak na maj duchota, panująca niezmordowanie przez ostatnie cztery dni, naturalną koleją rzeczy przyciągnęła nad Petersburg wytęsknioną zmianę pogody. Przekształcający się z powodu globalnego ocieplenia klimat zdecydował się jednak nie być na tyle uprzejmym, żeby zaserwować zwyczajny, obfity opad, ale od razu zaatakował wszystkim, co miał, jakby z nawiązką oddając za to, że przez cały ten czas nie spadła ani kropla deszczu.

Więc teraz spadła ich cała masa.

Cieszyć się z takiego obrotu spraw mogli jedynie ludzie, którzy pozostali w swoich bezpiecznych domach. Dlatego też Yuuri z felernym kubkiem herbaty w dłoni przystanął tuż przy parapecie w salonie, patrząc na kończący się za oknem świat. Widział, jak fale deszczu niczym dym - szare, ulotne, porywane przez silny wiatr pasma - przemykały z lewa na prawo, rozmywając się tuż nad mokrą ziemią. Jak bałwany na spienionej powierzchni morza, które rozbijały się o ląd i zaraz wycofywały, by zaatakować ponownie. Tylko że morzem było tutaj wszystko, a ulice zdawały się być korytarzami, przez które sunęły wzburzone, nieznane prądy.

Wkrótce zawnętrzny parapet odezwał się nieco głośniej, gdy ciężkie krople deszczu zmieniły się w białe, gradowe kulki, wielkie i ciężkie niczym ziarna grochu. Dźwięk rozchodzący się po pokoju przestał być więc tylko kojącym szumem i zaczął przypominać zwielokrotniony ostrzał z broni palnej, bliźniaczo podobny do podkładu używanego w filmach wojennych, które raz czy dwa widział przy okazji seansów w szkole. W końcu jednak, po kilku intensywnych minutach, podczas których leżący na kanapie Makkachin wepchnął nos pod poduszkę, nawałnica osłabła, przekształcając się w "tylko" ulewę. Widok za oknem nieco się przeczyścił, więc dało się zauważyć, że co odważniejsi ludzie postanowili wykorzystać tę wątpliwą poprawę pogody, aby samochodem ruszyć w dalszą drogę przez podtopione ulice bądź przebiec kolejny fragment drogi, od jednej wiaty do sąsiedniej...

I nagle w momencie, w którym nikt nie spodziewałby się niczyjego powrotu, w drzwiach zachrobotał klucz, zamek obrócił się sprawnie dwa razy, aż wreszcie klamka ustąpiła, ukazując...

- Wróciłem... - powiedział odruchowo Viktor, łokciem zamykając za sobą drzwi. Ledwie widział na oczy przez spływającą z włosów wodę, ale nie mógł na to nic poradzić, bo w jednej ręce trzymał torbę z zakupami, a drugą próbował odgonić od siebie ożywionego, próbującego go obwąchać pudla. - Makkachin, poczekaj, tylko odłożę siaty i-

- Viktor! - zawołał Yuuri, jednak był to okrzyk zupełnie innego typu niż ten wczorajszy. Jakby żadne wczoraj nie istniało, za to dzisiaj pokazało się od najbardziej niespodziewanej strony. - Jesteś cały mokry! Co ty robisz, przeziębisz się...

Yuuri zapomniał o wszystkim - o widoku za oknem, o kubku gorzkiej herbaty, o Makkachinie, którego prawie staranował. Zamiast tego widział tylko Viktora, od którego przejął reklamówkę, by wstawić ją do zlewu, a którego chwilę potem zaciągnął do łazienki. Mokre ubrania skończyły w pralce, a w ich miejsce Yuuri założył narzeczonemu ściągnięty z suszarki sweter i luźne, dresowe spodnie. Ostatecznie wrócili do salonu, gdzie usadzony przy kuchennym stole Viktor z ręcznikiem narzuconym na głowę miał poczekać na herbatę, za to Yuuri dwoił się i troił, żeby przygotować jakiś dobry, rozgrzewający napar.

