Kaloryfer
***
Do pewnego momentu sen o plaży na Teneryfie wydawał się absolutnie perfekcyjną wizją pod każdym możliwym dla zmarzniętego Japończyka względem: palmy delikatnie kiwały się na południowym wietrze, ziemia mieniła się złotem piasku i bielą wyrzuconych na brzeg muszelek, a morze i niebo konkurowały ze sobą o miano najbardziej niebieskiej rzeczy w promieniu wielu setek kilometrów. Nie wiedziały jednak, że całkiem blisko znajdowały się również cudownie błękitne oczy najprzystojniejszego mężczyzny na świecie, ubranego wyłącznie w szaro-czerwone kąpielówki oraz szeroki, dumny uśmiech. I jakby tej perfekcji było mało, Viktor szedł tuż obok Yuuriego, trzymał go za rękę i powoli prowadził w stronę zatoki, gdzie czekał już na nich pasiasty parasol razem z rozłożonymi leżakami oraz stojącymi na stoliku koktajlami. Katsuki chwycił mocniej obejmującą go dłoń i spojrzał z czułością na profil narzeczonego, który po kilku sekundach wzmożonej obserwacji obrócił się i puścił do niego oczko. Mina Viktora jasno wskazywała na to, że Rosjanin nie tylko nie mógł się doczekać, aż wreszcie położą się na plaży i zaczną swój pierwszy, oficjalny, wakacyjny flirt, ale z pewnością zamierzał również skorzystać z nadarzającej się okazji i posmarować mu plecy olejkiem. No a Yuuri zamierzał zrewanżować się tym samym, oczywiście, tym bardziej że mieli całą plażę na zupełną wyłączność. Wszystko było więc piękne, idealne, wymarzone, a przede wszystkim - rozkosznie ciepłe.
Ale tylko do pewnego momentu. Bardzo szybko bowiem - tak mniej więcej od siódmej trzydzieści czasu petersburskiego, wolno-niedzielowego - nad plażę nadciągnęły szare chmury, bałwany na falach zatrzymały się w miejscu, skute nagłym lodem, a zamiast muszelek na ziemi bielał wyłącznie śnieg, ułożony w przypominające wydmy zaspy. Nic więc dziwnego, że wobec tak jawnego niedopełnienia przez biuro podróży warunków sennej wycieczki, Yuuri czym prędzej zerwał umowę i postanowił wylogować się do bezpiecznej rzeczywistości.
Problem w tym, że tam wcale nie było lepiej...
- Viktor... - wychrypiał Yuuri i odruchowo wyciągnął rękę za narzeczonym, kiedy ten właśnie szykował się do wyjścia z łóżka, by zacząć przygotowywać śniadanie. - Wracaj... Jest za zimno...
- W porządku, zolotsye. Wytrzymaj jeszcze troszkę. Napijesz się kawy i od razu zrobi ci się lepiej. - Viktor wstał, obrócił się i niczym we śnie mrugnął porozumiewawczo do Yuuriego, jednocześnie gładząc go po rozczochranych na wszystkie strony świata włosach. - No chyba że wolisz mi pomóc?
Yuuri nie odpowiedział wprost, tylko ostrożnie wystawił nos zza kołdry, chcąc zbadać, jak bardzo kochał Viktora, żeby być w stanie porzucić dla niego ciepłe łóżko. Niestety, wynik nie okazał się zbyt obiecujący - Japończyk praktycznie od razu się skrzywił, syknął wrogo, w obronnym odruchu przyjął pozycję embrionalną i przyciągnął lewą stronę pierzyny bliżej siebie, żeby zniwelować bąbel powietrzny, który wytworzył się przy okazji ucieczki narzeczonego. Jednocześnie na ten sygnał leżący w nogach Makkachin podniósł się, podreptał przez całą długość materaca, aż wreszcie padł długim cielskiem przy boku japońskiego pańcia, zmieniając się w wał przeciwpotopowy oraz w namiotowego śledzia przytrzymującego kołdrę w jednym.
- Coś jest nie tak - wyznał Yuuri, zerkając na Viktora zza grzbietu pudla.
- Zdaje ci się. - Rosjanin poprawił węzeł zielonej yukaty i wskazał nosem na malowniczo oszronione szyby. - Po prostu jest zima. Nic na to nie poradzimy.
