Bokeh
***
Niski, znajdujący się w salonie parapet przypominający drewnianą ławę stanowił według Viktora (a potem również Yuuriego) jeden z ważniejszych punktów przestronnego, przytulnego mieszkania. Wszystko dlatego, że miejsce przy oknie było jakby stworzone do tego, aby tam usiąść i pogrążyć się w obserwacji miasta, a już szczególnie by podziwiać stamtąd wszelkiego rodzaju zjawiska atmosferyczne. Czasami narzeczeni otulali się więc zasłonami niczym para na balu ukrywająca swoją schadzkę, by w milczeniu oglądać przewalającą się nad Petersburgiem burzę. Czasami jakiegoś zimowego ranka Rosjanin zatrzymywał się w drodze między sypialnią a kuchnią i zamierał, patrząc na sypiący się z nieba puch, aż w końcu zmęczony czekaniem Yuuri przyczłapywał do Viktora, wsuwał się pod ramię i przytulał się do niego ot tak, po prostu, bez słowa, ale za to z czułością. Czasami nawet przechylający drzewa wicher wydawał się jedynie filmem wyświetlanym na wielkim, pionowym ekranie (który wyraźnie wymagał umycia, ale to może innym, spokojniejszym razem), no chyba że seans przerywał Katsukiemu powrót rozczochranego pudla oraz jego nie mniej zziębniętego właściciela, który nigdy, ale to nigdy nie umiał właściwie zapiąć płaszcza. No i jak tu można było wybrać, na co patrzeć? Ostatecznie jednak Yuuri porzucał na chwilę swoje ulubione stanowisko, zdejmował z rozwianej na wszystkie strony świata czupryny zaplątany liść, całował w zimny nos i sadzał mężczyznę na kanapie z widokiem na okno, mówiąc "zaraz tam wracam, tylko zrobię ci herbaty".
Ale i tak nic nie wyglądało wspanialej niż zwykły, pochmurny, deszczowy wieczór z poduszką za plecami, dwoma kubkami kakao przydzielonym w ramach nagrody za udany trening oraz jedną miłością życia znajdującą się w objęciach.
Viktor uśmiechnął się do siebie, delikatnie musnął ustami spoczywającą na jego lewym ramieniu czarną czuprynę i z powrotem wpatrzył się w okno. W mieszkaniu panowały egipskie ciemności, a Makkachin, który cicho zrejterował z tej zabawy, zajął na własność kanapę, jednak w tym samym czasie świat na zewnątrz rozkwitał życiem. I w ogóle świat z Yuurim spoczywającym na Viktorowej piersi wyglądał zjawiskowo. Dalekie, dalekie miejskie światła w barwach praktycznie całej tęczy załamywały się na kroplach padającego od kilku godzin deszczu, dzięki czemu rozmyte plamy o niewyraźnych kształtach migotały w okiennej szybie niczym najprawdziwsze kryształki. A było w czym wybierać: biel świateł samochodowych, żółcień latarni, czerwień, pomarańcz i zieleń sygnalizacji świetlnej, błękit neonów... Tak się przynajmniej domyślali, że sygnalizacji i neonów, bo ściana wody zamazywała kontury wszystkiego, nawet niematerialnego światła. Istniały tylko plamy, tylko te większe i mniejsze plamy, koła i wielokąty, nakładające się na siebie i samotne, niby rój świetlików, który rozświetlał mrok tonącej Wenecji Północy.
