Kino
Uwaga, spoilery do zakończenia "La La Land"!
To chyba już wiecie, co się będzie działo. Zapraszam~
***
Tydzień wlókł się tak niemiłosiernie powoli, jakby przyszłość ogłosiła strajk i zawiesiła działalność, doprowadzając tym samym jednego podekscytowanego Rosjanina niemal na skraj wytrzymałości. Żaden nawet najbardziej prestiżowy konkurs nie powodował w nim takiej mieszaniny niepokoju, radości i frustracji jak pewne z pozoru normalne wyjście na miasto... No ale cóż. Bycie w związku rządziło się własnymi, mało przewidywalnymi i jeszcze mniej logicznymi prawami.
Aby jednak jakoś uspokoić zszargane nerwy Viktor codziennie po osiem razy na godzinę sprawdzał, czy bilety do kina bezpiecznie leżały w przegródce jego portfela (leżały), czy przypadkiem nie pomylił daty (nie pomylił) oraz czy Yuuri aby na pewno pamiętał o Tym Dniu (pamiętał, ale zaczynał mieć dość). Iście maniakalno-kompulsywne zachowanie miało nawet tak wielki wpływ na Rosjanina, że mężczyzna nieustannie wodził wzrokiem po mijanych w drodze do i z Klubu kwiaciarniach, poszukując odpowiednio wielkiego bukietu na zbliżającą się okazję, a każdy plakat zapowiadający premierę musicalu witał z przeogromnym uśmiechem w kształcie serca. Jednocześnie koledzy z lodowiska prześcigali się w pomysłach na zneutralizowanie Nikiforova, mając już powyżej uszu wszystkich miłosnych szlagierów, które zakochany łyżwiarz niemal nieustannie podśpiewywał pod nosem.
Ale kiedy weekend wreszcie nadszedł, Viktor niespodziewanie uspokoił się jak buddyjski mnich na wygnaniu. Bo oto stało się: koszula była wyprasowana, buty wypastowane, kwiaty wybrane, a brązowe oczy czekającego pod drzwiami ukochanego spoglądały na niego z wyraźną kpiną.
Sobota. Pierwsza randka z Yuurim.
Wydawało się to szczególnie zabawne, bo chociaż niewiele brakowało im już do ślubu (jedno złoto i byli w domu), to najgorętsza łyżwiarska para roku wciąż nie zaliczyła żadnej oficjalnej randki. Udało im się nawet zaliczyć coś zgoła innego, ku obopólnej satysfakcji, jednak coś im w tym całym szale grandprixowo-związkowym nie wyszło. No zapomnieli, no. O tak banalnej rzeczy jak wspólny, w pełni romantyczny wypad na miasto, na który chadzały byle dzieciaki z gimnazjum, a o którym dwóch dorosłych mężczyzn nie potrafiło przypomnieć sobie przez przeraźliwie długi czas.
Oczywiście bywali już na długich, zwieńczonych pocałunkami spacerach, chodzili za ręce, zapraszali się na kolacje, a w Barcelonie spędzili ze sobą pewien szczególnie ważny dzień, jednak żaden z nich nigdy nie nazywał niczego randką. Yuuri dlatego, bo jego słownik z hasłem "miłość" zgubił się gdzieś przy wydawaniu talonów na katsudon, a Viktor dlatego, gdyż "randką" była dla niego każda spędzona z ukochanym chwila, przez co żadna okazja nie wydawała się warta mocniejszego zaakcentowania słowami. No ale jednak mowa było o ludziach, którzy przypomnieli sobie o powiedzeniu "kocham cię" dopiero podczas pierwszego seksu. A i to zostało wyszeptane na wpół przypadkowo, a na wpół z zaskoczenia, jakby wyznanie stanowiło coś w rodzaju poczwórnego flipa, który trzeba umieścić na końcu programu zwanego miłością. Oj, Viktor i Yuuri zdecydowanie nie umieli w bycie parą, co jednak paradoksalnie stanowiło dla nich samych źródło dziwnego, niepomiernego szczęścia.