Gdy jednak pierwszy szok już minął, a sytuacja wydawała się wstępnie opanowana, atmosfera panująca w mieszkaniu na nowo zaczęła się oziębiać. Zażegnany kryzys sprawił, że przykre wspomnienia wróciły, tak samo zresztą jak echo gniewu zmieszanego z żalem, i tylko milczenie, które na nowo zapadło między narzeczonymi, stało się jakieś takie nienaturalne. W końcu już się do siebie odezwali, więc ciężko było udawać, że nic nie zaszło. Że im nie zależało. Że żaden nie martwił się o tego drugiego, a drugi nie pozwolił się dotknąć temu pierwszemu.

- Powinieneś na siebie uważać - zganił więc Yuuri, stawiając przed Viktorem kubek herbaty z malinami. Kiedy jednak wyziębiony łyżwiarz się nie ruszył, ba, nie wyciągnął nawet ręki po rozgrzewającą herbatę, chociaż z pewnością by mu pomogła na te przebiegające po przedramionach ciarki, Katsuki westchnął i zaszedł Viktora od lewej strony, żeby samemu zająć się wycieraniem mokrych włosów. - Chodzenie zimą bez czapki to jedno, ale przecież nie jesteś wodoodporny. Nie w tym sensie. Co ci strzeliło do głowy, żeby w ogóle gdziekolwiek ruszać w taką pogodę?

- Faktycznie, nie pomyślałem. Zapomniałem parasola - odparł potulnie Rosjanin, przygarbiony i wpatrzony w kubek  z sową. - Ja...

Samogłoska zamarła gdzieś na skrytych w cieniu ręcznika ustach, kiedy Viktor przechylił się w bok i niespodziewanie oparł się skronią o brzuch Yuuriego.

- ...przepraszam.

To było coś więcej niż przeprosiny za dzisiejszą niefrasobliwość, być może nawet więcej niż przeprosiny za wczorajszą scysję. Jedno słowo zawierało w sobie przeprosiny za całokształt człowieka, jakim był jeden Viktor Nikiforov - momentami dumnym, zapalczywym i wiedzącym o wszystkim najlepiej, a czasami pokornym, zagubionym i tak strasznie, strasznie osamotnionym. Życie z ukochaną osobą okazało się dla Viktora czymś niesamowicie trudnym w realizacji, jakby wyzwaniem, które sprawiało, że musiał nieustannie decydować, w czym powinien ustąpić, o co walczyć, z czego rezygnować bądź kiedy przyznać się do błędu. I szczerze? W codziennym życiu nie było miejsca dla wielkiej, łyżwiarskiej legendy, z którą wszyscy zawsze się zgadzali. Tu dawać sobie radę musiał zwykły człowiek, więc to całkowicie naturalne, że czasami coś po prostu nie wychodziło.

Yuuri puścił ręcznik i w naturalnym, przepraszającym odruchu objął głowę Viktora, przygarniając go do siebie.

To całkowicie naturalne, że obaj byli takimi okropnymi egoistami.

- Yuuri? - zapytał cicho Viktor, unosząc dłonie, żeby ostrożnie otoczyć nimi pochylonego narzeczonego w pasie. - Spróbujemy obgadać to jeszcze raz? Na spokojnie?

Ciche westchnienie wydobyło się z piersi Japończyka, kiedy nieco mocniej wtulił się w przykrytą ręcznikiem głowę. Tak bardzo go kochał i tak bardzo bał się, że ta ich miłość to w gruncie rzeczy okropnie niewiele. Bez właściwej komunikacji byli tylko dwoma emocjonującymi się głupkami, którym wydawało się, że robią dobrze, bo przecież do tej pory było dobrze. Dla nich samych było dobrze. W ich własnej opinii. A przecież zamiast myśleć i krzyczeć, wystarczyło zacząć słuchać.

Zamiast dumnego "ja" zacząć używać "my".

- Spróbujemy.


***

Przypisy-chan

Dzień dobry! Jak się czujecie? Mam nadzieję, że dobrze i że wakacje (te obecne lub te zbliżające się) jakoś zbilansowały dzisiejszy poziom feelsów. Jakkolwiek to nie zabrzmi, to niesamowicie dobrze pisało mi się tego one-shota. Chociaż przedstawiłam kolejną kłótnię, to jednak lubię je osadzać w jakiejś konkretnej historii, a nie robić dramę, bo zupa była za słona. Tutejsza sytuacja ma bardzo dużo sensu dla obu stron i zaraz postaram się to odrobinkę rozwinąć.

