Koliber

***

Choć na zewnątrz zrobiło się już względnie szaro, ciężko było mówić o jakiejkolwiek ciemności - mimo to na wieczornym niebie z łatwością dało się zobaczyć sierp ubywającego księżyca, świecącego niczym lampka nocna dla tych obserwatorów, którzy z wytęsknieniem czekali na zapadnięcie zmroku. Z tym mogło być jednak trochę trudno, ponieważ wraz z końcem czerwca słońce zupełnie przestało gasnąć nad roziskrzonym Petersburgiem, a jeśli już szło na jakikolwiek spoczynek, to tylko na chwilę, chowając się tuż poniżej linii horyzontu między północą a piątą nad ranem. Jasna łuna niezmordowanie oświetlała więc niebo, natomiast księżyc - ten ostatni, wytrwały, niemający się gdzie podziać aktor, grający na opuszczonej przez wszystkich scenie - jeszcze przez kilka dni miał zamiar prezentować swój milczący monogram, zanim nie zniknie zupełnie jako nów.

A potem znów wróci do zabawy wraz z pierwszą kwadrą, bo tak to już miał zapisane w kontrakcie.

Tymczasem krzątający się po apartamencie Yuuri właśnie wstawił gałązki przyniesionego przez Viktora jaśminu do wąskiego, niebieskiego wazonu, zamierzając tchnąć nieco więcej życia w minimalistycznie urządzoną sypialnię. Krytycznie ocenił zawalony blat komody, zmierzył wzrokiem oba stoliki nocne, wziął pod uwagę nawet wysoką szafę, jednak gdy żadne miejsce nie wydało mu się odpowiednie, podszedł do otwartego okna i spojrzał w gasnący błękit, jakby wypatrując nieobecnych gwiazd. Ale były tam, na pewno. Ukryte za łuną jasności i oddalone o miliony lat świetlnych tylko czekały, aby ponownie rozbłysnąć na czarnym firmamencie, być może za miesiąc, może za nieco mniej, kiedy znów zrobi się porządnie ciemno... Wazon z jaśminem ostatecznie spoczął więc na parapecie, białe pączki zaczęły kołysać się na delikatnym wietrze, roznosząc po pokoju delikatną, słodką woń, a zamyślony mężczyzna oparł się o kant ściany tuż przy oknie, milcząc jakoś tak dla ogólnego towarzystwa. I choć pewnie słabe to było zastępstwo, te kwiaty, takie delikatne, kruche i nieporównywalnie mniej trwałe wobec potęgi ciał niebieskich, to mimo wszystko wydawały się godnym reprezentantem rosyjskiej natury. No i Viktorowi powinno się zrobić na ich widok całkiem miło.

Yuuri uśmiechnął się do księżyca. W sumie to zabawne, że chociaż w dzieciństwie stronił od obowiązków domowych, tutaj, w Petersburgu, czuł się niczym gosposia zatrudniona na pół etatu, która z niebywałym oddaniem segregowała pranie, smażyła omlety i stawiała świeże kwiaty w wazonie. Wszystko zależało oczywiście od punktu widzenia i taki Yurio, przyzwyczajony od małego do pewnej samodzielności, tylko pogardliwie by na to prychnął. Trzeba było jednak przyznać, że poglądy Katsukiego juniora w kwestii prowadzenia domu na przestrzeni lat zmieniły się o całe sto osiemdziesiąt stopni. W Yu-topii wszystkim zajmowała się głównie mama, a jeśli już potrzebowała jakiejś pomocy, to od razu kierowała swoje prośby do starszej i bardziej rozgarniętej w tych kwestiach Mari. Syn był od innych zadań - w czasie gdy onsen był sprzątany, a goście w jadalni obsługiwani, Yuuri musiał biegać na zajęcia, ćwiczyć w Ice Castle albo w najlepszym razie zajmować się Vicchanem. Dziecku, które miało jasno określony cel i które starało się na swój własny sposób coś osiągnąć, jakoś tak łatwiej wybaczało się bałagan w szafie czy niechlujnie postawione w przedsionku buty.

W Petersburgu jednak Yuuri dostał niebywałą szansę od losu, aby samemu wczuć się w rolę osoby poganiającej, opieprzającej i wytykającej nieporządek, który wychodził Viktorowi niemal tak samo doskonale jak poczwórne flipy. Do tej pory Rosjanin zatrudniał profesjonalną pomoc domową, która raz na tydzień przychodziła do apartamentu na gruntowne sprzątanie, ale zaraz po tym, jak Viktor na prawie rok wybył do Japonii, a następnie przywiózł ze sobą onieśmielonego taką rozrzutnością narzeczonego, hierarchia obowiązków uległa kolosalnej zmianie. Najpierw dlatego, bo Yuuri chciał po prostu odwdzięczyć się za gościnę, szybko jednak w grę zaczęły wchodzić także innego rodzaju argumenty. Takie z rodzaju możliwości podziwiania narzeczonego w fartuszku bądź brania udziału w mniej typowych powinnościach, jak udrażnianie rur pod prysznicem czy kwadransik spędzony na pracującej pralce chociażby...