Skoro kolejność nie grała aż takiej roli, żaden z nich nie miał żalu, że sprawa randki wyszła dopiero tak późno. O wiele bardziej interesujący niż to KIEDY randka powinna się odbyć był fakt JAK miała ona wyglądać. I tu zaczynały się pewne schody. Każdy z nich miał na tyle indywidualne spojrzenie na sprawę, że po ich konfrontacji Petersburgowi mogła grozić całkowita anihilacja. Z jednej strony Viktor miał przemożną ochotę założyć garnitur albo - jeszcze lepiej - smoking, jednak Yuuri natychmiast wyperswadował mu z głowy podobne szafowe metamorfozy, ostrzegając, że jeśli mężczyzna nie spoważnieje, to z randki nici. W końcu dał się ubłagać na klasyczne czarne spodnie, biały golf i rozchełstany granatowy płaszcz z nonszalancko przerzuconym wokół szyi szalikiem, w którym to zestawie miał wyglądać ponoć naprawdę oszałamiająco. Z drugiej Katsuki prezentował rażący brak znajomości zagadnienia, kiedy na wręczony bukiet czerwonych tulipanów spytał "ale z jakiej to okazji?". Viktor w przerwie reklamowej przed seansem przeprowadził swój najdłuższy w karierze wywód o znaczeniu symboliki kwiatów, jednak cały ten trud wynagrodziło mu speszone spojrzenie, pocałunek w kącik ust i ciche, pełne ciepła "dziękuję".
Ale oto wreszcie się udało. Film się zaczął, z głośników popłynęła melodia "Another day of sun" i mężczyźni dali się porwać w opowieść o miłości, muzyce oraz gonieniu za marzeniami. Wprost wymarzona historia dla dwójki zakochanych w sobie łyżwiarzy.
Wymarzona... mówili. Po dwóch godzinach seansu Viktor nie był już pewien czyje to niby miały być marzenia. Bo na pewno nie jego.
- To był naprawdę dobry film - podsumował Yuuri i przeciągnął się, kiedy na ekranie zaczęły pojawiać się napisy końcowe. - I bardzo trafne zakończenie. Główny bohater dobrze zrobił, że pozwolił jej odejść. Inaczej oboje męczyliby się w tym związku i każde byłoby nieszczęśliwe.
Viktor zamarłby po tym stwierdzeniu, gdyby już nie był w ciężkim szoku. Ale był, bardzo był i z tym nieszczęśliwym faktem wiązały się trzy rzeczy.
Po pierwsze - sam film. Coś, co z pozoru wyglądało na zwykły musical i komedię romantyczną, okazało się musicalem... i absolutnie nie komedią romantyczną. Na początku wszystko wyglądało świetnie, a piosenka otwierająca film wpadła Rosjaninowi w ucho na tyle mocno, że rzucił podekscytowanym szeptem, że musi to wykorzystać na jakiś program galowy, może grupowy... Ale wraz z upływem czasu wszystko się zmieniło. Wszystko. Pod koniec filmu Viktor już wiedział, czemu tytuł podobny do innych prostych produkcji był tak sowicie nagradzany i ta wiedza wcale nie okazała się mu miła.
Po drugie - to była ich pierwsza oficjalna randka, na dodatek zorganizowana przez Yuuriego, więc powinien cieszyć się z niej jak głupi. I tak oczywiście było. Odkąd zasiedli na swoich fotelach scenariusz faktycznie szedł ustalonym, uroczym torem: najpierw Rosjanin raz po raz zerkał w stronę narzeczonego, próbując nawiązać z nim kontakt, potem nachylali się ku sobie, by szeptać komentarze na ucho, aż w końcu kiedy bohaterowie poszli na randkę do kina i tam złapali się za ręce, Viktor zrobił dokładnie to samo z Yuurim. A chociaż filmowej parze nie udało się ostatecznie pocałować, w tym czasie Nikiforov odśpiewywał w myślach pieśń dziękczynną na cześć multipleksów i nowoczesnych niepalnych ekranów, bo jemu pocałunek jak najbardziej wyszedł.