W maju zwykle dochodzi do ogłoszenia przydziałów na serię Grand Prix - po dwa konkursy na łebka i nie ma od tego odwołań. Topowi łyżwiarze mogą wskazać, na które konkursy woleliby pojechać (tutaj muszę się wstrzymać od dokładniejszego info, bo nie pamiętam, czy to top 3 listy ISU wybiera, czy najlepsza szóstka... no, w każdym razie ważne jest to, że Viktor jest na trochę mniej korzystnej pozycji przez swoją uprzednią nieobecność, przez co ma mniej punktów). Warto też wiedzieć, że kraje organizujące dane konkursy mają zwiększoną pulę możliwych do wystawienia zawodników, a ponadto jury jest najbardziej przychylne zawodnikom, w którym dane zawody się odbywają (no nie oszukujmy się, to nie jest zbyt obiektywny sport). Long story short - kto jest z danego kraju, raczej jedzie u siebie, bo ma fory. Co do reszty to już jest takie losowanie.

W oparciu o to zaczęłam rozplanowywać przydziały kolejnego sezonu (kolejnego względem anime):

2017 Rostelecom Cup - Moskwa, Rosja, 20-22 października (Viktor, Yurio)
2017 Skate Canada - Regina, Saskatchewan, Kanada, 27–29 października (Chris, JJ)
2017 Cup of China - Pekin, Chiny, 3–5 listopada (Guang-Hong)
2017 NHK Trophy - Osaka, Japonia, 10–12 listopada (Yuuri)
2017 Internationaux de France - Grenoble, Francja, 17–19 listopada (Viktor, Chris)
2017 Skate America - Lake Placid, Nowy Jork, USA, 24–26 listopada (Yuuri, Leo)
2017–18 Grand Prix Final - Nagoja, Japonia, 7–10 grudnia (???)

Nie, to zdecydowanie jeszcze nie wszystko, a raczej moje pewne typy. Nie wiem, czy przyda mi się to konkretnie w fabule, ale na pewno chcę mieć już jakiś zarys, ot, na dobre podbudowanie świata. Zresztą, pewne informacje mieliście już przy okazji Przyjaciela, gdzie Chris i Viktor rozmawiali nieco na te tematy. Tylko tamta sytuacja była w sezonie i wszystko się ułożyło, jak wiecie, a dzisiejsza kłótnia odbyła się na świeżo przy przydziałach, więc... ajajaj...

Jak widzicie po datach, konkursy odbywają się weekend po weekendzie, z krótką przerwą przed finałem. Dla Viktora, który miałby jeździć po świecie trzy tygodnie z rzędu, to może być bardzo obciążające ze względu na niezwykle zaburzony grafik i dużo zmian klimatyczno-czasowych. Yuuri jest w stanie zgodzić się na Stany, bo to ostatni konkurs i Viktor będzie miał zarówno czystą sytuację jeśli chodzi o swoje konkursy, jak i zdąży się przygotować przed ewentualnym finałem. Natomiast NHK Trophy w Osace to dość trudny termin oraz miejsce (wiadomo, będzie to pierwszy występ Yuuriego, bo ze względu na doskonałe wyniki w poprzednim sezonie nie musi żadnych regionalnych zawodów znów zaliczać). I w ogóle... wydaje mi się, że w tej kłótni nie ma jednej racji. Obaj chłopcy mają słuszność i obaj zdrowo przesadzili. Yuuri ma rację, bo tak, to jest obciążające i w takich momentach zamiast trenera powinien jechać ktoś inny, za to Viktor rozumie, że przecież i tak nikt go nie zastąpi i nie zapewni Yuuriemu odpowiedniego mentalnego wsparcia. Więc o. W taki oto sposób powstał one-shocik.

Mam nadzieję, że wytłumaczyłam to sensownie i że poza kłótnią samą w sobie przekazałam jakieś fajne, łyżwiarskie przemyślenia :) Na dziś już znikam pod kocykiem, a Was serdecznie zapraszam nie tylko w środę na Kwiaciarnię, ale również na sobotę na Drabblowy Challenge. Oj, będzie się bardzo intensywnie działo!

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top