Dbanie o kwiaty było w tym wszystkim tylko takim miłym, niezobowiązującym dodatkiem do życia, szczególnie kiedy to Viktor przynosił je do domu, a Yuuri szukał odpowiedniego miejsca na wazon. Sama przyjemność. Właściwie to powinien podziękować, że mógł się trochę nacieszyć ich zapachem i przy okazji podziwiać kołyszące się na tle... okna... płatki...

Uśmiech na twarzy Yuuriego powoli przygasł, a wsparty łokciami o parapet mężczyzna zamarł i zmarszczył brwi, wytężając nienajlepszy już o tej porze dnia wzrok. Kiedy wydawało się, że spokojny spektakl odbywający się na tle nieba to wszystko, co Petersburg był mu w stanie dziś zaoferować, stała się rzeczy zdecydowanie niespotykana - w pewnym momencie za szybą pojawiła się jakaś mała, dość nieruchoma plamka, a potem do otwartego okna na wysokości trzeciego piętra zbliżyło się szare coś, jakby mały, wypłowiały, ruchliwy...

...koliber.

Ptaszek zawisł w odległości może metra od okna, błyskawicznie poruszając drobnymi skrzydełkami, i teleportował się to tu, to tam, co kilka centymetrów, praktycznie nieuchwytnie dla oka, szczególnie tego japońskiego i mocno odwiedzinami zaskoczonego. Yuuriemu zdawało się, że stworzonko szacowało w ten sposób swoje szanse na zdobycie jedzenia i może nawet oceniało zagrożenie ze strony mężczyzny, lecz po kilku sekundach pokusa okazała się silniejsza. Koliber zbliżył się do najdalej wystającej za okno gałązki jaśminu i wsunął cienki jak igła dzióbek do wnętrza białego pączka, chcąc skraść trochę i tak niepotrzebnego ludziom nektaru.

- Viktor... - szepnął Yuuri i ostrożnie obejrzał się za siebie, próbując wezwać prawie-że-telepatycznie krążącego gdzieś po salonie Rosjanina. - Viktor!

- Co tam, złoto moje? - Na szczęście Viktor zdawał się mieć wszczepiony w mózg nadajnik, który potrafił wyłapać nawet najcichsze i najdalsze wołanie, szczególnie to wydobywające się z gardła narzeczonego... A może to po prostu przypadkiem się złożyło, że akurat szedł z posortowanym w kostkę praniem do komody. - Już za mną tę-

- Ciszej - syknął, przytykając palec do ściągniętych ust, a potem ten sam palec skończył jako drogowskaz wskazujący posilającego się przy oknie ptaszka. - Spójrz. Koliber.

- Koli...? - Viktor zmarszczył brwi, po czym powoli podszedł do Yuuriego, przystanął za nim i delikatnie obejmując mężczyznę w pasie, spojrzał na ich nieoczekiwanego, małego gościa. - Ach, czyli jednak. Nie, to nie koliber. To fruczak.

Yuuri zerknął na Viktora z tak niepojętym wyrazem twarzy, jakby chciał powiedzieć "czy ty jeszcze mówisz do mnie po angielsku, czy właśnie zacząłeś przyspieszony kurs mongolskiego?", lecz ostatecznie powstrzymał się i tylko przyjrzał mu się z większą uwagą. Rosjanin wydawał się jednak absolutnie spokojny i z miłym uśmiechem wymalowanym na przystojnej twarzy nie spuszczał wzroku z podlatującego do kolejnego kwiatka stworzonka.

Czymkolwiek ono było.

- Fruczak. Fruczak gołąbek. Taki motyl - wyjaśnił Viktor, zupełnie jakby czytał Yuuriemu w myślach, a przynajmniej potrafił odpowiednio zinterpretować te długie, pytające milczenie. - Jego ruchy są niezwykle podobne do zachowania kolibra, bo wykształciły się na zasadzie konwergencji. W sensie że przez to, że żywią się podobnymi rzeczami, muszą też podobnie się do nich dostawać. Stąd taki a nie inny sposób latania.

O. Ojej. Yuuri zamrugał pospiesznie, jakby jego rzęsy same były skrzydełkami fruczaka. Nie wiedział już, co go bardziej w tym wszystkim zaskoczyło - ujrzenie w Petersburgu szarego kolibra, który kolibrem ostatecznie być nie mógł, czy może podręcznikowa odpowiedź Viktora, brzmiąca niczym ciekawostka przytoczona przez specjalistę prowadzącego program przyrodniczy na Animal Planet.

- Znasz się na biologii? - zapytał więc cicho Katsuki, starając się nie spłoszyć głosem wciąż stołującego się przy jaśminie pta... znaczy owada, owada, no jasne, że owada. Skoro motyl, to owada. Oczywiście. Tylko jeśli tak, to... czy owady w ogóle słyszały?

- No wiesz co? - mruknął z żartobliwym przekąsem Viktor, opierając się podbródkiem o ramię objętego ukochanego. - Ja też lubię być mądry.