(Co prawda potem mu się oberwało, bo ze względu na wadę wzroku Yuuriego siedzieli z przodu sali, przez co sporo ludzi widziało to zajście, ale cóż. Ich strata.)
Tylko że dalsze romantyzmy nie miały żadnego sensu, gdy Viktor dosłownie siedział wbity w fotel i patrzył, jak szczęśliwy związek z ekranu się rozpada, a każde z dwójki bohaterów idzie w swoją stronę. Żadne kradzieże buziaków ani mizianie po dłoniach nie wydawało się już właściwe przy tak gęstej atmosferze.
A po trzecie i chyba najważniejsze - historia, która miała stanowić nastrojowe tło dla wspólnie spędzonego wieczoru, skończyła się... źle. Koszmarnie. Fatalnie. W opinii Viktora, oczywiście. Jednak w przeciwieństwie do niego Yuuri wydawał się niezwykle zafascynowany głębią fabuły i to na tyle, że snuł skomplikowane rozważania, mówiąc praktycznie przez całą drogę od kina aż po most Pałacowy. Yuuri. Mówił. Bite kilkanaście minut. Tego już było stanowczo za wiele. Dobry humor już dawno opuścił Viktora, ale teraz każde słowo pochwał na temat filmu wbijało się coraz głębiej i głębiej w jego serce, robiąc z niewinnego spaceru do domu istną torturę.
Więc tyle znaczyła dla Yuuriego miłość...
- Viktor? - Gdy byli może w połowie mostu, Katsuki uniósł głowę i pogładził narzeczonego po ramieniu, na co Nikiforov odruchowo odwrócił się ku niemu. Wysokie latarnie malowniczo rozświetlały całą okolicę, w tym również skryte za okularami brązowe oczy, które właśnie z uwagą przypatrywały się Rosjaninowi. - Viktor, co ci? Jesteś jakiś strasznie nieobecny... Tak bardzo poruszył cię film?
Poruszył? No jasne, oczywiście, poruszył. Aż skręcało mu żołądek z tej radości.
- Ta - mruknął wyrwany z posępnych rozmyślań Viktor. - Dogłębnie.
- Wcale nie wyglądasz na zadowolonego - zauważył z pewnym zaskoczeniem Katsuki, co tym bardziej rozsierdziło Viktora. Brawo. I jeszcze Yuuri kompletnie nic nie rozumiał.
- Bo nie jestem - wypalił Nikiforov, marszcząc brwi. - Yuuri, przecież ten film skończył się tragicznie! Co ci się w nim niby podobało?
- Cały czas ci to tłumaczę. - Katsuki zatrzymał się i spojrzał na narzeczonego z lekkim niezrozumieniem. Wciąż nie widział w sytuacji niczego niewłaściwego. - To, że bohaterowie podjęli racjonalną decyzję. Życie to nie bajka, więc to oczywiste, że nie można mieć wszystkiego. A skoro każde z nich dostało upragnioną szansę na karierę, to głupotą byłoby z tego nie skorzystać i dusić się w związku.
- Ach tak? - zaperzył się Viktor. "Dusić"? To oznaczało bycie z kimś? "Duszenie się"? Stanął naprzeciwko Yuuriego, patrząc na niego jak na obcą osobę. Jak na kogoś, kogo właściwie nigdy nie znał. - Więc uważasz, że można od tak wrzucać czyjeś uczucia do kosza? Uznać miłość za jakiś balast? Jak się nie spodoba, to oddać do sklepu na gwarancję i już, niech sobie druga osoba radzi z tym nieszczęściem sama?
- Ale przecież oni nie wyglądali na nieszczęśliwych! - odparł natychmiast Katsuki, na co Viktor uśmiechnął się tylko z goryczą.
- Nie byłbym tego taki pewien. Widziałeś te wspominki? - wytknął. - I może jeszcze powiesz mi, że żadne z nich nie żałowało na koniec, że nie zawalczyło o to, żeby ze sobą być? Że ta wspólna przyszłość to byłaby jedna, wielka gehenna?