Ale Yuuri nie dał się tak łatwo zwieść. Zamiast po prostu przytaknąć Viktorowi lub zbyć jego odpowiedź jakimś mrukliwym komentarzem, podniósł się do siadu, zawinął się ciaśniej w obszerną kołdrę, wsunął stopy w kapcie i niczym kremowy placek burrito nadziany farszem z Japończyka potruchtał do okna, żeby...
O cholera.
- Kaloryfery nie działają - oznajmił, dotykając po kolei każdego z kilkunastu żeberek grzejnika, jakby desperacko szukał skumulowanego w którymś z zakamarków ciepła. Bez powodzenia.
- Tak? - Na takie stwierdzenie Viktor nie mógł pozostać obojętny, dlatego podszedł do Yuuriego i za jego przykładem położył dłoń na kaloryferze. Mac, mac. Mac, mac... mac... - A niech to. Masz rację. A przecież jestem pewien, że ustawiłem je wieczorem na trójkę...
I faktycznie, tym razem pamięć nie zawiodła Viktora, bo obaj mężczyźni dobrze widzieli, że pokrętło grzejnika wciąż było skierowane na połowę możliwego zakresu. Jasne, w dzień Rosjanin pozwalał sobie na chwilę wyłączać kaloryfer albo chociaż przykręcał go do rozsądnego minimum, szczególnie gdy wychodzili na dłużej z mieszkania albo świeciło mocne, piękne słońce, ale w nocy nigdy nie żałował Yuuremu ciepła - ani tego miejskiego, ani tym bardziej własnego. Tymczasem wyglądało na to, że jakaś siła wyższa zainterweniowała w tej sprawie i postanowiła odgórnie przykręcić kurki. A skoro rachunki opłacały się automatycznie, prosto z zasobnego konta pana Nikiforova, to...
- Lepiej zadzwonię do ciepłowni - zadecydował Viktor i cofnął się do stolika nocnego, żeby sięgnąć po komórkę.
W tym czasie Yuuri zdołał już wrócić na łóżko, usiadł na jego środku, zadrżał przez całą długość kręgosłupa, kiedy jego nogi zetknęły się z wychłodzonym materacem, i w ostatnim przebłysku geniuszu zbliżył się do Makkachina, by wessać go do swojego kołdrowego wigwamu. O, od razu lepiej. Tak otuleni człowiek oraz pies cierpliwie nasłuchiwali, jak Viktor przez dobrą chwilę rozmawiał po rosyjsku (Yuuri z powodzeniem wyłapał szybkie "da" oraz kilka powtarzających się "szto proizaszlo?" i "kagda budziet cieplo?"), po czym uprzejmie podziękował za uzyskane informacje i rozłączył się.
- Okej, już wszystko wiem. Na Dvinskiego mieli nad ranem awarię i dlatego musieli zakręcić wodę. Zardzewiała rura pękła od mrozu - wyjaśnił Viktor, jednocześnie robiąc dość szeroki gest ręką, by wskazać kierunek, gdzie najwyraźniej znajdowała się wspomniana usterka. - Bardzo przepraszali, ale powiedzieli, że zajmie im to jeszcze jakieś kilka godzin, zanim w pełni przywrócą ogrzewanie.
- Ki... kilka godzin?! - Yuuri tak bardzo wycofał się pod kołdrę, że widać już było tylko jego oczy oraz fragment czoła, które wystawały ponad łbem pudla. - Przecież zamarzniemy tu na śmierć!
- Bez przesady. Wystarczy że założysz bardzo gruby sweter, przytulisz się do mnie, Makkachin przytuli się do ciebie i jakoś to będzie - rzucił Rosjanin.
- Ale przecież tak właśnie robimy nawet przy włączonych kaloryferach! - skontrował Yuuri, patrząc oskarżycielsko na Viktora. - Boże... Dlaczego to nie mogło się przytrafić w jakiś normalny dzień, kiedy i tak bylibyśmy w Klubie...?