Drugim, równie ważnym aktorem spektaklu był deszcz, który w tych ciemnościach dało się odczuć wyłącznie przez jednostajne stukanie w parapet oraz ślady na szybie, przypominające nieustannie zmieniającą się mapę. I tak spływające strużki wody, niby dopływy rzek, łączyły się ze sobą lub w ostatniej chwili zmieniały swój bieg, spadając z powodu nagłego wezbrania nurtu aż na sam dół, do ramy okiennej. Gdy jedno deszczowe koryto wysychało, na jego miejscu pojawiało się kolejne, toczące się znów zapomnianym torem lub wybierające nowy, nieznany kierunek, jakby na przekór przeznaczeniu. Odgadywanie, gdzie podąży kolejna kropla, wkrótce stało się mimowolną rozrywką Viktora, zmęczonego rozbłyskami miejskich gwiazd... O, ta kropla wyglądała na taką, która powoli będzie spływać sama, długo i dostojnie niczym miniaturowy Nil... A ta na pewno zaraz przyłączy się do tej z prawej, tworząc widełki w kształcie miłego dla oka "Y". Tamta na wysokości wzroku była znów bardzo mała, za mała, zbyt mała i zbyt uparta, żeby dać sobie radę samodzielnie, no chyba że poczeka na jakąś sprzyjającą okazję i uda jej się-
I kiedy tuż nad obserwowaną kroplą spadła jakaś inna, a utworzona w ten sposób deszczowa łza niespodziewanie spłynęła po szybie, Viktor usłyszał czyjeś ciche, zaskoczone sapnięcie.
Z powodu którego nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Co? - zdziwił się Yuuri, starając się obejrzeć za siebie. Trochę ciężko mu to szło przez te dwie pary podciągniętych nóg oraz trzymane w dłoniach kubki, ale i tak Viktor zdołał dostrzec urokliwy profil Japończyka, a już szczególnie te śliczne, odbijające się w okularach świetlne punkciki. - Co się stało? Dlaczego się śmiejesz?
- Ta kropla. - Rosjanin zatoczył krąg mniej więcej na wysokości, gdzie jeszcze przed chwilą wisiał powód jego rozbawienia. - Obserwowałeś ją, prawda?
- Więc ty też? - Yuuri uniósł brwi, jakby spodziewał się, że kto jak kto, ale Viktor nie odnajdywał przyjemności w takich plebejskich rozrywkach. - Byłem przekonany, że wpatrujesz się w ulicę.
- Lubię patrzeć na wszystkie ładne rzeczy. Na rozmazane miasto, na spływający po szybie deszcz... - Viktor zniżył głos do szeptu. - ...na ciebie...
- Raczej na tył mojej szyi - poprawił Yuuri, mimowolnie kręcąc głową. - Tak jakbyś nie napatrzył się na mnie już wystarczająco. I pewnie nadal będziesz.
Viktor znów się zaśmiał, tym razem nieco ciszej. O tak, tu miał całkowitą rację. Na Yuuriego się jeszcze dziś napatrzy. Jak przygotuje kolację, jak obrzuci go zdegustowanym spojrzeniem, gdy wróci z tej pluchy wraz z Makkachinem przypominającym coś bliższego do mokrego mopa niż pudla, jak umyje zęby, a Rosjanin bezczelnie będzie oglądać go spod prysznica, jak w łóżku opowie, co nowego dzieje się na japońskiej części Instagrama oraz Twittera i wreszcie jak zaśnie, a Viktor wciąż i wciąż będzie się na niego patrzył jak na największy cud na świecie.
Yuuri nie skomentował jednak tego wymownego spojrzenia, którym z takim zapałem przewiercał go narzeczony, tylko rozsiadł się wygodnie w rosyjskich ramionach i sącząc kakao (biedak, zostało mu już mniej niż połowa), znów zamarł z oczami utkwionymi w ulicę. I patrzył uroczo, i milczał uroczo, i uroczo podnosił kubek do ust, robił dwa długie łyki, odsuwał naczynie, wzdychał i zamierał na kilka sekund, a potem znów powtarzał czynność, nie mniej uroczo co wcześniej. Viktor przytulił się policzkiem do zmierzwionych włosów i przyłączył się do obserwacji, choć deszczowy pejzaż nie był nawet w połowie tak uroczy jak jego złoto. Znał jednak ten wyraz twarzy i mógł się założyć, że Yuuri znów o czymś myślał. Ciekawe, co tym razem zaprzątało jego głowę? Czy chodziło o deszcz, który dalej miarowo uderzał o szyby i rozpryskiwał się na parapecie? Czy może jego myśli krążyły wokół czegoś zupełnie innego, wędrując dalej i dalej, i głębiej w pogrążone w ciemności miasto...