- Nie uważałeś. To była tylko alternatywna wersja ścieżki, którą mogli, ale nie musieli pójść. Wtedy, w klubie rozliczyli się z tego i obydwoje stwierdzili, że to, co ostatecznie wybrali, też jest dobre. - wytłumaczył Yuuri, jednak Rosjanin zbył go pogardliwym prychnięciem.
- O tak, szczególnie ona myśląca o obcym facecie, kiedy ma męża i dziecko - zakpił Viktor. Cała frustracja i niepokój aż się w nim gotowały. Granica między fikcją a życiem zatarła się już jakiś czas temu. - Jasne, takie tam pogaduszki przy herbatce. Odświeżająca sesja terapeutyczna. I jakby tego wszystkiego było mało, ona związała się z takim samym gogusiem od jakiego uciekła. No pogratulować wyboru! Faktycznie spełnienie marzeń!
- Viktor, ja już cię zupełnie nie rozumiem. - Japończyk wyglądał na oszołomionego nie tylko słowami, ale i zachowaniem narzeczonego. Rzadko kiedy widział go tak wzburzonego, nie wspominając już o tym, że teraz nawet nie chodziło o łyżwy. - Wydawało mi się, że ci się podobało. Że wprost nie mogłeś oderwać wzroku od ekranu.
- "Nie mogłem" to uwierzyć w to, co wyprawiają bohaterowie! Ta pierdzielona dwójka nieszczęśliwych idiotów! - wyrzucił z siebie Viktor, zdecydowanie o kilka tonów zbyt głośno i zbyt gwałtownie. Yuuri szeroko otworzył oczy.
- Przecież to tylko film! - zawołał, przelewając tym samym czarę goryczy.
- Nie, nie tylko! - krzyknął Viktor i zacisnął dłonie w pięści. Wreszcie wyszło na jaw, jak jednostronna była jego miłość. - No ale co może wiedzieć o tym osoba, która dla takich samych wydumanych marzeń chciała zostawić mnie.
Cisza. Ciężka, pełna napięcia i frustracji cisza. Rozszerzone bursztynowe oczy przez chwilę w absolutnym bezruchu patrzyły na ciężko oddychającego Rosjanina, aż końcu zmniejszyły się i z poczuciem winy wbiły się w ośnieżony chodnik pod ich stopami. W tym momencie do Viktora wreszcie zaczęły dochodzić pozostałe bodźce. Zimno. Hałas z ulicy. Światło lamp. Most. Spacer. Ich dwoje. On i Yuuri. On i...
W tym oświetleniu nie było tego widać, ale Viktor przysiągłby, że twarz Japończyka pobladła, a sylwetka jakby się skurczyła. Wtedy zrozumiał, co za niewybaczalny błąd właśnie popełnił. Tą bezsensowną kłótnią zniszczył tak bardzo ważny dla nich dzień. Zrujnował całe wyjście do kina i to na film, który Yuuri samodzielnie dla nich wybrał, mając w pamięci uwielbienie Viktora do wszelkich oper i musicali.
Ich pierwsza randka właśnie zamieniała się w ostatnią.
- Yuuri... - wyszeptał, zasłaniając usta dłonią. Złość rozpłynęła się, ustępując miejsca palącemu poczuciu winy. - Yuuri, przepraszam, nie chciałem... To nie to miałem na myśli...
- Nie, masz rację - przerwał mu Katsuki. Zamrugał pospiesznie i odsunął się dwa kroki w tył, jakby miał nadzieję, że zniknięcie z oczu zmniejszy siłę ataku Viktora. - Próbowałem cię zostawić dla wydumanych marzeń i to nawet nie chodziło o moje marzenia. W ogóle nie wiem o czyje chodziło. Jak mogę kogokolwiek oceniać, skoro sam nie umiałem podjąć nawet jednej dobrej decyzji...