Yuuri jęknął i zwiesił głowę, opierając się podbródkiem o łeb Makkachina. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że jego chroniczna niechęć do zimna musiała wyglądać naprawdę kuriozalnie, szczególnie w zestawieniu z tym, że był zawodowym łyżwiarzem figurowym, który po kilka godzin dziennie ćwiczył na lodowisku lub przynajmniej w jego okolicach. No bo skoro tak bardzo nie znosił niskich temperatur, to po co właściwie to robił? Czemu aż tyle lat? Czemu do tego poziomu? Tylko jeśli się tak człowiek nad tym głębiej zastanowił, to to wcale nie było takie dobre zestawienie. To było bardziej tak, jakby chciało się ze sobą porównać książkę telefoniczną i kryminał - w końcu i to, i to miało jakieś literki. Tymczasem zimno na sportowej hali było tym znajomym, przyjaznym, pobudzającym do działania bodźcem, który służył czemuś o wiele bardziej złożonemu niż tylko marznięciu. Działało raczej jak... jak chłodnica dla pracującego silnika? Coś w tym rodzaju. Natomiast zimne mieszkanie było po prostu zimnym mieszkaniem. I tyle.
Nawiasem mówiąc chyba mało kto wiedział, że kiedy Yuuri w ogóle zaczynał zabawę z łyżwami, to nie tylko po to tak dużo na nich ćwiczył, bo je lubił, ale też dlatego, bo im więcej się ruszał, tym było mu zwyczajnie cieplej.
- W sumie to o czymś mi to wszystko przypomniało - zagadnął Viktor, który chwilowo zrezygnował z robienia śniadania, a zamiast tego przysiadł obok Yuuriego i przytulił wigwam do swojego boku. - Chcesz posłuchać starej anegdotki związanej z odpornością Rosjan na zimno?
Yuuri poruszył się nieznacznie, ale raczej ciężko było zinterpretować, czy tylko wzruszył ramionami, czy raczej miał dreszcze, bo zatrząsł się praktycznie cały namiot.
- Może...
- No bo wiesz, istnieje taka jedna, sprawdzona zależność, która niezawodnie wskazuje na to, ile stopni jest na zewnątrz. I tak... Przy plus dwudziestu Grecy zakładają swetry, jeśli tylko mogą je znaleźć. Przy plus piętnastu Jamajczycy włączają ogrzewanie, oczywiście, jeśli je mają. Przy plus dziesięciu Amerykanie zaczynają się trząść z zimna, a Rosjanie sadzą ogórki na daczach. Przy plus pięciu włoskie samochody odmawiają posłuszeństwa, natomiast Rosjanie idą popływać. Przy zerze woda zmienia się w lód, podczas gdy w Rosji tylko trochę gęstnieje. Przy minus pięciu francuskie samochody odmawiają posłuszeństwa. Przy minus piętnastu kot chce spać razem z tobą w łóżku, a Rosjanie przestają jeździć na dacze. Przy minus dwudziestu niemieckie samochody odmawiają posłuszeństwa. Jamajczycy wyginęli na amen. Przy minus trzydziestu kot śpi w twojej własnej pidżamie, za to Rosjanie dopiero zakładają koszulki. Przy minus czterdziestu szwedzkie samochody przestają działać. Rosjanie w tym czasie jedzą lody. Przy minus czterdziestu pięciu dochodzi do wyginięcia Greków. Przy minus pięćdziesięciu Rosjanie zamykają okna w łazienkach. Przy minus sześćdziesięciu niedźwiedzie polarne zaczynają migrować na południe. Przy minus siedemdziesięciu fińskie służby ewakuują Świętego Mikołaja z Laponii, natomiast Rosjanie zakładają uszanki... - W tym momencie Viktor uśmiechnął się i nachylił się nad Yuurim, żeby złożyć na odkrytym czole delikatny pocałunek. - A przy minus stu czternastu zamarza alkohol etylowy... i wtedy Rosjanie zaczynają się już trochę denerwować - skwitował.
Dowcip trwał na tyle długo, że w trakcie jego opowiadania Yuuri zdołał stopniowo się rozchmurzyć, a kiedy nadeszła zupełnie nieoczekiwana puenta, to sprawiła, że krzywy uśmiech się załamał i w końcu Japończyk roześmiał się serdecznie.
- Fakt, wszystko zgadza się co do joty - przyznał wreszcie Yuuri, opierając się głową o ramię Viktora. - Tylko co niby zamierzasz zrobić, jeśli to narzeczony ci zamarznie? Hm? "Trochę się zdenerwujesz"? - wytknął.