- Bokeh - rzucił niespodziewanie Yuuri, jakby w odpowiedzi na rozmyślania Viktora.
- Hm? Mówiłeś coś?
Katsuki zamrugał i musnął palcem zimną szybę, jakby starał się dotknąć to, o czym mówił.
- Nazywa się bokeh. Bezdźwięczne "H" na końcu. Bo-ke - wyjaśnił Yuuri, nadal nie poruszając sedna sprawy, lecz zaraz jakby się zreflektował i zerknął na narzeczonego. - To te rozmazane plamy światła. Taki efekt w fotografii.
Ach, to. Ciekawe, że Yuuri poruszył akurat taki temat, a jeszcze ciekawsze było to, że po tej wypowiedzi znów ucichł, wystawiając tym samym zainteresowanie Rosjanina na ciężką próbę. Viktor powstrzymał jednak chęć wypytania o szczegóły, a zamiast tego uniósł kubek z kakao i upił długi łyk ciepłego napoju. Wiedział, że najłatwiej zachęcić Yuuriego do mówienia milczeniem, więc nie przerywał ciszy, aż po upływie kilkunastu sekund Japończyk westchnął i sam z siebie wznowił wątek.
- Na lodowisko w Detroit przez jakiś czas uczęszczała dziewczyna z fotografii. Taki typ starszej siostry, trochę jak Yuuko. Z jednej strony ciągle przestrzegała mnie przed jazdą bez soczewek, a z drugiej opowiadała o różnych efektach świetlnych i o tym, że moje oczy widzą coś, czego nie dostrzega normalnie nikt inny. Że moja słabość jest na swój sposób piękna. - Yuuri potrząsnął głową, odganiając nieskładne wspomnienia. - Nie wiem, czemu mi się o tym przypomniało... Chyba dlatego, że przez ten deszcz i ciemność widzimy tak samo... Że widzisz tak jak ja. Czy może raczej nie widzisz.
Yuuri nie wyglądał ani na specjalnie szczęśliwego, ani na smutnego. Wydawał się taki... taki zdystansowany. Niepewny. Może odrobinę speszony. Jakby sam nie wiedział, co powinien czuć i czy to "niewidzenie" mogło stanowić dla Viktora jakąś ujmę albo powód niezadowolenia. Że pewnie lepiej by było, gdyby nie miał żadnych problemów ze wzrokiem albo z pewnością siebie.
Ale niezależnie od tego, czy Yuuri w to wierzył, czy też nie, dla Viktora każda cząstka ukochanego była czymś wyjątkowym. Nawet ta. Przede wszystkim ta.
- To również znaczy, że mogę z tobą dzielić ten sam obraz. - Nikiforov uniósł swój kubek i przelał pozostałą część kakao do naczynia w niebieskie pudle. - A ja uwielbiam się z tobą dzielić. Szczególnie, że mogę się z tobą podzielić całym moim życiem.
Zaskoczony Yuuri najpierw spojrzał w głąb swojego kubka, potem na okno, a wreszcie na Viktora, i wtedy delikatny uśmiech znów zagościł na jego twarzy.
- Robisz się sentymentalny - zwrócił uwagę, przysuwając kubek do ust.
- Przy takiej pogodzie? Ciężko byłoby nie. - Viktor roześmiał się, a potem spojrzał w bok, gdzie deszczowy szkic wciąż zdobił szybę, a światła rozkwitały w tle niczym kwiaty na ciemnej łące. - Ale to wcale nie oznacza, że to, co mówię, jest kłamstwem. Wręcz przeciwnie.
Viktor nachylił się nieco i złożył na czubku głowy Yuuriego delikatny całus.