Yuuri obrócił głowę i wpatrzył się w połyskującą wodę, a kosmyki czarnych włosów poruszyły się delikatnie na zimnym wietrze. Wzburzone fale migotały białawym światłem lamp stojących na moście, podczas gdy w ciemnej toni odbijał się zarys tętniącego nocnym życiem Petersburga. Viktor na chwilę stracił dech w piersi. Z tej perspektywy Newa wyglądała jak rzeka diamentów, a na tle iskrzącej wody stał jego najcenniejszy skarb. Zamyślony i bardzo, bardzo samotny. Może w innej sytuacji, po innym filmie Viktor uśmiechnąłby się z dumą, myśląc, że wszystkie plany zdjęciowe świata mogły się wypchać wobec tej jednej sceny. Ale nie mógł się cieszyć, nie kiedy widok rozrywał jego serce na pół.
- Masz do mnie żal, prawda? - odezwał się cicho Yuuri i zwrócił twarz w stronę Viktora, patrząc na niego pełnymi smutku oczami. - Musisz mieć, skoro ciągle o tym pamiętasz. Dlaczego wcześniej nie pomyślałem, że sprawiam ci tyle bólu...
- Nie, kochanie, nie mam żalu. - Viktor natychmiast wykorzystał szansę, że Yuuri jeszcze chciał z nim rozmawiać. Ruszył do przodu, wyciągnął ręce i objął ukochanego, przyciągając go do siebie. Japończyk bez oporu dał się przygarnąć do piersi i nie zaprotestował, kiedy policzek Rosjanina spoczął na jego głowie. Yuuri nie zareagował. Trochę zimny, trochę bezwolny, trochę zmęczony tym wszystkim. - To nie żal, przysięgam. To zupełnie nie tak. Yuuri, ja...
Mimo grubej kurtki okrywającej ukochanego Viktor poczuł, że serce wali mu jak oszalałe, a nieregularne dreszcze wstrząsają całym jego ciałem. Przytulił więc mężczyznę jeszcze mocniej i w porywie chwili narzucił na ramiona Yuuriego końce swojego szala. Wiedział, że to nic nie da, że nie drżał z zimna, ale nic innego nie przychodziło mu w tej chwili na myśl. Nic poza słowami.
- Yuuri - szepnął znów Nikiforov, a Katsuki nieznacznie skinął głową. - Ja się zwyczajnie boję. Boję się, że też kiedyś tak po prostu powiesz "odchodzę". Boli mnie myśl, że mogę nawet nie zauważyć, w czym zawiniłem, a ty podejmiesz swoją własną decyzję, tak jak wtedy. Rozumiesz? To dlatego nie podoba mi się ten film. Bo boję się, że jest zbyt prawdziwy. A przecież ja bym nigdy z ciebie nie zrezygnował dla osobistego marzenia. Ty jesteś moim marzeniem - wyznał, wtulając się ustami w czarną czuprynę. - Jedyne, jakie chcę mieć.
- Rozumiem - odezwał się cicho Yuuri. - Rozumiem i cieszę się, bo mamy niesamowite szczęście. Mamy łyżwy i mamy siebie. Wszystko dlatego, że byłeś na tyle uparty, że nie dałeś mi uciec... Wtedy nie dałeś. Ale jednocześnie doskonale zdaję sobie sprawę, że życie nie jest idealne.
- Sprawię, żeby nasze było - obiecał Nikiforov, ale Katsuki tylko mocniej skulił się w sobie.
- Wiem, że będziesz próbował. Ty nie boisz się próbować. Tylko mój Vitya... - W tonie wypowiedzi dało się słyszeć tak delikatną pieszczotę, że Viktor gotów był płakać z nadmiaru wzruszenia. - Ale to tylko ty będziesz się starał. Ja... Ja jestem do niczego. To prędzej czy później skończy się taką katastrofą jak wtedy czy dziś. Po prostu nie wierzę w szczęśliwe zakończenia. Ktokolwiek na nie zasłużył, to na pewno nie ja.
- I naprawdę tego właśnie chcesz? - zapytał z trudem Viktor, jakby na przekór słowom mocniej przytulając Yuuriego. - Takiej przyszłości? Bez nas?