- Mam swoje sposoby, żeby do tego nie doszło - zdradził tajemniczo Viktor, a potem odchylił nieco kołdrę z lewego ucha Yuuriego i wyszeptał: - Bo co powiesz na to, żebyśmy poszli dziś do Yurio w odwiedziny?
Usta delikatnie się rozchyliły, a bursztynowe oczy zalśniły z takim entuzjazmem, jakby padły na nie krople świeżej żywicy. Och, racja, przecież Yakov i Yurio mieszkali w zupełnie innej dzielnicy. Tam na pewno kaloryfery miały się dobrze i tylko czekały, aż wizytę złoży im jeden zmarznięty Japończyk. Może nawet nie będzie problemu, żeby się do jakiegoś na stałe przykleił...
- Od dawna o tym marzyłem - odparł więc Yuuri i zarzucił na plecy Viktora część kołdry, przysposabiając go tym samym do wspólnego wigwamu. - Zmieniam zdanie. Kocham cię.
W ten oto sposób problem mieszkaniowego zlodowacenia został chwilowo odroczony, miłość szczęśliwie podreperowano, narzeczeństwo uratowano, a dwójka łyżwiarzy (oraz ich pies, oczywiście) zaraz po szybkim śniadaniu ruszyła na miasto, uznając, że jedna bardzo mroźna niedziela spędzona w towarzystwie mogła całkiem nieźle wpłynąć na poprawę kontaktów międzyludzkich.
I tylko biedny Lodowy Tygrys musiał się szykować na naprawdę gorące powitanie...
***
Przypisy-chan
Wszystkiego najlepszego, Yuuri! Obyś jak najczęściej jadł katsudon, a kaloryfery zawsze ci sprzyjały! XD
Inspiracją na tę historyjkę był stary, dość znany chyba dowcip dotyczący tego, jak dane narody reagują na mrozy (co akurat jest bardzo w temacie, bo zimno dziś niemożebnie). Pasowało mi to bardzo do Viktora, który nawet noszeniem czapki się nie zhańbi, bo nie, a awarii kaloryferów to pewnie nawet by nie zauważył. Oczywiście zawsze można sądzić, że jego apartament sam w sobie jest całkiem ciepły, a Yuuri za bardzo przeżywa... ale już my dobrze wiemy, jak to z rana okropnie jest wyjść spod pierzyny...
"Szto proizaszlo?" oznacza "Co się stało?", a"kagda budziet cieplo?" to "kiedy będzie ciepło?". UlicaDvinskiego istnieje oczywiście naprawdę i jest ulokowana w tych okolicach Petersburga, gdzie znajduje się moje headcanonowe mieszkanie Viktora (jakieś dwa kilometry od lodowiska).
Przykro mi trochę, że to nie jest żaden skomplikowany one-shot z fabułą godną urodzin najlepszego fikcyjnego łyżwiarza świata (tak właściwie to ostatni, jaki w ogóle miałam w zapasach i na najbliższy poniedziałek będę się ścigać z czasem, żeby ze wszystkim zdążyć...), ale wczorajsza "Kwiaciarnia" chyba trochę wyrównała poziom jeśli chodzi o ważne momenty :) Kto jeszcze nie czytał, tego serdecznie zapraszam, bo dzieje się dużo miłego 😏 Skoro też przy tym jesteśmy, to wczoraj zaczęłam pisanie ostatniego rozdziału "Kwiaciarni". Póki co jest to priorytet i chcę go maksymalnie dopieścić, więc znów przepraszam, jeśli znów jakieś "Pozdrowienia" wypadną z grafiku. To powinna być ostatnia taka sytuacja. Z komentarzami stopniowo uwinę się do końca tygodnia - jestem za nie niesamowicie wdzięczna i baaaardzo napędzają mnie do działania. Widząc taki odzew co kilka chwil wpadam na pomysły na nowe rozdziały dodatkowe, które chciałabym stworzyć do kwiaciarnianego AU <3 I zrobię je! Na pewno!
Życzę Wam udanego dnia i mnóstwa pięknych fanartów i fanfików z Yuurim. Niech się nigdy nie zmienia i zawsze pozostaje tym samym szczerym słoneczkiem, które oświetla Internet <3
Muah!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top