- Uważam, że to wspaniałe, co potrafisz dostrzec - wyznał. - Mało tego, jestem przekonany, że to dlatego jeździsz tak płynnie i uczuciowo. Bo kierujesz się przede wszystkim sercem.
- Chciałeś raczej powiedzieć, że jadę na czuja - stwierdził żartobliwie Katsuki, dopijając do dna kakao, które ofiarował mu Viktor. - Ta, może to dlatego. Może dlatego...
Nie wyjaśnił, czy to "może dlatego" odnosiło się do jego własnej wypowiedzi, czy jednak do słów Rosjanina. Zamiast tego Yuuri wyjął z dłoni Viktora pusty kubek, odstawił oba naczynia na podłogę i wreszcie zaplótł ręce ukochanego wokół swojego pasa. Viktor odruchowo miał zamiar zaproponować Yuuriemu koc, bo przecież wiedział, jaki był z niego zmarzluch, nawet teraz, tak wczesną jesienią, ale wtedy Japończyk niczym kot rozsadowił się wygodniej na jego piersi i z twarzą skierowaną do okna... no właśnie, co? Bo czy mu się wydawało, czy naprawdę dojrzał w odbiciu w szybie przelotne spojrzenie bursztynowych oczu i usta układające się w dobrze znane zdrobnienie? Ale nie usłyszał nic poza szumem deszczu, więc nie był pewien, czy słusznie zrobił, że ostatecznie oparł głowę o chłodną framugę i zaczął powoli głaskać Yuuriego po przedramieniu. W sumie tak też było miło. I wygodnie. I wspaniale.
A chociaż widok zza okna nie zmieniał się niezależnie od tego, ile osób go oglądało, to najpiękniejszy wydawał się dopiero we dwójkę.
***
Przypisy-chan
Ufff, a jednak się udało! Wygląda na to, że Wattpad zachowuje się dziś grzecznie (znaczy, prawie grzecznie, bo raz mi cofnął kilka poprawek robionych w ostatniej chwili), więc póki jestem w stanie, publikuję nowiutki rozdział "Pozdrowień", zanim wywołam jakieś złe licho.
"Bokeh" (rozmycie) to istniejący w fotografii termin, który pochodzi z języka japońskiego. Co ciekawe, to niewymawiane "H" na końcu pojawiło się z powodu złej wymowy przez osoby anglojęzyczne, które zwykłe "boke" czytali jako "bołk". Najpopularniejszym przykładem bokeh są właśnie rozmyte plamy świateł. O, jak coś takiego:
Albo ładniejsze
Do napisania tej scenki mnie samą zainspirowały lampki choinkowe i rozmowa z jedną przyjaciółką, która hobbistycznie zajmuje się właśnie fotografią. Cieszę się, że regularnie dzieli się ze mną jakimiś ciekawymi inspiracjami :3 Chyba muszę ją niebawem odwiedzić...
Korzystając z tej okazji przypominam o powstaniu nowej książki - "Archiwum przypadków miłosnych" - w której będę pisać krótkie scenki z Viktuuri i innymi (głównie na zamówienie, ale swoje pomysły też mam). Za fantastyczną okładkę raz jeszcze dziękuję Lesmeal :*
Dostałam kilka świetnych zleceń (które już tylko czekają na publikację), ale nie zamierzam zwalniać tempa i jeśli tylko sobie czegoś życzycie, to nie bójcie się tam tego napisać. Aha, i będę szczęśliwa, jeśli nową książkę też będziecie obserwować, bo odzew, jak każdego autora, mnie motywuje. W planach mam publikować rozdzialik co dwa dni (z przerwą na Pozdrowienia), żebyście mogli cieszyć się jeszcze większą dawką Viktuuri na co dzień :3
Dobsz, poniedziałek już za nami, więc pozostaje mi tylko się odmeldować (na chwilę, na chwilę), życzyć wszystkiego dobrego i do zobaczyska w kolejnych rozdziałach!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top