Pauza. Przerwa na namysł, czas na pozbieranie uczuć. W każdej sekundzie mogło stać się wszystko: mógł go odepchnąć, mógł wymownie milczeć albo wręcz przeciwnie, powiedzieć, że w sumie to tak, "zakończmy to". Mógł tak zwyczajnie odejść.
- Nie - wychrypiał Yuuri głosem łamiącym się od tłumionego płaczu. - Nie, nie, oczywiście, że tego nie chcę. Nie chcę cię opuszczać za żadne skarby. Tyle razy prosiłem Boga, żeby dał mi jeszcze chwilę czasu, tyle razy... Viktor, ja... Ja po prostu nie umiem przysiąc, że znów nie zrobię czegoś podobnego. Nie jestem pewien, co nas spotka, z czym będziemy musieli się zmierzyć. A najbardziej nie jestem pewien samego siebie.
- Yuuri, przecież... - szepnął, ale Katsuki potrząsnął głową.
- Ale to nie byłbym ja - zapewnił po chwili Yuuri, ciszej i nieco spokojniej. - Nigdy nie uciekłbym od ciebie świadomie. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie mi do głowy cię zostawić... To wcale tak nie myślę. Pamiętaj o tym. Za nas obu.
Yuuri wreszcie nieśmiało wyciągnął ręce do góry i objął nimi Viktora, na co Rosjanin pochylił się i wtulił się nosem w zagłębienie pod kołnierzem japońskiego płaszcza. Przez jakiś czas napawali się po prostu swoją obecnością, zapominając o filmie, o mrozie, o samochodach, z rzadka mijających ich przechodniach i o całej reszcie tych bezsensownych rzeczy, które nie miały teraz znaczenia. Ludzie nazywali je w skrócie "światem".
W końcu po kilku minutach Viktor wyprostował się i spojrzał na ukochanego. Wciąż tutaj był , ten sam śliczny, dobry, wątpiący Yuuri co zawsze. Nikiforov poprawił lekko przekrzywione okulary, przeczesał palcami grzywkę i wygładził łączący ich szalik. Na ten ostatni ruch Katsuki mimowolnie się uśmiechnął, chociaż jednocześnie w oczach nadal szkliły się łzy. Oczywiście żaden z nich nie zapomni, co się tutaj wydarzyło, ale dało się z tym żyć. Przetrwali kolejny mały kryzys. Wyszli z tego kolejną odrobinkę silniejsi. Razem.
- Dziękuję, że mogę tu z tobą być - powiedział nagle Viktor, napawając się blaskiem wpatrujących się w niego brązowych oczu.
- Nie, to ja dziękuję. I przepraszam - szepnął Yuuri, unosząc dłoń, by pogłaskać narzeczonego po zimnym policzku. - Nie zauważyłem jak mocno to przeżyłeś. Gdybym tylko wiedział, że to aż tak...
- Na tym polega oglądanie nowych filmów - Viktor zmrużył oczy, napawając się ciepłem pieszczącej go ręki. Katsuki przekrzywił głowę i spojrzał na Nikiforova z tym uroczym wyrazem twarzy, który sugerował, że nie do końca zrozumiał aluzję.- Nigdy do końca nie wiesz, co się stanie i dlatego to takie przyjemne. Znaczy, najczęściej przyjemne.
- Też racja - przytaknął łagodnie Yuuri. Viktor uśmiechnął się.
- Ale zobaczysz, ja się jeszcze zemszczę - dorzucił butnie. - Ta zniewaga krwi wymaga. Dam mu dwa na dziesięć na IMDb.
- Dwa? Po tym wszystkim? Czemu tak wysoko? - zapytał Yuuri, unosząc wysoko brwi, na co Viktor zamruczał przeciągle. Dlaczego akurat ten przeklęty film musiał mieć tak dobrą ścieżkę dźwiękową...
- Bo nadal chcę wykorzystać piosenkę z czołówki na galę - wyznał ze skruchą. - Zanim w przyszłym sezonie wszyscy zrobią z tego warhorse'a.