- Ależ jesteś mądry, jesteś - spasował Yuuri, wciąż zbyt mocno zapatrzony w poczynania delikatnego, niepozornego motylo-kolibra, żeby mieć jeszcze siłę na podziwianie urody narzeczonego. Mimo to i tak zdołał wyczuć, że Rosjanin pokręcił głową, a potem nieznacznie westchnął. - Najmądrzejszy Vitya, jakiego tylko znam.

- A znasz całego jednego. No tak. Tylko ty umiesz mi przyznać rację i jednocześnie sprowadzić do parteru. - Po tych słowach Viktor wyprostował się i wykorzystując moment nieuwagi, pocałował Yuuriego w czubek głowy. - Niech ci będzie. Tak naprawdę widywałem fruczaki już dużo wcześniej, chyba nawet za czasów juniorskich, i to Yakov jako pierwszy wyprowadził mnie z błędu, że to nie kolibry, tylko, jak to zwykł mówić, "jakieś ćmy włochate i tyle". Więc z ciekawości zbadałem temat - przyznał się i zachichotał cicho pod nosem. - A szczególnie mocno zapadło mi w pamięć to, że jednym z ich przysmaków jest nektar z jaśminu.

W jednej chwili długi pojedynek o uwagę Yuuriego ostatecznie wygrał człowiek.

- Więc wiedziałeś, że...? - Yuuri obejrzał się, żeby zobaczyć, jak uśmiech w kształcie serca pojawia się na twarzy narzeczonego, a potem kiwa on głową.

- Miałem taką małą nadzieję - przyznał Viktor i nachylił się, by drugi i najważniejszy pocałunek złożyć na delikatnie rozchylonych niczym kwiat jaśminu ustach. - W końcu za pomoc w porządkach mojemu słońcu należy się coś więcej niż tylko zwykłe podziękowania.

- I zamiast prostej laurki przygotowałeś bukiet kwiatów z samonaprowadzającą niespodzianką? - Katsuki uniósł dłoń i zmierzwił grzywkę uradowanego Nikiforova. - Czego ja się mogłem po tobie spodziewać...

Jak wynikało z miny Viktora - jak najbardziej wszystkiego. I trzeba było przyznać, że z tego zadania wywiązywał się wprost wzorowo. Każdego dnia Yuuri doświadczał w Petersburgu wielu dziwnych, ciekawych lub niecodziennych rzeczy. Pierwszy raz widział białe noce, pierwszy raz troszczył się o kogoś jak gosposia, pierwszy raz widział tak egzotyczne stworzonka... i pierwszy raz kochał kogoś w ten sposób.

Tak, że każdego dnia zakochiwał się na nowo.


***

Przypisy-chan

Hejo~ Jak widzicie, nie tylko łyżwiarze dzisiaj zaskakują, ale przyroda także ma swoje niesamowite momenty :3 I chociaż motyw idealnie pasowałby do "Kwiaciarni dla dwojga", pomyślałam, że naszym kanonicznym chłopakom też się przyda mała rozrywka. Stąd wizyta uroczego fruczaka - motyla, który udaje koliberka. O, spójrzcie na słodziaka:

Jak widzicie po korpusie, to maleństwo wcale nie jest aż takie małe, a na pewno nikt na pierwszy rzut oka nie pomyślałby, że jest to motyl (no chyba że po siłowni i kilku białkowych odżywkach). I jakby tego było mało, fruczaki można spotkać także w Polsce, czego sama byłam dwa razy świadkiem. Raz razem z mamą dałyśmy się nabrać, że to właśnie koliber, który przyleciał do naszej werandy na kwiatowy poczęstunek, ale za drugim razem już bardziej doświadczona mama uświadomiła mnie, że to jednak jest owad. Jaśmin jest jednym z ich przysmaków, chociaż nie jestem w stanie powiedzieć, czy wokół nich można częściej spotkać fruczaki. Na pewno warto ich wypatrywać, bo w locie są naprawdę widowiskowe :)


Korzystając z okazji chciałabym zapowiedzieć, że wygrzebałam się z najgorszych zaległości i wreszcie mam czas na spokojne pisanie. Jednocześnie brakuje mi solidnych zapasów tekstów, dlatego chwilowo... hm, może nie tyle zawieszam, co jeszcze bardziej zwalniam z publikacją "Archiwum przypadków miłosnych". W lipcu i sierpniu wypadnie mi sporo piątków ze względu na konwenty i inne wyjazdy, więc i tak nie miałabym specjalnie głowy na publikację. Uznajmy zatem, że raz na dwa tygodnie postaram się tam wrzucić jakiś uroczy drabelek, a jakąś większą parą wrócę po wakacjach. Wszystko oczywiście po to, żeby uchronić publikację "Pozdrowień" i "Kwiaciarni" w niezmienionej formie. Także tak - widzimy się w najbliższą środę i dziękuję Wam ogromnie za dzisiejsze fruczakowanie!

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top