Mężczyźni spojrzeli po sobie i zanim któryś z nich doszedł do jakiejś rozsądnej konkluzji, że to nie wypada, że darujmy sobie ten soundtrack, złe skojarzenia, Yurio dostanie wścieklizny, Georgij się zapłacze... Obaj łyżwiarze wybuchnęli wspólnym, niepohamowanym śmiechem. Yuuri chichotał całkiem cicho, gdzieś na skraju płaczu i radości, a Viktor pełną piersią, starając wyrzucić tę resztę wątpliwości, która jeszcze zaprzątała jego myśli. Żeby film znów stał się tylko filmem.
- Yuuri? - zagadnął Viktor, z powrotem przyciągając uwagę ukochanego na siebie. - A powiedz mi... Czy nasza randka już się skończyła?
Yuuri umilkł na moment, spojrzał z zastanowieniem w niebo, potem na Newę, a w końcu znów na Viktora. Wzruszył ramionami.
- Nie, chyba nie - stwierdził po chwili wahania. - Przydałoby się jeszcze wrócić do domu. A o co chodzi?
- Bo tak sobie myślę i myślę... I wydaje mi się, że chyba zasługujemy na lepsze zakończenie niż bohaterowie jakiegoś trzeciorzędnego filmu z szansami na Oscara. - Rosjanin nachylił się i prawie zetknął nosem z Japończykiem. Miał nadzieję, że ktoś im tego Oscara sprzątnie. - Yuuri, czy mogę cię pocałować?
Katsuki zamrugał. Było to z pewnością najbardziej urocze mruganie, jakie Nikiforov kiedykolwiek widział. A trochę widział, szczególnie w wydaniu Yuuriego. Tylko w wydaniu Yuuriego.
- Właściwie czemu o to pytasz? - zdziwił się Yuuri, a Viktor zmarszczył brwi. Przecież czytał o tym w przerwie między kupnem tulipanów i prasowaniem koszuli...
- No bo wiesz... W sumie to nasza pierwsza randka, więc chyba powinna zakończyć się pocałunkiem. Tak każe obyczaj. - Mężczyzna odsunął się i zrobił zaniepokojoną minę. - Nie każe?
- Nie każe. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. - Niespodziewanie twarz Katsukiego rozświetlił delikatny uśmiech. Lubił ten uśmiech. Sugerował, że zaraz stanie się coś ekscytującego. - Ale przecież już ci mówiłem, że nie znam się na randkowaniu. Ja tylko załatwiłem bilety do kina. Teraz kolej na twoją atrakcję.
Po wypowiedzeniu tych słów Yuuri przymknął powieki i uniósł nieco podbródek, czekając na ruch Viktora. Pozostawiał mu wybór - ale właściwy był tylko ten jeden. I w tej jedynej słusznej odpowiedzi Viktor uniósł ręce, ujął twarz Yuuriego w swoje dłonie i złożył na ustach czuły, wieńczący randkę pocałunek. Jego wargi smakowały zupełnie jak cała ta randka: trochę słone od podjadanego popcornu, suche od nocnego mrozu i spragnione miłości jak zawsze. Serce Viktora utonęło w ciepłym morzu uczuć, a pocałunek trwał nawet wtedy, gdy po policzkach i pieszczących je kciukach w końcu jednak spłynęły wstrzymywane łzy.
Nieważne jak zaczęła się ta cała sprawa i mniejsza o to, co stało się w trakcie. Finisz wynagrodził im to, z czym jako para musieli się nieustannie mierzyć - z samymi sobą. Mieli to szczęście, że miłość i kariera zetknęły się ze sobą na jednym lodowisku. Bo tak, mieli szczęście. I kto im tego zabroni? Dzięki niemu mogli reżyserować swoje życie na taki film, na jaki sobie zasłużyli.
Na najlepszy.
***
Przypisy-chan
Tak, stało się wreszcie to, na co wiele osób czekało. Bardzo, bardzo dawno obiecana randka. Zwlekałam z tym dość mocno, bo, jak może widzicie, wyszedł z tego bardziej poważny tekst niż na początku się wydawało. Ale po kolei.
Kiedy zrobiłam one-shota "Randka", nie znałam w szczegółach fabuły "La La Landu" poza ogólnym zarysem historii o miłości, chwytliwych piosenkach i zakończeniu, które poróżniło dwie moje przyjaciółki (ale tylko na tle tego filmu, nadal wszystkie się kochamy). Jeden dziki wypad do Wrocławia sprawił, że razem z DaryavonDayern mogłam wreszcie i ja obejrzeć to Oscarowe cudo i... Stało się. Totalna wywrotka spojrzenia na pewien fikcyjny wypad do kina. Miała być miła, ckliwa historyjka, ale po takim filmie to nie mogło się udać.
Rozmowa między Viktorem i Yuurim jest w pewnym sensie oddaniem mojej własnej spontanicznej pogawędki z Dar tuż po seansie "La La Land". Ja byłam opcją Viktorową, ona reprezentowała poglądy Yuuriego. Rozumiecie, co to oznacza. Dar jest filmem urzeczona, a mnie "La La Land" dość mocno się nie spodobał przez... hm... swobodną metaforyczność. No i finał, który wydawał się taki oderwany od reszty - obydwoje bohaterów porobiło wspaniałe kariery, każdy się spełnił zawodowo, lecz kiedy zobaczyli się po latach, to zrobili wspominki sugerujące, że mieli pewne wyrzuty sumienia. Niby historia o przykrej rzeczywistości, która ma łamać stereotypy tego gatunku, ale jednocześnie wciąż udająca sielankę... No dobra, może mniejsza o szczegóły.
Właśnie przez zakończenie zrodził się pomysł, aby tak, a nie inaczej poprowadzić randkę Viktora i Yuuriego. Bo jedno trzeba oddać "La La Landowi" - idealnie pasuje do YoI w kontekście ostatnich odcinków anime. I to, co ostatecznie zaszło, dość dobrze wpisuje się w charakter związku Viktuuri. Nic u nich nie idzie stereotypami. Piękne zaręczyny wychodzą spontanicznie, a planowane randki kończą się fiaskiem. Mam jednak nadzieję, że udało mi się przy tej okazji pokazać rozwiązanie pomiędzy, gdzie nie trzeba rezygnować z niczego, bo rezygnacja też oznacza ból (chłopcy i tak miłość i karierę mają 2w1, więc im łatwiej). Nom. Tyle w kwestii fabularnej.
A teraz część ciutkę milsza, czyli nawiązania i ciekawostki.
Piosenki z LLL po raz pierwszy zostały użyte na gali przez team rosyjski na tegorocznym World Team Trophy, do czego nawiązuje również Viktor. Natomiast pojęcie "warhorse" oznacza, że jakiś utwór jest szczególnie popularny i licznie wykorzystywany w programach. Można to bardzo ładnie zaobserwować w tegorocznym sezonie, kiedy to praktycznie nie ma konkursu bez osoby jadącej do La La Land. Boję się włączyć streamy, bo jak zobaczę łyżwiarkę w żółtej sukience, to to zawsze jest "Another day of sun". ZAWSZE.
W kwestii spoilerów z LLL: był moment, kiedy bohaterowie filmu siedzą w małym kinie studyjnym i już mają się pocałować, kiedy zaczyna im się palić ekran, więc do niczego ostatecznie nie dochodzi. Także jeszcze raz wiwat multipleksy!
Czerwone tulipany oznaczają oczywiście miłość, i to taką naprawdę płomienną. Warto poczytać sobie o nich legendę ;)
A jeśli chodzi o sprzątanie Oscarów... Znacie może sprawę? Kiedy to za najlepszy film uznano "La La Land", a potem okazało się, że ktoś pomylił koperty i okazało się, że wygrało "Moonlight"? Taka tam zemsta Viktora >:D
Fiuuu... To by było na tyle. Spędziłam dużo czasu na obmyślanie tego tekstu i mam nadzieję, że ostatecznie było warto. Dzięki za czytanie i do zobaczenia za tydzień, w challengu!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top